6 days left


Wszystko się kiedyś kończy. Nie ma niczego, co mogłoby trwać wiecznie i nic nie jest w stanie tego zatrzymać. Nie mogłam wyprzeć się tej myśli całego następnego dnia. Zaczęłam powoli zdawać sobie sprawę, że te dziesięć dni, które tu spędzam też nie mają najmniejszego sensu.

Moje życie zakończyło się wtedy, czternastego lipca tego nieszczęsnego dwutysięcznego szóstego roku i nie mogę sobie tego życia w żaden sposób przywrócić.

Jedyne, co mi tak naprawdę pozostało, to stworzyć coś zupełnie innego. Uderzyć się w głowę tak mocno, aby zapomnieć, kim się jest, albo wypić takie ilości wódki, żeby świadomość przestała mi podpowiadać, co mam robić.

Na siłę chciałam przypomnieć sobie, jakie moje życie było piękne, ale tak naprawdę, tylko przyjmowałam do świadomości fakt, że już go nie odzyskam i wszystko, co robię na tym świecie nie ma sensu.

To było takie irracjonalne, że zaczynało mieć powoli sens. Czułam się wypruta z emocji, jakbym dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie żyję i wszystkie syndromy życia zaczynały we mnie powoli wygasać.

Jadłam obiad w jednej z restauracji. Chciałam kierować się przypadkiem, nie iść tam, gdzie miałam ochotę, lub tam, gdzie zawsze marzyłam, aby zjeść.

Po prostu idąc, skręciłam w jedną z wąskich uliczek i trafiłam do losowego lokalu. Nie wiązały się z nim żadne wspomnienia, żadne marzenia. Ot, zwykłe miejsce, o którym nigdy nie wiedziałam.

Zamówiłam sobie ziemniaki z jakimś dziwnym mięsem. Trochę skarciłam się za moją decyzję, mogłam zamówić coś, co faktycznie było dobre i sprawdzone. Jednak, skończyło się na tym, że zmuszona byłam popijać posiłek co jeden kęs, bo mięso było suche, jak siano.

Jedząc, zdałam sobie sprawę, że ktoś mi się bacznie przygląda. Siedziałam przy samym oknie, więc widziałam, co się dzieje na ulicy i działało to w drugą stronę. Przewróciłam oczami, kiedy ujrzałam chłopaka z imprezy, który uśmiecha się do mnie. Szybko odwróciłam wzrok, udając, że go nie widzę. Upiłam łyk napoju, udając, że mnie to bardzo absorbuje.

Po chwili podniosłam wzrok. Chłopaka nie było. Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę, nie miałam wtedy ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam po prostu zniknąć.

Dzwonek w drzwiach, informujący kelnerów, że ktoś nowy wszedł do lokalu zadzwonił. Nie interesowało mnie to do chwili, kiedy gość podszedł do mnie i lekko dotknął mojego ramienia.

Odwróciłam się i zobaczyłam znajomego blondyna. Uśmiechał się do mnie szeroko i przyjaźnie. W prawej dłoni trzymał filetowego tulipana, którego zerwał z parku obok.

- Witaj, Bello... - powiedział, dalej uśmiechnięty i ucieszony tym, że mnie zobaczył.

- Robbie... Cześć... - nie chciałam być cyniczna, ale chyba tak zabrzmiałam. Nie wstałam, żeby się z nim przywitać. Po chwili odwróciłam głowę i wróciłam do przeżuwania mojego posiłku.

Jednak chłopak nie dawał za wygraną. Położył kwiat koło mojej prawej ręki, a sam zajął miejsce na przeciwko mnie.

- Smacznego - rzekł, ale chyba widział, że żuję ziemniaki dwa razy dłużej niż powinnam - Aż się dziwię, że tu jesteś. Tutaj nikt nie kupuje.

- Chyba wiem, dlaczego - nie zmuszając siebie, żeby jeść dłużej ziemniaki bez smaku, wzięłam do ręki chusteczkę i wyplułam to, co miałam w ustach. Skrzywiłam się i szybko to popiłam - Co tu robisz?

- A tak sobie chodzę, właściwie bez celu - powiedział, wyraźnie szczęśliwy, że zaczęłam z nim konwersację.

Jednak po tym zapadła niezręczna cisza. Słyszeliśmy tylko niewyraźne granie radia, na jakiejś kuriozalnej stacji. Nic zajmującego nie grali.

- Wiesz, Bello, bardzo się ucieszyłem, kiedy cię tutaj ujrzałem - wyznał mi chłopak, patrząc mi nieśmiało w oczy.

