Część I: Najważniejsze ze wszystkich marzeń


Dedykuję tę książkę miłej, pomocnej oraz utalentowanej Zelek_Kookiego, która przy okazji zaraziła mnie miłością do GyuHao i WonHui'a. Dziękuję Ci za każde miłe słowo, komentarze pod moimi pracami oraz motywację do dalszego pisania 😊 ❤❤❤
Dziękuję za to, że jesteś ❤❤❤

❇️❇❇

„Jutro dla mnie to już przyszłość..." ¹

❇️❇❇

Różowy język sunął po pełnych wargach w tańcu pełnym dziwnych wygibasów do czasu, aż na ustach właściciela nie pojawił się satysfakcjonujący uśmiech po spojrzeniu na niebieską kartkę zapisaną jego własnym, nierównym pismem. Odkładając długopis z czarnym tuszem, podsunął papier pod nos osiemnastolatka.

Oczekując na reakcję czuł się jak ci wszyscy przestępcy w dramach historycznych na chwilę przed powieszeniem. Aż ciarki mu przeszły na samo wyobrażenie. Całe szczęście, że żyją w innych czasach, a osoba przed nim to wieloletni przyjaciel.

Brwi Jun'a z każdą kolejną przeczytaną linijką unosiły się coraz wyżej, kiedy docierał do niego sens zapisanych przez przyjaciela słów.

- Dobra... Na diabelski młyn mogę się zgodzić pomimo, że cholernie się boję. Ale co ci strzeliło do łba, by na listę wpisać Clap?! ² - Jun spojrzał wyczekująco na Boo, który się zarumienił w tym momencie ze wstydu. A miał nadzieję, że chłopak nie zwróci uwagi na tę pozycję. Ewentualnie, że ją przemilczy. - No więc słucham - rzucił kartkę na stół, który ich oddzielał i po założeniu ramion zaczął nerwowo tupać prawą nogą pod meblem, by wyrazić swoje niezadowolenie w związku z tym pomysłem.

- Ale kochaniutki, po co od razu te nerwy? Przecież chyba możesz to rozważyć, prawda? - Seungkwan cały w stresie przygryzał dolną wargę.

- Nie! - stanowcza odmowa padła z ust chłopaka.

Wstając ze swojego miejsca podszedł do okna wychodzącego na pobliski park. Śledził wzrokiem porannych biegaczy i matki z dziećmi na spacerze, a także zakochane pary, które tak jak on z kumplem, zrobili sobie wolne od szkoły. Na widok tych ostatnich w ciemnych tęczówkach zalśniły łzy.

Szkoda, że nigdy nie pozna smaku miłości...

- Dlaczego? Przecież to klub jak każdy inny.

- To miejsce dla homoseksualistów - wycedził Wen przez zęby.

- O... Mój... Boże... Tylko mi nie mów, że zmieniłeś orientację - cisza nieprzyjemnie wypełniała przestrzeń między nimi. Chłopak wstał i zbliżył się, stając za plecami Chińczyka. - Jun? Nie przerzuciłeś się na dziewczyny, co? Proszę powiedz, że żartujesz - blondyn przeraził się gdy tylko jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać coraz to nowsze obrazy, niekoniecznie przyjemne dla oczu. Nie tak wyobrażał sobie życie miłosne nastolatka, który był dla niego jak brat.

- Czekolada totalnie już wyżarła ci mózg, czy może coś ci jeszcze zostawiła w tej pustej łepetynie? - odwrócił się twarzą w stronę blondyna oraz irytujących go już pytań, po czym układając dłoń jak do pukania zrobił to. Tyle, że drzwi zastąpiło czoło Koreańczyka.

- To ja już nic nie rozumiem.

- Nie słyszałeś tych wszystkich plotek? - Wen był zaskoczony reakcją przyjaciela. Już nie jeden raz słyszał na szkolnych korytarzach niepochlebne komentarze na temat tego miejsca.

- Mam wrażenie, że coś ważnego mnie ominęło.

- To jest klub dla homoseksualistów, którzy się puszczają. A mówiąc bardziej dobitnie - burdel.

- Ach... To - Boo machnął dłonią słysząc odpowiedź. - To sprawka Vernon'a i jego świty. Nie mam pojęcia czemu, ale ciągle roznoszą historie jak z kosmosu o Clap. I w sumie jak teraz o tym myślę to... ma to sens... - pocierając brodę kciukiem i palcem wskazującym zamyślił się na moment.

- Po co miałby to robić?

- Może dlatego, że sam jest gejem i zapewne nie chce się natknąć na kogoś ze szkoły? Pamiętam, że raz widziałem kogoś łudząco do niego podobnego. Jednak stałem zbyt daleko żeby mieć pewność czy to faktycznie on. Zresztą, kiedy go zapytałem o to w szkole, ten się wyparł. Pewnie będąc kimś takim jak on też bym próbował ukryć ten fakt.

- Boo?

- Hmm?

- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że chodzisz do tego miejsca?

- No coś ty! Nie. No. Może? Zdarzyło się raz lub dwa... - zakłopotany kontynuował, a policzki swą barwą przypominały dwa, dorodne pomidory. - Ale udałem się tam tylko dlatego żeby sprawdzić czy ten klub jest odpowiedni, by ciebie tam zabrać. Przysięgam na Boga!

- Seungkwan - ciężko wzdychając pokręcił głową. - Ty jesteś ateistą...

❇️❇️❇️

Jun

Następnego dnia w szkole zamiast skupić się na lekcjach tonąłem w rozmyślaniach nad listą.
Tak samo jak ciągle zastanawiałem się czy to właśnie dziś nastąpi koniec... Mojej egzystencji.

