Powód 8 cz. 1
Przychodzi taki moment, kiedy wiesz, że nie możesz dłużej uciekać przed problemami i chcesz stawić im czoła. Mój moment właśnie nadszedł. Zbyt długo udawałem, że prowadzę normalne życie, a w moim związku układa się wspaniale. Próbowałem zaprzeczać temu co złe, a skupić się na pozytywnych aspektach. Teraz już wiem, że byłem po prostu tchórzem. Louis powoli zaczynał mi to uświadamiać. I co było najzabawniejsze w tym wszystkim? Że nawet go nie było obok mnie. Żył sobie gdzieś tam daleko, zapewne już nawet nie pamiętając, że parę dni temu poświęcił masę swojego czasu na nagranie mi dziesięciu płyt, w których wyjaśnił wszystko to, czego bał się powiedzieć twarzą w twarz. Może tak miało się stać? Wierzę, że jesteśmy sobie pisani. Pewnie to naiwne z mojej strony, ale naprawdę w to wierzę. Jednak wierzę też w to, że jeżeli dwie osoby spotkają się w złym momencie, to ich związek jest spisany na straty i musi minąć bardzo dużo czasu nim ponownie siebie odnajdą w tym właściwym momencie.
- Więc... co cię do mnie sprowadza? - zapytał Zayn, tym samym przerywając ogarniającą nas ciszę. Zamrugałem oczami, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przez cały czas znajdywałem się u niego w salonie. Wzruszyłem ramionami.
- Ciekawość. - odpowiedziałem po chwili.
- Ciekawość? - powtórzył unosząc lekko brwi. Kiwnąłem głową. Dłonie miałem splecione ze sobą, a moja prawa stopa postukiwała o podłogę, zawsze tak robiłem w stresujących dla mnie sytuacjach. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nigdy tu nie byłem. Nawet nie wiedziałem jak wyobrażać sobie dom narkomana. Brudny i zaniedbany, gdzie po podłodze walają się saszetki z białym proszkiem, a w kątach leżą zużyte igły? Cóż, jeśli tak, to to miejsce w zupełności nie odpowiadało moim oczekiwaniom.
- Tak. - potwierdziłem z powrotem patrząc na chłopaka. Nosił kilkudniowy zarost, a jego oczy były mocno podkrążone (nie wiedziałem czy z powodu używek czy nie wyspania). Odwróciłem wzrok, gdy zauważyłem na odsłoniętej ręce ślady po ukłuciach. Musiał równie ciężko przeżyć odejście Louisa. Dotąd nie miałem o tym pojęcia. Może gdybym wiedział, to zyskałbym kompana do użalania się nad własnym nieszczęściem?
Mimo iż byłem pewien odpowiedzi to i tak musiałem spytać:
- Wiesz gdzie jest Louis?
- Nie. - pokręcił głową. Tak jak podejrzewałem.
- Wtedy w klubie... czy to był ostatni raz kiedy go widziałeś? - przełknąłem głośno ślinę mówiąc to, ponieważ Zayn może zacząć się czegoś domyślać.
- Skąd o tym wiesz? - zdziwił się. Westchnąłem. Czas wyznać prawdę, chociaż po części. Nie mogę przed nim tego ukrywać. Louis był dla nas tak samo ważny, a może nadal jest.
- Powiedzmy, że dostałem od Louisa pewną płytę, na której wyjaśnił mi parę spraw. Mówił też o tobie. - uważnie obserwowałem jego reakcję. Zayn uniósł wysoko brwi, wyraźnie zaintrygowany moim wyznaniem.
- Co mówił?
- Że jesteś dobrym przyjacielem.
Zayn pokiwał nieznacznie głową i spuścił wzrok. Był rozczarowany. Widziałem to w jego zachowaniu. Postanowiłem wyjaśnić mu jeszcze jedną sprawę:
- Zayn... Louis, cię nie obwiniał za swoje uzależnienie. Wręcz przeciwnie. Powiedział, że to była jego świadoma decyzja, więc jeżeli czujesz się źle z tego powodu to... nie powinieneś.
- On mnie odepchnął. - głos Zayna zmienił się. Był przepełniony bólem, cierpieniem i smutkiem. - Tamtej nocy w klubie. Nie chciał mojej pomocy. I tak, to był ostatni raz kiedy go widziałem. Potem dowiedziałem się, że zniknął. Bałem się, że przedawkował w jakimś obskurnym klubie lub opuszczonej uliczce i obwiniałem się o to.