Skarciłam się, bo wywołało to u mnie wspomnienie. Dość przyjemne. Melvin miał zawsze taki sam wyraz twarzy, kiedy wyznawał mi jakieś uczucie.

- Wiem. - odparłam. Naprawdę, nie chciałam brzmieć jak dziewczyna bez uczuć, nie chcąc go zranić. Ale z drugiej strony, nie chciałam mu robić jakichkolwiek nadziei.

Tego się obawiałam, że komuś Bella może się spodobać. Wiem, jacy są chłopcy. Kiedy ktoś im się naprawdę podoba, są w stanie biegać za dziewczyną dniami i nocami, aby w końcu zwróciła na nich uwagę. Jeszcze jakbym odpowiadała na jego zaloty, mogłabym się nie uwolnić od niego przez całe te parę dni, które mi zostało. Ja bym potem zniknęła, a on przez długi czas zastanawiałby się, gdzie jestem, czemu nie odbieram telefon, dlaczego go zostawiłam.

- Skąd wiesz? - podtrzymywał rozmowę Robbie, jednak ton głosu mu się już zmienił. Chyba zdał sobie sprawę, że nie jestem zainteresowana.

- Twojego uśmiechu nie da się nie zauważyć. Nawet przez tą szybę - postukałam palcem w wymieniony przeze mnie obiekt, a Robbie tylko się ponownie rozpromienił - Co? - niemal burknęłam.

- Czyli jednak na mnie patrzyłaś. Po chwili spuściłaś wzrok, udając, że kompletnie nie zwracasz na mnie uwagi - poczuł nagłą satysfakcję.

- Zauważyłam też psią kupę i starą babuleńkę na ulicy, naprawdę, nie ma się czym szczycić - mruknęłam. Byłam na siebie zła, nienawidziłam tak się zwracać do ludzi, nawet jeżeli ich nie do końca znałam. Ale nie wiedziałam, co innego zrobić.

- Słuchaj, widzę, że nie za bardzo chcesz ze mną rozmawiać... - trafił w samo sedno. Westchnął i przeczesał palcami włosy - Nie rozumiem tylko, co takiego ci zrobiłem... Jeżeli jesteś zajęta, to po prostu mi to powiedz.

Czy jestem zajęta? Zapewne mój chłopak ma już żonę i dzieci, jest szczęśliwy i nie zatraca sobie głowy wspomnieniami o mnie. Albo pamięta... W każdym razie jestem dla niego przeszłością, tą, która zginęła.

- Jestem - odparłam, jednak to było wypowiedziane z wyczuwalnym zawahaniem. Robbie to niestety wykrył i lekko się uśmiechnął.

- Dlatego właśnie siedzisz w restauracji sama, byłaś na imprezie z przyjaciółką i gadałaś z nieznajomym w klubie - Robbie zaniósł się śmiechem, który trochę mnie uraził - Nie jesteś mną zainteresowana, tak? Powiedz wprost.

- Robbie, nie mamy o czym gadać, naprawdę... - chciałam go zbyć. Miałam ochotę wstać, ale ten chwycił mnie za nadgarstek. Miał delikatne dłonie, a ich dotyk zadziałał na mnie pozytywnie. Poczułam przyjemne ciepło.

- Bello, jesteś piękną dziewczyną. Chciałbym cię bliżej poznać - mówił, dalej nie puszczając mojego nadgarstka.

Z jednej strony, byłam pewna tego, co powiedziałam przed chwilą, a z drugiej strony, zdałam sobie sprawę, że niesamowicie podoba mi się uczucie, które wywiera na mnie dotyk Robbiego.

- Za pięć dni wyjeżdżam z kraju, nie zobaczysz mnie już nigdy więcej... - mój ton głosu zmienił się niemal o sto osiemdziesiąt stopni.

Patrzyłam prosto na Robbiego. Jego oczy świdrowały moje reakcje, to jak się zachowywałam. Maska udawanej zołzy została ze mnie zrzucona. Chłopak podniósł się i pocałował mnie lekko w policzek. Naprawdę, to było bardzo przyjemne uczucie. Bardzo przeurocze ciepło, które nagle ogarnęło całe miejsce, które zostało dotknięte przez jego usta.

- Pozwól mi sprawić, że to będą najlepsze pięć dni twojego życia - szepnął mi do ucha, wkładając rękę między moje włosy.

Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czułam tak nieprzyjemny mętlik w głowie. Nie miałam naprawdę pojęcia, co myśleć. Może to nawet dobre wyjście? Miałam przecież nie myśleć o tym, kim byłam. Teraz jestem Bellą, która nie ma nic, co kiedykolwiek miała Anabelle. Zostało mi dosłownie pięć dni życia. Chyba lepiej, żebym spędziła je w towarzystwie kogoś naprawdę miłego, a nie użalała się nad sobą, chodząc do restauracji i z powrotem.

