Powód 7 cz. 2
- Narkotyki cię zmieniają. Sprawiają, że jesteś innym człowiekiem i nie myślisz jasno. Mnie zmieniły. Niestety, za późno zdałem sobie z tego sprawę. Skrzywdziłem tych, których kochałem najbardziej. Skrzywdziłem ciebie. Ćpałem, aby stać się lepszy. Nawet nie zauważyłem, kiedy stałem się kimś, kogo sam znienawidziłem. Byłeś jedyną osobą, która we mnie wierzyła. Wierzyła, że rzeczywiście mogę stać się lepszy. Jednak jak to zrobić, kiedy sam w to nie wierzyłem? Dużo zależy od nas. Kiedy czegoś nie chcemy, żadna siła nie jest w stanie zmusić nas do tego. Dobra wola to podstawa, a ja długo nie mogłem tego zrozumieć.
Od tamtej nocy na moście, jeszcze kilka razy byliśmy z Zaynem w tamtym miejscu po to, czego oboje potrzebowaliśmy. Zazwyczaj siadaliśmy w pustym parku na ławce i wypalaliśmy zioło, głośno się śmiejąc. Czasami zabierał mnie do klubów na imprezy, gdzie stawiał drinki, a gdy chciałem zapłacić, kategorycznie odmawiał. Mówił, że potrzebuje rozrywki, a jeżeli to sprawia, że jestem szczęśliwy to dlaczego mam za to płacić? W końcu szczęście powinno być za darmo. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Uważałem, że tak powinien postępować prawdziwy przyjaciel. Złudne wrażenie, co? – Louis zaśmiał się bez krzty radości. – Pewnej nocy... - zatrzymał się na moment, przez co ogarnęła mnie cisza. Poczułem się nieswojo. Przeczesałem więc ręką włosy, czekając, aż kontynuuje. – Pewnej nocy, wróciłem do domu dość późno, po kolejnej imprezie z Zaynem. Byłem kompletnie naćpany. Przestałem się w pewnym momencie kontrolować. Skoro narkotyki sprawiały, że czułem się lepiej to dlaczego miałem się opanować? Wtedy tak myślałem – w tym klubie. Byłem pobudzony i czułem, że mogę wszystko. Dostałem takiego, nagłego przypływu energii, a mój nastrój znacznie się poprawił. Mimo iż był środek nocy, wcale nie czułem, że jestem senny. Wręcz przeciwnie. Rozpierała mnie energia. Dlatego nim się zorientowałem, znalazłem się w kuchni, gdzie po kolei wyrzucałem różne produkty z lodówki, których nie miałem ochoty zjeść, w poszukiwaniu czegoś, co mi podpasuje. Nic dziwnego, że cię obudziłem. Wszedłeś do kuchni, głośno ziewając, jednak ja nie zaprzestałem swojej czynności.
- Louis? Co ty robisz o tej godzinie? – zapytałeś sennym tonem.
- Jestem głodny.
- Raczej pobudzony. – stwierdziłeś podchodząc do mnie i obejmując w pasie. Szybko zdjąłem z siebie twoje ręce i odwracając się twarzą w twarz, spytałem:
- Jest coś do picia?
Zmarszczyłeś brwi, zapewne nie rozumiejąc, co mi się stało i dlaczego się tak zachowywałem? Na co dzień byłem o wiele spokojniejszy.
- Tak, tak w górnej szafce powinien być sok. – powiedziałeś wskazując na nią palcem. Podążyłem za nim wzrokiem i kiwnąłem głową.
- Lou, popatrz na mnie jeszcze raz. – poprosiłeś, a ja spojrzałem na ciebie popijając sok z kartonu. – Twoje źrenice są... brałeś coś?
Potrząsnąłem gwałtownie głową i odstawiłem karton.
