Three days more 2/2

           

Czułem na sobie ich wzrok. Patrzyli na mnie jak na wariata, jak na kogoś, kto bredził, kto nie miał bladego pojęcia, o czym mówi. Poczułem, że wzrokiem równają mnie z ziemią, byłem pewien, że obgadują mnie za ścianą, a nawet pewnie szeptali coś obok mnie. Przeczesywałem nerwowo włosy, czując, że ciśnienie zaczyna mi drastycznie skakać w górę. Wiedziałem, że musiałem się uspokoić. Mogłem wyglądać podejrzanie taki zdenerwowany.

Westchnąłem głęboko i poprawiłem mankiety od koszuli, próbując wyglądać bardziej na poważnego, niżeli przerażonego. Eric siedział obok mnie i wiedziałem, że też był spięty. Na pewno nie lubił wizyt na komisariacie. Kto by lubił? Zgadywałem również, że bardzo kojarzyły mu się z tymi feralnymi wydarzeniami, dotyczące mojej śmierci.

Czekaliśmy w sali przesłuchań jak prawdziwi podejrzani przez dobry kwadrans. Wymienialiśmy z Erikiem co chwile struchlałe spojrzenia. Zatrzymają nas za utrudnianie im pracy? Pozwolą nam w ogóle zajrzeć w akta?

Z przemyśleń wyrwał mnie odgłos sterty papierów uderzających w stół. Wzdrygnąłem się i obserwowałem, jak kartki rozrzucane zostają po całym stole. Uniosłem wzrok w górę, dostrzegając policjanta, ze zmarszczonymi brwiami, umięśnioną sylwetką i nazwiskiem A.Andrews wypisanym na identyfikatorze. Miał krótko ścięte rude włosy i widać było, że pracuje tylko dlatego, że coś musi w życiu robić. Albo wypalił się zawodowo. Na pewno jedno z tych.

– Bardzo proszę, panie w gorącej wodzie kąpany – mruknął pod nosem, opierając ręce na biodrach. – Byle szybko, mamy dzisiaj wiele spraw do załatwienia.

Wiedziałem, że będzie stał nade mną i patrzył, dopóki nie skończę, więc chciałem jak najszybciej dowiedzieć się najwięcej o moim zabójstwie z akt policji. Wziąłem głęboki oddech i schwyciłem pierwszy plik papierów. Były stare, dziwiłem się w sumie, że jeszcze ich nie wyrzucili. Miałem szczęście, że przetrzymują akta tak długo.

Papier jednak prócz tego, że zmarniał przez lata i wilgoć, nie był aż tak bardzo używany. Z przykrością stwierdziłem, że moje akta z pewnością nie były otwierane bardzo często.

Pierwsza strona. Informacje ogólne. Opis, kim była ofiara. Moje imię, nazwisko, wiek, miejsce zamieszkania. Te podstawowe informacje, które były niezbędne na każdym akcie sprawy. Poszkodowani, sprawcy i świadkowie. Na razie przyglądałem się tylko swoim aktom. O nikim innym, póki co nie było miejsca. Na tym duża pieczątka z dopiskiem zgon.

Druga strona, która sprawiła, że przez chwilę nie mogłem wziąć oddechu. Zdjęcia. Z miejsca zabójstwa oraz z sekcji zwłok. Poczułem najnieprzyjemniejsze ukłucie w żołądku w całym moim życiu. Byłem siny, wyglądałem jak szmaciana lalka wyrzucona do kałuży czerwonej krwi. Zastygłem, wpatrując się w te zdjęcia, nie mogąc uwierzyć, że właśnie patrzyłem na swoje własne zdjęcia. Tak wyglądałem, kiedy już moja dusza uleciała ze strudzonego ciała. Moje ręce zastygły, trzymając się kurczowo rany. Sine palce pokryte były zakrzepniętą krwią. Nie miałem spokojnej miny, jak wszyscy martwi. Zastygłem w przerażeniu, niedowierzaniu, szoku. Jakby ktoś zatrzymał na wieczność moment największego strachu w moim życiu.

