One day more 1/2
Jednym z najwspanialszych uczuć na całym świecie, jest bezkonkurencyjnie ten moment, kiedy budzisz się każdego dnia ze snu. Ludzie traktują to bardzo powierzchownie. W nocy planują, co zrobią kolejnego dnia. Zrobić zakupy, wyczyścić dom, odebrać dzieci ze szkoły...
W domu dziecka często rozmawiałem z księdzem, który przekazywał mi cenne informacje, których używałem w moim życiu. Jak wspomniałem, daleko mi było to bycia prawdziwym katolikiem. Wszakże nikt nie pokazał mi, czym naprawdę jest religia.
Niemal od razu przypomniały mi się słowa księdza, kiedy jedno z dzieci narzekało, że musiało wcześnie wstać. Ksiądz mówił, że każdego dnia należy dziękować Bogu, że dał nam możliwość przebudzenia się. Ile to śmierci następuje we śnie? Ludzie planują wszystko, a następnie wszystko szlag trafia, bo śmierć przyszła cicho i zabrała wszystkie plany i marzenia. Należało zawsze wspomnieć chociaż krótkie dziękuję. Ja tak robiłem.
Kiedy otworzyłem oczy, pierwsze, co zrobiłem, to podziękowałem. Następnie się rozpłakałem. Powiadają, że faceci nie płaczą, ale prawa jest taka, że każdy kiedyś płakał. Ja to zrobiłem tamtego dnia. Pierwszego dnia, kiedy wróciłem do życia.
Nie wiem, jak długo łzy leciały mi z oczu, a ja bałem się podnieść. Jakbym zapomniał, jak to jest, aby ruszać kończynami. Zacząłem się trząść, nie mogłem w to uwierzyć. Nie mogłem ruszyć powiekami, oczy zaczęły mnie powoli szczypać. Zachłysnąłem się własną śliną.
Czułem się, jakbym dopiero się narodził, w ciele kogoś dorosłego. Sądziłbym, że jestem niezdolny do mowy, gdybym tylko nie wypowiedział przed momentem jednego słowa. Podniosłem się do góry, dysząc szybko i zmuszając oczy do ruchu. Powieki zamknęły się, ciężko i z oporem, ale udało się. Zacząłem stopniowo oddychać, czując, jak tlen wypełnia mnie całego. Pachniał, jednak nie byłem pewny czym. Po chwili przyzwyczaiłem się do zapachu i nie czułem już nic. Oczy miałem otwarte, jednak praktycznie nic nie widziałem. Przeraziłem się, miałem wrażenie, jakbym znajdował się gdzieś pomiędzy życiem a otchłanią, nie mogąc nigdzie się zatrzymać.
Robiło mi się na zmianę ciepło i zimno, próbowałem ruszać wszystkim, czym mogę, sprawdzając moją bytność. I nie zawiodłem się. Znajdowałem się w... W tym miejscu.
W dziesiątą rocznicę śmierci, dusze mogą wrócić na ziemię. Wiedziałem o tym. Lecz nie odpowiem wam skąd. Dostałem dziesięć dodatkowych dni na to, aby załatwić wszystkie moje sprawy na Ziemii. I naprawdę to się stało. Naprawdę wróciłem. To było jak wygranie najwyższej nagrody w jakimś losowaniu. A nawet coś większego. Gdybyście pożegnali się z życiem, zaświadczam, że oddalibyście wszystko, każdą waszą materialną rzecz i ostatni dolar i cent, aby móc przeżyć chociaż jeden dzień. Dopiero w chwili śmierci ludzie zdają sobie sprawę, że te wszystkie rzeczy, do których dążyli, są niczym. Wydaje się, że nigdy nie nadchodzi odpowiedni moment na śmierć. Niektórzy podobno się z tym godzą, bo wiedzą, że nie mają innego wyjścia.