- Louis żyje. - powiedziałem, a Zayn podniósł na mnie wzrok. - Dostałem parę dni temu od niego parę płyt. Nie mam pojęcia gdzie jest, ale wierzę, że jest z nim wszystko w porządku.
Chłopak odetchnął z wyraźną ulgą. Jemu również była potrzebna pomoc, ale nie jestem odpowiednią osobą, aby wyznaczać mu granice. Była jeszcze jedna kwestia, która zaprzątała mój umysł. Musiałem ją wyjaśnić, inaczej nigdy nie ruszę naprzód.
- Kochałeś go. - stwierdziłem, a mój ton przybrał poważny odcień.
- Oczywiście, że go kochałem. - Zayn roześmiał się, ale nie był wesoły. - Był moim najlepszym przyjacielem. Traktowałem go jak brata.
- Nie. - potrząsnąłem głową, ze smutnym uśmiechem. - Kochałeś go jak chłopaka, prawda? Był dla ciebie ważny, a nawet zaryzykuje stwierdzeniem, że był dla ciebie wszystkim. - domyśliłem się po nocy na moście o której opowiedział mi Louis. Wprawdzie nie byłem tam z nimi, ale sposób w jaki o tym mówił, jakby chciał, abym się domyślił, że Zayn go kochał.
- A jeśli tak to co? - zapytał ostrym jak brzytwa tonem, wstając gwałtownie z kanapy i zaskakując mnie tym samym. - Kochający chłopak Louisa pobije mnie? Bo inny śmiał poczuć coś do jego ukochanego?
- Nie. - znowu potrząsnąłem głową. - Właściwie to... cieszę się. - wyznałem. - Cieszę się, że Louis miał przy sobie kogoś takiego jak ty. I nie obchodzi mnie czy namawiałeś go do ćpania czy nie, bo wiem, że Louis prędzej czy później wpadłby w uzależnienie, czy to z twoją pomocą czy bez niej.
Zayn zastygł w jednym miejscu, uważnie mnie obserwując. Zmrużył nawet oczy, jakby oczekiwał, że zaraz krzyknę, iż żartowałem i mam ochotę go zabić za jego uczucia. Potem zamrugał kilka razy, aż wypowiedział „wow".
- Co miało znaczyć „wow"? - zapytałem.
- Po prostu wow. - wzruszył ramionami. Podniosłem się z kanapy, czując, że powinienem już pójść. Nie miałem o czym więcej z nim rozmawiać. Wyjaśniliśmy sobie chyba już wszystko. Jednak kiedy znalazłem się przy drzwiach wyjściowych, odwróciłem się na pięcie i powiedziałem do niego:
- Ty również zasługujesz na szczęście bardziej niż ci się wydaje. - i po tych słowach opuściłem jego dom, wiedząc, że nie mogę dłużej czekać z wizytą, którą mam zaraz odbyć.
*
Słońce chowało się za horyzontem, pozostawiając tylko nikłą smugę światła, kiedy stałem przed domem Eleanor i próbowałem znaleźć w sobie odwagę, aby tym razem nie uciec w ostatniej chwili. Więc to jest to. Dzisiaj poznam syna mojego niedoszłego narzeczonego. Przełknąłem ślinę, ostatni raz patrząc w niebo i próbując zrozumieć to, ile się zmieniło przez ten krótki okres czasu. Nic już nie będzie takie samo. Życie idzie naprzód, ludzie się zmieniają, a właściwie my odkrywamy to, jacy są naprawdę.
Zrobię to. - powiedziałem sobie w myślach i ruszyłem naprzód.
Wszedłem po krótkich schodkach, prowadzących do drzwi i zapukałem. Słysząc kroki, serce podeszło mi do gardła. Myślałem, że ktoś zaraz otworzy, ale zamiast tego usłyszałem kobiecy głos:
- Nie uciekniesz tym razem?
Roześmiałem się bez cienia wesołości.
- Postaram się.
Dźwięk odblokowywanego zamka i ujrzałem przed sobą Eleanor. Była tak samo piękna jak ją zapamiętałem. Może trochę bardziej zmęczona, ale nadal ten błysk w oku, który niegdyś miała pozostał. Wyglądała jakby ten cały rok ją ominął.
