Część III: Nieważne którą ścieżką pójdę, zakończenie wciąż będzie takie same
❇️❇️❇️
Godzinę wcześniej
Wonwoo
Impreza zaczęła się o wiele wcześniej niż to było początkowo planowane.
Jednak wcale mi to nie przeszkadzało, bo i tym razem byłem jedynym niepijącym uczestnikiem zabawy. Co spotkało się z docinkami oraz mało śmiesznymi żartami ze strony pozostałych osób, przebywających w lokalu.
— Proszę państwa! — krzyknął Vernon jakiś czas później, próbując w ten sposób zdobyć uwagę lekko już podchmielonych nastolatków. I w sumie dość szybko mu się to udało. — Chodźcie bliżej kochani! — zawołał podekscytowany, kierując się w stronę laptopa oraz projektora, który od początku budził moją ciekawość.
Jednak wszystkie moje pytania odnośnie sprzętu zbywał krótkim "zobaczysz."
No i już za chwilę miało to nastąpić.
— Dino! Pospiesz się i włącz nasz film — wydał polecenie niebieskowłosy. Właśnie to było najdziwniejsze. Że nagle Hansol postanowił zabrać tego chłopaka razem z nami. Moje rozmyślania ponownie przerwał jego głos. — Dedykuję go wszystkim singlom oraz tym, którzy poszukują przyjemności bez jakichkolwiek zobowiązań, a co najważniejsze bez ŻADNYCH UCZUĆ.
Po chwili zrozumiałem sens jego słów, kiedy na ścianie wyświetlił filmik przedstawiający mężczyznę pod prysznicem.
Zaraz. Ja znałem ten prysznic.
— Otóż ten pan tutaj — wskazał małym laserem, przyczepionym do kluczy od domu, na osobę na nagraniu. — Ma podobno mechaniczne serce.
Nie!
To nie może być prawda.
— A teraz — od początku nagrania było widać jedynie stopy oraz łydki — sprawdzimy czy, oprócz serca, również inną część ciała ma zrobioną z kawałka blachy.
Chciałem zrobić krok żeby go powstrzymać, lecz nie mogłem się ruszyć. Domyślałem się co mogę za moment zobaczyć.
Po jego słowach kamera przesunęła się wyżej, a kilkanaście sekund później ujrzałem swoją twarz oraz inne części ciała.
Stałem tam cały sparaliżowany.
Chciałem się ruszyć, żeby nie stać jak idiota na środku, lecz nie mogłem.
Dusiłem się.
Nie mogłem nabrać powietrza.
Wszyscy się śmiali, a ich wzrok był skierowany tylko i wyłącznie na mnie.
Szumiało mi w uszach.
Czułem również łzy napływające do oczu.
I nagle to się stało.
Zrobiłem krok, potem kolejny.
— Ty skurwielu! — obrzucałem wyzwiskami osobę, którą uważałem za przyjaciela, kiedy rzuciłem się na niego.
Niewiele myśląc zacisnąłem prawą dłoń w pięść i uderzyłem go z całej siły w twarz. Chciałem zrobić to ponownie, ale Mingyu natychmiast mnie obezwładnił.
— Kurwa! Gnój chyba złamał mi nos! — wrzeszczał Chwe na widok krwi płynącej z nosa. — Pożałujesz! — widząc szykującego się do ataku Hansol'a, bardzo szybko zareagował Minghao, łapiąc kumpla w talii.
Szarpałem się w silnym uścisku Kim'a, aż w końcu po zapewnieniu, że będę grzeczny ten mnie puścił.
Natomiast Chińczyk nadal musiał przytrzymywać rzucającego się osiemnastolatka. Postanowiłem wykorzystać ten fakt podchodząc do niego.
— Jeon — mruknął ostrzegawczo Mingyu, nie wiedząc czego może się spodziewać po mnie.
— Spokojnie — odparłem — chcę tylko coś mu powiedzieć.
Wszyscy w napięciu obserwowali całe zajście. Nikt się nie odzywał, wszystkie śmiechy oraz komentarze ucichły. Jedyny hałas w tej chwili pochodził z głośników, z których płynął koreański, jak i zagraniczny pop.
— Uważałem cię za najlepszego przyjaciela, ufałem ci, a tymczasem ty okazałeś się gnidą. Pierdolonym sępem, który zamiast padliną karmi się upokarzaniem innych ludzi — mówiłem, ledwo powstrzymując się od uderzenia go.
Kiedy chciałem go minąć i opuścić lokal, Vernon powiedział coś co sprawiło, że wszystko zrozumiałem.
— Mi się nie odmawia — powiedział na tyle głośno bym tylko ja usłyszał te słowa.
Teraz znałem powód mego upokorzenia.
Obróciłem się jeszcze, chcąc zobaczyć czy ktoś może jednak przeciwstawi się mojemu oprawcy, ale rozczarowałem się. I to bardzo.
Wszyscy po prostu stali tam nie reagując w żaden sposób prócz chichotania, co próbowali zamaskować kaszlem.
I oni śmieli nazywać siebie moimi przyjaciółmi? Nawet zwykli znajomi lub kompletnie obcy ludzie potrafią zachować się bardziej ludzko niż oni, że nie wspomnę o zwierzętach, które są bardziej rozumnymi stworzeniami od tej bandy tutaj.
— Brawo! Możecie sobie pogratulować drodzy przyjaciele. On — wskazałem palcem na Hansol'a — upokorzył mnie, ośmieszył, a wy? Jedyne co potraficie to stać przy nim, jak takie przydupasy i mu przyklaskiwać. Brawo!
Odwracając się na pięcie ruszyłem prosto do drzwi.
Dopiero po znalezieniu się na zewnątrz pozwoliłem pierwszym z wielu łez popłynąć.
— Wonwoo! Czekaj!
— Czego chcesz? — stanąłem twarzą do Mingyu, który wybiegł za mną. Jednak spojrzeniem uciekałem w bok, nie potrafiłem spojrzeć mu prosto w oczy z obawy przed tym co mógłbym w nich ujrzeć.
— Ja... Przepraszam. Przepraszam, że nie zareagowałem odpowiednio — powiedział skruszony Kim.
— W porządku. Nie ty jeden — próbowałem go w jakiś sposób pocieszyć mimo tej okropnej sytuacji.
