Powód 5
Nad ranem obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Zaciągnąłem się aromatem, czując jak powoli się odprężam. Nie tyle, co lubiłem kawę, co kochałem jej woń. Tylko Louis o tym wiedział i zawsze dbał, aby w domu znajdowała się właśnie kawa. Pozwoliłem mojemu ciału, jeszcze trochę poleżeć, a sam napawałem się tym stanem. Dawno nie czułem się tak zrelaksowany. Tego mi było trzeba. Dnia bez trosk i zmartwień. Dnia w którym mógłbym porobić to, na co mam ochotę, bez ciągłego zadręczenia się, co aktualnie robi Louis, czy żyje, czy za mną tęskni? Otworzyłem oczy w momencie, gdy poczułem, że czyjeś wargi składają pocałunek na moim czole. Zobaczyłem jak nade mną pochyla się Nick z lekkim uśmiechem. Zrobiło mi się nie dobrze na samą myśl, iż on jeszcze nie wie, że jestem w pełni świadom tego, jak fałszywa była jego przyjaźń przez ten cały czas. Czy to jednak ma znaczenie w obecnej sytuacji? Louisa nie ma, zniknął, przepadł. A Nick jest i... troszczył się o mnie na swój pokręcony sposób. Zawsze mogłem na niego liczyć. Czy to nie przezwycięża tego, co powiedział Lou tamtej nocy? Moja głowa to był jeden wielki potok myśli. Przychodziły jak wiadomości, co sekundę, a ja nie mogłem ich zatrzymać, ani usunąć.
- Zrobiłem ci kawę. – powiedział Nick podnosząc z małego stolika kubek i podając mi go. Podniosłem się do pozycji siedzącej i złapałem za głowę, która cholernie bolała. Chyba kac daje o sobie znać. Rozbolała mnie jeszcze bardziej, gdy przypomniałem sobie ile wczoraj wypiłem. Zaszalałeś, Styles. Nie tylko z alkoholem. – mówił cichy głosik w mojej głowie. Miałem ochotę odburknąć, aby spieprzał, ale obok znajdował się Nick, który patrzył na mnie wyczekująco i to byłoby nieco dziwne.
- Dzięki. – odpowiedziałem biorąc od niego kubek.
- Chyba nie za dobrze ci się spało, co? – powiedział siadając blisko mnie, zbyt blisko. – Masz podkrążone oczy i wyglądasz jak żywy trup.
- Nie mogłem zasnąć. – wyznałem, chodź nie było to zgodne z prawdą. Do późna oglądałem filmik z Louisem, a potem spałem jak zabity.
- Rozumiem. – Nicholas spuścił głowę, jakby doskonale wiedział, co mam przez to na myśli. – Czujesz się pewnie wykorzystany przeze mnie. – stwierdził, a w jego głosie wyczułem... ból? Może naprawdę się zmienił przez ten rok, a może był tak świetnym manipulatorem...
- To nie tak... – potrząsnąłem głową.
- A jak? – Nick spojrzał mi prosto w oczy. – Harry, proszę, pomóż mi zrozumieć... - powiedział biorąc w swoje dłonie moje. – Nie chcesz mnie, bo nadal tęsknisz za nim czy nie pociągam cię w ten sposób?
Był tak blisko, że mogłem wręcz poczuć jego oddech na swoim policzku. Moje spocone dłonie nadal były trzymane przez jego. Spuściłem wzrok, aby na niego nie patrzeć. Spojrzałem na swoje palce u stóp, którymi poruszałem w zdenerwowaniu. Po chwili ponownie na niego popatrzyłem, tym razem pewniej.
- Wiem, co się wydarzyło tamtej nocy, znam każdy szczegół. – mój głos był przesiąknięty wyrzutem, złością, ale także smutkiem. Te trzy uczucia nagle skumulowały się wewnątrz mnie.
- Co? – Nick wyglądał, jakby nie rozumiał, co mam na myśli, ale mimo wszystko przełknął głośno ślinę. Puścił moje dłonie i przeczesał ręką włosy.
- Nie udawaj, że nie masz pojęcia o czym mówię. – gwałtownie wstałem. Nerwy, aż mnie roznosiły. Miałem ochotę coś rozwalić, albo przyłożyć komuś. – Noc w której przywiozłeś mnie pijanego do domu, a Louis otworzył ci drzwi. Mówi ci to coś?