- Aktualnie chcę brać tylko ciebie. – powiedziałem podchodząc do ciebie i wpijając się w twoje usta. Odwzajemniłeś pocałunek, otwierając je nieznacznie i pozwalając mi zagłębić się do środka. Moje ręce powędrowały na twoje biodra, unosząc do góry koszulkę. Zacisnąłem na nich mocno swoje paznokcie, co sprawiło, że jęknąłeś głośno w moje usta z rozkoszy lub bólu, albo tego i tego. Gdy moje ręce znalazły się pod twoją koszulką z uwagą penetrując górną część twojego ciała, ułożyłem dłonie na twojej klatce piersiowej i z nieznaną mi dotąd siłą, popchnąłem cię na ścianę. Twoja twarz wykrzywiła się w grymasie. To nie było to, czego oczekiwałeś. Ja zamiast to przerwać, zacząłem całować cię w kącikach ust, dopóki nie odwróciłeś twarzy. Wydałem z siebie rozczarowane westchnięcie. Miałem tak wielką ochotę to zrobić, że nie miało dla mnie znaczenia czy dostanę to, czego chcę siłą czy też nie.
- Nie jesteś sobą. – wyszeptałeś wprost w moje usta.
- Jestem. – potwierdziłem energicznie. – Bardziej niż kiedykolwiek. – zacisnąłem mocniej ręce wokół twojego pasa i unosząc cię kilka centymetrów nad ziemią, skierowałem swoje kroki do salonu, gdzie rzuciłem cię na kanapę, po czym ułożyłem swoje ciało na twoim. Wiedziałem, że nie masz na to ochoty, ale czy mnie to interesowało? W ogóle. Myśląc o tym teraz, z perspektywy czasu, brzydzę się tamtym sobą. Miałeś rację. To nie byłem ja.
- Proszę, przestań. – powiedziałeś, podczas gdy ja składałem mokre pocałunki na twojej szyi kierując je coraz niżej. Zdjąłem ci koszulkę, wręcz siłą, będąc zdeterminowanym przy tym wszystkim jak nigdy. W końcu uniosłeś obie ręce ku górze z ciężkim westchnięciem, zdając sobie sprawę, że jedyne co ci pozostało to poddać się. To samo zrobiłem z twoimi spodniami, chociaż tutaj bardzo ułatwiłeś mi sprawę, nie stawiając oporu. Ja swoich ubrań pozbyłem się jeszcze szybciej, aż zacierając ręce na myśl tego, co ma się za chwilę wydarzyć.
Myślę, iż wtedy doskonale wiedziałeś, że jestem pod wpływem narkotyków, ale mimo wszystko oddałeś mi się całkowicie, pozwalając na ból i cierpienie.
Nasz seks był szybki i agresywny. Nie można było go w żadnym stopniu nazwać delikatnym i czułym, czyli takim jaki zwykle mieliśmy. To było zupełnie coś innego. Ja byłem zupełnie inny. Nie poznawałem siebie, chodź twierdziłem, że jest inaczej. Przed wejściem w ciebie, nie przygotowałem cię, chodź nie spaliśmy ze sobą parę tygodni. Po prostu odwróciłem cię i dałem się ponieść podnieceniu, które rosło we mnie z każdą chwilą. Nie przejmowałem się twoim komfortem. Ważny byłem tylko ja i moje potrzeby. Próbowałem udawać, że nie słyszę cichego szlochu, który wydobywał się z twojego gardła, zduszony przez poduszkę. Przymknąłem oczy i wbiłem paznokcie w twoje plecy, zjeżdżając nimi w dół, tworząc czerwone linie, a usta zbliżyłem do twojego obojczyka i lekko go przygryzłem. Przyśpieszyłem swoje ruchy, sprawiając, że stały się mocniejsze i bardziej bolesne dla ciebie. Przesunąłem językiem po moich wargach, czując w kącikach strużki spływającego potu. Dochodząc paznokciami do końca pleców, doszedłem w tobie, opadając zmęczony na twoje ciało. Złożyłem pocałunek na twoim karku, nim nie wstałem i ubrałem się w spodnie, pozostawiając cię samotnego i nagiego, leżącego na kanapie z twarzą w poduszce i łkającego. Czy to był gwałt? Szczerze mówiąc nie wiem. Chciałeś tego, bo ja tego chciałem. Ale wcale nie sprawiało ci to przyjemności. Postawiłeś moją wygodę ponad swoją, choć nie powinieneś. Na tym nie polega miłość, Harry. Miłość jest wtedy, kiedy oboje czujemy się szczęśliwi i zaspokojeni.