— Ja... Właśnie zrezygnowałem z bycia w jego paczce i... — zdziwił mnie swoją decyzją. Nigdy nie spodziewał bym się tego po nim. — Czy nasza znajomość, przyjaźń czy jakkolwiek nazwiesz naszą relację... Czy możemy spróbować od nowa się zaprzyjaźnić? — gdy wciąż milczałem dodał te jedno, magiczne słowo. — Proszę.
— Dlaczego? — zapytałem, nie bardzo rozumiejąc motywy jego postępowania i po raz pierwszy patrząc prosto w jego brązowe tęczówki.
— Tak naprawdę dołączyłem do nich tylko z powodu Hao. Chciałem w ten sposób zbliżyć się do niego. Myślałem, że jak to zrobię, to on spojrzy na mnie w innych kategoriach niż tylko kolega. Ale pomyliłem się — tłumaczył Mingyu.
— Widziałem nie raz w jaki sposób na niego patrzysz, ale nie byłem pewien czy dobrze interpretuję uczucia, które wtedy błyszczały w twoich oczach.
— Och... Czyli to aż tak widać? — Kim był wyraźnie zaskoczony. — Ale chyba niewystarczająco dobrze, bo on się jeszcze nie zorientował — dodał Mingyu, ewidentnie zasmucony tym faktem.
— Gyu. Posłuchaj. Niektórzy potrzebują więcej czasu, by zrozumieć pewne rzeczy, a tym bardziej jeśli mowa o uczuciach względem drugiego człowieka.
— Rozumiem.
— Mam nadzieję, że pomogłem choć odrobinę — miałem zamiar odejść, lecz chłopak ponownie mnie zatrzymał.
— To co będzie z nami?
— Nie wiem. Teraz nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu w tej chwili chcę zostać sam.
— Jasne. Ale jeżeli będziesz czegoś potrzebował to zadzwoń, dobrze? — rzucił Kim, a w jego głosie słychać było najprawdziwszą szczerość.
— Przemyślę to.
❇️❇️❇️
Nogi same mnie niosły. Nie miałem pojęcia gdzie mógłbym pójść, a tym bardziej do kogo w takim stanie.
Może właśnie dlatego wylądowałem na brzegu rzeki?
Nie mogłem zrozumieć jak można było być tak okrutnym i zrobić komuś takie świństwo.
To bolało.
Jak cholera.
Jedyne o czym byłem w stanie myśleć w tej chwili było pozbycie się tego bólu, a także tych śmiechów oraz obrazów, które krążyły w mojej głowie.
Jak ja spojrzę w szkole innym uczniom w oczy? Przecież on na pewno roześle nagranie dalej, jeśli już tego nie zrobił.
Usiadłem na porośniętym trawą małym zboczu układając dłonie po bokach na zielonym podłożu. Odchylając głowę do tyłu spojrzałem na gwiazdy migoczące na czarnym płótnie i zacząłem im zazdrościć. Bo były daleko od moich problemów. Z wielką przyjemnością zamieniłbym się teraz miejscami z nimi. Przymknąłem powieki, a z pod nich i tak płynęły gorące łzy, które swobodnie toczyły się w dół po, czerwonych od wstydu, policzkach.
Otworzyłem oczy i cicho żegnając się z gwiazdami ruszyłem w dół zbocza zmierzając w konkretnym kierunku, który w tamtej chwili wydawał się być całkiem dobrą opcją.
Wchodząc do zimnej wody przeszył mnie dreszcz ze względu na różnicę temperatur pomiędzy cieczą, a mojego ciała.
Powoli brnąłem dalej. Na brzegu było bardzo płytko, lecz z każdym kolejnym krokiem poziom wody sięgał mi coraz wyżej. Kiedy opuściłem powieki, by lodowata rzeka pochłonęła również moją głowę wtedy poczułem coś.
Nie umiałem tego opisać ani nazwać.
Co to za uczucie?
Takie ciepłe.
Przyjemne.
Powoli rozlewało się w mym wnętrzu.
Te drżenie w sercu, które pojawiło się tak nagle. Nie znałem jego źródła, ale zapragnąłem je poznać.
Kładąc dłoń na piersiach domyślałem się co może być źródłem tego wszystkiego. Ale czy to nie jest tylko iluzją, zwykłym omamem, halucynacją? Chciałem mieć nadzieję, lecz z drugiej strony bałem się jej. Nie chciałem potem cierpieć bólu rozczarowania.
Wtedy usłyszałem czyjś głos. Rozpaczliwe nawoływanie pełne przerażenia.
— Stój! Nie ruszaj się! Pomogę ci!
Odwracając się ujrzałem młodego chłopaka, biegnącego w moją stronę.
Rozpoznałem go. Chodził razem ze mną na angielski. Czasami na przerwach obserwowałem go.
Czy to możliwe, że to on jest źródłem?
❇❇❇
Jun
Zatrzepotałem delikatnie powiekami, aż w końcu je uchyliłem. Jasność pomieszczenia mnie odrobinę poraziła przez promienie słońca, które wpadały do pokoju. Czułem się przez to zdezorientowany, a w głowie miałem pustkę. Nie wiedziałem gdzie jestem, ale po rozejrzeniu się wkoło bardzo szybko uświadomiłem sobie co to za miejsce. Przecież szpitali tak szybko się nie zapomina zwłaszcza jeśli, tak jak ja, ktoś spędził w nim większą część życia.
Dopiero na końcu moje spojrzenie padło na osobę, która spała przy moim łóżku. Unosząc dłoń pogłaskałem ją po włosach. Były miękkie w dotyku i ciemne.
— Mamo — szepnąłem, chcąc obudzić kobietę.
Spanie na krześle, z pochyloną sylwetką w stronę mojego łóżka, z pewnością do wygodnego nie należało. Po przebudzeniu na pewno będzie obolała.
— Jun? — zapytała zaspanym głosem. — Obudziłeś się już — powiedziała już całkowicie obudzona, kiedy ujrzała, że jestem przytomny. — Poczekaj. Pójdę po lekarza — po tych słowach wybiegła, a ja się zastanawiałem gdzie niby miałbym pójść, że kazała mi poczekać.
W międzyczasie próbowałem sobie przypomnieć co się w ogóle stało, że wylądowałem w szpitalu. I wtedy wszystko zrozumiałem...