Po minie Nicka widziałem, iż już doskonale wiedział o czym mówię. Nadal jednak wolał udawać, że tak nie jest.
- Wiesz, wiele razy przywoziłem cię do domu pijanego, a Louis otwierał mi drzwi. Możesz mówić konkretniej?
W tym momencie uderzyłem pięścią w stół krzycząc:
- Przestań!
Nick zadrżał na mój niespodziewany wybuch złości. Sam siebie zaskoczyłem, ale nie mogłem zbagatelizować tego, co powiedział mi Louis, tym bardziej, iż oboje go zraniliśmy tamtej nocy.
Wziąłem głęboki oddech i już spokojniej powiedziałem:
- Noc w której dałeś do zrozumienia Louisowi, że zależy ci tylko na zaciągnięciu mnie do łóżka, aby zrobić mu na złość. Mówi ci to coś czy nadal nie? – popatrzyłem na niego, ale on nie mógł spojrzeć mi w oczy. Jego wzrok błąkał się po pokoju jak zagubiona duszyczka. – Twierdziłeś, że Louis nie jest mnie wart, że nie może mi nic dać, ty za to możesz mi zapewnić wszystko. Wspominałeś coś także o tym, że jeżeli zechciałem cię po pijaku to kwestią czasu będzie jeżeli...
- Dość. Już pamiętam. – Nick przerwał mi ledwie słyszalnym głosem. Nadal nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Nie wiedziałem, że jest takim cholernym tchórzem. – Harry... - zaczął, układając dłonie w taki sposób, jakby były domkiem z kart. Łokcie miał oparte o uda. – Musisz zrozumieć, że rok temu byłem zupełnie innym człowiekiem. To nie tak, że nie liczyłem się tylko z twoimi uczuciami, mnie po prostu nie zależało na ludziach. Nie lubiłem się przywiązywać. Często zmieniałem partnerów i nigdy nie byłem w poważnym związku. Wszystko zmieniło się, gdy Louis odszedł. Widziałem jak bardzo cierpisz i pogrążasz się w swoim bólu. Nie mogłem na to patrzeć. Chciałem ci jakoś pomóc. Zrozumiałem, że jedyną osobą, która dawała ci szczęście był on. Chłopak, którego tak nie znosiłem. Ale musiałem się z tym pogodzić. I wtedy też doszedłem do wniosku, że... jesteś dla mnie kimś więcej niż ładnym chłopakiem, którego chciałem zaciągnąć do łóżka. – Nick pierwszy raz spojrzał mi prosto w oczy, a ja myślałem, że stracę oddech. Zobaczyłem w jego oczach coś prawdziwego. Już nie udawał. Mówił prawdę. – Myślę, że nawet cię...
- Nie mów tego. – przerwałem mu gwałtownie, ostrym tonem, chodź nie miałem tego w planach. – Powinieneś już wyjść.
Mój przyjaciel otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął. Ciężko wzdychając, podniósł się z kanapy, kiwając przy tym głową, doskonale rozumiejąc, dlaczego muszę postąpić tak, a nie inaczej. Zrobiło mi się nagle go żal. Wiem, że nie powinno, że to Louis został skrzywdzony przez niego, ale... może po prostu miałem w sobie za dużo empatii? Albo byłem bardzo naiwny.
- Jeśli byś mnie jeszcze potrzebował to...
- Wiem. – powiedziałem delikatniejszym głosem. Po chwili usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Opadłem na kanapę, sam już nie wiedząc, czego tak naprawdę chcę.
