5 days left 2/2

Myślałam, że mój umysł płata sobie ze mnie żarty. To niemożliwe, żeby coś wyglądało aż tak bajecznie.

Robbie stał koło samochodu i z rozbawioną miną patrzył na moją reakcję. To ja pierwsza wyskoczyłam z samochodu, zanim zdążył zgasić silnik. To ja pierwsza otworzyłam usta z zachwytu, patrząc na jeden z najpiękniejszych widoków, jakie być może istnieją na ziemi. Patrzyłam na pasmo gór, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę istnieje.

– Podoba ci się? – zapytał chłopak, stając nagle zaraz obok mnie.

Drgnęłam, nie zdając sobie sprawy, że do mnie podszedł. Zamknęłam zachwycone usta i uformowałam je w szeroki uśmiech.

– To miejsce jest niesamowite... – wyszeptałam, bojąc się użyć głośniejszego tonu z obawy, że jest to tylko iluzja, którą mój głos mógłby zniszczyć.

– Bella, to jeszcze nie wszystko, poczekaj, aż zobaczysz resztę... Gotowa w trasę? – wręczył mi jeden z plecaków, które uprzednio wyciągnął z bagażnika.

Mój był dwa razy mniejszy i pewnie cztery razy lżejszy, Robbie na swoje plecy zarzucił większy balast. Pokiwałam głową i ruszyłam za moim przewodnikiem, zakładając na nos słoneczne okulary, które miałam w kieszeni spodni.

Ruszyliśmy przed siebie, sami do końca nie wiedząc zapewne, gdzie zmierzamy. Z każdym kolejnym krokiem podziwialiśmy krajobrazy przed nami, nie mogąc się nadziwić, jaki ten świat nas otaczający jest piękny. Góry, zielone łąki, kolorowe drzewa.

– To, co widzisz, to jeszcze nie wszystko – powiedział Robbie, kiedy szliśmy – Nasz cel to dojść na jedną skarpę, z której idealnie będzie widać jezioro Superior, które się tutaj znajduje. W internecie wyglądało to nieziemsko, nie mogę się doczekać, aż zobaczę to na własne oczy.

Pokiwałam głową, przyznając towarzyszowi rację. To zapewne będzie coś przepięknego, takiego, czego nigdy w życiu się nie zapomina. Będę miała ten obraz przed oczami nawet w ostatni dzień mojego pobytu na ziemi. Odejdę, przypominając sobie pasma gór, a w uszach słysząc śpiew ptaków, które teraz tworzyły nieznaną mi melodię.

Nie byliśmy tutaj jedyni, to oczywiste, że Góry Porcupine były bardzo znane w Michigan i nie tylko. Słyszałam wiele języków, których nie znałam, oraz akcentów, które znacznie różniły się od tego, których używają ludzie w okolicach. Prócz młodych osób, znajdowało się tutaj mnóstwo starszych. Najbardziej utkwił mi przed oczami widok małżeństwa, które pomimo wieku, dalej dziarsko szli przed siebie, śmiejąc się i ciesząc ze swojego towarzystwa. Trzymali się pod ramię, a kobieta w wolnej dłoni miała wysoki kijek, którym pomagała sobie utrzymać równowagę.

Złapałam się na tym, że głośno westchnęłam. Robbie to zauważył. Zatuszowałam to faktem, że droga pod górkę jest dla mnie męcząca. Lecz prawda była taka, że od razu przypomniałam sobie naszą rozmowę w samochodzie. Wyobraziłam sobie mnie i Melvina. Jego w miejscu Robbiego. W tym miejscu, tego dnia. Moglibyśmy jeździć w te góry częściej, aż do starości, wspominając nasze lata młodości, kiedy oboje byliśmy biedniejsi o doświadczenia.

Musiałam szybko przestać o tym myśleć. Byłam teraz z Robbiem i na tym musiałam się skupić. Na nim i na przepięknych górach, które wydawały się do mnie zbliżać z każdą minutą.

– Możemy zobaczyć niedźwiedzie, mam nadzieję, że nie będziesz przed nimi uciekać? – zapytał z uśmiechem Robbie, kiedy szliśmy koło jednej z polan, przez którą płynęła malutka rzeczka. Okalały nas drzewa.

Nie wiedziałam, czy robi sobie ze mnie żarty, czy też nie, jednak perspektywa spotkania miśka cztery razy większego ode mnie wcale nie napawała mnie radością.

– Dopóki nie zechce mnie atakować, mogę go podziwiać z bezpiecznej odległości – odparłam, stawiając odważnie kroki po śliskich kamieniach.

– Nie chcesz się siłować z takim niedźwiadkiem? Prawy sierpowy, lewy sierpowy – ze śmiechem zaczął uderzać powietrze przed sobą, wywołując moje rozbawienie i gromki chichot.

– Raczej nie bawią mnie walki z przeciwnikami pokroju niedźwiedzi – przyznałam, kiedy Robbie wrócił do normalnego kroku, przestając się boksować z wyimaginowanym miśkiem.