Po chwili w drzwiach pojawił się lekarz, który zaczął wypytywać mnie jak się czuję, czy wiem jaki mamy dziś dzień, a przede wszystkim czy pamiętam co się stało.
— Doktorze? A co z nastolatkiem, który był ze mną? — zapytałem, kiedy skończyłem udzielać odpowiedzi na wszystkie, niezbędne pytania starszego mężczyzny.
— Wszystko z nim w porządku. Ale i tak zostawiliśmy go na obserwacji — widząc mój zmartwiony wzrok mężczyzna natychmiast dodał: — tak na wszelki wypadek.
Wracając wspomnieniami do poprzedniego wieczoru zastanawiałem się, dlaczego byłem takim idiotą i praktycznie sam pchałem się w objęcia śmierci?
W tamtym momencie kompletnie zapomniałem, że nie umiem pływać. Nie miałem pojęcia co mi strzeliło do głowy by pchać się do wody. Po prostu pierwszą moją myślą było, że ktoś jest w rzece i prawdopodobnie potrzebuje pomocy. Dopiero potem zrozumiałem, że to on...
Nie wiedziałem czy to przypadek, zrządzenie losu czy Bóg wie co jeszcze. Jedyne o czym mogłem myśleć to to, że wreszcie mogłem zakończyć moje poszukiwania.
Moje myśli przerwało pukanie, a po chwili mama zajrzała do mnie pytając czy czegoś potrzebuję, ponieważ idzie na dół po kawę dla siebie. Pokręciłem przecząco i z uśmiechem na ustach sięgnąłem do szafki, by sprawdzić czy jest tutaj mój telefon. Znalazłem go w szufladzie i właśnie wybrałem numer do Boo, kiedy drzwi do sali otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł zdyszany Koreańczyk.
— Nigdy więcej nie wracasz sam — wysapał, zamykając ostrożnie drzwi, przez które chwilę wcześniej odprysnął kawałek farby ze ściany.
Powłócząc nogami w stronę krzesełka, Seungkwan ciężko na nie opadł.
Przewróciłem tylko oczami słysząc to, po czym powiedziałem mu coś, co na pewno go zainteresuje, a przede wszystkim ucieszy:
— Boo~ znalazłem go...
❇❇❇
Wonwoo
Leżąc na wznak i patrząc prosto w sufit wciąż od nowa odtwarzałem w głowie wczorajsze wydarzenia. Nie mogłem uwierzyć w to, że ten chłopak, że to właśnie on sprawił, że moje serce drżało, że zostało tak poruszone...
Gdybym tylko wiedział wcześniej... To cała sytuacja z Vernonem nigdy by się nie wydarzyła. Chociaż po takim człowieku, jak on mogłem się spodziewać dosłownie wszystkiego.
Minęło zaledwie kilkanaście godzin, a ja wciąż myślałem o poprzednim dniu...
❇❇❇
— Nie ruszaj się! Pomogę ci! — krzyczał ciemnowłosy chłopak, biegnąc w moją stronę.
Spojrzałem w jego stronę i aż się zachłysnąłem, rozpoznając w nastolatku Jun'a, któremu czasami przyglądałem się na przerwach. Chodziliśmy również razem na angielski i właściwie na tym kończy się nasza znajomość. Jakoś nigdy nie miałem w sobie wystarczająco odwagi żeby podejść i zagadać. A teraz... Stał tu przede mną, chcąc mi pomóc.
Otrząsnąłem się dopiero wtedy, gdy chłopak brodząc w wodzie potknął się i znalazł pod nią. Kiedy przez najbliższe kilkanaście sekund nigdzie nie ujrzałem go wypływającego, natychmiast zanurkowałem.
Będąc na brzegu ostrożnie ułożyłem jego drobne ciało na trawie. Nie wiedziałem czy gdzieś był zraniony, poza strużką krwi, płynącej mu z nosa. Mój telefon nie działał przez kąpiel jaką mu zafundowałem. A pilnie potrzebowałem wezwać pomoc. Jedyne co mogłem zrobić w tej beznadziejnej sytuacji, to modlić się o jakiś cud.
Kiedy z przerażeniem odkryłem, że Junhui nie oddycha, przystąpiłem do udzielania mu pierwszej pomocy. Dzięki Bogu, że jeszcze nie zapomniałem wszystkiego, czego pani Park uczyła nas na zajęciach.
Chyba ktoś też wysłuchał moich cichych błagań, ponieważ w pobliżu znalazł się przechodzień, który widząc naszą dwójkę od razu skontaktował się z pogotowiem.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Na miejscu pojawił się ambulans, a ratownicy zajęli się Wenem...
❇❇❇
Chciałem natychmiast po tym wszystkim wrócić do domu, ale jeden z ratowników nalegał żebym pojechał z nimi, żeby na wszelki wypadek zrobić badania. Uznałem, że lepiej się nie kłócić.
Było mi wstyd z powodu tego, co miałem zamiar zrobić i nie tylko. Ponieważ nieświadomie naraziłem również czyjeś życie. Wcale nie chciałem tego. Bałem się co będzie jak rodzice się dowiedzą. Przecież nigdy nie uwierzą mi, że przypadkiem znalazłem się tam. Byłem świetnym pływakiem, więc miałem problem, by wymyślić jakąś sensowną historyjkę.
Dlatego jedyne co mi przyszło do głowy w tamtym momencie to nagiąć prawdę i powiedzieć mamie, że Wen wpadł do wody, a ja go uratowałem. Na szczęście nie drążyła tematu, ani nie zadawała zbędnych pytań, co przyjąłem z niemałą ulgą.
Trochę bałem się, jak chłopak zareaguje, kiedy usłyszy te kłamstwo i moją prośbę, by udawać, że to jest "prawdziwa" wersja wydarzeń. Mimo obaw czułem szczęście, ponieważ Junhui sprawił, że poraz pierwszy od jakiegoś czasu poczułem, że żyję, a przede wszystkim znalazłem powód, by żyć...
❇❇❇
Gdy lekarz robiący obchód zajrzał do mnie i poinformował, że mogę śmiało wyjść dzisiaj do domu, ponieważ żadne badania nie wykazały nic niepokojącego, byłem gotów skakać z radości.
Po wyjściu mężczyzny wreszcie zebrałem się w sobie i opuściłem swoją salę, żeby pójść do Junhui'a.