*
Nie chciałem spędzić ani minuty dłużej w tym miejscu. Potrzebowałem zmiany otoczenia. Mój dom, a szczególnie salon, źle mi się kojarzył od wczoraj. Włożyłem płytę z piątym powodem do mojego laptopa i wyszedłem na dwór chcąc się przewietrzyć prze okazji. Chodziłem bez celu z torbą w której znajdowało się urządzenie przez kilka godzin. Rześkie, poranne powietrze sprawiło, że znowu poczułem chęć życia. Więc, gdy przechodziłem obok kawiarni, nie mogłem się powstrzymać, aby tam nie zajrzeć. Wprawdzie miałem obejrzeć kolejny powód na ławce w parku, ale wzruszyłem ramionami, myśląc „czemu nie?" Podszedłem do stolika, który znajdował się w kącie. Tam nikt nie będzie mi przeszkadzać. Będę mógł spokojnie wysłuchać tego, co Louis ma mi do powiedzenia. Usiadłem na krzesełku z jasną tapicerką i wyjąłem laptop. Uruchomiłem go i podłączyłem do niego słuchawki. Jeżeli po tym powodzie najdą mnie myśli samobójcze to miejmy nadzieje, że znajdujący się tutaj ludzie odciągną mnie od tego. W domu kto wie, co by się wydarzyło? Sam na sam ze swoją miłością życia w miejscu, które przechowywało tyle wspomnień. Zarówno tych złych jak i dobrych. Zaczęło powoli do mnie docierać to, co Lou chciał mi przekazać, ale mimo wszystko nadal nie znałem końca tej opowieści. Przez chwilę patrzyłem się na strzałkę, którą trzeba było kliknąć aby uruchomić video. Teraz albo nigdy. – powiedziałem sobie i nacisnąłem przycisk. Na ekranie pojawił się Louis. Zauważyłem, że zmienił koszulkę. Miał teraz na sobie granatową z jakąś śmieszną minką. Coś w jego stylu.
- Musiałem się przebrać. Na szczęście nie nagrało się, jak zrobiłem sobie przerwę na herbatę i postanowiłem się nią oblać, oczywiście przypadkiem. Już nie zrobiłbym sobie krzywdy celowo.
Zrobiło mi się nie dobrze na te słowa. Jak to celowo? Kiedy? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Umrę przez niego na zawał, przysięgam. Nie wytrzymam tych ciągłych aluzji, które miał w zwyczaju rzucać. Nie jestem z natury domyślny. Trzeba mi wszystko podać na tacy.
- Przepraszam. Zagalopowałem się. Ale nie martw się. Wszystko w swoim czasie. Dzisiaj zajmiemy się czymś zupełnie innym. Pamiętasz moją pracę w sklepie z płytami?
Kiwnąłem głową lekko zirytowany. Mogłem się domyślić, że przyprawi mnie o szybsze bicie serca, a potem po prostu uniknie tematu. Nienawidziłem tego w nim. To była chyba jedna rzecz, którą mnie wkurzał. Resztę jego zarówno wad i zalet kochałem.
- Nie była jakoś dobrze płatna, ale mogłem sobie dzięki niej pozwolić na takie drobne przyjemności jak chociażby picie kawy o poranku w kawiarni.
Zakrztusiłem się własną śliną. Skąd on... nie mógł wiedzieć. Po prostu nie mógł. A mimo wszystko czułem, że bacznie obserwuje moje życie i wie, co robię i czuję. Lou od zawsze miał ten „dar" jeżeli tak to mogę nazwać.
- Często nazywałeś mnie swoim ulubionym sprzedawcą i odwiedzałeś mnie w sklepie, kupując prze okazji jakąkolwiek płytę, aby szef krzywo na mnie nie patrzył. Pamiętam, że ostatnią płytą, którą kupiłeś była „A Rush of Blood to the Head" Coldplay. Była strasznie stara, ale znajdowała się na niej nasza ulubiona piosenka. Pamiętasz jeszcze jej tytuł?
- The Scientist. – wypowiedziałem te słowa niemal automatycznie, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowany. Ludzie do kawiarni wchodzili i wychodzili, ale ja nie zwracałem na nich uwagi. Nie liczyli się dla mnie w tym momencie, nic się dla mnie nie liczyło, prócz Louisa.
- The Scientist. – powtórzył Lou. - A pamiętasz jak to leciało? – Chciałem zanucić, ale ubiegł mnie, a ja nie chciałem zagłuszać jego anielskiego głosu. - Come up to meet you, tell you I'm sorry, You don't know how lovely you are
I had to find you, tell you I need you
Tell you I set you apart
Tell me your secrets and ask me your questions
Oh, let's go back to the start
Nie wiedziałem dlaczego, ale poczułem, że ta piosenka idealnie mówi o naszej teraźniejszej sytuacji. Jakby Chris Martin napisał ją specjalnie dla nas, wiedząc jak nasza historia dalej się potoczy. To było niedorzeczne, ale każdy z nas miał przynajmniej jedną taką piosenkę, której każdy wers przedstawiał obecne życie.