– Przecież żartuję, sam bym do nich nawet nie podchodził – ukazał mi swoje śliczne, białe zęby, które razem z jego dołeczkami na ustach tworzyły bardzo zgrany duet. Złapałam się na tym, że patrzenie na tego chłopaka zaliczało się do czegoś w rodzaju przyjemności – Uważaj! – usłyszałam nagle, ale nie zdążyłam sobie przyswoić, co się stało. Zapatrzyłam się na niego.

Poczułam, że tracę równowagę i po chwili zgubiłam grunt pod nogami. Czułam, że upadam w dół, słyszałam tylko szumiącą rzeczkę pode mną, już nawet czułam jej krople tryskające na moją twarz. Zamknęłam oczy, gotowa, aby spotkać się z lodowatą, górską wodą, ale poczułam, że moje ciało zawiesza się w jednym miejscu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą Robbiego.

Trzymał mnie mocno, a ja czułam na moim ciele jego ciepłe dłonie. Delikatnie pomógł mi wstać i podniósł plecak, który upuścił na podłogę.

– Mało brakowało – wypuścił powietrze z ust i rozprostował ramiona – Niby dobre buty, ale jednak przy śliskiej powierzchni pozostawiają wiele do życzenia.

Spojrzałam na rzeczkę i wystające z niej kamienie. Mogłam albo się lekko poobijać, albo nawet zranić. Robbie mnie uratował.

– Dziękuję... – szepnęłam, dopiero zdając sobie sprawę z przypływu adrenaliny.

– Nie ma sprawy, Bello. Póki tu jestem nic ci się nie stanie – odrzekł, stawiając od razu kolejny krok do przodu – Chodź, musimy zdążyć, zanim będzie ciemno. Wtedy przecież nic nie zobaczymy...

A więc ruszyliśmy, dwa razy szybciej, abyśmy dłużej mogli się napawać widokiem u szczytu, którego chcemy zdobyć. Robbie, chociaż jeszcze nigdy tam nie był, wydawał się obeznany w krajobrazie górskim i wybierał krótsze, lecz bardziej wymagające ścieżki. Dziękowałam sobie w duchu, że się nie malowałam mocno. Wszystko już dawno by ze mnie spłynęło i wyglądałabym trochę bardziej niż bardzo komicznie.

Robbie był prawdziwym gentlemanem, pomagał mi, kiedy tylko górka do przejścia była za duża. Szedł pierwszy, aby następnie podać mi pomocną dłoń. Zaś, kiedy droga była prosta i taka, na której jasne było, że się nie przewrócę, szedł obok mnie, cały czas mnie komplementując.

Zanim doszliśmy na szczyt, naprawdę zdążył pochwalić mnie całą od góry do dołu. Wygląd Belli bardzo mu się podobał, to bez dwóch zdań, ale... Wiele komplementów dotyczyło mojego zachowania, tego jak na coś reaguję, jakiś moich tików, których sama nie zauważałam, a Robbie wychwycił je po jednym dniu w górach. Zdawało nam się, że znamy się już od dłuższego czasu, a tak naprawdę, to był pierwszy dzień, kiedy naprawdę zaczęliśmy się poznawać.

Lipcowe słońce mocno przygrzewało, powodując, że wędrówka w pełnym słońcu była trochę męcząca. Wypróżnialiśmy niemal wszystkie butelki z wodą. Robbie, niczym prawdziwy alpinista napił się wody nawet z jednego ze źródełek, które znaleźliśmy w czasie wędrówki.

Wiedzieliśmy, że znajdujemy się blisko, kiedy minęliśmy przepiękny wodospad. Na chwilę straciłam oddech, kiedy uświadomiłam sobie, że tego nie wytworzył człowiek, a natura. Było to tak piękne, że aż nierealne. Wodospad był ogromny, woda tryskała na dużą odległość, przez co powietrze było rześkie i w końcu zrobiło się troszkę chłodniej. Chciałam zostać w tamtym miejscu dłużej, jednak Robbie stanowczo odmówił. Powiedział, że miejsce, do którego zmierzamy, jest jeszcze piękniejsze i zachwyci mnie bardziej niż wodospad. Prawdę powiedziawszy, chciałam przebiec już tą odległość, która dzieliła nas od tego miejsca, aby w końcu je zobaczyć.

Przedzieraliśmy się przez rzeki, skakaliśmy po kamieniach, aby się przedostać na drugi brzeg, a ja za każdym razem modliłam się, aby nie wpaść do wody. Jedną nogawkę spodni zdążyłam zamoczyć. Śmiechu było przy tym tyle, jakbym właśnie opowiedziała najśmieszniejszy kawał na świecie. Zarzekałam się, że jedną, najmniejszą odległość przeskoczę sama, jednak szybko tego pożałowałam. Moje nieskoordynowane ruchy sprawiły, że po chwili noga poślizgnęła mi się i wylądowała w wodzie. Robbie po raz drugi zdążył mnie złapać, nim runęłam do wody. Od tamtej chwili, z własnej woli trzymałam chłopaka za rękę, aby prowadził mnie przez górskie polany, otoczone przepięknym leśnym zapachem, którym towarzyszył szum rzek.