Kiedy pielęgniarka w dyżurce podała mi numer jego sali posłałem jej uśmiech pełen wdzięczności, że dzięki niej nie będę musiał zaglądać do każdej sali. Gdy w końcu znalazłem się przed odpowiednimi drzwiami zawahałem się, a strach zacisnął swą ciasną obręcz wokół mojej klatki, utrudniając oddychanie. Bałem się czy Jun będzie chciał mnie w ogóle widzieć. Ale chyba ktoś na górze podjął decyzję już za mnie, ponieważ niespodziewanie drzwi się otworzyły, a w nich stanął Koreańczyk, którego również kojarzyłem z lekcji angielskiego. Jeśli się nie myliłem był to prawdopodobnie Seungkwan. Chłopak zmierzył mnie uważnie od stóp do głów, po czym odwrócił się do wnętrza pokoju i zwrócił się do Wen'a:
— Jun chyba ktoś do ciebie.
— Uhm~ Cześć, jestem Wonwoo — przedstawiłem się niepewnie.
— Wiem wiem, kojarzę cię — odpowiedział Boo, posyłając mi ciepły uśmiech. — Idę po coś do czytania dla Junhui'a, tobie też coś przynieść?
— Nie, dziękuję.
— To w takim razie zostawiam was samych gołąbki — puścił do mnie oczko i już go nie było.
Boo odszedł, a ja delikatnie pchnąłem drzwi i wszedłem ostrożnie do środka. Na mój widok kąciki ust Chińczyka odrazu uniosły się ku górze, a im bliżej byłem łóżka tym więcej szczegółów mogłem dostrzec. Jego oczy w odcieniu kasztanów błyszczały niezwykłym blaskiem, jakby szczęście z nich wyglądało wprost na mnie. Ciemne kosmyki opadały na jasne czoło. Choć twarz miał odrobinę zbyt bladą, wyglądał jakby nic mu nie dolegało. Wąskie usta, które przygryzł nagle prezentowały się kusząco, a gdy spostrzegł, że to właśnie w nie się wpatruję na jego policzkach zakwitł delikatny róż. Wyglądał tak uroczo i tak niewinnie.
— Przepraszam za Boo on...
— Nic nie szkodzi. Właściwie to przyszedłem, by... Ja... Przepraszam — szepnąłem bojąc się powiedzieć to na głos, ponieważ wtedy byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do tego co chciałem zrobić.
— Nie przepraszaj. Nie masz za co — odpowiedział Jun ciężko oddychając, jakby coś go bolało.
— Wszystko w porządku? Coś cię boli? Zawołać lekarza? — zacząłem panikować, kiedy chłopak zaczął dyszeć, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Jednak gdy chciałem wybiec z sali Junhui niepewnie chwycił mnie za dłoń, nie miał wystarczająco dużo siły, by mocniej ją zacisnąć. Spojrzałem na nasze splecione ręce, a następnie zwróciłem swe oczy na twarz chłopca o najpiękniejszych oczach.
— Nie idź nigdzie. Zostań ze mną — stałem tam gotów pobiec w każdej chwili, widziałem ile wysiłku go kosztowało powiedzenie zaledwie tych kilku słów. Toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę. Jego stan mnie martwił, lecz on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Jedynie szepnął cichutko: — proszę...
Opadłem na krzesełko i chwyciłem za jego dłoń, tę, która była bliżej mnie. Obserwowałem z bólem serca jak palce jego drugiej ręki zaciskają się mocno na pościeli.
— Powiedz mi jak mam ci pomóc? Błagam powiedz mi — prosiłem przytulając jego dłoń do swego policzka, a łzy zaczęły płynąć po mych policzkach na widok grymasu bólu, który wykrzywił twarz Junhui'a.
— To nic... Przejdzie mi... — choć było to nie lada wyzwanie, Jun blado uśmiechnął się do mnie.
— Przepraszam — zaszlochałem, opuszczając nasze splecione ręce na materac, a sam upadłem na kolana i chowając twarz w materiale, który go okrywał, wciąż powtarzałem te jedno słowo.
— Nie...
— Tak — wtrąciłem mu — bo gdybym nie podjął tej decyzji... Gdybym nie wybrał tej drogi... To ty byś tutaj teraz nie leżał. To przeze mnie cierpisz...
Czułem jak wyrzuty sumienia się budzą, rosnąc do niewyobrażalnych rozmiarów, a poczucie winy wierci mi dziurę w sercu...
❇❇❇
Jun
Żyjemy myśląc, że mamy jakikolwiek wybór, możliwość podjęcia własnej decyzji, wykonania swojego ruchu, lecz to nieprawda. To było tylko złudną iluzją wolności, która została utkana tysiące bądź miliony lat wcześniej. A wszystko po, by człowiek nie przejrzał planów wobec siebie, które wieki temu zapisano w gwiazdach, by mylnie uważał, że to on trzyma stery swej łódki, kiedy w rzeczywistości jest jedynie jej pasażerem.
Zrozumiałem, że cokolwiek nie wybiorę, jaką drogą bym nie poszedł, to zakończę swą historię w ten sam sposób. Jedyne co mi pozostało, to mieć nadzieję i wykorzystać ostatnie chwile aż do utraty tchu.
Niestety Seungkwan nie był zbytnio zadowolony z moich planów na przyszłość. Dlatego po raz pierwszy zrobiłem coś, co zrani nie tylko Boo jak się o tym dowie, lecz również raniło mnie. Mimo to wierzyłem, że mój przyjaciel wybaczy mi moje kłamstwa i okaże choć odrobinę zrozumienia...
Od naszego spotkania z Jeonem w szpitalnej sali minęło kilka tygodni, w ciągu których spotykaliśmy się z Wonwoo. Oczywiście jako przyjaciele. Nie miałem na tyle odwagi, by powiedzieć mu, że czuję coś więcej. Zdecydowanie zbyt krótko się znaliśmy, więc za wcześnie było na takie wyznania. Poza tym gdybym użył argumentu, że to miłość od pierwszego wejrzenia, Jeon mógłby prawdopodobnie mnie wyśmiać. Przecież nie każdy wierzył w takie rzeczy.
❇❇❇
Nadeszły wreszcie upragnione wakacje, a nasze wyjścia do kina czy restauracji zdarzały się coraz częściej. Lecz mój stan, który na początku wcale nie był aż taki zły, zaczął się pogarszać, a mi coraz trudniej było utrzymać w sekrecie przed Wonem moją chorobę...