Od momentu moich narodzin rodzice każdego dnia żyli w strachu, że ich jedyny syn może pewnego dnia odejść z tego świata.

Na początku żyłem w nieświadomości. Byłem małym brzdącem, który dopiero co zaczął poznawać otaczający go świat. Jednak wraz z wiekiem stało się oczywistym, że muszę w końcu poznać okrutną prawdę. Inaczej niewiedza mogłaby mnie zabić. I tak w wieku dziesięciu lat usłyszałem coś, co zburzyło moje szczęśliwe i spokojne do tej pory życie. Ale w zamian wszystko zrozumiałem.

Doznałem olśnienia dlaczego mama, tato lub inni członkowie naszej rodziny tak bardzo troszczyli się o mnie. Niekiedy odnosiłem dziwne wrażenie, że traktują mnie jakbym był jakiś wyjątkowy. I w sumie na pewien sposób byłem.

Często mnie przytulali, ciągle powtarzali kocham cię. Po prostu okazywali mi aż za dużo tej miłości oraz innych uczuć. Momentami nawet mnie to drażniło, lecz czułem, że coś się za tym kryje. Coś głębszego...

Podobno to wszystko było konieczne dla mojego dobra. Tak mi tłumaczyli swoje zachowanie. Wtedy nie za bardzo pojmowałem co kryło się za tymi niepozornymi słowami. Dopiero później zrozumiałem, że chcieli w ten sposób dać mi choć namiastkę prawdziwej miłości. Tego cudownego uczucia, jakie łączyło na przykład moich rodziców. Mimo ich starań nic nie było w stanie go zastąpić.

Wszystko zaczęło się od tego, że dość szybko po moich narodzinach lekarze zdiagnozowali u mnie niezwykle rzadkie schorzenie. Do tego stopnia, że na całym świecie, oprócz mnie, jeszcze tylko dwie osoby żyły z jiki no kokoro ³ - bo właśnie tak brzmiała medyczna nazwa mojej choroby.
Lekarze uznali, że mój organ jest bardzo kruchy i delikatny, tak samo jak chińska porcelana. Stąd też wzięła się nazwa porcelanowe serce. Niestety przez osiemnaście lat zdążył się już porysować, a także pojawiły się na nim pęknięcia, kiedy na początku miałem problemy z przystosowaniem się do zaleceń doktora, które wraz z moim dorastaniem zmieniały się.

Jednak ostatnio podsłuchałem rozmowę mojej mamy z doktorem i niestety okazało się, że jedna z osób zmarła. Gdybym tego przypadkiem... No dobra. Bezczelnie podsłuchiwałem pod drzwiami wtedy. Ale jeśli bym tego nie zrobił, to nadal nic bym nie wiedział o tym, ponieważ rodzicielka nie podzieliła się ze mną tą druzgocącą informacją.

Świadomość, że została nas teraz tylko dwójka nie napawała optymizmem. Ta wiadomość stanowiła wyraźny sygnał dla mnie, że powinienem być podwójnie ostrożny. I starałem się być, lecz nie zawsze mi to wychodziło. Po prostu na niektóre rzeczy człowiek nie ma wpływu.

Właśnie z tych powodów w szkole uważali mnie za oziębłego, bezuczuciowego, obojętnego na wszystko dziwaka. Jeżeli chciałem przeżyć nie miałem innego wyboru. Dodatkowo pomagały mi w tym wszystkim leki, które na krótką chwilę hamowały rozwój uczucia.

Dlatego cieszyłem się, że mimo wszystko udało mi się poznać i zaprzyjaźnić z Seungkwan'em. Poznaliśmy się zupełnym przypadkiem, kiedy w deszczowy dzień Koreańczyk jadąc rowerem wjechał w kałużę, a brudna woda z niej zmoczyła mnie niemal od stóp do głów. To było tak nagłe, że nawet nie zdążyłem zasłonić się parasolką przed tą niespodziewaną kąpielą. Boo był wtedy tak przerażony tym co się stało, że odprowadził mnie do domu. A później przez tydzień przychodził do mnie przepraszając za to i dzień w dzień przynosił mi ciasteczka, które robiła jego mama. Miałem wtedy dziesięć lat i dopiero co dowiedziałem się o chorobie, a Seungkwan miał jedenaście.

Chłopak wiedział o mojej przypadłości. Mimo to nadal trwał przy mnie i wspierał w ciężkich chwilach, będąc jednocześnie ostrożnym, by przypadkiem nie pogorszyć mojego stanu. Chociaż to było niemożliwe, ale on twierdził, że lepiej dmuchać na zimne. Koreańczyk był na tyle oddanym przyjacielem, że nawet poświęcił się i nie zdał do następnej klasy będąc w podstawówce. Tylko po to żebyśmy mogli być razem w jednej grupie. Byłem wściekły za to na niego, ale z drugiej strony czułem niewyobrażalną wdzięczność.

Niestety nieważne jak bardzo się starałem oraz byłem ostrożny, mój stan się pogarszał. Byłem zbyt słaby, by kontrolować swoje głupie serce, które nie bacząc na to jakie mogą być skutki, po prostu zaczynało się zakochiwać. Na szczęście przyjmowanie lekarstw przynosiło odpowiednie efekty. Ale tylko dlatego, że żadne z tych uczuć nie było prawdziwą miłością lecz zauroczeniem. Czyli coś równie groźnego dla mnie, lecz nie na tyle, by doprowadzić do mojej śmierci.