Ale ludzie, którzy sami kończą swoje życia? Popełniają samobójstwa, okaleczają się? Dlaczego...? Nie chodzi o to, że potępiam takie zachowanie. Nie oceniam nikogo, w końcu w niczyich butach nie chodziłem. Po prostu tego nie rozumiem. Rozumiem, że są rzeczy i wydarzenia, które naprawdę mogą źle podziałać na psychikę. Przecież jest ona taka krucha. Rozumiem oddanie życia za osobę, którą się kocha. Wtedy jedno życie wygrywa walkę. Chciałbym stanąć twarzą w twarz z osobą, która myśli o samobójstwie.
Spojrzałbym na nią, zapytał, dlaczego chce to zrobić. Dostałbym odpowiedź albo o zawodzie miłosnym, problemach rodzinnych lub kiepskiej sytuacji finansowej. Odpowiedzi może być więcej, jedna tragiczniejsza bardziej bądź mniej od drugiej. Wtedy ja uśmiechnąłbym się i rzekłbym:
– Moje całe życie było trudne, nie miałem rodziców, nie dostawałem prezentów, nie obchodziłem Święta Dziękczynienia, nie miałem praktycznie niczego. Lecz nigdy się nie poddawałem. A moje życie mimo to zostało mi zabrane i nie mogłem nic zrobić.
Ludzie naprawdę nie doceniają, tego, co mają. Ja doceniałem. Naprawdę doceniałem moje życie, łapałem z niego tyle, ile mogłem. Było tego nie wiele, nie miałem tylu perspektyw na życie, co inni ludzie. Jednak starałem się żyć chwilą, uśmiechać się pomimo wszystkiego, co straciłem i czego nie doświadczyłem. Przez dwadzieścia jeden lat, nie zdążyłem zrobić wszystkiego, co chciałem. Trudno mi sprecyzować, jakie były moje plany. Starałem się nic planować, z tego względu, że obawiałem się, że nie powiodą się moje plany i będę czuł zawód. Bez planów czułem się bezpieczniejszy. A moje życie było tak niepewne, że było to lepsze wyjście.
Lecz jednak jestem. Ja Darius Hudges powróciłem do życia. I zrobię wszystko, aby dowiedzieć się, przez kogo moje życie się skończyło. Kim był ten człowiek, który zabrał wszystko, co miałem.
Zacząłem powoli widzieć coraz więcej. Po chwili widziałem, że znajduję się w pokoju, zapewne hotelowym. Elegancki, utrzymany w beżowych barwach. Na ścianie wisiał obraz. Lubiłem zawsze dopatrywać się detali, więc dopatrzyłem się prędko, że była to kopia obrazu Trwałość Pamięci, Salvadora Dalí. Chociaż niewiele widziałem o sztuce, to dzieło bardzo zapadło mi w pamięć. Uważałem, że to nieco paradoksalne, że właśnie to znajduje się nad moim łóżkiem. Surrelizm – czyżby właśnie powrócenie do życia po dziesięciu latach śmierci nie jest trochę surrealistyczne? Przecież to absurd, nonsens. Również można mówić tutaj o przemijaniu... O tym, jak kruche jest życie, które ja utraciłem.
Przed łóżkiem, na którym leżałem, nad szeroką i niską szafą znajdowało się lustro, bez żadnej smugi czy rysy. Zobaczyłem w odbiciu mężczyznę. Na początku byłem przekonany, że to jakiś nagi obcy człowiek leżał naprzeciwko mnie, jednak jego ruchy były identyczne jak moje. Po chwili zrozumiałem, że patrzę na siebie. Na tymczasowego mnie. Miałem zdziwioną minę, wybałuszyłem oczy i lekko uchyliłem usta ze zdziwienia. Wyglądałem zupełnie inaczej, jednak nowy, chwilowy wygląd bardzo mi się podobał.
Wstałem z łóżka, napawając się tym, że mogę po raz kolejny dotknąć podłogi. Wspaniałe uczucie... Tak prosta rzecz, a tak cieszy. Dotyk skóry, ust, przejeżdżanie językiem po zębach. Czułem się, jakbym odkrył Amerykę, jakbym robił coś niesamowitego, co należałoby udokumentować.