Dlatego w tajemnicy przed wszystkimi, na własną rękę postanowiłem poszukać pomocy u jednego z lekarzy. Nie chciałem żeby Wonwoo ponownie widział mnie w takim stanie, gdy wymęczony bólem spowodowanym jego bliskością, zostałem zmuszony do poproszenia go, byśmy zaprzestali na kilka dni naszych spotkań.
Właśnie w ten oto sposób trafiłem do doktora Wang, który zaproponował mi o wiele silniejsze leki niż te, które do tej pory przyjmowałem. Co prawda metoda leczenia była w fazie eksperymentów, ale uznałem, że dla niego jestem gotów zaryzykować. Od tego pomysłu nie odwiodły mnie nawet słowa lekarza, kiedy tłumaczył mi, że nieznane są skutki uboczne przyjmowania tabletek. Jednak w tamtym momencie liczył się dla mnie fakt, że dawały mi one szansę pożyć odrobinę dłużej.
❇❇❇
— Jun? — szepnął Jeon do Chińczyka, który siedział razem z nim na kocu.
Był ciepły, lipcowy wieczór, a oni siedzieli pod gołym niebem obserwując gwiazdy i delektując się swoją bliskością. Chodź żaden z nich jeszcze nie powiedział tego na głos, to obaj wiedzieli, że chcą spędzić resztę życia w ramionach tego drugiego.
— Mhm? — szepnął sennie Wen.
Ostatnio Jun mógłby spać bez przerwy, zasypiał dosłownie w każdym możliwym miejscu. W sumie nie było to takie złe, ponieważ później budził się w ramionach Woo, który akurat przenosił go w wygodniejsze miejsce lub do łóżka. Nikt nie znał przyczyny senności Junhui'a, ani rodzice nastolatka, nawet Boo z którym był blisko jak z bratem. Tylko Wen znał przyczynę. Jednak tak długo jak to działało i pozwalało mu spędzić choć odrobinę więcej czasu przy boku Koreańczyka, to nie miał zamiaru przerywać. Uważał, że taka cena za miłość jest odpowiednia...
— Wiem, że nie znamy się zbyt długo, że wciąż siebie odkrywamy niczym podróżnicy dziewicze lądy, ale chcę byś wiedział, że... Chciałbym stworzyć z tobą bardzo wiele wspomnień, byśmy na starość mogli je wspominać przy lampce wina — mówił Jeon, a on wsłuchiwał się w jego głos, który był miły dla ucha. Drżenie jego ramienia, na którym Jun opierał głowę działało na niego usypiająco, kiedy mówił to wszystko. Lecz gdy Wen zaczął analizować jego słowa to aż się zachłysnąłem.
— Czy ty...? — Junhui zaczął niepewnie, otwierając oczy i podrywając głowę do góry, by spojrzeć na jego profil.
Wonwoo nie patrzył na niego, spoglądał na niebo, gdzie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. W końcu Woo spojrzał na Chińczyka, a wtedy Jun ujrzał w jego ciemnych oczach odbicie miłości. Bezbrzeżnej, szczerej, czystej, prawdziwej... Która błyszczała o wiele jaśniej niż gwiazdy na niebie, przyćmiewając swym pięknem nawet urodę Afrodyty.
Przez ułamek sekundy Wen bał się, że śni, dlatego uszczypnął swoje ramię trochę za mocno.
— Auć! — syknął, pocierając czerwony ślad na skórze.
— Co ty wyprawiasz wariacie? — zapytał Won zaskoczony jego zachowaniem. Po czym zgarnął nastolatka w swoje ramiona, a chwilę później Junhui mógł poczuć jeden z pierwszych pocałunków w miejscu, gdzie pewnie jutro zakwitnie siniak. — Dlaczego to zrobiłeś?
— Bo bałem się, że to tylko sen z którego za chwilę się obudzę— cicho odparł, a policzki zarumieniły się z powodu tych niemądrych myśli.
— Skoro myślałeś, że to sen to muszę zrobić wszystko żebyś zapamiętał tę chwilę jako jawę, prawda? — dopytywał Woo, a Jun nie był pewny co chłopak ma zamiar zrobić. Dopóki nie znalazł się między nogami Jeon'a, który zamknął jego usta w czułym pocałunku.
Jeśli to sen... To nigdy nie chciał się obudzić. Lecz jeśli to rzeczywistość, to chciał, by tak wyglądał każdy dzień, każdy wieczór... Aż do końca...
❇❇❇
Jun
Przez to, że ciągle spędzałem czas w towarzystwie Wonwoo, moje relację z Boo odrobinę ucierpiały. Dlatego chciałem je naprawić. Chciałem znów mieć brata, który będzie mnie wspierał w dobrych, jak i złych momentach mego życia.
— Dlaczego mi to robisz? — zapytał Seungkwan z wyrzutem i pretensją w głosie, kiedy spotkaliśmy się w kawiarni. — Dlaczego sam siebie zabijasz?
— Boo... Ja wcale tego nie robię. Zrozum, że ja go kocham, a on mnie. Poza tym każdemu z nas jest pisana śmierć. Taki już los ludzi, że rodzimy się, żyjemy, a kiedy przychodzi ten czas odchodzimy na drugą stronę.
— Ale ja nie chcę cię stracić... Jesteś dla mnie jak brat, a patrzenie z boku jak się męczysz, jak walczysz z bólem... Sprawia, że cierpię razem z tobą. Co ja zrobię gdy ciebie zabraknie? — Seungkwan rozkleił się całkowicie. Nie sądziłem, że nasze spotkanie oraz rozmowa zmierzy w takim kierunku. Chciałem się tylko z nim pogodzić, naprawić to co zepsułem, by było jak dawniej.
— Boo~ gdy poznasz w końcu kogoś, kto znajdzie drogę do twojego serca i zostanie w nim... Wtedy zrozumiesz moją decyzję — przykryłem jego dłoń, którą Koreańczyk położył
zaciśniętą w pięść na stoliku obok mrożonej herbaty, swoją własną. — Czy nie możesz chociaż spróbować cieszyć się moim szczęściem?
— Jak?! Jak mam się cieszyć z tego, że jesteś gotowy dla niego umrzeć?! No jak?! — Seungkwan płakał tak bardzo, że serce mnie bolało jakby ktoś przebił je sztyletem na wskroś, gdy widziałem go w takim stanie.
