| Rozdział 8 |

Stałam na krawędzi chodnika przypatrując się pędzącym samochodom. Nie pamiętałam, jak się tu znalazłam, ani nie wiedziałam, gdzie jestem. Bez zastanowienia liczyłam przejeżdżające pojazdy. Ten był czerwony, a ten niebieski. Ten był mały, a ten ogromny. Mimo wszystko każdy się w jakiś sposób różnił. Każdy miał już swoją historię, swoją rysę, obity bok. Zupełnie jak ludzie. Jakby ludzie nie różnili się niczym od maszyn. 

Spojrzałam w lewą stronę. Pusta. Spojrzałam w prawą. To samo. Ale za sobą ciągle słyszałam gładki oddech, jakby śniącej osoby. Słyszałam kroki i szepty. Za mną było życie, jednak kiedy się odwracałam, niczego nie widziałam oprócz śpiących zimą drzew i oblodzonych budynków. 

Niespodziewanie poczułam pchnięcie i byłam przez to zmuszona opuścić moje bezpieczne miejsce. Nie upadłam, tylko zrobiłam parę kroków, tak że prawie wylądowałam na samym środku jezdni. Ciemnoniebieski samochód właśnie pędził w moją stronę. 

Świat był dziwnie jasny. Jedyne, co byłam w stanie zobaczyć to światła oślepiające moje oczy i maszynę, która nie myślała, ponieważ została tylko stworzona przez myślących. Zobaczyłam samochód bez kierowcy, który właśnie miał we mnie uderzyć, ale tego nie zrobił.

Przeleciał przeze mnie, jakby był duchem. Albo to ja nim byłam. Nie poczułam nawet powiewu, kiedy szum silnika przedarł się przez mój środek. Kilka oddechów później przejechał następny, a potem jeszcze kolejny. Czułam się, jakbym powoli traciła zmysły. Jakbym traciła rozum.

Ruszyłam biegiem przed siebie, pokonując resztę ulicy. Stanęłam przed młodym drzewkiem, okrążonym specjalnym płotkiem, aby nikt nie zniszczył tak delikatnego obiektu. Sięgnęłam dłonią w stronę jednej z gałązek, chcąc poczuć jej ciężar. Ale moja ręka ponownie przeszła bez żadnego oporu, jak powietrze przechodzi przez uchylone okno.

Oddech za plecami stał się głośniejszy, bardziej niespokojny, jakby coś zaburzyło sen śpiącego. I wtedy zrozumiałam, że należy on do mnie - gdzieś daleko stąd, gdzie spałam i śniłam też dziwny, niepokojący sen. Zacisnęłam więc powieki i usiadłam na ziemi, obejmując kolana.

A potem poczułam, że spadam.

Gwałtowne szturchnięcie w ramię obudziło mnie. A może był to fakt, że bałam się uderzenia, które stale następowało po upadku. Tak czy inaczej, jęknęłam cicho, otwierając z trudem oczy. Poczułam, że rzęsy są posklejane, pewnie przez tusz, którego nie zdążyłam zmyć.

- Wstawaj, musimy zbierać się do domu - usłyszałam głos Barbary, za nim zobaczyłam jej twarz przed sobą. - No, dalej. Boże... Tata mnie zabije. - Zgrzytnęła kółkami, kiedy odjechała wózkiem nieco dalej.

Niepewnie podniosłam się do pozycji siedzącej i zauważyłam, że leżę na kanapie w rezydencji Bruce'a Wayne'a. Cóż, przynajmniej tym razem nie budziłam się w łóżku gospodarza. Jeśli chodzi o niego samego, to stał za Barb ubrany w garnitur i patrzył z poirytowaniem na telefon.

- Szybciej, szybciej. Zaraz mam spotkanie, a muszę was jeszcze odwieźć - powiedział głosem zrzędliwego biznesmena, którym w sumie w jakieś części był.

- Przecież ja mogę prowadzić. - Ziewnęłam głośno. - Nie jestem pijana, a wczoraj też nie schlałam się tak bardzo. - Skrzywiłam się, czując się jakby w mojej głowie nastąpił nagły atak wrogich sił. - Aha. Chyba rozumiem.