Moje przemyślenia trwały widocznie bardzo długo, ponieważ Robbie zdążył się ode mnie odsunąć i bacznie obserwował, co robię. Kiedy otworzyłam usta, będąc gotowa coś powiedzieć, ten rzekł jako pierwszy:

- Jeżeli pozwoliłem sobie na za dużo, to bardzo cię przepraszam, nie mogłem się jednak powstrzymać... - skruszył się, myśląc, że właśnie nad tym się rozwodzę.

Jednak moje myśli brnęły dookoła czegoś zupełnie innego. Nie mogłam się do końca skupić. Nie chciałam palnąć jakiejś głupoty. Przecież powiedzenie czegokolwiek odnoszącego się do mojego poprzedniego życia, to byłoby samobójstwo. Robbie zacząłby dopytywać, ja w końcu bym się złamała, rozpłakała, a ten uznałby mnie za idiotkę.

- Bello...? - Robbie zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że moje rozważania trwały stanowczo dłużej niż powinny.

- Przepraszam... - wydukałam, patrząc prosto w jego oczy. Jednak radość z nich uleciała, wpatrywał się we mnie beznamiętnie.

- Rozumiem... Cóż, zawsze warto było spróbować - rzekł smutnym głosem, ręce zaczęły mu się trząść. Wstał niezgrabnie od stołu - Wybacz, że zająłem ci czas. Co ja w ogóle myślałem...

- Nie, Robbie, zaczekaj... - chwyciłam go za rękę, dopiero zaczynając dochodzić do siebie. Chłopak spojrzał na mnie z nadzieją - Przepraszam za moje zachowanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zaręczam, że nie jestem taka zła.

- Nie wyglądasz nawet na złą... - zapewnił mnie, kiedy zrobiłam krótką przerwę na oddech.

- Dziękuję - odparłam - Robbie, jeżeli tylko jeszcze chcesz, z chęcią spędzę te pięć dni z tobą.

Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech triumfu i ulgi. Wyszczerzył zęby, ukazując, jakie ma je piękne i równe.

- Oczywiście, że chce, przecież od początku ci o tym mówię - rzekł - Dziękuję. Naprawdę, obiecuję, że te parę dni będą idealne!

- Trzymam za słowo - uśmiechnęłam się lekko.

- To ja zacznę już planować, co będziemy robić - zaśmiał się Robbie - Spotkajmy się jutro o godzinie szóstej w centrum miasta, koło metra, ok? - przypomniał sobie coś i wyciągnął telefon - Dasz mi swój numer? Tak na wszelki wypadek?

- Oczywiście... - odparłam i pogmerałam w kieszeni szukając mojego telefonu, gdyż numeru nie pamiętałam. Przeczytałam go może ze dwa razy. Dalej miałam problem ze znalezieniem wszystkiego w telefonie, gubiłam się w nim i nie mogłam zapamiętać, co gdzie się znajduje.

- Nowa w iOS 9? - zaśmiał się Robbie.

Czym do cholery jest iOS 9?!

- Tak... - przeciągnęłam, nie mając pojęcia, o czym ten człowiek do mnie mówi. Pierwszy raz słyszałam tę dziwną nazwę.

- Spokojnie, ja też - dodał, machając mi przed nosem identycznym telefonem, lecz w szarym kolorze.

Wymieniliśmy się numerami, po czym pożegnaliśmy. Nie miałam pojęcia, czy podjęłam słuszną decyzję. Jednak gdzieś w głębi duszy, czułam, że wybrałam dobrze. Przecież w przeciągu tych paru dni miałam się dobrze bawić, prawda? Nie będę już nigdy Anabelle Sanders, ponieważ ta dziewczyna zginęła dziesięć lat temu. Jej grób znajduje się na cmentarzu, tam spoczywa na zawsze.

A teraz nadszedł czas na Bellę Angelo, która miała jeszcze zaledwie pięć dni, aby poczuć, że żyje.

Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.

Robbie stał się tym, dla którego będę się starać, aby te dni nie były smutnym wspominaniem przeszłości, jak miało to miejsce w poprzednie dni.

Czas zacząć naprawdę żyć.

***

- Bella! - usłyszałam za sobą głośne wołanie.

Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą do mnie Caroline. Zatrzymałam się koło jednego ze sklepów odzieżowych.

Szłam właśnie ulicami Detroit, mając zamiar wrócić do hotelu i wziąć długą, relaksującą kąpiel. Nie sądziłam, że spotkam tutaj Caroline. Jednak wywołało to na mojej twarzy uśmiech.

