5 days left 1/2

Nie wiem, co czułam, kiedy ujrzałam idącego w moją stronę Robbiego. Szedł szybko, ale dla niego było to pewnie najzwyklejsze tempo. Uśmiechał się do mnie szeroko, odsłaniając zęby, których widok wprawiał najlepszych stomatologów w zachwyt. Był ubrany nieco inaczej niż ja. Wygodne spodnie, buty trekkingowe. Czyżbym nie czytała mu w myślach?

Bynajmniej. Ja stałam koło metra w najlepszych butach, jakie znalazłam w tej dziwnej szafie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że były na trzynastocentymetrowej platformie. Zaczęłam ze zdenerwowania drapać się wierzchem stopy po kostce drugiej nogi.

Robbie podszedł do mnie, a mnie natychmiast otuliła woń jego perfum. Zaciągnęłam się ich zapachem, lekko unosząc kąciki ust w górę.

– Jesteś... – rzekł Robbie, nie kryjąc tego, że podoba mu się moja obecność – Bałem się, że się rozmyślisz.

Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mu robić nadziei. Ale to jedyne, co mogę robić na tym świecie. Anabelle przecież się już nie stanę...

– Jak widzisz, nie rozmyśliłam się – przyznałam, przygryzając lekko wargę – Chyba ubrałam się niestosunkowo do twoich planów odnośnie tego dnia.

Blondyn zaśmiał się, przeczesując włosy. Jakieś dziewczyny stojące za nami zjechały go wzrokiem od góry w dół. Później zrobiły to ze mną i odeszły, obgadując nas. Naprawdę, nie wiem, co te dziewczynki mają teraz w głowach.

– Trochę masz rację – Robbie już powstrzymywał śmiech – Ale spokojnie, nadrobimy to. Masz jakieś buty trekkingowe?

– Moja hotelowa szafa jest pełna tylko szpilek i koturn – przyznałam ze śmiechem – Chyba ktoś stwierdził, że w innych mi nie do twarzy...

Robbie tego nie zrozumiał. Jak miał zresztą to zrozumieć? Nie wiedział, że moja bytność na tym świecie to tak naprawdę iluzja, która zakończy się za pięć dni.

– Coś na to poradzimy. Pójdziemy i je kupimy, co? W miejsce, w które mamy się udać, szpilki nie są najlepszym pomysłem – powiedział, zerkając raz jeszcze na moje stopy przyodziane w eleganckie buty – Mogłem do ciebie zadzwonić, czy coś, sam też nie pomyślę.

– Mogłam się tego spodziewać? – zapytałam z uśmiechem na twarzy – Chyba po prostu nie pomyślałam?

– Nie, nie! Skądże! – od razu zaprzeczył, nie dopuszczając, bym poczuła się źle – Chyba tylko ja jestem na tyle mądry, że na pierwsze spotkanie zabieram dziewczynę w tak nietypowe miejsce.

Zerknęłam na niego w taki sposób, aby powiedział mi coś więcej. Nie chciałam tego ukrywać, byłam bardzo ciekawa, co takiego dla mnie przygotował. Myślałam, że to będzie jakiś park linowy, albo park rozrywki.

– Chcesz wiedzieć teraz, czy domyślisz się w drodze? – trzymał mnie w niepewności.

– Chcę wiedzieć. Niespodzianki źle mi się kojarzą... – odparłam, przestępując z nogi na nogę, ponieważ zbyt długie stanie w jednej pozycji na obcasach źle na mnie działa. Na mnie, moje nogi i mój kręgosłup.

Robbie westchnął i zaczął mówić:

– Wiem, że dziewczyny teraz kochają plażę, mogłyby się opalać całymi dniami i prawdę powiedziawszy, mi to też całkiem pasuje. Lecz nie chciałem, abyś pomyślała, że od razu chcę popatrzeć na twoje ciało. Kino natomiast jest tak przereklamowanym pomysłem, że nawet o nim nie myślałem. Teatr i opera to fajne sprawy, jednak zdawałem sobie sprawę, że wtedy będziemy skupieni na sztuce, a ja chciałbym cię jak najlepiej poznać. Dlatego właśnie czeka na nas niemal sześćset mil do przejechania oraz dziesięć godzin drogi samochodem. Mówi się, że droga to już połowa udanego spotkania... A u celu czekają na nas góry Porcupine – powiedział, zostawiając najlepszą wiadomość na koniec.