— Proszę~ nie płacz. Będzie dobrze. Zaufaj mi, hmm?
— Zapomniałeś już co lekarz ci mówił? — dopytywał Seungkwan ocierając łzy, kiedy zorientował się, że znaleźliśmy się w centrum uwagi i sporo osób rzuca nam dziwne spojrzenia.
— Ja... Znalazłem sposób żeby odwrócić swój los i zmienić zakończenie, ale potrzebuję wsparcia. Twojego wsparcia, bo bez ciebie nie dam rady...
❇❇❇
Spoglądałem na listę, którą jakiś czas temu sporządziliśmy wspólnie z Boo i uśmiechając się wykręciłem numer do przyjaciela oraz do Wonwoo. Chciałem ten dzień spędzić w ich towarzystwie.
— Masz jakieś plany na dziś? — zapytałem, kiedy Won odebrał moje połączenie.
— Przecież wiesz, że poza naszym wyjściem do kina to żadnych.
— Bo tak sobie pomyślałem, że... Może poszlibyśmy dziś w południe do wesołego miasteczka? A potem kino i jakiś spacer?
— Widzę, że już wszystko sobie zaplanowałeś — w słuchawce rozległ się śmiech Jeon'a, kiedy usłyszał moje plany dla naszej dwójki. — Brzmi świetnie. To o której nam wpaść po ciebie?
— Tylko, że...
— Tak?
— Chciałbym jeszcze kogoś z nami zabrać — powiedziałem nieśmiało.
— Niech zgadnę. Seungkwan'a?
— Mhm. Masz coś przeciwko?
— Nie. Jeżeli ma ochotę to chętnie pójdę w jego towarzystwie trochę się rozerwać. Ale... Dlaczego mam dziwne wrażenie, że kryje się za tym coś jeszcze?
— No bo... Bo Boo pewnie nie będzie chciał iść we trójkę, ponieważ jak zwykle zacznie marudzić, że będzie się przy nas czuł jak piąte koło u wozu, a ja tego nie chcę. Dlatego pomyślałem sobie, że może masz jakiegoś przyjaciela, który jest wolny i...
— Czy ty właśnie próbujesz bawić się w swatkę i chcesz zorganizować podwójną randkę?
— A jeśli tak to jesteś zły?
— Nie. To słodkie, że tak się troszczysz o życie miłosne przyjaciela, ale obiecaj mi coś.
— Cokolwiek zechcesz.
— Przyprowadzę ze sobą przyjaciela, ale obiecaj, że jeśli pomiędzy nimi nie zaiskrzy, to nie będziesz próbował na siłę ich pchnąć ku sobie, dobrze?
— Umowa stoi.
❇❇❇
Wonwoo nie miał pojęcia kiedy, w którym dokładnie momencie Jun stał się dla niego całym światem. Czy stało się to wtedy w rzece, w szpitalu, czy może wtedy gdy pierwszy raz zaprosił go na kawę? Nie znał odpowiedzi. Stało się to tak nagle. Początkowo wspólne wyjścia tłumaczył jako sposób na przeproszenie chłopaka, który go nigdy o nic nie obwiniał. Jednak szybko zrozumiał, że nie chce utknąć z Junem tylko w sferze przyjaźni. Dlatego wyznał mu swoje uczucia, mając nadzieję, że nie zostanie odrzucony. Wen go nie rozczarował, gdy odpowiedział mu tym samym.
Po tym jak Vernon go upokorzył, to dzięki Junhui'owi miał odwagę pokazać się w szkole z dumnie uniesioną głową. To właśnie on przekonał Jeon'a, że nie powinien chować się w domu przed całym światem. Jun był przy nim w tym najgorszym momencie. Początkowo nie miał zamiaru nikomu mówić o tym filmiku, zresztą i tak większa część szkoły wiedziała o nim, ale Junhui go przekonał by zgłosić tę sprawę odpowiednim osobom. I wspólnie to zrobili. Wen tak naprawdę dowiedział się o nagraniu przez zupełny przypadek, a właściwie Boo mu o tym powiedział, kiedy usłyszał o tym od jednego z uczniów. Wtedy Junhui zrozumiał dlaczego chłopak tamtego dnia chciał to zrobić.
❇❇❇
— Kim Mingyu.
— Boo Seungkwan.
Jeon i Wen przyglądali się z boku jak chłopcy podają sobie dłonie. Junhui próbował rozgryźć co tamci myślą o sobie nawzajem, czy coś poczuli i w ogóle. Niestety bardzo szybko przerwał mu Won, który chwycił chłopaka za dłoń i życząc pozostałej dwójce dobrej zabawy, poszedł wraz z Junhuiem w stronę diabelskiego młyna.
— No nareszcie sami — odezwał się Woo, kiedy stanęli w kolejce i skradł szybkiego całusa Chińczykowi.
— Ej! — szturchnął go ukochany. No tak. Jak mógł zapomnieć, że obiecał ostatnio Jun'owi, że będzie bardziej powściągliwy.
Nie dawno Jun poprosił Woo, by ten zachowywał się przyzwoicie, ponieważ nie chce żeby jego rodzice się dowiedzieli o ich związku. Kiedy Jeon zapytał dlaczego, chłopak tłumaczył to tym, że chce zaczekać na odpowiedni moment, by przedstawić go swoim rodzicom. Wonwoo postanowił uszanować decyzję swojego ukochanego i cierpliwie czekał na ten dzień.
— Powiedz mi, jak myślisz czy Boo wyląduje dzisiaj w jednym łóżku z Gyu? — zapytał Wonwoo, próbując tym odciągnąć jego uwagę od patrzenia w stronę koła. Chciał w ten sposób złagodzić stres, lecz przede wszystkim strach, który odczuwał Chińczyk na samą myśl o tym co chce zrobić. Woo próbował wybić mu z głowy ten punkt dzisiejszych atrakcji, przypominając sobie, że Jun wspominał o lęku wysokości, lecz chłopak się uparł.
— Co?! — zapytał zaskoczony Junhui. — Boo nie jest taki. On tylko dużo gada, chociaż...
I w ten sposób reszta czasu w kolejce, a także moment, kiedy siadali na swoich miejscach i zapinali pasy, upłynął im na rozmowie o Seungkwanie. To znaczy Jun mówił, a Jeon słuchał od czasu do czasu potakując lub mrucząc coś.