I ostatnio stało się.

Poczułem to...

Tym razem mój organizm wysyłał mi jasne sygnały, których nie mogłem już dłużej ignorować lub szukać absurdalnej wymówki dla nich.

To właśnie z tego powodu biegałem teraz na przerwie szukając przyjaciela, ponieważ chciałem coś jeszcze zrobić nim odejdę z tego świata. I wcale nie chodziło o kupno nowego telefonu, komputera czy samochodu. Kiedy inni marzyli o rzeczach, które za odpowiednią sumę mogą kupić, ja też marzyłem. Ale najważniejszym ze wszystkich moich marzeń było móc spędzić resztę życia przy boku ukochanej osoby, co było niemożliwym do spełnienia. Więc chciałbym chociaż raz zasnąć i obudzić się w ramionach tej konkretnej osoby. A tego za żadne pieniądze czy inne skarby świata nie mogłem kupić...

Kiedy dostrzegłem na korytarzu znajomą blond czuprynę szeroko się uśmiechając z ulgi, że nie będę musiał ganiać za nim po całej szkole, natychmiast podbiegłem do Koreańczyka, który ponownie testował swoje umiejętności podrywu na, już chyba piątej, ofierze w tym tygodniu.

Och... Biedni faceci. Naprawdę im współczułem z całego serca.

- Boo możemy pogadać? - na dźwięk mojego zdyszanego głosu, stojący do tej pory tyłem do mnie, dziewiętnastolatek odwrócił się, a jego ofiara niemo dziękowała mi za możliwość ucieczki.

- Jasne tylko wezmę numer od tego ciasteczka - spojrzał w miejsce gdzie jeszcze przed sekundą stał rudowłosy Jimin. - Doprawdy nie rozumiem co z nimi jest nie tak, że żaden nie chce się ze mną umówić - westchnął zrezygnowany.

- Olej go - machnąłem na to dłonią - poza tym koleś i tak nie był ciebie wart.

- Mam go olać?! Wen! Jak tak dalej pójdzie to umrę jako Boo Seungkwan z dopiskiem na pomniku - "wieczna dziewica."

- Nie dramatyzuj - rzuciłem przewracając oczami. - Na pewno w końcu kogoś wyrwiesz - natychmiast dodałem, żeby chłopak przypadkiem się nie obraził.

- O czym chciałeś porozmawiać? - momentalnie zmienił temat.

- Chciałbym dopisać jeszcze coś do listy - zatrzymałem się patrząc z pełną powagą na wyraz jego twarzy.

Lista życzeń Junhui'a powstała kilka dni temu. Na jej pomysł wpadł właśnie Boo, zaraz po tym jak usłyszał ode mnie historię na temat tego co się dzieje ze mną oraz o prawdopodobnym sprawcy mojego stanu. Uznał, że skoro tak się sprawy mają, to powinienem sporządzić coś takiego i spróbować wszystko zrobić. Jeszcze nie zdążyłem zrealizować żadnej z tych czynności, a Seungkwan wczoraj dopisał jeszcze dwie.

Zaczynałem się obawiać, że zamiast z miłości to prędzej umrę ze zmęczenia, kiedy będę to wszystko zaliczać...

❇️❇️❇️

Kilka dni wcześniej ~~~~

- Dziś przećwiczymy zwroty używane podczas zakupów, wizyty w restauracji i tak dalej - przedstawił nam plan dzisiejszej lekcji angielskiego nauczyciel Kim.

Lecz niezbyt długo skupiałem się na słowach profesora, ponieważ zająłem się opowiadaniem Boo o symptomach jakie ostatnio się u mnie pojawiły. Mój kumpel z ławki obstawiał, że to pewnie kolejne zauroczenie, a ja początkowo postanowiłem nie wyprowadzać go z błędu. Jednak to był Seungkwan, którego traktowałem jak brata. A rodziny się nie okłamuje, prawda?

- Też tak myślałem, ale obawiam się, że tym razem to może być... - zawiesiłem swój głos, czując strach przed dokończeniem zdania. Jednak nie musiałem tego robić, bo Koreańczyk doskonale wiedział o co mi chodziło. Tylko pokiwał głową.

- W kim? - zapytał.

- Nie wiem. Ale to najczęściej dzieje się wtedy, kiedy mamy zajęcia angielskiego - wzruszyłem ramionami i moje spojrzenie powróciło w kierunku nauczyciela oraz jego koślawych zapisków na tablicy.

- To... Interesujące - przepisywałem przykłady do zeszytu żeby nauczyciel nie przyłapał nas na rozmowach, kiedy Boo obrał sobie za cel odciągnięcie mnie od tej czynności swoimi komentarzami. - Dziwne. Fascynujące - nadal twardo patrzyłem przed siebie lub na kartki pokryte niebieskim tuszem, ale dałbym sobie dłoń uciąć, że gdybym odwrócił głowę w prawo, to na bank ujrzałbym jak blondyn skrobie się dwoma palcami po gładkiej brodzie. - Tragicznie śmieszne. Porąbane. Głupie. A przede wszystkim P R Z E R A Ż A J Ą C E - pokręciłem głową z rozbawieniem, słysząc jego opinię.

Nagle poczułem przyjemne ciepło, które falami rozchodziło się po moim ciele. Jedynie na początku było mi dobrze. Dziwny płomień rozprzestrzeniał się powoli, jakby stopniowo chciał przyzwyczaić moje ciało do wzrostu temperatury.

Długopis wypadł mi spomiędzy palców i kawałek się potoczył, lądując na drewnianym blacie poza granicami zeszytu w miękkiej oprawie.