Podszedłem do lustra, dokładnie badając każdą część mojego ciała. Czułem się nieswojo, wszystko było zupełnie inne. Miałem szersze usta, bardziej zarysowane kości policzkowe, włosy były w jasnego brązu. Wydawało się, że mam dwudniowy zarost, jednak dwa dni temu nie było mnie na świecie. Przeczesałem palcami włosy, układały się niemal idealnie. Zawsze narzekałem, że moje poprzednie zbyt się puszyły i kręciły. Zmuszony byłem cały czas ścinać je na krótko, a zawsze chciałem mieć włosy, które mógłbym zaczesać do góry.
I takie też miałem.
Zawsze miałem kompleks niższości. Wszystkie dzieci z rocznika osiemdziesiąt dziewięć (ci, których znam) wyrośli na wysokich, umięśnionych chłopów, przy których ja byłem szczylem. Wiecznym dzieciakiem. W końcu wyglądałem jak mężczyzna. Nie mogłem się nadziwić, w głowie ta myśl, że to naprawdę ja stoję w tym lustrze, nie chciała się ulokować. Teraz też byłem wysoki, miałem lekko zarysowane mięśnie i prezentowałem się o niebo lepiej.
Odnalazłem tylko dwie rzeczy, które łączyły mnie ze... Ze mną. Po pierwsze, przenikliwe spojrzenie. Moje oczy zawsze były inne i wyjątkowe. Były niemal srebrne i wydawało się, że odbijają światło. Teraz też je miałem. Tęczówka miała dokładnie taki sam kolor. Mrugnąłem parę razy, przybliżając się do lustra, aby jeszcze dokładniej się sobie przyjrzeć. Wspominałem już, że zwracam ogromną uwagę na detale, prawda?
Drugą rzeczą, jaka się zgadzała była blizna. To znaczy, nigdy jej nie widziałem – nie miałem okazji ani możliwości. Była to blizna na prawej piersi. Blizna po kuli. Pamiątka po tym, jak zostałem zamordowany w dwa tysiące dziesiątym roku, dokładnie trzeciego października. Wyglądała na starą – w końcu minęło dziesięć lat, kiedy strzał padł.
Cofnąłem się gwałtownie od lustra. Miałem wrażenie, jakby znowu ktoś mnie postrzelił. Zacisnąłem mocno oczy i stęknąłem. Przycisnąłem rękę do piersi tak jak ostatnim razem. Lecz nic się nie stało. To tylko moja wyobraźnia. Otrząsnąłem się i raz jeszcze spojrzałem w lustro, głęboko wypuszczając powietrze.
Utworzyłem szafę, która znajdowała się przede mną. Byłem ciekawy, co tam się znajduje. Bielizna, ubrania, telefon, jakieś pieniądze. Wszystko było przygotowane. Byłem naprawdę zdeterminowany, aby odnaleźć tego, kto odebrał mi życie. I zrobię to.
Ubrałem na siebie szybko białe bokserki, koszulę i spodnie. Zawsze lubiłem eleganckie koszule, zapinane na guziki, ale te, które nie wyglądały jak obrus były dla mnie zbyt drogie. Jako młodzieniec nosiłem najczęściej bluzy. Teraz w końcu mogłem wyglądać tak, jak zawsze chciałem. Dopiąłem ostatni guzik koszuli, poprawiłem spodnie, które lekko zwężały się w kostkach. Znalazłem jeszcze zegarek, którego też ubrałem. Wyglądałem naprawdę poważnie i dobrze. Tak, jak zawsze chciałem wyglądać.
Usłyszałem donośne pukanie do drzwi. Serce podskoczyło mi do gardła. Kto to był? Dlaczego tutaj przyszedł? Nim zdążyłem zareagować, do pokoju weszła młoda kobieta. Miała może dwadzieścia pięć lat, ciemne włosy i pełne usta. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, wprowadzając po sobie wózek z posiłkami. Odetchnąłem z ulgą. Obsługa hotelowa.