Wszyscy patrzyli na to zdjęcie, ale nikt nie miał pojęcia, jak wtedy się czułem. Skąd mieli wiedzieć? Zastanawiali się tylko pewnie, czy umarłem na miejscu, czy jeszcze cierpiałem. Co było ostatnią rzeczą, jaką ujrzały moje martwe oczy? Albo zupełnie na to nie zareagowali. Nie zastanawiali się nad tym. Ich wzrok nie zaszczycił mnie spojrzeniem dłuższym niż dwie sekundy. Byłem tylko kolejną osobą, u której stwierdzono zgon i wsadzono w czarny worek. Co mówili nad moim poległym ciałem? Jakie słowa padały podczas całego śledztwa?

– Podać panu szklankę wody? – odezwał się Andrews, dotykając mnie pokrzepiająco po ramieniu. – Strasznie pan zbladł.

– Poproszę... – wycedziłem przez zęby, łamiącym się głosem, który już w żaden sposób nie przypominał mojego prawdziwego głosu.

Mundurowy wyszedł, a Eric z dezaprobatą pokręcił głową i zmusił mnie, abym na niego spojrzeć.

– Darius, to nie był dobry pomysł. – Zmarszczył brwi.

– Mam tylko tydzień na znalezienie kogoś, kto w taki sposób – wskazałem na kartkę papieru, przedstawiającą moje martwe ciało – zakończył moje życie. Przecież zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie wycieczka usłana różami, ale muszę, Eric, rozumiesz? Muszę.

Przełknąłem ślinę i zająłem się z powrotem czytaniem akt mojej własnej sprawy. Andrews w tym czasie przyniósł obiecaną wodę, którą łapczywie wypiłem. Była letnia, niedobra.

Kolejne strony przedstawiało relację świadków. Sąsiad, który słyszał strzały, staruszka, która zadzwoniła na pogotowie, kiedy znalazła mnie podczas codziennego spaceru ze swoim mopsem. Rozmowa Erica z policją. I na tym się skończyło.

– To tyle? – Wskazałem na garstkę ewidencji.

Andrews wzruszył ramionami.

– Śledztwo umorzono – odrzekł powoli i spokojnie. – Sprawca był na tyle dokładny, że nie zostawił żadnych śladów.

– Jak to nie zostawił?! – Uderzyłem pięściami w stół. – Niejednokrotnie splunął na ziemię i nie miał na butach żadnej osłony! Mieliście jego ślinę, odciski jego butów, pocisk! Czy tak trudno było wam chociaż znaleźć jednego podejrzanego?

Nastąpiła głucha cisza. Wiedziałem, że powiedziałem o parę słów za dużo.

– Nie wiem, kim jesteś, lalusiu, i skąd masz czelność wymyślać takie rzeczy, ale to nie twój zasrany interes. Jeżeli policja umorzyła śledztwo, znaczyło to tylko tyle, że miało zostać umorzone. Ofiara to lump, taki jak setki w Bronxie. Gdyby badali śmierć każdego pijusa spod mostu, to policjantów musiałoby być stokrotnie razy więcej.

Czułem, jak zaczyna gotować się we mnie złość. To była niesprawiedliwość. Nie byłem pijusem.

– Darius Hudges nie był żadnym lumpem ani pijakiem. Wychował się w domu dziecka, przez co miał gorszy start w życiu. Ale pracował sumiennie, płacił cholerne podatki jak ty, czy twoi koledzy! Powinniście byli zrobić wszystko, co w waszej mocy, aby znaleźć mordercę!

– Chcesz wiedzieć, kto to był? Zapewne diler narkotyków, bo jak znam życie, ten twój Darius przypalał sobie towarek co jakiś czas. Ale że przepijał wszystkie pieniądze, nie miał z czego płacić dilerowi. Więc zarobił kulkę w pierś jak inni. Takie było życie w Bronxie. Ale co ty możesz wiedzieć? Twoje buty za tysiąc dolarów pewnie nawet nigdy nie stały w tamtej dzielnicy.

– Żebyś się zdziwił – mruknąłem pod nosem, wstając z impetem. Wyszedłem z sali przesłuchań szybciej, niż powinienem.

Słyszałem tylko za sobą kroki Erica oraz nawijanie Andrewsa, że jestem popieprzony i powinni mnie zatrzymać i zabrać na badanie do szpitala dla chorych umysłowo.