Poluzowałem czerwony krawat, by nie utrudniał mi oddychania.

Odpiąłem pierwszy guzik białej koszuli na którą miałem narzucony szkolny mundurek. W granatowym odcieniu z białą tarczą oraz nazwą szkoły wyszytą na lewej stronie klatki piersiowej, stanowił nasz obowiązkowy strój na co dzień.

Pomogło na jakąś sekundę.

Płomień dotarł do mych dłoni oraz stóp, a serce przyspieszało swój rytm. Nie chciało mnie słuchać. Zamiast tego delikatnie drżało, a ja byłem niemal w stu procentach pewny, że właśnie w tej chwili na jego powierzchni tworzą się rysy. Kolejne.

Siateczka pęknięć, niczym kostki domina mknęła przez szerokość oraz długość organu, by pokryć całość. Jakby niewidzialna dłoń, zakończona szponami, drapała mnie od środka. Stopniowo zagłębiając swe ostre, jak brzytwa, pazury w wybranych miejscach i raniąc narząd do momentu, aż popłynęła szkarłatna ciecz - rzeka mego cierpienia.

Bolało jak cholera.

Za dzieciaka myślałem, że najgorszą chorobą jakiej mogłem doświadczyć było hanahaki. Później się przekonałem, że skończyłem znacznie gorzej. Jiki no kokoro było znacznie bardziej okrutne. Bo o ile w pierwszym przypadku można było poddać się zabiegowi, by doświadczyć historii w stylu żyli długo i szczęśliwie, tak u mnie była totalna beznadzieja i zero jakichkolwiek szans na przeżycie. W skrócie umieralność równa się sto procent, ponieważ medycyna jeszcze nie znalazła sposobu, który pozwoliłby pozbyć się problemu definitywnie. Tak mówił każdy z lekarzy których odwiedziliśmy, a było ich wielu.

Seungkwan wciąż powtarzał bym nie tracił nadziei, lecz ona była matką głupich. Poza tym jaki jest sens wierzyć w coś niemożliwego?

Przyśpieszony oddech, wypieki na twarzy i szybki rytm serca, które zachowywało się jakby miało lada moment wybuchnąć.
Natomiast sylwetka profesora w moich oczach wyglądała znacznie bardziej niewyraźnie, niż kilka minut temu.

- Jun? - przeniosłem oczy z tablicy na przyjaciela, by w jego tęczówkach dostrzec troskę, która w jednej chwili zamieniła się w przerażenie. Dlaczego?

Rozchyliłem usta.

Cholera, nawet mój oddech parzył.

Ciekawe czy mój pocałunek również taki by był?

- Czemu wszystko wiruje wokół mnie? A może to ja się kręcę? - było ostatnimi słowami, które padły z moich ust zanim zorientowałem się, że spadam z krzesła.

Przed ostatecznym spotkaniem z podłogą uchroniły mnie czyjeś dłonie.

Do kogo należały?

Do anioła?

Czy może do diabła?

Tuż nad górną wargą i pod nosem miałem coś wilgotnego.