- Masz kaca, dziewczyno, na rany Chrystusa - wytłumaczyła Barbara, chociaż już sama zdążyłam do tego dojść. - Nie leń się, wywłoko, bo tata kazał mi być za dziesięć minut w domu.

- Ty masz dwanaście lat, czy jak? - oburzyłam się. - Wytłumacz mu, że jesteś pełnoletnia.

- Nie o to chodzi. Po prostu dzisiaj przyjeżdża moja ciotka, a naprawdę nie chcesz jej poznać, kiedy coś idzie nie po jej myśli... 

- Okej, zaczynam się bać - powiedziałam z żartobliwą powagą i wstałam z kanapy. - To lecimy, tak? - Musiałam zamrugać kilka razy, ponieważ trochę zakręciło mi się w głowie. - O rany, świat wiruuujeee...

Bruce prychnął głośno i chwycił mnie za ramię, ciągnąc w stronę wyjścia. Wyrwałam się, chichocząc cicho, zadowolona, że poznałam tą "bardzo groźną" stronę Pana Miliardera. Barbie tylko dała rękoma napęd swoim kołom i pojechała za nami.

- Kluczyki? 

Pogrzebałam w torebce, którą zdążyłam przy wyjściu chwycić. Trochę to zajęło, jednak ostatecznie ze zwycięskim uśmiechem wyjęłam z niej klucze. Wayne zabrał mi je w milczeniu i pomógł Barbarze wsiąść do busa, kiedy ja ustanowiłam się na miejscu pasażera.

Najpierw odwieźliśmy Barbarę, która cicho zaklęła pod nosem, widząc samochód swojej ciotki. Pożegnałam ją, machając, jednak nie odwzajemniła gestu, zbyt zajęta podjeżdżaniem do drzwi. Bruce stał obok i pomógł jej otworzyć drzwi. Po tym wrócił do samochodu i ruszył, jakby dokładnie wiedział, gdzie znajduje się mój dom.

- Stalkujesz mnie czy jak? - zagadnęłam wesoło, chociaż naprawdę mnie to zaciekawiło. 

- Hm? - Nie zrozumiesz.

- A może mojego tatę? O Boże, a co jeśli ty i on... Rozumiem, tatuś ma czasami dziwne zapędy i nigdy nie komentuję tego, co robi z wujkiem Edem, ale myślałam, że ty jesteś w pełni hetero. 

Spojrzał się mnie z śmieszną miną, która chyba oznaczała głębokie zdziwienie, ale byłam zbyt zajęta staraniami, aby nie wybuchnąć śmiechem, żeby to oceniać.

- O czym ty mówisz?

- No, wiesz. Jedziesz, jakbyś wiedział gdzie. A z tego, co pamiętam, nigdy cię nie zapraszałam. Co ty jesteś Batman, żeby obserwować domy kryminalistów? - Szturchnęłam go po koleżeńsku, ale on tylko wpatrzył się z powrotem w drogę. Westchnęłam. - Myślałam, że jesteś bardziej rozrywkowy, chłopie. Ale teraz jak znam cię już trochę dłużej to dochodzę do wniosku, że niezły z ciebie sztywniak.

- Nie jestem sztywniakiem. Umiem się bawić. Zapomniałaś na czyjej imprezie byłaś? 

- To, że się upiłam i zasnęłam na kanapie jeszcze nie oznacza, że to była taka super dobra zabawa. Pamiętasz jak się pierwszy raz spotkaliśmy? To było w sumie nudne przyjęcie, ale i tak urwał mi się film, a potem poszłam z tobą do łóżka.

Wzruszył ramionami.

- Stare dzieje.

Parsknęłam.

- Każdą laskę tak traktujesz? Nic dziwnego, że nie masz dziewczyny. Chociaż to może nie dlatego... Ja w sumie nic nie pamiętam, ale niektóre może to, co zapamiętały nie do końca im się spodobało i dlatego tak szybko od ciebie uciekały... - Przyciszyłam głos, mówiąc już tonem konspiratora. - Będę musiała z którąś zrobić wywiad.

- Co? Eh, wysiadaj! - Dopiero teraz zauważyłam, że jesteśmy już pod moim domem. Bruce zrobił to co ja i ruszył w stronę czarnego samochodu za moim busem.

- Tak miałeś zamiar wrócić? - Skrzywiłam głowę i pomachałam do kierowcy. - Cześć, Alfred!