Musiałam przyznać, że Robbie miał rację. Chociaż całe góry Porcupine były zapierające dech w piersiach, to zbocze, do którego przyszliśmy nie mogło się z niczym równać. Poczułam się trochę jak Pan Świata, stojąc u skraju góry, mając pod sobą lasy, idealnie niebieskie jezioro i te wszystkie góry, które znajdowały się po drugiej stronie.

Zostawiłam plecach w bezpiecznym miejscu i podeszłam jak najbliżej końca zbocza, lecz na tyle daleko, aby nie bać się, że upadnę. Mocny wiatr mierzwił mi włosy, jednak ja dalej wpatrywałam się w najpiękniejszy krajobraz, jaki dane mi było zobaczyć.

– Robi wrażenie, co? – odezwał się Robbie, stając obok mnie. Nie czułam nawet, kiedy ręką objął mnie w pasie i lekko do siebie przysunął.

– To jest niesamowite... – nie odwróciłam wzroku nawet na chwilę, bałam się mrugnąć. Chciałam wypatrzeć jak najwięcej szczegółów, aby później jak najdokładniej przywrócić ten obraz w mojej głowie.

Poczułam przyjemne ciepło, kiedy obejmował mnie Robbie. Sama nie wiedziałam, co miałam myśleć. Jednak obiecałam sobie, że do końca moich dni, nie będę myśleć o tym, że miałam kiedyś poprzednie życie. Dlatego pozwoliłam Robbiemu na ten czyn.

Usiedliśmy oboje na skraju górki, pozwalając, aby nasze nogi bezwiednie opadały w dół, nie czując pod stopami żadnego gruntu. Robbie przytulił mnie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu. Trwaliśmy chwilę w milczeniu, a ja dopiero wtedy poczułam, jak bardzo brakowało mu kontaktu z innym człowiekiem. Pomimo swoich szczerych chęci nie mogłam przestać myśleć o Melvinie, jednak towarzystwo blondyna sprawiało, że mogłam nazywać się w tamtym momencie szczęśliwą.

I nie dało się ukryć, że to nie mogło trwać wiecznie.

– Nie boisz się, co będzie, kiedy odjadę? – zapytałam go cicho, a odpowiedział mi tylko mocny wiatr.

Spojrzałam na niego. Robbie wpatrywał się w jakiś obrany przez siebie punkt, marszcząc czoło. Wzruszył delikatnie ramionami i mocniej mnie w siebie wtulił.

– Wiesz, Bello, jedyne, czego życie mnie nauczyło, to fakt, że wszystko, co dobre, kiedyś się kończy – oparł ze smutkiem, którego nie mógł wyzbyć się z głosu.

Zaczęłam się zastanawiać nad przeszłością Robbiego. Byłam skłonna go o nią wypytać, lecz byłam pewna, że wtedy ja też musiałabym coś o sobie opowiedzieć, a nie chciałam. Nie potrafiłabym ocenić, co mogę, a czego nie mogę wyjawić o mnie.

Znowu zapadła między nami cisza. Może tak powinno zostać? Może powinniśmy się wpatrywać w przepiękne widoki przed nami, nie zawracają sobie głowy żadnymi pytaniami i zdaniami, które nie wnosiły nic?

– Robbie... – jednak po chwili postanowiłam przerwać ciszę i zadać jeszcze jedno pytanie – Jak to jest, że ktoś tak przystojny, szarmancki i opiekuńczy jak ty nie ma dziewczyny?

Wywołałam na ustach towarzysza uśmiech, jednak tylko jego usta się śmiały. Oczy dalej wpatrywały się w jeden punkt.

– A ty, Bello, czemu nikogo nie masz? – westchnął – Opowiem ci w ten sposób, że wygląd to tak naprawdę nic. To, co widzisz, to tylko nic nie znacząca szata człowieka. Ważne jest to, co jest wewnątrz. Miałem kiedyś dziewczynę, byłem najszczęśliwszy na świecie, lecz... Nie rozmawiajmy o tym. Cieszmy się tym, co jest teraz. Jutro już tego może nie być...

Nigdy nie poznałam kogoś tak tajemniczego. Zapragnęłam zgłębić wszystkie jego tajemnice. Lecz równocześnie pomyślałam o sobie. Robbie miał rację. Nie wolno wracać do tego, co było. Mam jeszcze cztery dni. To nad nimi powinnam się skupiać.

Do końca rozmawialiśmy tylko o tym, co jest teraz. Wymienialiśmy się odczuciami odnośnie wyjazdu i o tym, co zrobimy za dwa dni, gdyż następnego dnia Robbie miał załatwić coś bardzo ważnego. W głowie kołatała mi się tylko myśl, że nie mogę doczekać się kolejnego spotkania.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top