Byłam ciekawa, czy mój entuzjazm było tak widać, jak go wtedy poczułam. Nigdy wcześniej nie widziałam tych gór, a czytałam o nich i niejednokrotnie wspominałam o nich w moich prezentacjach szkolnych. Było to naprawdę zapierające dech w piersiach miejsce. Już nie mogłam się doczekać, aż się tam znajdziemy.

– Dziękuję... – odpowiedziałam krótko. Stwierdziłam, że na dłuższe podziękowania poczeka aż do momentu, kiedy znajdziemy się na tych górach.

– A więc, chodź, Bello... Czeka nas długa droga – niczym prawdziwy gentleman wystawił mi rękę zgiętą w łokciu, zachęcając mnie, abym się jej złapała.

Tak zrobiłam.

***

Po kupieniu odpowiednich butów na tę okazję, ruszyliśmy w kierunku samochodu Robbiego. Byłam ciekawa, jaki ma samochód.

Prowadził mnie po rozmaitych parkingach, zachęcając mnie, abym wybrała, które auto jest jego. Zawsze wzruszałam ramionami. Skąd miałam wiedzieć? Nawet nie potrafiłam określić, jakie auto mi do niego najbardziej pasowało.

Kiedy w końcu weszliśmy do jednego z garaży niedaleko centrum, poczułam przyjemny chłód. W klimatyzowanym pomieszczeniu było zimno i błogo. Miła odskocznia od gorąca, które panowało na zewnątrz.

Robbie wskazał mi samochód, który znajdował się przede mną. Rzekł, że należy do niego.

– Hummer? – zapytałam z niedowierzaniem.

Był to jedyny terenowy samochód, który skradł moje serce. Wszystkie inne wyglądały jak wielkie krowy, albo gorzej – karawany. Ten był dostojny, piękny, jakby sam zachęcał, aby wsiąść do niego i odbyć podróż życia. Model to z pewnością H3. Wiem, ponieważ produkowali go w dwutysięcznym szóstym roku. Dalszych modeli nie znam, zapewne nawet bym ich nie poznała, ponieważ nigdy w życiu ich nie widziałam.

– Uwielbiam te samochody – przyznał Robbie. Sam bacznie przyglądał się samochodowi, jakby nie mógł uwierzyć, że jest on jego. Pewnie oszczędzał na niego długie lata – W środku przygotowałem tyle jedzenia, aby starczyło dla nas obojga na dwadzieścia godzin drogi w dwie strony. Mam nadzieję, że nie jesteś na diecie? – zaśmiał się Robbie, wskazując na mnie i na koszulkę, która była tak obcisła, że opinała mój płaski brzuch.

Ech, mój... Brzuch Belli. To cały czas mnie prześladuje. Myślę o sobie dalej jako o dwóch osobach i nie mogę się tego wyzbyć, chociaż już parę razy tamtego dnia powiedziałam coś po prostu jako ja.

– Coś ty... – odparłam po chwili zawahania, która dla mnie wydawała się nieskończonością – Życie jest za krótkie, żeby przejmować się dietami – palnęłam.

– Masz całkowitą rację! – powiedział Robbie – Gdyby człowiek chciałby się przejmować zdrową dietą i ćwiczeniami nie zostałoby mu czasu na nic innego... To jakim cudem masz figurę modelki, skoro nie trzymasz diety.

Zapewne zarumieniłabym się, gdybym była przekonana, że to jest moje ciało. Kiedy podobne rzeczy mówił mi Melvin, zawsze na moich policzkach pojawiały się znajome wypieki. Teraz jednak to się nie pojawiło. Odważyłam się jedynie na szeroki uśmiech.

– Magia – powiedziałam tajemniczo, puszczając do Robbiego oczko.

– Tajemnicza kobieta... – przeciągnął cicho, patrząc na mnie z lekko odchyloną głową – W każdym razie, wsiadaj, proszę, musimy zdążyć tam przed zachodem słońca.