Byłem pod wpływem narkotyków, więc nawet nie mogłem docenić tego, co dla mnie zrobiłeś.
Następnego dnia, nie wiele ze sobą rozmawialiśmy. Parę urywkowych zdań, to wszystko. Nie dziwiłem ci się, ale to sprawiało, że czułem się jak jeszcze większy śmieć. Narkotyki miały mi pomóc, a nie wszystko zniszczyć. Byłem wściekły, dlatego poszedłem do Zayna wygarniając mu, że wcale nie wie, czego mi potrzeba. Ja sam doskonale to wiem.
- Tak tylko ci się wydaje, Lou. – odpowiedział spokojnie, siedząc na kanapie z zapalonym papierosem. – Bez narkotyków czy chociaż przez chwilę byłeś szczęśliwy? Mogłeś to bez wyrzutów sumienia przyznać? – zapytał wydmuchując mi dym prosto w twarz.
Milczałem przez dobrą chwilę, nim nie oznajmiłem:
- Nie.
- Właśnie. Ja tylko chcę ci pomóc. To wszystko. Jestem twoim przyjacielem, a to robią kumple, czyż nie? – uniósł do góry jedną brew. W odpowiedzi wyrwałem mu papierosa i włożyłem go sobie do ust, mocno zaciągając się dymem, a kąciki ust Zayna uniosły się ku górze.
I robiłem to dalej. Imprezowałem, ćpałem, paliłem, piłem, ćpałem, imprezowałem i tak w kółko. Ale narkotyki nie tylko czyniły cię bardziej radosnym, energicznym i pobudzonym, również sprawiały, że traciłeś kontakt z rzeczywistością, byłeś senny, milczący, wpadałeś w stany lękowe i depresje, a także urojenia. Medal ma zawsze dwie strony, prawda? Więc kiedy siedziałem na podłodze, w najciemniejszym kącie naszej sypialni, przez parę godzin, zrozumiałeś, ze coś jest nie tak. Podszedłeś do mnie i położyłeś dłoń na moim ramieniu.
- Co jest, Lou?
Nie odpowiedziałem. Czułem się fatalnie. Jakby ktoś pozbawił mnie życia, tak w jednej sekundzie. Pytałem siebie: jak mogło do tego dojść? Przecież nie takie działanie mają narkotyki. Zayn mówił zupełnie coś innego.
- W porządku. Posiedzę tu z tobą, dopóki mi nie powiesz. – powiedziałeś siadając na podłodze obok mnie. Nagle coś sobie przypomniałem. To było gwałtowne i uderzyło we mnie jak piorun. Nie mogłem nad tym zapanować. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, ale zacisnąłem dłoń w pięść i odwróciłem głowę w twoją stronę, przypatrując ci się oczami pełnymi nienawiści. Mogłem przysiąść, że twarz miałem czerwoną z wściekłości. Otworzyłeś szeroko oczy, zaskoczony sposobem w jaki na ciebie patrzyłem. Zawsze mój wzrok był pełen miłości i zrozumienia, gdzie on się podział?
- Nie zrobisz tego znowu. – wysyczałem przez zęby. – Nie uderzysz mnie.
- Lou, ja... nie chcę cię uderzyć. Nigdy tego nie zrobiłem i nigdy nie zrobię. – wypowiedziałeś te słowa drżącym głosem, lekko się ode mnie odsuwając.
- Nie kłam! – krzyknąłem tonem, przeszywającym całe ciało, nie przyjemnym dreszczem. - Chcesz to zrobić, prawda? Pragniesz tego i dobrze o tym wiesz, więc chociaż kurwa nie kłam. – z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Czułem je, ale nie przejmowałem się nimi. Przetarłem policzki rękawami, nie spuszczając z ciebie wzroku.