Czy tak wygląda śmierć? - pomyślałem wtedy.

~~~~

️❇️❇️❇️

- Czas! Start! - głos Dino rozniósł się echem po niewielkiej sali w lokalu należącym do jego ojca. W tej samej, gdzie bawiła się paczka przyjaciół. Tak przynajmniej twierdzili przeważnie ci co trzymali się jak najdalej od Vernon'a i jego świty. A Hansol nie zadawał się z byle kim.

Świadczyła o tym chociażby dzisiejsza impreza urządzona przez Chan'a, która była kolejną próbą wbicia się do tej paczki. Niestety jak kilka poprzednich, tak i tym razem nastolatek poniósł porażkę.

Pierwszym, którego Hansol przygarnął pod swoje skrzydła jak sam lubił mawiać, był niejaki Kwon Soonyoung - syn miejscowego policjanta. Bardzo barwna postać. Jeżeli ludzie posiadali by duchowe zwierzęta to jego odpowiednikiem byłby zdecydowanie paw, ponieważ blondyn chodził tak samo dumny jak on. Szczycił się tym, że jego ojciec zajmuje tak poważne stanowisko jakim jest funkcja komendanta.

Następną osobą na celowniku Chwe okazał się być Xu Minghao. Jednak nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie dlaczego akurat on. Przecież jego rodzice nie byli żadnymi ważnymi osobistościami. Raczej należeli do kategorii tak zwanych "szaraczków."

Potem zaczął się zadawać z Kim Mingyu - synem prawnika. Wszyscy w szkole się dziwili. Nie mogli zrozumieć jak to możliwe, że taki spokojny, poukładany, grzeczny i przykładny uczeń zagrzał miejsce na dłużej w tej grupie. Otóż nie wiedzieli najważniejszego. Że zrobił to z miłości. Nieśmiały nastolatek zakochał się po uszy. A raczej wpadł jak śliwka w kompot, kiedy po raz pierwszy ujrzał na szkolnym korytarzu pyskatego i aroganckiego Chińczyka - Xu Minghao. To właśnie on stanowił największą słabość szatyna.

Ostatnim i najświeższym nabytkiem był natomiast Jeon Wonwoo, przyciągający spojrzenia damskiej oraz męskiej części licealistów. Zdarzało się, że nawet niektórzy z nauczycieli zatrzymywali wzrok na dłużej, kontemplując nad urodą nastolatka.
Wonwoo zaprzyjaźnił się z Chwe i pozostałymi chłopcami przez zupełny przypadek. A wszystko przez to, że Hansol pewnego razu usłyszał rozmowę ich wychowawczyni z dyrektorem z której ewidentnie wynikało, że tamten ma dzianych rodziców. Podobno pan Jeon zajmuje się czymś związanym z elektroniką i samochodami przyszłości oraz niedawno został mianowany dyrektorem w firmie Make it rights, której filie były porozrzucane po kilku państwach, a jemu przypadło stanowisko w Korei, a dokładniej w Seulu. Hansol nie do końca ogarniał te wszystkie terminy związane ze stale rozwijającą się technologią. Po prostu nie nadążał za postępami. Jednak uznał, że ktoś taki jak czarnowłosy zdecydowanie może mu się przydać.

Choć prawda była zupełnie inna, posiadała drugie dno którego nikt nie dostrzegał. Mimo to niebieskowłosy za żadne skarby świata nie miał zamiaru nikomu zdradzić, że zauroczył się w Jeonie i to stanowiło główny powód jego przyjęcia. O kasie jego starszego dowiedział się później. Poza tym nikt ze znajomych nie wiedział, że jest gejem, a pieniądze były znacznie lepszą wymówką dla uzasadnienia jego decyzji niż chęć przelecenia drugiego Koreańczyka.

❇️❇️❇️

Wonwoo

- No Won... Co z tobą? - spojrzałem na Lee, który znów zainicjował tę głupią konkurencję kto wypije więcej shotów.

Koreańczyk myślał, że skoro może organizować nam prywatne przyjęcia w barze ojca i fundować alkohol, to coś wskóra.

Chociaż nie powiem, miejscówka całkiem spoczko się okazała.
No i dodatkowo dziś specjalnie dla nas zostało zamknięte wcześniej.

Wszyscy siedzieliśmy na narożniku w dość interesujących barwach fioletu. Ogólnie wszędzie królowały jaskrawe fiolety i zielenie stanowiące dość oryginalne połączenie z czarnymi, drewnianymi stolikami, których nogi oraz blaty również zdobiły napisy poprzedzone hashtagami w odcieniach bieli.

Po wejściu do lokalu po prawej stronie, tak bardziej w kącie wisiała plazma, a w przeciwległym rogu kolejna zapewne dla fanów piłki nożnej lub walk MMA, by mogli wspólnie ze znajomymi spędzić miło czas podczas kibicowania.

Na ścianach, suficie i nie tylko znajdowały się neonówki tworzące różne napisy z hashtagiem zaczynając od angielskiego friends po koreańskie 재미 ⁶, (zabawa) a kończąc na #thursday party,⁷ które stanowiło nazwę lokalu.

Jednym słowem człowiek mógł się poczuć trochę jak na Instagramie. Tyle, że w realu.

Mimo niecodziennych połączeń, całość prezentowała się nienajgorzej. Według mnie odrobinę przesadzone to wszystko było, ale nawet znośne. Zresztą o gustach się nie dyskutuje.

- Wybacz stary, ja dziś spasuję - uniosłem dłonie w geście poddania, lekko przy tym unosząc kąciki ust. - Nie żebym nie chciał, ale jestem autem, a poza tym boję się o moją wątrobę przy tobie.

To była prawda. Więc nawet gdybym miał ochotę to musiałem koniecznie odmówić, bo nie zamierzałem prowadzić po spożyciu procentów. Chociaż Vernon twierdził, że na bank dałbym radę. Ja natomiast wolałem nie sprawdzać jego teorii.

- Pff... Cienias - rzucił Chan.