- Więc... tak to mniej więcej leciało. – starał się uśmiechnąć, ale widziałem w jego oczach, że ledwo powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć płaczem. Louis nigdy nie lubił płakać i prawie nigdy tego nie robił. Przynajmniej nie przy mnie. Ale... przecież wygląda na to, że nigdy tak naprawdę nie znalem własnego chłopaka, więc skąd mogłem tak naprawdę wiedzieć, co lubił, a czego nie? – Ale wszystko ma drugie dno i nie zawsze jest takie, jak nam się wydaje. Moja praca, chodź z pozoru idealna dla kogoś takiego jak ja, niewymagającego, również miała swoje własne dno. A była nim Jordan Sparks.
Kojarzyłem ją. To była dziewczyna z którą Louis pracował. Wysoka blondynka o niebieskich oczach i długich nogach. Gdyby Lou był biseksualny miałbym spore powody do bycia zazdrosnym, jednak ja byłem jak najbardziej spokojny.
- Znasz Jordan, prawda? Córka mojego szefa. Zatrudnił ją, ponieważ została wyrzucona ze szkoły, a innej pracy nie mogła dostać. Studia też w jej przypadku odpadały. Była po prostu zbyt leniwa. Nie dogadywaliśmy się szczególnie dobrze, ale jakoś specjalnie źle pomiędzy nami nie było. Odkąd zaczęła pracować, widziałem, że jej się podobam. Nie byłem ślepy. Nie reagowałem jednak na rzucane aluzje pod moim adresem. Wolałem udawać głupiego niż robić jej złudne nadzieje. Jednak pewnego wieczoru zmieniło się wszystko...
Przełknąłem z trudem ślinę. Było tyle rzeczy o których Louis mi nie mówił. Nie na tym polega dojrzały związek dwojga dorosłych ludzi. Czy Lou w ogóle traktował to, co było między nami poważnie?
- Musieliśmy zostać do późna z powodu inwentaryzacji. Nie cierpiałem liczyć wszystkiego po kolei. W ogóle nienawidziłem matematyki, ale to zapewne wiesz.
- Tak, to jedna z niewielu rzeczy, które o tobie wiem, Lou. – powiedziałem przez śmiech, ale zaraz po tym ogarnął mnie smutek, ponieważ kolejny raz uświadomiłem sobie, jak bardzo chciałbym, aby tu był. Jak bardzo chciałbym znów poczuć jego zapach i dotyk. Ale nie mogłem i najgorsza była świadomość, że prawdopodobnie nigdy już nie będę miał takiej okazji.
- Jordan uwielbiała się ze mną drażnić, dlatego wcale mnie nie zdziwiło, gdy „przypadkowo" upuściła długopis, podczas liczenia i schyliła się po niego, najwolniej jak umiała, eksponując dodatkowo swoje kształty. Rzuciła mi spojrzenie przez ramię, chcąc zobaczyć moją reakcję, ale ja udawałem, że nie widzę tego, co wyprawia. Wolałem skupić się na robocie. Aby odciągnąć myśli Jordan od flirtowania ze mną, rzuciłem:
- Wiedziałaś, że mamy tylko pięć płyt The Neighbourhood?
- Pewnie resztę wykupiono. – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Otworzyła usta, aby coś dodać, ale ubiegłem ją. Chciałem zająć ją czymś innym niż moja osoba.
- Jaka jest twoja ulubiona płyta?
Jordan przez chwilę się zastanowiła, aż w końcu powiedziała:
- Dangerously in Love Beyonce.
- Proszę cię. – zakpiłem.
- A twoja, panie „proszę cię". – spojrzała na mnie wyzywająco zakładając ręce na klatkę piersiową. Nie chciałem by wiedziała o „naszej płycie". Chciałem, aby to było naszym małym sekretem, Harry. Chociaż to. Ta jedna rzecz, niech będzie tylko nasza.
- „V" Maroon 5. – skłamałem wracając do liczenia.