Ani ten się nie przywitał, ani drugi nie pożegnał, oprócz skinięcia głową. Ale gbur, pomyślałam, kiedy samochód odjechał.


:)


W domu zdążyłam tylko poprawić makijaż i przebrać się w koszulę i spodnie, ponieważ od razu po tym usłyszałam oczekiwany dzwonek do drzwi. Jeszcze poprzedniej nocy zadzwoniłam do wujka Eda i poprosiłam go, aby przyjechał w czas, kiedy nie będzie taty. Był z reguły dosyć kochany, więc nie mógł mi odmówić.

Otworzyłam mu i przytuliłam go na przywitanie. Kiedy usiedliśmy w salonie, od razu przeszłam do rzeczy.

- Słuchaj. Nie wiem, czy tata ci o tym wspominał, ale ostatnio żywię urazę do pewnego jegomościa. Ukrywa się, więc ciężko mi będzie go zlikwidować, ale chciałabym, żeby zapłacił za pewien haniebny czyn, dlatego zastanawiałam się, czy nie wiesz czegoś na temat miejsca, w którym ten szczur się skitrał. 

Spojrzał na mnie przenikliwie zza swoich okularów.

- Chodzi o Jokera - stwierdził. - Oswald mógł mi coś o tym napomknąć. 

- Tak, chodzi Jokera - potwierdziłam poważnie, co nie było do mnie podobne. Kiedy jednak chodziło o tą sytuację, nie było mi specjalnie do śmiechu. - Tata się nie zgodził, ale może ty chciałbyś dać mi chociaż sygnał, w którym kierunku powinnam się udać.

Pokręcił wolno głową.

- To zbyt niebezpieczne.

- Mam dwadzieścia cztery lata. Zabijałam już ludzi. I nic nie powstrzyma mnie, żeby zabić tego jednego zwyrola, który zniszczył mojej przyjaciółce życie.

- Obawiam się, że zemsta może źle zadziałać na moją psychikę.

Wstałam gwałtownie, prawie przewracając stolik.

- Wiesz, co się stało mojej matce! Co może bardziej zniszczyć mi psychikę!? - wykrzyczałam. - Żyję wśród szaleńców i morderców. Sama nie jestem lepsza! Sam wiesz... Jako jeden z nielicznych... Co tam - postukałam się w głowę - siedzi.

- Dlatego nie mogę ci pozwolić na to, żebyś przekroczyła linię. Nie dlatego, że boję się, że możesz wylądować ponownie w Arkham. Ja po prostu obawiam się, że to może cię zabić. Wiesz, dlaczego Oswald się nie zgodził. Ja nie zgadzam się z tego samego powodu.

- Może zamiast mówić o mnie zastanówmy się nad tym, co ty wyprawiasz, co!? Będziesz mi robił kazanie na temat zachowania umiaru, kiedy sam...

Wciągnęłam gwałtownie powietrze i wypuściłam się, słysząc urwany syk.

- Po prostu daj mi chociaż jedną małą wskazówkę - poprosiłam już spokojnie, ponownie siadając. - O nic więcej nie proszę. Dam sobie radę, wezmę ze sobą ludzi taty. Będę bezpieczna i i nie dam się zaślepić zemście.

Chwycił moją dłoń.

- W tym biznesie nikt nie jest bezpieczny - zauważył. - Ale ufam ci i ufam temu, że postąpisz słusznie. Dam ci adres pewnego klubu, w którym on często się pojawia. Uważaj, ponieważ roi się tam od jego ludzi. Ale roi się też od ludzi, którzy zrobią wszystko dla pieniędzy. - Spojrzał w dół, jakby niepewny, czy postępuje słusznie. - Co zrobisz z tym adresem, zależy tylko od ciebie.

Przez chwilę panowała cisza, a potem odezwałam się jednocześnie stalowym i delikatnym głosem.

- Będę uważać - odpowiedziałam na milczącą prośbę.

Podałam mu kartkę i długopis, a on wyskrobał na nich adres. Zanim jednak wyszedł, spojrzał się na mnie niepewnie, jakby chciał coś jeszcze dodać. Patrzyłam się na niego wyczekująco, aż wreszcie zdecydował się i zabrał głos.