Jego komentarz puściłem mimo uszu. Po prostu nie chciałem kolejny raz leczyć kaca. To już była trzecia impreza, którą organizował. Gościu za wszelką cenę próbował dostać się bliżej Vernon'a, chciał być członkiem naszej małej "rodzinki."

Nie rozumiałem tego. Ja chciałem wystąpić z niej, a on prawdopodobnie byłby gotów sprzedać nerkę w zamian za członkostwo. Niektórzy ludzie naprawdę są nieźle pokręceni.

W sumie sam nie do końca wiem jak to się stało, że zacząłem z nimi spędzać czas. Może to dlatego, że początkowo nie mogłem się odnaleźć w nowej szkole, w ogóle w nowym mieście? Przeprowadzkę z Nowego Jorku i zmianę otoczenia niezbyt dobrze zniosłem. Początkowo przerwy spędzałem sam i jakoś tak trzymałem się na uboczu. Z dala od wszystkich, ponieważ bałem się znowu przywiązać, żeby potem nie cierpieć, kiedy okaże się, że ojciec znów musi zmienić miasto. Po prostu stałem się cichym obserwatorem, co wcale nie było takie złe, bo dzięki temu często mogłem obserwować ludzi. A najczęściej moje spojrzenie przyciągał Wen Junhui z którym miałem angielski...

To już była druga zmiana miejsca zamieszkania. Po cichu liczyłem na to, że ostatnia. Jednak z moimi rodzicami nigdy nic nie było wiadomo.

Obserwowałem w milczeniu, jak pozostali łącznie z Dino upijali się kolejnymi trunkami.

Ciężko wzdychając właśnie sobie uświadomiłem, że po zakończeniu imprezy będę musiał zadbać o to, by każdy z nich dotarł bezpiecznie do domu.

Choć wcale tego nie chciałem to zdążyłem już trochę ich polubić, a Hansol'a wręcz uważałem za najlepszego przyjaciela, mimo tego w jaki sposób się nosili oraz jak traktowali innych. Nie pochwalałem tego, lecz nadal nie podjąłem żadnych działań w kierunku zmiany ich zachowania, nie licząc prób rozmawiania z nimi na ten temat, które zwykle kończyły się totalną porażką.

Po dwudziestu minutach wszyscy, biorący aktywny udział w zabawie, byli uchlani w trzy dupy.

No pięknie!

- Dobra panowie! - podniosłem się ze swojego miejsca i klasnąłem w dłonie, by zyskać ich uwagę.

Patrząc na stan upojenia chłopaków byłem poirytowany ich zachowaniem. Bo jeśli chcieli pić, to mogli robić to z głową, a nie tak jakby byli odwodnieni.

Wszyscy spojrzeli na mnie z niezrozumieniem oraz ciekawością co takiego zamierzam powiedzieć.

- Zbieramy się - oznajmiłem, a w odpowiedzi usłyszałem zawodzenia i jęki pełne niezadowolenia, ponieważ przerwałem im zabawę.

- Jesteś nudny jak flaki z olejem - burknął Xu, nadymając policzki.

- Tak tak, ja ciebie też lubię - odparłem pomagając mu ustać na własnych nogach gdy się zachwiał próbując wstać. - Jeżeli się nie pośpieszycie to was zostawię i na piechotę będziecie wracać - zwróciłem się do pozostałych, którzy właśnie zabierali się do polania po ostatnim kieliszku.

Odetchnąłem z niemałą ulgą, kiedy się okazało, że jedynym którego muszę prowadzić jest Chińczyk. Z naszej piątki to właśnie on miał najsłabszą głowę.

Po tym jak zapakowałem go do swojej Reni oraz reszta się usadowiła, zająłem miejsce kierowcy, mając po mojej prawej za towarzysza Vernon'a.

- Zapiąć pasy! - wydałem polecenie, ponieważ nie miałem najmniejszego zamiaru płacić za ich lenistwo czy ignorancję. - Ty również - spojrzałem na Chwe, który przewracając oczami ostatecznie spełnił mój rozkaz.

- Jezu... Przecież nawet jeśli nas złapią, to ojciec Hoshi'ego może spokojnie przymknąć oko na te maleńkie przewinienie. - Racja Hosh?! - odwrócił głowę do tyłu, by spojrzeć na wspomnianego wcześniej Koreańczyka, który siedział za mną. Ten tylko mruknął potwierdzająco, po czym ułożył swoją głowę na lewym ramieniu Xu. Po spojrzeniu w lusterko ujrzałem jak przymyka powieki, by już po kilku sekundach smacznie chrapać. Z kolei po prawej, tuż za Hansolem, w ciało Chińczyka wtulał się Mingyu z wyrazem twarzy, który sugerował, że znajduje się w siódmym niebie. No i jeszcze ten uśmiech zdecydowanie należący do kategorii niegrzecznych. Byłem ciekaw co takiego chodziło mu po głowie. Jeżeli miałbym zgadywać to obstawiam, że raczej jakieś niespełnione fantazje dotyczące śpiącego pośrodku nastolatka.

Kiedy upewniłem się, że wszyscy są zapięci dopiero wtedy ruszyłem z parkingu znajdującego się kilka metrów od lokalu.

- Ale ja nie chcę żeby ktoś przymykał oko na moje czy wasze nieodpowiedzialne zachowanie - spojrzałem przelotnie na chłopaka, który prawym łokciem podpierał się o wewnętrzną stronę drzwi auta, a dłoń ułożył na poliku. Od czasu do czasu odrywał rękę i palcami bawił się jednym z niebieskich kosmyków opadających na czoło. Spoglądał wtedy zamglonym wzrokiem przed siebie, jakby przebywał w zupełnie innym świecie. Ostatnimi czasy dość często przyłapywałem go z takim nieobecnym wyrazem twarzy. Co według pozostałych było dość niezwykłym zjawiskiem w jego przypadku. - Słuchasz mnie w ogóle?

- Mhm... Dlaczego ty musisz być zawsze taki uczciwy? - nie odrywając oczu od jezdni, usłyszałem jak teatralnie wzdycha i mogłem poczuć jego palące spojrzenie na mej skromnej osobie.

- Może dlatego, że rodzice tak mnie wychowali? - przedrzeźniałem go. - Poza tym ktoś musi myśleć za was.