- Kłamiesz. Powiedziałeś tak, bo aktualnie liczysz ich płyty. – powiedziała oskarżycielsko. Cholera. Dobra była. Nie doceniłem przeciwniczki.
- I tak się nie dowiesz prawdy, więc odpuść.
Jordan westchnęła mrucząc „nie ważne" i wróciła do swojej pracy. Odetchnąłem z ulgą. Miałem nadzieje, że tego wieczoru będę miał już z nią spokój. Nie wiedziałem jeszcze jak bardzo się myliłem...
Po dwóch godzinach postanowiłem zrobić sobie dziesięciominutową przerwę. Musiałem napić się kawy, w przeciwnym razie- usnąłbym na stojąco. Na zapleczu znajdował się ekspres, więc udałem się w tamtą stronę. Nasz ekspres uwielbiał się psuć właśnie w momentach, gdy go potrzebowałem. Idealnie zilustrowanie życia, prawda? Ludzie znikają wtedy, gdy są ci najbardziej potrzebni. Ale nie o tym mowa. Męczyłem się z tym głupim urządzeniem, najpierw próbując je na spokojnie naprawić, a potem zacząłem na nie krzyczeć, jakby to miało sprawić, że zacznie działać. Ostatecznie uderzyłem w nie pięścią i oparłem się dłońmi o blat. Czasem byłem aż nazbyt nerwowy, ale wydarzenia z ostatnich dni dały mi nie źle w kość. Odbijało się to na moim zdrowiu.
- Wydajesz się być spięty. – usłyszałem za sobą dobrze znany mi głos. Przekląłem w duchu. Czy ona nie umiała mi dać spokoju? Nie mogłem powiedzieć jej tego wprost, bo to córka szefa, ale gdyby nią nie była to nawtykałbym jej tak, że poszłoby jej w pięty.
- Wydaje ci się. – rzuciłem, a wtedy poczułem jej usta na moim karku. Gwałtownie się odwróciłem, zszokowany jej zachowaniem. Nie sądziłem, że będzie taka... bezpośrednia. Głupio wmawiałem sobie, że skończy się na zwykłym flircie. Ona jednak chciała czegoś więcej. – Jordan to... nie jest dobry moment. – ugryzłem się w język. Byłem takim idiotą. Nigdy nie będzie dobrego momentu. Byłem gejem, a nawet gdybym był bi to i tak kręciła mnie tylko jedna osoba, tak ty Harry.
- Jeśli chodzi o mojego ojca to nie martw się. Nie dowie się, co tu zaszło. – powiedziała kładąc swoją dłoń na mojej klatce piersiowej. – A także o kilku innych rzeczach o których nie chciałbyś, żeby się dowiedział, prawda? – spojrzała na mnie niewinnie spod rzęs.
- Co masz na myśli? – przysięgam, że w tamtym momencie próbowałem sobie przypomnieć o wszystkich złych rzeczach, które zrobiłem w ostatnim czasie. I trochę tego było, ale nie sądziłem, że jej ojca miałoby to jakoś szczególnie zainteresować.
- Na przykład o spóźnieniach. – jej ręka powędrowała niżej i spoczęła na moim biodrze. – Które ostatnio zdarzają ci się bardzo często, ale przymykam na to oko, sam wiesz czemu. – uśmiechnęła się zadziornie. – No i o pewnym incydencie z pewnym 13 letnim chłopcem...
- Jakim incydencie? – zapytałem, chodź wiedziałem o czym mówiła. Przełknąłem głośno ślinę, a moje dłonie stały się wilgotne. Zawsze, gdy się denerwowałem moje ręce zaczynały się pocić.
W tym momencie straciłem oddech na parę sekund. Jakim incydencie? Czy te gorsze rzeczy, które robił Louis miały coś z tym wspólnego? Bałem się, że zrobił mu krzywdę i teraz siedzi w więzieniu, dlatego zniknął na tyle czasu. Cholera, pieprzysz głupoty, Styles. Lou nikogo by nie skrzywdził, a ty za dużo myślisz i snujesz jakieś durne teorie, które nawet w połowie nie są prawdą.