Tak zrobiłam. Wsiadłam na miejsce pasażera, raz po raz wciągając zapach czystego samochodu. Nie mogłam się napatrzeć, jaki ten samochód jest piękny. Wszystko było zaprojektowane w idealny sposób, nic nie było zbędnego, nic nie brakowało.

Robbie zajął miejsce kierowcy i zapiął się pasem. Zrobiłam to samo po chwili. Chłopak puścił radio, obsługując je prawą ręką. Już po chwili przygrywała nam cicha, spokojna muzyka. Ustawił jeszcze jakieś wytyczne na GPS'ie i wygodnie rozsiadł się w fotelu.

– Długo masz ten samochód? – zapytałam towarzysza.

Robbie zastanowił się chwilkę, odpalając Hummera. Auto wydało przyjemny dźwięk.

– Jakiś czas... – odparł – Nie pamiętam dokładnie, ale już nie jest taki nowiutki. Trochę się przysłużył – poklepał kierownicę samochodu, niczym starego znajomego i zaczął powoli wycofywać się z garażu – Gdybyś mogła, wyciągnij zza siedzenia siatkę z jedzeniem. Zaczniemy już jeść, co będziemy oszczędzać na potem.

– Potem może nie nastać... – powiedziałam, zanim ugryzłam się w język. Zawsze muszę palnąć co pseudofilozoficznego, kiedy jestem o to nieproszona.

Jednak reakcja Robbiego nie była taka, jaką obstawiałam. Chłopak spojrzał na mnie i na chwilę zamilkł. Nie miał na ustach uśmiechu. Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, a po chwili z jego rozchylonych warg usłyszałam tylko dwa słowa:

– Masz rację...

Oboje na chwilkę zamilkliśmy, wpatrując się w siebie. Nie rozumiałam, co się stało. Niemal w tym samym momencie wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Robbie pewnie śmiał się z mojego akcentu, który naprawdę brzmiał jak mowa greckiego filozofa. Ja natomiast śmiałam się, żeby uniknąć pytań. Bałam się, że zejdziemy rozmową na jakieś bardziej poważne tematy, których, szczerze powiedziawszy, wolałabym uniknąć. To jest niezobowiązująca rozmowa, tak samo ten wyjazd. A ja bałam się, że zechciałabym opowiedzieć chłopakowi o mnie. O tym, kim kiedyś byłam.

Człowiek bowiem ma czasami takie momenty, kiedy nie jest w stanie trzymać czegoś tylko dla siebie. Jeden daje radę dłużej, drugi krócej. Ale koniec końców i tak musi się tym z kimś podzielić. Niestety, nie ma na to żadnej innej rady.

Robbie już wyjechał na ulicę, kierując się na autostradę I–75 N. Podróż miała trwać niemal przez cały Stan Michigan. Jeszcze patrzyłam na krajobrazy miasta, które tak dobrze znałam, ale już za niedługo miało nastąpić coś nowego w moim życiu. Miałam poznać nieznane, zobaczyć miejsca, których jeszcze nigdy nie widziałam.

To chyba to nazywa się życiem, prawda? Czyli ja w tamtym momencie naprawdę zaczynałam żyć?

– Byłaś tam już kiedyś? – zapytał mnie Robbie, po chwili ciszy w samochodzie. Gdyby nie radio, naprawdę panowałaby głucha cisza.

Pokręciłam przecząco głową.

– Jeszcze nie. A ty?

– To samo. Oboje właśnie przeżywamy swój pierwszy raz – uśmiechnął się w zabawny sposób, a sam swoje słowa skwitował krótkim, urwanym śmiechem – Zawsze chciałem tam jechać, a teraz, w towarzystwie takiej pięknej damy, to będzie czysta przyjemność. To jest korzyść niemal dwa w jednym. Mam nadzieję, że tobie te krajobrazy również się spodobają.

– Z pewnością – powiedziałam od razu – Zawsze byłam osobą, która nad widokami mogła siedzieć całymi dniami. Cudowne dla mnie jest piękno tego świata, mogłabym je odkrywać każdego dnia coraz bardziej.