- No proszę, Harry Styles. - jej ton mimo wszystko nie był kpiący, ale spokojny i poważny.
- Eleanor. - powiedziałem kiwając głową. Uchyliła bardziej drzwi, wpuszczając mnie do środka. Mój wzrok szukał niecierpliwie małego chłopczyka, ale nigdzie go nie zauważyłem. Obawiałem się, że nie ma go w domu. - Słyszałem, że masz syna.
- Już jakiś czas. - odpowiedziała zamykając i odwróciła się w moją stronę. - Chciałeś go zobaczyć? Po to tu jesteś? - spytała zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Też. Ja tylko... chcę poznać tą cholerną prawdę, Eleanor, rozumiesz? - spojrzałem na nią rozpaczliwym wzrokiem, szukając w jej tęczówkach odpowiedzi. Może wie co się stało? Może zna prawdę na temat zniknięcia Louisa? Może poda mi odpowiedzi, których szukam? Chcę w to wierzyć, nawet jeśli jestem naiwny.
Ona tymczasem przygryzła wargę i wskazała ruchem głowy na salon.
- Usiądźmy.
Pokiwałem głową i ruszyłem za nią. Pierwsze, co przykuło moją uwagę to malutki chłopczyk, który bawił się zabawkami na środku podłogi. Prawie zatkało mi dech w piersiach, gdy go zobaczyłem. Widziałem go już z okna, ale na żywo... jeszcze bardziej przypominał mi mojego Louisa. Te duże, niebieskie oczy, mały nosek i zaróżowione usta. Włosów miał nie wiele, ale już wiedziałem, że będzie szatynem. A te małe dłonie i paluszki... miałem wrażenie, że Lou przekazał mu całe swoje geny. Stałem w jednym miejscu i obserwowałem malca ze wzruszeniem. Eleanor musiała to zauważyć, ponieważ powiedziała:
- To Will.
Spojrzałem na nią.
- Drugie imię Louisa. - zauważyłem.
- Owszem. - kiwnęła głową. - Chyba nie muszę udawać, że to nie jego syn?
Potrząsnąłem głową w geście przeczącym i ponownie mój wzrok skupił się na chłopczyku. Podszedłem do niego i uklęknąłem. Bawił się małym samochodzikiem. Uśmiechnąłem się lekko, obserwując jak ta mała zabaweczka, pochłania całą jego uwagę. Mogłem na niego patrzeć godzinami i nie obchodziło mnie, że wcale nie zwracał na mnie uwagi. Był mniejszą i tak samo uroczą wersją Louisa. Chciałem spędzać z nim więcej czasu. Zabierać go na plac zabaw, grać w piłkę, bawić się, po prostu przy nim być.
- Jest bardzo podobny do Louisa. - powiedziałem podnosząc się.
- Twoje oczy błyszczą, gdy na niego patrzysz. - stwierdziła Eleanor. - Siadaj. - wskazała na kanapę. Mimo wcześniejszych wątpliwości, teraz naprawdę się cieszyłem, że zdecydowałem się na to, aby tu przyjść.
- Więc... - zacząłem, gdy już siedziałem, a dziewczyna znajdowała się naprzeciwko mnie. - Gdzie on jest? Proszę, jeżeli masz jakiekolwiek informacje to podaj mi je. Nie mogę żyć w ciągłej nieświadomości. To mnie zabija od środka. Ponad rok łudziłem się, że do mnie wróci, prędzej czy później, ale teraz doszedłem do wniosku, że muszę go sam znaleźć. Louis nie stanie pewnego dnia w moich drzwiach, to się nie wydarzy... - powiedziałem spuszczając wzrok na dłonie.
- Naprawdę, chciałabym pomóc, ale...
- Nie możesz. - przerwałem jej, zrezygnowanym tonem.
- Sam dowiesz się w swoim czasie, Harry. Wiem to. - powiedziała, patrząc na mnie takim wzrokiem, iż wiedziałem, że naprawdę chciała pomóc. - Skąd wiesz o Willu? - wskazała na niego ruchem głowy.
- Od Louisa. - wypaliłem bez zastanowienia. Kiedy Eleanor spojrzała na mnie pytająco, dodałem: - Nie pytaj. Powiedz mi jedno: dlaczego nie chciałaś, aby Louis wychowywał Willa?