- Jakiś tydzień temu, pewien dzieciak, wiesz, zaniedbany, biedny, widać, że z marginesu społecznego, schował płytę pod kurtkę i wyszedł ze sklepu, a ty udawałeś, że tego nie widzisz. Zrobiło ci się go żal, wiem, ale praca to praca. Trzeba zachować profesjonalizm. – uśmiechnęła się sztucznie. – Chyba nie chcesz, aby twój szef się o tym dowiedział, co? Nagranie z kamery wciąż istnieje...
- Ty suko. – zdołałem tylko wykrztusić, nim nie oberwałem siarczystym ciosem w policzek. Odchyliłem głowę w bok i zasyczałem z bólu. Byłem pewien, że zostanie czerwony ślad. Gdy ponownie spojrzałem na Jordan, ona mrużyła oczy. Wyglądała na naprawdę wkurzoną.
- Pożałujesz tego. – zagroziła palcem i wyszła. Zostałem sam w pomieszczeniu, nadal trzymając się za bolące miejsce. A co się stało następnego dnia? Cóż, następnego dnia zostałem zwolniony.
Serce zabiło mi mocniej. Również o tym nie wiedziałem. Dlaczego do ciężkiej cholery nic mi nie mówił? Czy tak trudno było ze mną porozmawiać? Ukrywał tyle spraw... pozostając z tym wszystkim zupełnie sam. Czuje się winny, chodź nie powinienem. Ale tak właśnie jest. Nic nie zauważyłem. Byłem ślepy na jego cierpienie.
- Szef uznał, że nie może trzymać w swoim sklepie kogoś kto a) spóźnia się co najmniej trzy razy w tygodniu b) pozwala biednym dzieciakom wynosić płyty za darmo i c) nachalnie podrywa jego córkę. Poczułem się jak bezwartościowy śmieć. Pracowałem tam dłużej niż Jordan i zostałem potraktowany tak tylko dlatego, ponieważ nie łączyły mnie więzy krwi z jej ojcem.
Dlaczego kolejny raz ukrywałem to przed tobą? Taki już jestem, Harry. Zamknięty w sobie, nie lubiący rozmawiać o swoich uczuciach. Wtedy nie było szans na zmianę. Nie widziałem dla siebie wyjścia. Myślałem, ze tak już musi być, że ja taki muszę być. Pewnie jesteś wściekły. Sam byłbym na twoim miejscu, ale... w tamtym okresie nie myślałem jasno. Bałem się, że ze mną zerwiesz, bo kto by chciał mieć bezrobotnego chłopaka? Nie dosz, że miałem nisko płatną pracę to w dodatku straciłem ją. A Nick miał wszystko... tak cholernie bałem się, że zostawisz mnie dla życia na poziomie u jego boku... Obsesyjnie chciałem cię zatrzymać przy sobie. Ale pewnego dnia... pewnego dnia dotarło do mnie, że zasługujesz na coś więcej niż bezrobotny chłopak, który ma dziecko ze swoją byłą i nie może go widywać. – Louis urwał. Widziałem, ze zmierzamy w niebezpieczny teren. Co będzie dalej? Do czego jeszcze zdołał się posunąć? – Zrobiłem coś strasznego, Harry. – Po jego policzku spłynęła łza. – Nie martw się, nikogo nie zabiłem. – Uśmiechnął się gorzko. – Ale to nie będzie przyjemne. Dla nas obydwu. Nie wiem, czy ciężej będzie mi o tym mówić, czy tobie tego wysłuchać. Ale musimy ruszyć dalej, a nie zrobimy tego, nim nie usłyszysz powodu szóstego...
*
Fun fact: wszystkie powody zapisałam na jednej z przerw w szkole, na moim telefonie, co zajęło mi 10 minut :) Dacie wgl wiarę, że ten powód miał być troszkę inny? Dopiero gdy go napisałam, zerkam w telefon i takie "o fuck, to miało być inaczej" haha.
Miałam malutki problem z początkiem rozdziału i tak czytam mamie, chcąc zasięgnąć jej opinii czy to, co napisałam ma sens, a ona stwierdziła, że ta kawa w tym opowiadaniu musi być bardzo ważna i pewno odkrywa kluczową rolę XD
PS. Nie wiem czy jestem psychicznie przygotowana na hejty na Louisa po 6 powodzie haha, po 7 pewnie też go znienawidzicie. No cóż. Życie;)
+ zaraz 1k reads!!!! thank you ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top