30 stycznia 2007r.
Kiedy rano spojrzał przez okno, wiedział, że będzie dzisiaj idealny dzień. Idealny na opuszczenie swojego pokoju i wyjście na dwór. Biały puch zdobił praktycznie każdy najmniejszy zakamarek podwórka, dodając mu tego przyjemnego, zimowego klimatu. Przez głowę chłopca przeszła nawet myśl, że taki widok jest prawie tak piękny jak łąka pełna kwiatów w samym środku wiosny.
Odrobinę się stresował, bo jednak takie samotne wyprawy na ekstremalne przygody nigdy nie mogły skończyć się dobrze. A mając na myśli dobrze, chodziło mu o brak złamań, zadrapań, ani wszelkiego rodzaju ran, które mogłyby źle wpłynąć na jego zdrowie lub samopoczucie.
Przygotowany był wręcz idealnie, może i nawet zbyt przesadnie, jak na zwykłe wyjście na dwór. Ale najważniejsze, aby czuł się przyjemnie, bezpiecznie, a przede wszystkim nie odczuwał większego chłodu. Kilka warstw ubrań skutecznie zapobiegały dostaniu się zimnego puchu do jego nagiej skóry, a grube, frotowe skarpety zapewniały mu wygodę i brak wilgoci, ani drętwiejących stóp.
Kiedy stanął już przed lustrem na korytarzu, stwierdził, że wygląda jak bałwanek i zimowy strój bardzo uwydatnia jego posturę. Nałożył na stopy trapery, co było nie lada wyczynem, bo musiał się do tego schylić, a każdy, kto choć raz miał na sobie kilka warstw ubrań, wie, jakie to ciężkie wyzwanie. Jeszcze gruba czapka, którą dostał od babci na święta, szalik, kurtka i był gotowy na przygodę życia.
Chwycił za sznurek, który przywiązany był do metalowych sanek i wyszedł z domu, dumnie wypinając pierś. Kiedy tylko postawił pierwszy krok, a jego stopa zniknęła w miękkim puchu, ogromny uśmiech wpłynął na jego ledwo widoczną twarz.
Przez to, że mieszkał na obrzeżach miasta, zaraz za jego domem znajdował się duży las, w którego głębi miała miejsce polana, ale jeszcze przed ścianą drzew znajdowały się bardziej i mniej wysokie górki, które były celem jego wyprawy. Od razu ruszył w ich stronę, zadowolony wsłuchując się w charakterystyczny odgłos, który wydawał śnieg, kiedy się na niego stawało. Wyglądał jak pingwin, ciągnący za sobą wielką rybkę, ale ważne, że był szczęśliwy.
Zdziwił się, że nigdzie nie ma tych wszystkich osób, które znał, ale to nawet i lepiej. W końcu wolał mieć całe pole dla siebie.
W końcu dotruchtał do celu podróży. Stanął w miejscu, rozglądając się dookoła i myśląc, na którą górkę iść najpierw. Ostatecznie zdecydował się na tę najniższą, bo nie ukrywajmy, ale nie był na tyle odważny, żeby zaczynać od najwyższych. Wdrapał się więc na jedno z mniej stromych wzniesień, po czym upewnił się, czy jego kurtka na pewno zapięta jest pod samą szyję i ustawił sanki przodem do wyjeżdżonej już nieco trasy. Usiadł na metalowym stelażu, łapiąc w dłonie sznurek i trzymając go mocno, zaczął powoli odpychać się nogami do momentu, kiedy jego siła nie była potrzebna, a sanki same zaczęły zsuwać się ze zbocza.
Pisnął, jednak sam nie wiedział, czy był to pisk strachu czy radości. Mimowolnie zamknął oczy i otworzył je dopiero wtedy, kiedy zorientował się, że już się nie rusza, a sanki znajdują się na dole górki. Doszedł do wniosku, że wcale nie było to takie straszne, jakie się wydawało i szybko zaczął wspinać się ponownie, aby zjechać jeszcze raz. Tym razem za cel obrał jedno z wyższych wzniesień, ale dalej o łagodnym zboczu. Teraz ponowne zabranie się do zjazdu wyszło mu znacznie lżej i w przeciągu kolejnej minuty znalazł się znowu na dole zbocza. Spodobało mu się i to bardzo, o czym świadczył radosny uśmiech, pokazujący wszystkie jego ząbki. Nawet te, których nie miał. Ta jazda podobała mu się o wiele bardziej, głównie dlatego, że trwała nieco dłużej. Ale w dalszym ciągu chciał więcej wrażeń, chciał spróbować czegoś większego.
Tak dużego, jak największa z górek, której zbocze było na tyle strome, że mama nie pozwoliłaby mu zjechać, gdyby go widziała. Oczywiście nie dlatego, że było na tyle niebezpiecznie, ale wiadomo, jak mama chłopca się o niego martwiła.
Dodał sobie w duchu otuchy i mimo że jego mózg krzyczał, żeby tam nie szedł, chłopiec zawzięcie maszerował po przygodę. Wejście na to wzniesienie było znacznie trudniejsze niż na poprzednie, ale tłumaczył to sobie tym, że nóżki mu się już zmęczyły.
Widok z góry był naprawdę niesamowity, widać było praktycznie wszystko. Najpewniej chłopiec zostałby tam na długi czas, żeby tylko oglądać piękne widoki, ale teraz wzywała go misja. Ustawił sanki i usiadł na nich, w następnej chwili już zjeżdżając na sam dół wzniesienia. I dopiero teraz zdał sobie sprawę, jakie strome ono było. I że na jego końcu znajdowała się wielka zaspa, miejmy nadzieję, śniegu.
I nagle cała odwaga z niego uleciała, a pisk, jaki wydobył się z jego ust, wcale nie należał do męskich. Próbował zatrzymać sanki stopami, ale wtedy najprawdopodobniej wywróciłby się na twarz, a to byłoby o wiele niebezpieczniejsze, niż to, co go czekało.
Zacisnął oczy, w duchu błagając aniołki, żeby nie pozwoliły mu umrzeć, ale nagle wszystko się zatrzymało. Po prostu stanął w miejscu, ale towarzyszyło temu dziwne uczucie. Takiego dziwnego ciepła wokół niego całego.
- Mało brakowało - wesoły głos zaraz obok jego ucha kompletnie go zaskoczył. Zdezorientowany otworzył oczy, a przed nim wyrosła postać chłopca ubranego podobnie do niego, który mocno trzymał go w talii. A wielka zaspa znajdowała się dosłownie pół metra przed nim.
- D-dziękuję... - wyszeptał cicho drżącym głosem, nie mając pojęcia, kim w ogóle jest chłopak i jak tu się znalazł. Zaraz ciepłe ramiona zniknęły z jego ciała, a wyższy znalazł się zaraz przed nim, wystawiając dłoń w jego stronę.
-Miło cię znowu widzieć, Taeś.
❁ ❁ ❁
17. Zawsze był obok, kiedy najbardziej go potrzebowałem.
❁ ❁ ❁
A/n: Właśnie wróciłam z wycieczki i powiem wam, że było chujowo. Mieliśmy po drodze jechać do maka, ale stwierdzono, że nie i umieram z głodu, bo w ośrodku nawet się najeść nie dało. Ale mam certyfikat zjechania po linie z 30 metrów i Pan przewodnik pamięta moje imię, to sukces
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top