- Skoro już jesteś pewna, że to co robisz jest słuszne to mam dla ciebie prezent. Właściwie to ja i Oswald mamy, ponieważ od jakiegoś czasu pracowaliśmy nad tym razem. - Skinął w moją stronę, abym poszła za nim. Udaliśmy się piętro wyżej i byłam nieco zdziwiona, kiedy skierował się do gabinetu taty. Raczej nie pozwalał tam nikomu wchodzić, podczas swojej nieobecności. Wujek Ed najwyraźniej posiadał ten przywilej. 

Mężczyzna sięgnął po sporych rozmiarów pudełko leżące na jednym z foteli. 

- To taki jakby prezent świąteczny. - Uśmiechnął się lekko. - Uznaliśmy, że jeśli już musisz wykonywać jakieś zlecenia to mogłabyś to robić porządnie wyglądając. Wiem, że nie chciałaś rzucać się w oczy, ale obawiam się, że po tej akcji dużo osób zwróci uwagę w twoją stronę. A raczej w stronę osoby, która przedstawia się jako Rogue.

Podał mi pudełko, a ja otworzyłam je i niemal oniemiałam z zachwytu. Nie widziałam wiele, ponieważ kostium był złożony, ale sam dotyk niewyobrażalnie delikatnego materiału powodował oszałamiający efekt.

Strój na pierwszy rzut oka był prosty. Zwyczajny czarny kombinezon zdobiony złotym haftem przedstawiającym pióra. Całość prezentowała się jakby należała do pięknego i dumnego ptaka. Przypatrując się bliżej i dotykając materiału, dostrzegłam więcej detali. Po pierwsze, w rzeczywistości materiał był o wiele bardziej wytrzymały, niż mógł się wydawać. Jednak najbardziej zachwycił mnie dodatkowy materiał pod ramionami, stworzony po to, abym mogła unieść się w powietrze. Dosyć nieprzydatne, kiedy jesteś na ziemi, ale w momencie wyskoczenia z budynku - bardzo pomocne. 

Już miałam coś powiedzieć, kiedy zauważyłam maskę leżącą na dnie pudła. Była czarna, również złoto zdobiona i zakrywała dolną połowę twarzy - kończyła się tuż przed oczami. 

Potem bez słowa wujek Ed podał mi buty. Z pozoru proste i czarne, sięgające przed kolano.

- Był z nimi mały problem, ale specjalistom udało się je wreszcie skonstruować - powiedział, kiedy odłożyłam pudełko i chwyciłam obuwie, patrząc się na niego pytająco. - To buty odrzutowe. Dzięki nimi będziesz mogła wzbić się w powietrze, jednak nie przesadzaj, ponieważ mają swój limit mocy. W prawym rękawie jest przycisk, który bezpośrednio się z nimi łączy. Niestety, żeby działały musisz go ciągle trzymać. Pracujemy nad ulep...

Nie dokończył, ponieważ właściwie rzuciłam mu się na szyję. Przez chwilę stał osłupiały, jednak sekundę później odwzajemnił uścisk.

- Wiecie, że was kocham, prawda? - mruknęłam, czując się niewyobrażalnie szczęśliwa.

- Wiemy - odpowiedział cicho. - My też cię kochamy.


:) 


Już na zewnątrz słyszałam głośny bas i miałam ochotę chwycić nóż, aby odkroić sobie uszy. Jednakże musiałam się przełamać i wejść do środka, ponieważ dwóch panów - a raczej goryli - stojących za mną nie powinni patrzeć, jak uciekam z powodu zbyt głośnej muzyki. Nie wiem, skąd wujek ich wytrzasną, ale wydawało mi się, że są prędzej bestiami w człowieczej skórze, niż prawdziwymi ludźmi. Twarz bez wyrazu, zero słów. Dziwni goście.

Ale nie to było najgorsze. Wieczór miał zacząć się dosyć fajnie. Zjadłam solidną kolację i przebrałam się w mój nowy kostium, który okazał się być kurewsko wygodny. A potem jeden z goryli podwiózł mnie pod wskazany adres i... Nie mogłam wyjść z podziwu. Jak ktoś taki jak Książę Zbrodni, Król Gotham, czy jakkolwiek go jeszcze nazywają, może włazić do takiej meliny? I to dosłownie! Nie było szyldu, ani nic, wszędzie dookoła stały śmietniki, z których  śmierdziało, jakby od paru tygodni leżał tam trup. Może leżał, nie mnie oceniać. Tak czy inaczej, jedynym znakiem, że coś się tu znajduje był facet pokaźnego wzrostu stojący przy drzwiach i głośna muzyka, którą pewnie słyszeli dwie ulice dalej.