Ale jednocześnie przypomniało mi, kim byłam kiedyś. Nie dało się zakończyć tamtego życia, które prowadziłam. Wiedziałam, że to jest moja siostra, a nie jakaś zwykła znajoma. Jednakże po spotkaniu z Robbiem, starałam się cały czas wmawiać sobie, że nie wrócę samej sobie życia i muszę cieszyć się tym, że mogę chociaż zobaczyć, jak moja siostra dorosła.

- O! Caroline! Miło cię widzieć - powiedziałam, kiedy nastolatka podbiegła do mnie.

- Ciebie też. Uff, ale się nabiegałam! - zaśmiała się, łapiąc łapczywie oddech - Kondycji to ja chyba nie mam za grosz... Pora zacząć ćwiczyć na wychowaniu fizycznym, skoro takowe istnieje w tej szkole - oparła się ręką o moje ramię, powoli dochodząc do siebie.

Spojrzałam na jej rękę. Myślałam, że się przewidziałam. Zadałam sobie sprawę, że wybałuszyłam oczy, kiedy to ujrzałam. Caroline na ręce właśnie miała bransoletkę, którą dostałam od Melvina!

- Skąd masz tę bransoletkę? - zdziwiłam się, a Caroline była zszokowana moją reakcją.

- Podoba ci się? - zapytała ostrożnie i natychmiast zabrała rękę. Zaczęła bawić się biżuterią - Kupiłam ją dzisiaj. Poszłam do znajomego jubilera. Widział, że patrzę na bransoletkę i powiedział, że mi ją sprzeda, bo wszyscy robią z nią jakąś akcję i ma jej powoli dosyć... Kupiłam ją ze względu na to, że jest tam wygrawerowane imię Anabelle, wiesz, kto to dla mnie jest - powiedziała, a jej radosny uśmiech nagle zniknął.

- Rozumiem... Jest naprawdę cudowna i pięknie na tobie wygląda - powiedziałam, a twarz Caroline natychmiast rozpromieniła się.

Patrząc na nią, wyobrażałam sobie, że ja bym tak wyglądała w tej ozdobie od Melvina. Przecież moja siostra była do mnie tak bardzo podobna... Westchnęłam głęboko. W końcu bransoletka wróciła do Sandersów.

Niestety, nie do tej dziewczyny, do której była pisana.

Razem z Caroline spędziłyśmy popołudnie i wieczór. Pobuszowałyśmy po galerii handlowej, a ona kupiła sobie parę ślicznych ubrań. Ciągle patrzyłam na bransoletkę, która świeciła w przyjemny sposób, odbijając światło.

Anabelle, kocham Cię - głosił napis, który mogłabym czytać wiecznie, w kółko i w kółko. Byłam tym tak przejęta.

Caroline pozwoliła mi nawet przymierzyć bransoletkę. Chociaż moja obecna dłoń różniła się znacząco od tej, którą miałam poprzednio, poczułam bardzo przyjemne uczucie, kiedy po dziesięciu latach bransoletka znalazła się na swoim miejscu.

Oddałam ją po chwili Caroline. Teraz bransoletka należy do niej. Nie jestem już Anabelle. Anabelle zginęła. Chociaż powtarzałam sobie to co chwilkę, dalej nie mogłam tego pojąć. To było dla mnie takie trudne. Patrzyłam na ręce należącego do pięknej mulatki, a oczami wyobraźni widziałam te same, chude ręce z długimi palcami i okrągłymi paznokciami, które miałam poprzednio. Patrząc w lustro, przypominałam sobie, jak robiłam to, będąc blondynką o małych piersiach, które stanowiły dla mnie ogromny kompleks. Teraz wszystko było inne, a ja dalej, jak głupia łudziłam się, że Anabelle będzie w stanie odżyć, chociażby na te dziesięć dni.

____________________

Długi weekend, to i Nacia bardziej aktywna na Wattpadzie :). Co za tym idzie - 10 days left :). Powiem Wam szczerze (nie wiem, czy ktoś czyta inne moje prace), 10DL jest tą, która stanowi dla mnie największe wyzwanie. Jest pisane o czymś tak nieprzyziemnym, co trudno sobie wyobrazić. Staram się zawsze, żeby czytało Wam się to najprzyjemniej i zawsze się boję, że coś będzie nie tak :).

I Proszę Państwa... To już jest połowa 10 Days Left... Naprawdę :p. To nie będzie długi utwór, przewiduję tylko 200 stron :). W końcu, ile może trwać 10 dni :) :) :)? Przecież...

Na pewno nie wieczność ;) ;)

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top