- Lou... o czym ty mówisz? – byłeś naprawdę przerażony. Widziałem to w twoich oczach. Pewnie chciałeś stamtąd uciec i zostawić mnie, do czasu aż nie wydobrzeje, ale mimo wszystko zostałeś. Nie cofnąłeś się nawet o milimetr. Znajdowałeś się dokładnie w tym samym miejscu co przedtem, czekając na wybuch mojej furii.
- Ale nie zrobisz tego. Dzisiaj ostatnie słowo należy do mnie. – powiedziałem, unosząc wysoko rękę nad swoją głową, mając ją zaciśniętą w pięść, gotową by oddać cios. Zamknąłeś oczy, wiedząc, że to, co niebłagalne nie długo nadejdzie. A ja byłem gotów cię uderzyć, naprawdę chciałem to zrobić. Ale nie chciałem zrobić tego tobie. Nie o to mi chodziło. Jednak tego musisz się zapewne już domyślać, po tym czego się dowiedziałeś na płytach. Więc kiedy moja dłoń była w połowie drogi by rozbić twoją twarz, zatrzymałem się gwałtownie. Nagle uświadamiając sobie, że znajduje się w n a s z e j sypialni. W n a s z y m domu. A ty jesteś H a r r ym. Moje oczy zrobiły się przeraźliwie duże, jak zdążyłem zauważyć spoglądając w lustro znajdujące się naprzeciwko mnie. Nie mogłem złapać oddechu. Czułem, że zaczynam się dusić. Moje gardło powoli się zwężało, a z oczu płynęły strumieniem łzy. Przygryzłem mocno wargę, prawie czując krew w ustach. To, co chciałem zrobić było okropne. Brzydziłem się sobą jeszcze bardziej, o ile było to możliwe po ostatnim razie.
- Harry. – wychrypiałem i zakryłem twarz w dłoniach, podciągając kolana pod brodę. Po prostu płakałem, cały się trzęsąc i czując się jakbym to zrobił, chodź nie zrobiłem. Ale chciałem.
- Tak to ja, Lou.. – powiedziałeś pocierając oba moje ramiona. Potem zabrałeś dłonie z mojej twarzy i siląc się na przyjazny ton, zapewniłeś: – Wszystko jest okej. Nic się nie stało.
- Nie wiedziałem... nie wiedziałem, że to ty. – nadal płakałem jak małe dziecko.
- Wiem, Lou, wiem. – westchnąłeś głośno i mocno mnie przytuliłeś. Owinąłem ręce wokół twojego ciała, jeszcze bardziej się w nie wtapiając, nie pozostawiając już żadnej szczeliny. To było to. Skutki uboczne zażywania narkotyków.
Wiesz co było najgorsze? Że obie te sytuacje nie sprawiły, że przestałem brać. Po prostu zmniejszyłem dawkę. Ale tak to jest z uzależnieniami. Kiedy raz wejdziesz w to bagno, nie ma odwrotu.
Dasz wiarę, że nawet Zayn zaczął zauważać, że coś jest nie tak? On, człowiek, który mnie w to wplątał! Tym bardziej byłem na niego wściekły.
- Przesadzasz. – powiedział na jednej z imprez, kiedy wciągałem kolejną dawkę kokainy.
- A ty dramatyzujesz. – przewróciłem oczami, czując jak przez moje nozdrza, przepływa narkotyk.
- Louis! Mówię poważnie. – Zayn spojrzał mi głęboko w oczy, ale ja szybko odwróciłem wzrok.
- Ja też. – nadal pozostawałem nieugięty.
- Martwię się o ciebie to wszystko. – powiedział cicho. – Chciałem, żebyś był szczęśliwszy, ale teraz widzę, że to nie było odpowiednie rozwiązanie. Tobie potrzebna jest pomoc, Lou. Fachowa, nie taka. – wskazał ruchem głowy na rozsypany proszek.
- Więc mnie nie wspierasz? – zapytałem oskarżycielskim tonem.