Lęk wysokości przypomniał sobie o Junhuiu, kiedy właśnie koło ruszyło. Chłopak zamknął mocno powieki i ciężko oddychając zaciśniętymi dłońmi kurczowo trzymał się spodni.
Brunet widząc to, delikatnie się uśmiechnął podziwiając jego odwagę, po czym delikatnie nakrył pięść, która była bliżej niego.
— Jestem tu z tobą i zawszę będę. Ze mną nie musisz się bać... Niczego... — powiedział Jeon, opuszkami palców powoli gładząc dłoń Junhui'a.
— Obiecujesz? — zapytał Jun, a kiedy usłyszał potwierdzenie dodał: — Na mały paluszek?
— Na mały palec, a słońce mym świadkiem.
— Kocham cię Woo... — i strach go opuścił. Czuł, że dostał skrzydeł i odleciał na nich daleko w świat. Wreszcie Junhui poczuł się wolny od wszelkich obaw. Czuł, że wybrał dobrą ścieżkę.
❇❇❇
Innego dnia Wonwoo, Junhui, Seungkwan oraz Mingyu mieli iść do sexshopu. Wen wcale nie chciał tego robić, nawet nie miał pojęcia kiedy ten punkt został dopisany do listy. Ale wiedział, że Boo oberwie, i to porządnie, jak wrócą po tej wyprawie do domu. Seungkwan dobrze wiedział, że pozycje z listy Chińczyk wykonuje według kolejności w jakiej są wpisane na kartkę. Dlatego specjalnie wcisnął te zakupy w takim miejscu żeby trochę go ukarać za ten upór.
Po tym jak Jun sprawdzał co jest następne na liście, dzwonił potem do pozostałej trójki z informacją jaki jest plan na jutrzejszy dzień. Tak było i tego wieczoru. Ostatnią osobą, którą musiał poinformować o celu ich małej wycieczki był Jeon.
Jednak chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu, ponieważ pech chciał, że akurat dziś Wonwoo wpadał do niego żeby nocować. Oczywiście przed rodzicami Wen'a byli dobrymi przyjaciółmi ze szkoły. I na szczęście do tej pory wierzyli w słowa syna. Dobrze, że mieli Boo i Gyu, ponieważ często spotykali się w domu jednego z nich, gdzie mogli bez jakiegokolwiek strachu pozwolić sobie na odrobinę więcej czułości.
❇❇❇
Jun
Wpatrywałem się w tą cholerną kartkę i zastanawiałem się jak ja mam mu to powiedzieć. Jedynie Seungkwan'owi powiedziałem gdzie jutro idziemy przy okazji mu grożąc i każąc zadzwonić do Mingyu z tą wiadomością, ponieważ nie dałem rady sam tego zrobić.
— No i jak ja mam mu to powiedzieć?! — niemal płakałem ze wstydu.
Policzki już dawno straciły swój naturalny kolor, zastąpiony przez czerwień. Całe szczęście, że Wonwoo był pod prysznicem, więc miałem chwilę czasu na to, by dojść do siebie. Wtedy znów złapał mnie atak kaszlu. Nie miałem pojęcia czy był on objawem grypy, czy może skutkiem ubocznym brania pigułek.
— Wszystko w porządku? — usłyszałem nagle głos Wonwoo, który akurat wszedł do pokoju.
W samym ręczniku owiniętym wokół bioder wyglądał niczym te wszystkie rzeźby. Miał ciało Boga... Natychmiast zapomniałem języka w gębie, w ustach czułem suchość, a jedyne co mogłem robić to po prostu gapić się na niego.
— Jun? Junhui gapisz się — mruknął Woo, widząc, że nie mogę oderwać wzroku od jego torsu.
— Uhm... Ja... To... Ty
— A możesz mówić do mnie po koreańsku? — poprosił Jeon, podchodząc do torby sportowej w której miał swoje rzeczy. — Zaraz wrócę. Zapomniałem bieliznę wziąć.
— Kurwa! Czy on właśnie bez koszulki paradował? W moim pokoju? Dobra. Jun opanuj się. Przecież chłopak bez koszulki to nic takiego. No tak. Tylko nie każdy wygląda jak Wonwoo. Zaraz. Czy on właśnie powiedział "bielizna"?! To znaczy, że... O cholera!
— Junhui czy ty się dobrze czujesz? Cały jesteś czerwony.
"No co ty nie powiesz? Najpierw paradujesz nago po moim pokoju, a potem się pytasz czy dobrze się czuję."
— Ja... Tak w porządku — odparłem.
— Pokaż czoło — poprosił Woo, nie dając wiary moim słowom.
"Chcesz sprawdzać czoło, kiedy prawdziwy pożar roznieciłeś w zupełnie innym miejscu."
— Widzisz? Mówiłem, że nic mi nie jest — burknąłem wydymając usta.
— Właśnie. Jeszcze nie powiedziałeś mi gdzie jutro idziemy. No chyba, że zostajemy u ciebie — wiedziałem, że prędzej czy później Jeon zahaczy o ten temat. Tylko nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko.
Bez słowa podałem mu kartkę, po czym wskazałem palcem odpowiednie słowo, a sam schowałem twarz w poduszkę.
— A ja myślałem, że ci wystarczam — kiedy nie dostał ode mnie żadnej reakcji zaczął tańczyć palcami po moich plecach. — Hej...
— Bardzo śmieszne — mruknąłem w odpowiedzi.
— Naprawdę chcesz tam iść? — Woo drążył temat.
— Nie. Chyba bym umarł ze wstydu gdybym przekroczył próg takiego miejsca. Ale Boo mnie wrobił — wyjaśniłem patrząc już na Wonwoo.
— Wiesz co? Chyba mam pewien pomysł — powiedział Jeon, po czym wyjął komórkę i zadzwonił.
❇❇❇
Wonwoo
— Mingyu? No hej. Słuchaj wiesz gdzie jutro idziemy? — zapytałem gdy Kim odebrał.
— Tak. Boo już do mnie dzwonił i mówił.
— To dobrze. Słuchaj spotkajmy się wszyscy już na miejscu, przed wejściem do sklepu, bo ja z Junem musimy jeszcze coś załatwić na mieście — tłumaczyłem spokojnie.
— Coś się stało?