- Mi też starsi wciskali różne bajeczki o byciu grzecznym, pomocnym i tak dalej, ale ja się nie dałem.

- To nawet widać - mruknąłem pod nosem.

- Słyszałem...

Najpierw odwieźliśmy do domu Hoshi'ego, ponieważ Mingyu nie za bardzo chciał się odkleić od Xu. Więc z Vernonem uznaliśmy, że damy mu jeszcze chwilę na to, by mógł się nacieszyć bliskością Chińczyka. Kim'owi nawet nie przeszkadzał fakt, że tamten sobie smacznie śpi.

Następnym przystankiem był dom Hao, który z naszą pomocą, to znaczy moją i Mingyu, dotarł bezpiecznie do własnego łóżka. Oczywiście nie obyło się bez litanii przeprosin względem jego mamy, która po otwarciu drzwi i ujrzeniu syna obarczyła nas winą za jego aktualny stan.

- Czy to skreśla mnie w jej oczach z listy potencjalnych kandydatów na zięcia? - dopytywał Mingyu ze smutkiem, kiedy wracaliśmy do auta.

Gdy to usłyszałem totalnie mnie zamurowało. Nigdy w życiu nie spodziewał bym się usłyszeć takie pytanie z ust Koreańczyka.

- Szczerze? - chłopak przytaknął. - Nie mam pojęcia - wzruszyłem ramionami. - Ale myślę, że jeszcze nie wszystko stracone - dodałem pośpiesznie widząc, że ten jest bliski rozpaczy.

❇❇❇

Na koniec w samochodzie zostaliśmy tylko we dwoje. Ja oraz Vernon, który spoglądał na mnie co chwilę z zagadkowym błyskiem w oczach, od kiedy dziesięć minut temu zaparkowałem pod jego domem. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego oraz zestresowanego, jakby szykował się do jakiejś ważnej rozmowy. A może tylko mi się wydawało i tak naprawdę po prostu bał się reakcji rodziców na to, że jest nietrzeźwy?

- Pomóc ci wysiąść? - zapytałem uprzejmie myśląc, że może kumpel boi się, że wywinie orła jak tylko opuści pojazd.

- Nie nie, to jest... - ewidentnie czegoś się bał. - Czy możemy jeszcze chwilę posiedzieć tutaj?

- Jasne - zaskoczył mnie tą prośbą, ale nie miałem nic przeciwko. Dlatego zgasiłem silnik i czekałem.

Widziałem kątem oka jak patrzy na mnie i byłem tym szczerze zdziwiony. Po chwili usłyszałem charakterystyczne klik, kiedy odpiął pas.

- Mam coś na twarzy? - nie wytrzymałem w końcu.

- Co? - poczerwieniał na twarzy, zawstydził się niczym dziecko przyłapane na gorącym uczynku.

- Cały czas gapisz się na mnie, a wręcz pokusiłbym się o stwierdzenie, że pożerasz mnie wzrokiem - wyjaśniłem kierując spojrzenie w jego stronę. - Dlaczego? - zmienił pozycję siadając bokiem na fotelu, by być twarzą do mnie.

- Czy mogę coś spróbować? - cichutko zapytał i nie czekając na moją odpowiedź pochylił się.

Zbliżał swoją twarz do mojej. Z każdym moim oddechem zmniejszał dzielący nas dystans, a ja nie robiłem kompletnie nic by go powstrzymać przed tym.

Moje źrenice rozszerzyły się w szoku, kiedy usta mojego najlepszego przyjaciela zaczęły naciskać na moje. Początkowo robił to delikatnie, jakby pytał o zgodę, a kiedy rozchyliłem wargi on po prostu wsunął swój język do środka próbując zachęcić mój mięsień do tańca. Pogłębiał pocałunek czyniąc go zachłannym, dopóki nie brakło mi tchu.

- Uhm... - z cichym mlaśnięciem oderwał się ode mnie gdy w końcu go odepchnąłem, ponieważ potrzebowałem zaczerpnąć powietrza. Oboje ciężko dyszeliśmy, a szyby wewnątrz były już lekko zaparowane. Patrzyłem na niego w milczeniu, opuszkami palców sunąc po opuchniętych od pocałunku wargach.

- Wonwoo ja... - był zmieszany. Nie wiedział co ma zrobić, a dodatkowo ja mu tego wcale nie ułatwiałem, uciekając z auta na świeże powietrze.

Oparłem się o zamknięte drzwi nadal ciężko oddychając i czekałem podziwiając nocne niebo. W międzyczasie usłyszałem, że mój towarzysz również wyszedł na dwór, a po chwili zatrzymał się przy moim prawym boku. Jednak nie zwracałem na to uwagi, skupiając się na analizowaniu reakcji mego serca.

Nie czułem nic.

Kompletnie nic.

Zero.

Jedynie na początku przez jakieś dwie sekundy po tym, jak uświadomiłem sobie co ma zamiar zrobić tamten, jego rytm przyśpieszył by na powrót się unormować. I to by było na tyle.

Nie było motyli w brzuchu.

Ani fajerwerków w sercu.

Moje serce pozostało nieczułe, a mnie to cholernie bolało.

Teraz miałem pewność, że mechaniczny narząd nigdy nie zastąpi tego prawdziwego.

- Wonwoo... - ostrożnie splótł palce swojej ręki z moją, która opadła bezwładnie wzdłuż boku. - Ja czuję do ciebie coś więcej niż tylko przyjaźń. Nie wiem jak to się stało, ani kiedy, ale zakochałem się w tobie - nie powiedziałem nic. Po prostu milczałem, czując jak w moich oczach wzbierają łzy, ponieważ nie mogłem odwzajemnić jego uczuć.

- Vernon przepraszam, ale ja nie czuję tego co ty - obróciłem twarz w jego stronę. - Ja nie jestem zdolny do miłości - widziałem jak mimika twarzy niebieskowłosego zmienia się wraz z moimi słowami.

- Nie możesz być tego pewnym - oponował. - Przecież możemy chociaż spróbować się spotykać - szukał nawet najmniejszej szansy na to, że się zgodzę.

- Przykro mi. Dla mnie jesteś tylko kumplem - widziałem, że ranię go mówiąc takie rzeczy, ale chciałem mieć czystą sytuację pomiędzy nami. - Jeżeli kiedykolwiek moje zachowanie czy też gesty, odebrałeś jako sygnały to przepraszam cię. Widocznie robiłem to nieświadomie.