Zająłem na zewnątrz ławkę przed komisariatem. Dopiero kiedy poczułem jak chłodny wiatr odświeża mój umysł, zdobyłem się na głęboki oddech. Schowałem twarz w dłoniach. Cały drżałem. Chciałem mu wykrzyczeć prosto w twarz, że byłem porządnym człowiekiem. Ale i tak by mnie nie słuchał. Czemu miałby to robić? Byłem przeciwieństwem Dariusa. Wyglądałem jak biznesmen, ktoś wysoko postawiony, ktoś, kto naprawdę nigdy nie przekroczył granicy ekstrawaganckiego Manhattanu.

Przygryzłem mocno zewnętrzną stronę mojego policzka, aby tylko się nie rozpłakać. Naprawdę, właśnie to chciałem zrobić. To tak ludzie o mnie mówili po mojej śmierci? Zginął kolejny ćpun? Zwykły, szary człowiek, który tylko przeszkadzał w naszym ułożonym nowojorskim szyku? Nikt pewnie mną się nie przejął, sekcję zwłok zrobili na szybko, żeby tylko móc posłać mnie w piach i zająć się kimś, kto na ulicach ma większe znaczenie.

Eric przysiadł się do mnie i tak samo, jak ja, głośno wypuścił powietrze z ust.

– Darius, tak mi przykro, przyjacielu... – Czułem, że jego słowa płyną prosto z serca. Nie mówił tego, aby mnie pocieszyć. Mówił to, ponieważ tak uważał. – Nie powinieneś słuchać tych słów. Andrews czy jak mu tam, powinien zdawać sobie sprawę, że o zmarłych się tak nie mówi. Zważywszy, jeżeli nic tak naprawdę o tym człowieku nie wie.

– Przynajmniej wiem, kim byłem dla tych ludzi tutaj. – Wzruszyłem bezwiednie ramionami, uśmiechając się smutno.

– Ale oni cię nie znali... Ważne, że ja wiem, kim byłeś, jaki z ciebie był fantastyczny i oddany przyjaciel. Nie mieli szansy cię poznać ani zobaczyć, jaką wartościową osobą byłeś – pocieszał mnie Eric, coraz mocniej ściskając mnie za ramię.

– Ten czas przeszły brzmi cholernie dołująco, co? – mruknąłem. – Byłem, byłem, byłem. Może powinienem dać sobie spokój, co? Uchlać się, kogoś przelecieć, spędzić dane mi dni w sposób, jakiego nigdy nie mogłem zrobić? W dostatku, przejść między ulicami Manhattanu, wejść do sklepu z garniturami, które mógłbym podziwiać tylko zza szyby. Chyba bez sensu jest to bawienie się w detektywa.

– Stary... – Bardzo delikatnie, niemal niezauważalnie załamał się mu głos. – Będę cię wspierać, nieważne, co zrobisz. Jeżeli mam okazję pobyć jeszcze tydzień z moim przyjacielem to zrobię wszystko, na co tylko będziesz mieć ochotę.

Przygryzłem wargę, czując, że rozpierają mnie niezliczone emocje, od smutku, przez wściekłość do najgorszej bezradności, która trzymała mnie w swoich sidłach jak pająk swoją ofiarę.

– Chcesz napić się dobrego whiskey? – zaproponował po chwili. – I tak dzisiaj już nic nie zdziałamy.

– Nie chcę już działać – wysyczałem. – To nie ma żadnego sensu.

Eric pokiwał głową ze zrozumieniem, ale wiedziałem wtedy, że mnie nie rozumiał. Sam siebie nie rozumiałem. Chciałem wtedy dostać jakąś podpowiedź, jakiś dar, który podpowiedział mi, co robić dalej. Tak jak zawsze w grach, kiedy gracz za długo myślał nad kolejnym krokiem, system od razu dawał mu wskazówkę, aby ten mógł iść dalej. Gdzie była moja wskazówka? Też chciałem ją dostać. Szukałem po niebie jakiegoś napisu, strzałki, czegokolwiek, co pomogłoby mi iść dalej.

Nic takiego nie znalazłem.

Pozostało mi tylko jedno. Zostawić to, przestać szukać, spróbować na chwilę wyprzeć wszystkie wspomnienia Dariusa Hudgesa i na chwilę stać się Seanem Cooperem.

Partnerem biznesowym mojego przyjaciela Erica, pewnym siebie, bogatym mężczyzną, za którym szaleją kobiety.

I najlepszym aktorem, który za uśmiechem skrywa mroczną prawdę, o której nie wie nikt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top