— Nieee. Po prostu poprosiłem Jun'a o pomoc w kupnie prezentu dla kuzynki z okazji urodzin.
— Och... Okej.
Następnie identyczną rozmowę przeprowadziłem z Boo, wciskając mu tę samą bajkę o kuzynce.
— No i załatwione — wyszczerzyłem się do ukochanego, który siedział na łóżku i patrzył na mnie.
— Nie rozumiem.
— To proste. Tak naprawdę tam nie pójdziemy, więc w efekcie oni we dwójkę pójdą do tego sklepu.
— Podoba mi się ten pomysł — uśmiechnął się Wen.
— To w takim razie — zacząłem, powoli podchodząc do chłopaka — możemy zająć się teraz czymś dużo przyjemniejszym — dokończyłem będąc już na łóżku.
— C-Co masz na m-myśli? — zapytał Junhui, kiedy zawisłem nad nim gdy on leżał na wznak na materacu.
— Pozwól, że ci zademonstruję — szepnąłem tuż przy jego uchu.
Powoli rozpiąłem dwa pierwsze guziki jego białej koszuli, którą miał na sobie osiemnastolatek. Przez cały ten czas utrzymywałem z nim kontakt wzrokowy, chcąc mieć pewność, że nie robię nic wbrew jego woli. Na szczęście w jego tęczówkach, oprócz swego odbicia, ujrzałem również ciekawość oraz lekkie obawy. Jednak nic nie powiedział, co przyjąłem za dobrą monetę i zbliżyłem swe usta do obojczyków Jun'a. Najpierw jeden, a następnie drugi. Starałem się oba obdarzyć taką samą ilością pocałunków. Czasami moje wargi smakowały tych jego, aż w pewnym Junhui zarzucił mu ręce na szyję i przyciągnął do siebie, kiedy akurat chciałem się oderwać. Chińczyk pogłębiał nasz pocałunek, zaskakując mnie swoim zachowaniem. Wcześniej kończyło się na zwykłych pocałunkach, lecz ten był inny. Jakby Junhui chciał mi udowodnić, że jest odważny, a także gotowy na coś więcej niż tylko trzymanie się za ręce i zwykłe pieszczoty.
Gdy w końcu Wen wypuścił mnie ze swoich objęć, spojrzałem na niego, by ujrzeć jak mocno się zaczerwienił i ucieka przed moim wzrokiem.
— Hej — szepnąłem — nie wstydź się — dodałem chwytając podbródek nastolatka, by pogładzić jego policzek.
Delikatnie odgarnąłem ciemne kosmyki, które opadały mu na czoło i wróciłem do rozpinania jego koszuli. Nie spieszyłem się w obawie, że mogę go spłoszyć. Chciałem by było mu dobrze. Tylko jego przyjemność liczyła się dla mnie w tym momencie.
Odpinając kolejne guziki, odsłaniałem więcej jego nagiej skóry, aż ujrzałem na końcu pępek. Rozsunąłem materiał na boki i zająłem się jego torsem. Znaczyłem jego skórę czerwonymi śladami, a chłopak co chwilę cicho wzdychał. Ręce zaciskał na pościeli, a z rozchylonych ust Junhui'a uciekały jęki, które starał się tłumić zasłaniając twarz poduszką.
Jun pozwalał mi na wszystko, zostałem zatrzymany dopiero wtedy, gdy moje dłonie sięgnęły do paska jego spodni.
— Nie możemy — zapłakał Jun, odsłaniając twarz i odłożył poduszkę na bok. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, Jun nic nie powiedział, tylko zerknął na drzwi, a ja od razu zrozumiałem co miał na myśli.
— Jeżeli zamkniesz drzwi na klucz i będziemy wystarczająco cicho... — zacząłem, jednocześnie gmerając przy rozporku Jun'a. Oczy chłopaka ponownie zaczęły błyszczeć, a on sam wyglądał jakby toczył ze sobą bitwę w myślach. — Junnie~ jeśli nie chcesz to w porządku. Możemy przerwać... — nie pozwolił mi dokończyć, całując w usta, po czym wstał i zakluczył drzwi, by wrócić prosto w moje objęcia...
❇❇❇
Jun
Chciałem wierzyć w te wszystkie słodkie słówka, zapewnienia o miłości, byciu razem, które opuszczały usta ukochanego, kiedy oddawaliśmy się przyjemności, a także chwilę później gdy zmęczeni leżeliśmy w swoich ramionach. Lecz wiedziałem, że dla nas nie zostało przewidziane "na zawsze."
Spojrzałem na śpiącego obok mnie Wonwoo, wyglądał tak spokojnie. Układając się na brzuchu zacząłem opuszkami palców obrysowywać kształt jego ust, nosa, śledziłem kształt jego podbródka dopóki nie dopadł mnie kaszel. Sprawiał, że czułem bolesne szarpnięcia w moim wnętrzu. Próbowałem stłumić kaszel na tyle, by móc wyjść z łóżka i pójść do łazienki. Nie chciałem go obudzić, lecz przede wszystkim martwić.
Gdy wszedłem do pomieszczenia natychmiast skierowałem się do umywalki, wreszcie pozwalając sobie na odrobinę głośniejsze kasłanie. Mimo, że zasłaniałem usta, to i tak po chwili ujrzałem czerwone krople, które uciekając pomiędzy moimi palcami brudziły umywalkę.
— Nieważne którą ścieżką pójdę, zakończenie wciąż będzie takie same... — szepnąłem obserwując swoje odbicie w lustrze, kiedy znów zaniosłem się kaszlem, a moje usta opuściła kolejna strużka krwi. Moje usta, jak i dłonie zostały splamione czerwienią. — Nic nie jest na zawsze, a każda próba zmiany swego przeznaczenia ma swoją cenę...
Mój oddech stawał się cięższy z każdą chwilą, kiedy niezdolny już utrzymać się na nogach, osunąłem się na zimne płytki.
Bolało... Tak bardzo bolało...
Obraz stał się niewyraźny, a w mojej klatce piersiowej panowało istne piekło.
Czy właśnie dziś miałem zapłacić swoją cenę?
❇❇❇
6057 słów
Nieważne ile razy poprawiałam ten rozdział, to wciąż nie jestem z niego zadowolona :/
Mam nadzieję, że przynajmniej wam się podoba...
Czeka nas jeszcze jedna część, ostatnia. Postaram się ją jak najszybciej opublikować :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top