- W tym? Już nie. – pokręcił głową.
- Zgoda. W takim razie to chyba koniec z naszą przyjaźnią. – powiedziałem bezproblemowo i wzruszyłem ramionami wstając. Zayn nie spodziewał się takiej reakcji, więc przez moment nic nie mówił, będąc kompletnie zaskoczonym.
- Co? Louis nie mówisz poważnie, prawda?
- Jak najbardziej. – uciąłem i wymijając go poszedłem w dalszą część klubu, szukając lepszych towarzyszy niż on.
I co? Taki obraz mnie ci pasuje? Chciałbyś mnie takiego widzieć? Czy wolałbyś w tym momencie wymazać wszystko to, co usłyszałeś? Życie nie jest takie proste, Harry. Czujesz się pewnie zawiedziony, oszukany i zły. Masz do tego prawo, ale zrozum to, co kierowało mną w tamtym momencie. Byłem prawie niepoczytalny umysłowo. Narkotyki przejęły władzę nad moim ciałem i umysłem. Chciałem więcej i więcej. Czasem nawet najbliżsi nas zawodzą. A to boli najbardziej, dlatego dojrzyj pozytywów w tym, że poznajesz prawdę po roku, a nie w tamtym okresie. To wszystko przytłoczyłoby cię. Moje problemy sprawiłyby, że przestałbyś normalnie funkcjonować, zadręczałbyś się, że nie zrobiłeś wystarczająco wiele, aby mnie przed tym uchronić, a ja tego chciałem uniknąć. Miłość jest trudna i boli, ale rekompensuje to nam poczuciem szczęścia, siły i przyjemności. Mnie rekompensowała. W naszych małych i słodkich chwilach. Było warto. Dla ciebie, zdecydowanie było.
Czułem, że dopiero teraz wypuszczam oddech. Znałem tylko część prawdy. Teraz poznałem ją prawie całą. Jeszcze tylko trzy powody i dowiem się, co stało się z Louisem Tomlinsonem. Jednak przed tym musiałem do kogoś pójść i wyjaśnić coś. Podniosłem się z kanapy, zanim jeszcze byłem gotów to zrobić, ponieważ czułem, że gdybym myślał o tym zbyt długo to zrezygnowałbym.
Poszedłem tam, gdzie miałem nadzieje wyjaśnić parę nurtujących mnie spraw.
*
Stałem przed drzwiami, wykonanymi z solidnego drewna i wziąłem kilka oczyszczających oddechów, nim moja dłoń nie zapukała. Długo nie musiałem czekać na jakąkolwiek reakcje. Już po chwili usłyszałem kroki, a zaraz po nich dźwięk otwieranych drzwi.
- Harry? – po głosie mogłem wywnioskować, że chłopak był kompletnie zaskoczony moją wizytą.
- Cześć Zayn.
*
Małe wyjaśnienie (ale mam nadzieje, że to wiecie): obraz Louisa w tym ff to tylko moja wizja fikcyjnej postaci, wcale go w ten sposób nie widzę, wręcz przeciwnie tutaj Lou jest delikatnie mówiąc osobą uciekającą od problemów, a w prawdziwym życiu widzę go jako dzielnie walczącego lwa:D Tak mówię na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał takie myśli (broń boże:)
+ Pisząc ten rozdział miałam otwartą kartę z różnymi narkotykami i ich działaniem. W XXI wieku wstyd się przyznać, że nie zna się na takich rzeczach:P
++ Muzyka Coldplay tak mi pasuje do tego ff jak nic innego, naprawdę!:)
PS. Jakby ktoś był zainteresowany, to napisałam na moim profilu tytuły ff, które mam w planach napisać i które piszę aktualnie. Oczywiście dopiszę tytułów więcej, ale na razie jeszcze nie jestem zdecydowana, które chcę publikować, a które nie:)
+ funfact: to ff miało być jednym z tych "niepublikowanych" :) ale cieszę się w sumie, że to zrobiłam i zyskałam tak wspaniałych czytelników, kocham ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top