Nawet nie odezwałam się do mężczyzny. Mimo groźnego wizerunku, ciągle był sporo mniejszy od moich nowych kolegów, więc na widok ich i pistoletów przypiętych do mojego pasa, wpuścił nas, chyląc głowę. Jakie to miłe uczucie, pomyślałam i uśmiechnęłam się, czego pod moją maską i tak nie było widać.

- Niech jeden obserwuje teren, a drugi idzie za mną. Jeśli któryś z was zauważy Jokera natychmiast macie mnie poinformować - rozkazałam, a oni wykonali polecenie bez mrugnięcia okiem. W sumie takie tresowane psy były zabawne.

Ludzi było sporo. Tańczyli i pili w tym miejscu, które w środku nie wyglądało tak źle. Musiałam przepychać się między nimi, żeby wreszcie dotrzeć do baru. Zauważył mnie dosyć gruby mężczyzna i podszedł - a raczej podpełzł - w moją stronę. 

- No, witam. - Uśmiechnął się do mnie szeroko, trąc jednocześnie szmatą szklankę. - Nie wyglądasz mi na osóbkę, która przyszła się zabawić. Czego zatem tu szukasz?

Zaśmiałam się cicho i podskoczyłam, wskakując tym samym na stołek. Oparłam głowę o dłoń, ciągle patrząc się barmanowi w oczy.

- Kto powiedział, że nie przyszłam się zabawić? - zapytałam radosnym tonem.

- Wyglądasz bardziej na kogoś... - Pochylił się bliżej. - Na kogoś, kto szuka lub jest w trakcie wykonywania jakiegoś zleconka.

- Nieee... - Specjalnie przedłużyłam samogłoski, również pochylając się bliżej. - Nie dzisiaj - zaszczebiotałam, a on dorównał mi śmiechem.

- W takim razie po co tu jesteś, skarbie?

- Po pierwsze, chciałabym się napić. - Wskazałam ręką na alkohole za nim.

- Tutaj mamy zasadę, że najpierw płacimy.

Westchnęłam, patrząc się na niego bezradnie. Potem przeciągnęłam dłonią po swoim kostiumie, specjalnie zahaczając o pistolet, tak żeby to widział.

- A widzisz tu gdzieś kieszeń, w której mogłabym trzymać pieniążki? - odpowiedziałam niewinnie pytaniem.

- Hm - mruknął, chyba dopiero zauważając goryla za mną. - Faktycznie, ale niestety nie mogę ci tego sprzedać słodziutka. To szef wyznacza zasady.

- Właśnie. - Klasnęłam w dłonie. - Twój szef. Właściciel biznesu. Opowiedz mi o nim.

- Nie powinienem - odparł. - Mój szef też ma swojego szefa. I jego szef... Jestem pewna, że o nim słyszałaś. No, w końcu musiałaś, żeby tutaj trafić. I nie chciałabyś go poznać.

- A wiesz... Właśnie, że bym chciała. - Machnęłam w stronę mojego koleżki, który podał mi plik banknotów. - Ojej, pieniążki się znalazły. I chyba trochę więcej, niż trzeba. - Podsunęłam je w stronę barmana. - Zaprowadź mnie do swojego szefuńcia. Chciałabym z nim pomówić.

Uśmiechnął się szeroko, chwytając plik.

- Trzeba było tak od razu, skarbie. - Pomachał do kogoś za mną. - West, zaprowadź panią do szefa! Bardzo zależy jej na rozmowie!

Obejrzałam się. West był dosyć szczupłym chłopakiem i na pewno nie pełnoletnim. Prawdopodobnie pracował dla nich, żeby sobie dorobić. Jak na tym skończy? Pewnie leżąc gdzieś w rowie. Nic dziwnego, wyglądał jak typowy ćpun.