– Witam pana serdecznie. – Podeszła do mnie i uścisnęła mi dłoń. Poczułem chwilowy prąd między nami. To było takie niesamowite uczucie móc dotknąć kogoś innego. – Zdaje się, że zostawił pan dowód na recepcji...
Pogrzebała w kieszeni białego, szykownego fartuszka i podała mi kartę. Przewróciłem ją w palcach parę razy. Sean Cooper.
Sean Cooper.
Darius Hudges.
Darius już nie istniał. Umarł tego nieszczęsnego trzeciego października i nigdy już nie wróci. Byłem teraz Seanem. Tym wysokim, przystojnym mężczyzną. Po Dariusie nie zostało nic, prócz tych dwóch cech, które Sean po nim odziedziczył.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała mnie młoda recepcjonistka, dotykając mojego ramienia. Musiałem wyglądać naprawdę, jakbym miał zemdleć.
Otrząsnąłem się szybko i wypuściłem głośno powietrze.
– Tak, tak. Po prostu... Jestem jakby... Zagubiony – powiedziałem, próbując mojego nowego głosu. Idealnie pasował do Seana, jednak był nieco zbliżony do mojego poprzedniego. Niski i głęboki.
– Pierwszy raz w Nowym Jorku? – Kobieta uśmiechnęła się. – Niech pan się nie stresuje, wszystkich przeraża perspektywa tego wielkiego miasta. Lecz zaświadczam, że pozna pan to miasto w ciągu... Ile pan z nami zostaje?
– Dziesięć dni – odparłem szybko, naprawdę czując się, jak przejezdny podróżny.
A spędziłem przecież w Nowym Jorku tyle czasu. Całe moje życie. Znałem okolice – rzecz jasna, nie wszystkie. Najlepiej znałem chyba Bronx.
– Tutaj, gdzie się znajdujemy, znajduje się serce tego miasta. To Manhattan. Niedaleko stąd jest Central Park. Musi pan zobaczyć to miejsce. Być w Nowym Jorku i nie przejść się przez to miejsce, to jakby kupić czekoladę, żeby podziwiać opakowanie. Wie pan, o co chodzi.
– Tak. Oczywiście – szepnąłem, powtarzając sobie słowa ciemnowłosej.
Manhattan. Kiedyś mogłem tylko pomarzyć, aby zrobić coś poza przechodzeniem tamtędy. To było marzenie, którego nigdy nie spełniłem. Aż do dzisiaj.
Podszedłem szybko do okna i aż jęknąłem z zachwytu. Przede mną rozciągał się szlak wieżowców, licznych sklepów. Widziałem te wąskie uliczki, żółte taksówki i niebieskie darmowe rowery, którymi można było podróżować po mieście. Znowu widzę to miejsce. Mój ukochany Nowy Jork...
– Wielu ludzi reaguje tak samo, jak pan. Rano wszystko wygląda tak pięknie – usłyszałem ze sobą głos dziewczyny. – Niech pan zje śniadanie, a następnie wyruszy w odkrywanie tajemnic Nowego Jorku.
Pokiwałem niemrawo głową. Słyszałem, że kobieta wyszła, jednak ja nadal wpatrywałem się w panoramę miasta. Chciałem odkryć tylko jedno. Naprawdę nie potrzebowałem poszukiwać nowych miejsc, gdzie mogę zjeść tanio i dobrze, ani szukać chwilowej miłości. Miałem dosłownie dziesięć dni, aby odkryć, kto mnie zabił. Miałem dziesięć dni, aby spojrzeć mu w twarz i rzec: Wróciłem.
____________________________
I jest - nowy rozdział :). To znaczy, pierwsza część nowego rozdziału. Uwielbiam się rozpisywać, a wiem, że wiele osób nie lubi rozdziałów na 3k słów, więc podzieliłam je na dwa.
Następnego możecie się spodziewać w przyszłym tygodniu :).
Jak Wam się podoba Darius/Sean? :) Liczę na Wasze komentarze!
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top