- Dlaczego? - nerwowo gładził kciukiem wnętrze mojej dłoni. - Dlaczego nie chcesz dać nam nawet cienia szansy? - zabrałem dłoń z jego uścisku.

- Bo wiem, że cierpiał byś przeze mnie. Jeżeli to możliwe to chciałbym żebyśmy nadal byli przyjaciółmi, zgoda? - wyciągnąłem dłoń i czekałem na gest z jego strony. Z jego oczu wyzierał ból, ale wierzyłem, że pozbiera się po tym. W końcu należał do ludzi określanych mianem silnych.

Ostatecznie również uniósł swoją rękę i przypieczętował naszą przyjaźń.

- Zanim pójdę do domu... Czy odpowiesz mi na jedno pytanie? Jak przyjaciel? - choć było to dla niego trudne, to i tak się lekko uśmiechnął pytając.

- Uparty jesteś, co? Ale... Niech będzie.

- Powiedziałeś, że nie jesteś zdolny do miłości. Czemu tak myślisz?

- Ja wcale tak nie myślę Vernon. Ja to wiem.

- Skąd? - nadal drążył temat i z tego co wiedziałem to nie odpuści tak szybko.

- Widzisz... Bym mógł żyć normalnie, lekarze musieli wyciąć mi serce, ale zastąpili je sztucznym. Więc mój organ jest inny niż wasz. Niezdolny do uczuć... - urwałem spoglądając na niego w celu wybadania reakcji na moją opowieść. Oczywiście oszczędziłem mu szczegółów.

- Nie wiedziałem.

- Nikt o tym nie wie i chciałbym żeby tak pozostało. Czy mógłbyś zachować tę informację dla siebie?

- Oczywiście, że tak. Masz moje słowo.

- Dziękuję.

Znów uderzyło we mnie rozczarowanie, powalając na deski niczym Rocky Balboa swego przeciwnika, ponieważ moje ciche marzenie wciąż pozostawało w kategorii tych niespełnionych...

❇❇❇

Vernon

Pożegnałem się z nim jak z kumplem. Musiałem zachować pozory, nie chciałem by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Słabego, zranionego, a przede wszystkim odrzuconego.

- Nigdy nie będziemy przyjaciółmi - mruknąłem pod nosem wkładając klucz do zamku, a chwilę później przekraczając próg domu.

Wszędzie panowała ciemność co znaczyło, że rodzice smacznie sobie spali. Nie dbając o to czy zachowuję się dostatecznie cicho, by ich nie obudzić, głośno trzasnąłem drzwiami od swojego pokoju.

Zapaliłem światło, by natychmiast dopaść do mojego biurka. Zbyt mocno szarpnąłem uchwyt od szuflady i w efekcie ona oraz jej zawartość wylądowały na panelach. Klękając zacząłem przeglądać wszystkie rzeczy, które z niej wypadły. Notatki z lekcji, długopisy, bloczek żółtych karteczek samoprzylepnych i jakieś inne zapiski.

- Tu cię mam - ucieszyłem się na widok trochę już zmiętej kartki wyrwanej z zeszytu do matematyki i to nie mojego. Byłem zadowolony, że nie wyrzuciłem jej do kosza. Choć przemknęło mi to przez myśl. Teraz nadszedł czas, kiedy ten konkretny numer telefonu zapisany na papierze mógł mi się przydać.

- Tak słucham? - usłyszałem po wpisaniu w odpowiedniej kolejności liczb do telefonu i naciśnięciu zielonej słuchawki.

- Dino... - tylko przez dwie sekundy się wahałem. - Jeżeli chcesz dołączyć do naszej paczki to musisz zdać pewien test - nie zawracałem sobie głowy przedstawianiem się, a jeżeli do tej pory chłopak miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego z kim rozmawia, tak teraz zostały one rozwiane.

- Vernon? - sądząc po głosie, Lee ewidentnie był zaskoczony moim telefonem, tym bardziej o tak późnej porze. Ale obstawiałem, że jeszcze nie spał, przecież zaledwie ponad godzinę temu skończyła się impreza. - Jaki test? O co chodzi? - dopytywał o szczegóły.

- Wchodzisz w to?

- Jasne, że tak. Co to w ogóle za pytanie? Tylko, że... Nie wiem czy podołam - był szczerze zmartwiony tym, że może mnie rozczarować. Ledwo powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem. Ten dzieciak był totalnie zaślepiony albo niezbyt ogarnięty.

- Na pewno dasz radę - uspokoiłem go. - Pamiętasz jak się przechwalałeś, że znajomość komputera oraz różnych programów masz w małym paluszku? - w innych okolicznościach sam bym to zrobił, ale uznałem, że po co mam sobie rączki brudzić, skoro pod ręką był głupiutki i naiwny jak dziecko Chan.

- Pamiętam.

- To w takim razie weź kartkę, coś do pisania i uważnie słuchaj...

❇️❇❇

5243 słowa

Wyjaśnienia:

¹) „Jutro dla mnie to już przyszłość..." - cytat z piosenki Haliny Frąckowiak pt.: „Papierowy księżyc." Na koniec wyjaśnię dlaczego pojawił się ten cytat na początku książki.

²) Clap - z angielskiego klaskać oraz tytuł piosenki Seventeen.

³) Jiki no kokoro - z języka japońskiego oznacza "porcelanowe serce."

⁴) Hanahaki - inaczej choroba kwiecistych płuc.

⁵) Friends - z języka angielskiego przyjaciele.

⁶) 재미 - z koreańskiego zabawa. (Niestety nie mam pewności czy zapis jest poprawny, ponieważ tłumaczenie zrobiłam na internecie. Także jeżeli jest błędne to możecie śmiało mnie poprawić ;) )

⁷) Thursday party - z angielskiego czwartkowa impreza, ale w rzeczywistości również istnieje bar w Korei o takiej nazwie.

❇❇❇

Praca została podzielona na cztery części, które są różnej długości. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać ^^

Mam również nadzieję, że praca przypadnie wam do gustu ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top