Podziękowałam cicho barmanowi i poszłam za chłopaczyną. Ten był równie milczący, co moi pokaźnych rozmiarów koledzy, ale kiedy już się odezwał - musiałam powstrzymać się od śmiechy, bo miał okropnie piskliwy głosik.

- Tylko ona - powiedział, zatrzymując mojego gorylka. - I proszę oddać broń.

Wywróciłam oczami, oddając widoczne pistolety i noże. W rzeczywistości miałam jeszcze parę z nich pochowanych w butach i rękawach, jednak on był zbyt głupi, żeby sprawdzić. Bez słowa zabrałam od mojego bezimiennego przyjaciela forsę i weszłam do środka, chowając ją do kabury po pistolecie.

Ten cały szef był łysym i czarnym mężczyzną, który wyglądał, jakby miał ochotę pożegnać się z życiem. Cóż, trzeba było nie zadawać się z Zielonowłosym. 

- Czego? - burknął.

- Może najpierw się sobie przedstawmy - oznajmiłam, siadając bez zaproszenia na siedzeniu przed jego biurkiem. - Rogue. Miło mi.

- To nie jest imię... Ale wystarczy. - Wyciągnął dłoń w moją stronę. - X.

- To też nie jest imię - zauważyłam, chwytając jego dłoń. - Od czego to skrót? Od Alexandra?

- Od Maxa - powiedział spokojnie.

Jak pies, pomyślałam, śmiejąc się w myślach.

- Nie byliśmy umówieni, jeśli dobrze pamiętam. Szukasz jakiejś sprawy?

- Mam już sprawę - odpowiedziałam, ciągle zachowując radosny humor. - Sprawę do gościa, który opłaca twój biznes.

Natychmiast jego twarz się zmieniła i wyglądał teraz jak wściekły buldog.

- Nic ci nie powiem.

- Jesteś pewny? - Wyciągnęłam forsę i położyłam ją przed nim. 

- Całkowicie - odparł twardo. - Jeśli to wszystko, to możesz już iść.

Ani nie myślałam się stamtąd ruszać.

- Och, cóż za oddanie, X. Cóż za lojalność! - Prychnęłam głośno i wstałam. - Ach, nie. Pomyliłam się. Twoimi decyzjami rządzi tylko strach, co? Przerażenie, że Joker mógłby zrobić coś tobie albo twoim bliskim sprawia, że nie obchodzi cię nic innego. Nie martw się. Będziesz bezpieczny, kiedy podasz mi jego lokalizację. Pozbędę się go raz na zawsze.

- Wielu próbowało - fuknął. - Wielu lepszych i silniejszych od siebie. Jest tak cholernie bystry i niebezpieczny... Najwyraźniej nie zdajesz sobie z tego sprawy.

- Zdaję. - Wyciągnęłam ze skrytki przy bucie mały pistolet i wycelowałam w Maxa. - Co nie zmienia faktu, że z nas dwojga to ja mierzę w twoją stronę.

Jego nozdrza nieznacznie się rozszerzyły.

- Nie chcę kłopotów. I ty też nie chcesz. Po prostu odejdź.

Przewróciłam oczami.

- Za łatwo się poddajesz. Spróbujmy inaczej. - Obeszłam biurko i usiadłam na nim okrakiem, wpychając mu lufę do buzi. - Jest odbezpieczona. Radzę ci się streszczać, ponieważ nie jestem cierpliwa, a takich jak ty, tylko chętnych do pomocy, jest całe mnóstwo.

Chciał coś powiedzieć, jednak za mocno wpychałam mu spluwę do gardła.

- Mama nie uczyła cię, żeby nie mówić z pełną buzią? - Odsunęłam pistolet, ciągle trzymając go blisko jego twarzy.

Odkaszlnął. 

- Ale... Dostanę ten hajs? - Zerknął w kierunku banknotów na biurku.

Roześmiałam się głośno.

- Jeśli będziesz grzeczny.

Przełknął głośno ślinę. Pfy, kolejny mięśniak, który boi się babki z pistoletem. No, błagam. Myślałam, że w Gotham City jest o wiele więcej facetów z jajami.

- Mogę ci pomóc.

Uśmiechnęłam się szeroko, chociaż przez maskę nie mógł tego zauważyć.

- To miłe z twojej strony. Nie trzeba było.


:)     :)     :)


Znowu nie sprawdzałam :v

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top