– Wolisz morze czy góry? – zapytał Robbie, patrząc na drogę, jednak jego uśmiech cały czas dawał mi poczucie, że mnie słucha i interesuje go to, co mówię.

– Naprawdę zależy. Wszystko jest piękne, a te dwie rzeczy są zupełnie różne. Nie mogłabym wybrać jednego. Każde z nich ma swój niepowtarzalny klimat. Nie wiem, naprawdę, a ty potrafiłbyś powiedzieć, które ze swoich dzieci kochasz bardziej? – zaśmiałam się, ściągając niewygodne szpilki, mając nadzieję, że chłopakowi nie będzie przeszkadzał widok nagich, kobiecych stóp.

– Zapytaj mnie kiedyś, jak będę je miał... – uśmiech lekko zrzedł z jego twarzy – Bello, nie potraktuj tego pytania w zły sposób, ale... Zawsze jestem ciekaw, jakie ludzie mają plany na przyszłość... Jak zawsze chciałaś, aby wyglądała twoja przyszła rodzina?

Zastanowiłam się chwilkę. Poruszył temat, na który nie chciałabym odpowiadać. Zapewne, gdybym dziesięć lat temu nie straciła życia, już bym miała rodzinę, o której zawsze marzyłam. A teraz nie będę w stanie nawet jej zapoczątkować. Nigdy nie będę miała męża, ani nie będzie nim Melvin. Nigdy nie będę miała z nim dzieci. Nigdy moje życie nie będzie wyglądało tak, jak chciałam.

– A czego ja mogłabym chcieć... – wbiłam wzrok w deskę rozdzielczą, nie chcąc patrzeć na Robbiego z obawy, że moje oczy mogłoby napełnić się łzami – Chciałabym tego, co ma każda kobieta. Mieć kochającego męża, gromadkę dzieci, na których patrzyłabym, jak czas leci w najlepszym dla mnie towarzystwie. Chciałabym oglądać kiedyś moje wnuki, dalej tuląc się do mojego męża, który pomimo wieku, dalej byłby dla mnie najprzystojniejszym człowiekiem na świecie. Chciałabym odejść równo z nim, trzymając się za ręce na szpitalnym łóżku, gdyż nie wyobrażałabym sobie żyć sekundy bez niego. Otoczona bym była wszystkimi wnukami i prawnukami, którzy jednocześnie czuliby stratę, ale wiedzieliby, że taka jest kolej rzeczy i każdy człowiek umiera. Bo tak ludzie umierają. Ze starości, będący usatysfakcjonowani życiem, a nie jak... – ugryzłam się w porę w język. Miałam powiedzieć, nie jak ja. Wiedziałam, że tak będzie, kiedy tylko zacznę coś opowiadać.

– Powiem ci, Bello, że masz piękną wizję na przyszłość. Życzę ci jej z całego serca – powiedział, uśmiechając się w moją stronę, prawą ręką lekko gładząc mnie po plecach, gdyż najwidoczniej ujrzał, że coś sprawiło, że spoważniałam.

– Dziękuję... – odparłam krótko, wiedząc, że moje marzenia i tak nigdy się nie spełnią – A ty, Robbie? Jak wygląda twoje życie idealne?

Chłopak wzruszył ramionami, wzdychając lekko.

– Kiedyś miałem takie plany, że na pewno byś mi nie uwierzyła. Podziwiam cię, że potrafisz je teraz sprecyzować. Ja się przejechałem na moich marzeniach i stwierdziłem, że nie będę zbyt daleko planować przyszłości. Wszystko potrafi runąć, wiesz?

Spojrzałam na niego, upewniając się, że nie mam w oczach ani jednej łzy.

– Wiem, Robbie. Wiem.

________________________________

Możecie mnie udusić, utopić i zrobić co chcecie, za to, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Wiem, że mogę się tłumaczyć wszystkim - szkołą, szpitalem, lekarzem, ale to nie zmienia faktu, że rozdziału nie było tutaj od 11 listopada. 

Preferuję jednak, żebyście mnie udusili, dopiero, kiedy to skończę :)))

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top