- Louis miał problemy. I ja to wiedziałam, chyba nawet wcześniej niż on sam zdał sobie z tego sprawę. To nie było do końca tak, że byłam przekonana, iż nie dorósł do roli ojca, ale musiał zrobić porządek ze swoim życiem i ogarnąć je. Gdyby teraz pojawił się w moich drzwiach, to jestem pewna, że nie protestowałabym. Przez ten rok też bardzo się zmieniłam. Nie jestem tą samą osobą co wtedy. Ludzie dorastają. Zmieniają swój tok myślenia i postrzeganie świata.
- Myślisz, że Louis zmienił się przez ten czas? - zapytałem nie pewnie, sam nie wiedząc jakiej odpowiedzi oczekuje. Czy chciałbym, aby Louis z nagrań wciąż był obecny w moim życiu?
- Tak. Jestem pewna, że zmienił się na lepsze. - powiedziała tak pewnym tonem, iż przez chwilę miałem wrażenie, że wie więcej niż mówiła.
- Gdziekolwiek jest, mam nadzieje, że jest szczęśliwy, ale... boli mnie fakt, że nie jest obecny w moim życiu... to naprawdę boli. - mój głos się załamał. Schowałem twarz w dłoniach, nie chcąc, aby Eleanor widziała jak płacze. To wszystko mnie przerosło. Nie miałem siły. Byłem wykończony. Moja psychika powoli siadała.
- Na pewno jest. - poczułem dłoń Eleanor na moich plecach, przesuwającą się w górę i w dół w uspokajającym geście.
- Najpierw dowiedziałem się, że miał problemy rodzinne, potem, że moja rodzina go nie akceptowała, a na końcu, że ma syna... - powiedziałem głosem zduszonym przez płacz, a moje policzki były mokre od łez. - Już nie wspomnę o tym, że mnie zdradził i miał problemy z narkotykami. Ja już tak nie mogę dłużej. Nie mogę...
- Powiem ci coś, co kiedyś powiedziała mi moja mama w chwili, gdy miałam załamanie nerwowe. „Człowiek dostaje tyle cierpienia, ile jest w stanie znieść". Jesteś silnym chłopakiem, wiesz? Podziwiam cię. Zawsze podziwiałam, dlatego cię tak nie lubiłam. - roześmiała się krótko. - Jesteś inteligentnym, uroczym chłopakiem, którego Louis pokochał w sposób w jaki nie potrafił pokochać mnie. Nic dziwnego, że cię nie znosiłam. Każdy na moim miejscu, by cię nie lubił.
Teraz ja się roześmiałem. Uniosłem wzrok na dziewczynę.
- Dziękuje, Eleanor. Naprawdę dziękuje.
- Była dziewczyna twojego chłopaka zawsze do usług. - powiedziała z uśmiechem, który odwzajemniłem.
To była przyjemna wizyta, podobnie jak odwiedziny u Zayna. Pomimo iż moje życie stało się ostatnio kompletną ruiną to znajdywały się takie małe drobiazgi, które rozświetlały mój szary dzień. A może nawet duże drobiazgi, które zostaną ze mną jeszcze na długi czas. Pożegnałem się z Willem, lekko mierzwiąc jego włosy, jak niegdyś robiłem to Louisowi i poszedłem z Eleanor do drzwi.
- Wiesz... - zacząłem, gdy znajdywałem się już przy wyjściu. - To zabawne jak osoby, którym ufałem, okazały się fałszywe, a ludzie dla mnie prawie obcy okazali się być najlepszym, co mnie ostatnio spotkało.
- Cieszę się, że to mówisz. - powiedziała. - Mam nadzieje, że będziesz odwiedzał Willa. Przyda mu się wujek.
- Na pewno będę go odwiedzał, zresztą nie tylko jego. - spojrzałem wymownie na Eleanor, która poklepała mnie z uśmiechem przyjacielsko po ramieniu. Pożegnałem się z nią uściskiem i opuściłem jej dom, pierwszy raz od bardzo dawna, będąc naprawdę szczęśliwym.
Jednak nie na długo. Czas na powód 8.
*
Ładnie proszę o gwiazdki i komentarze, dla was to jedno kliknięcie, a dla mnie wielka radość:) ☻
Jej, jeszcze 3 rozdziały + epilog i się żegnamy :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top