| Rozdział 7 |
To nie do końca normalny rozdział, ponieważ będzie bardziej świąteczny! :) Akcja dzieje się normalnie, tylko parę tygodni po rozdziale szóstym i to w ten wyjątkowy dzień, kiedy wszyscy są razem, więc postaram się uniknąć dramatycznych sytuacji xD
:) :) :)
Nie byłam jakimś tam Grinchem czy innym złym stworem starającym się zniszczyć Święta Bożego Narodzenia, jednak nie ukrywałam, że nie jest to mój ulubiony czas w roku. Lubiłam przebywać z bliskimi i najeść się od syta, aczkolwiek problemem dla mnie był jeden fakt. Otóż w ten dzień ludzie obdarowywali się najróżniejszymi prezentami. A ja nie byłam ani fanką dawania prezentów, ani ich otrzymywania.
Dlatego też nigdy nie reagowałam przesadnie smutno, kiedy tata ogłaszał co roku, że niestety, ale musi pracować. Dosłownie co roku. Nigdy nie liczyłam, że zjemy razem świąteczny posiłek, jednak zawsze robiło się człowiekowi przykro, kiedy od tylu lat kończył na kanapie oglądając serial i zajadając się popcornem w czasie, kiedy inne rodziny celebrują razem narodziny Chrystusa.
Ale nie ma tego złego, jak to mówią. Już zdążyłam się przyzwyczaić i mimo licznych próśb Barb, abym dołączyła do niej podczas kolacji wigilijnej, solidnie odmawiałam. Jednakże w tym roku postanowiłam zrobić wyjątek. Było to ze względu na jej wypadek. Mimo że spędziłam z nią podczas tych ciężkich chwil sporo czasu, to bardzo chciałam, aby nie była w ten dzień sama. Szczególnie, że jej tata - podobnie jak mój - w tym roku również musiał zająć się policyjnymi sprawkami. Killer Croc szalał na przedmieściach i wydawałoby się, że nawet Batman nie spędzi świąt radośnie.
Umówiłam się z Barbarą, że nie będziemy kupować sobie prezentów i po prostu usiądziemy przed telewizorem ze spaghetti i będziemy oglądać świąteczne filmy. Klimat może średni, ale przynajmniej będziemy razem. Gdzieś tak po północy komisarz Gordon podobno miał skończyć zmianę i dołączyć do nas.
Niestety, plany łeb wzięły, kiedy obydwie dostałyśmy ładnie ozdobiony list od Bruce'a Wayne'a, który zaprosił nas do swojej rezydencji na przyjęcie gwiazdkowe. Wyglądało na to, że zrzeszał ludzi, którzy nie mieli gdzie się podziać w święta. Ja nie miałam na to specjalnej ochoty, jednak Barbara nalegała, a biorąc pod uwagę jej aktualny stan, byłam w stanie zgodzić się na wszystko, byleby uszczęśliwić moją najlepszą przyjaciółkę.
Przyjechałam pod jej dom specjalnym busem dla osób niepełnosprawnych. A raczej poprosiłam tatę, aby mi go załatwił. Miałam go od zaledwie kilku dni, ale już widziałam, jak zawsze Barb oczy święcą się na jego widok. Lubiła nim jeździć, ponieważ chociaż przypominał jej o chorobie, to wiedziała, że będzie mogła się dzięki niemu o wiele wygodniej poruszać.
Zapukałam do ciemnobrązowych drzwi jej domu trzy razy i czekałam na odpowiedź. Ta nie nadeszła, więc westchnęłam teatralnie, a następnie zapukać głośniej. W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że moja przyjaciółka po prostu nie słyszy, ale już kilka sekund później umierałam ze strachu przed najgorszym.
- Barbara! - krzyknęłam, niemal waląc pięścią w drzwi. Kiedy znowu nie usłyszałam odpowiedzi, chwyciłam za klamkę i z ulgą stwierdziłam, że jest otwarte. Weszłam cicho do środka i wyciągnęłam pistolet. W domu było jasno, wszędzie paliły się światła. Starałam się zachowywać jak najciszej, kiedy zmierzałam w stronę pokoju rudowłosej.
Drzwi były uchylone. Pochyliłam się, aby zajrzeć przez szparę i niemal nie zadławiłam się powietrzem. Wbiegłam z hukiem do środka, chowając pistolet w torebce.
- Barb! - Podbiegłam do dziewczyny leżącej na podłodze, która lekko wiła się i szlochała. Kucnęłam przed nią i chwyciłam jej twarz w dłonie, a ona przykryła je swoimi, patrząc na mnie cała zapłakana. - Barbie... Co się stało?
Pociągnęła nosem i chwyciła gwałtownie powietrze.
- Ja... Ja tylko... Starałam się samodzielnie przebrać, ale... - Oplotła mnie ramionami, a ja podniosłam ją lekko i przycisnęłam do siebie. - To za dużo...
- Wiem. - Ścisnęłam ją, czując, że i mi łzy krążyły w oczach. Szybko zamrugałam. - Miałaś na mnie czekać, Barbie. Miałam ci pomóc.
- Chciałam być tylko samodzielna. - Uśmiechnęła się smutno. - Teraz to brzmi tak żałośnie.
- Wcale nie. - Poczułam jak wiotczeją mi ramiona i zmieniłam pozycję, w jakiej ją trzymałam. Ciężko było utrzymywać jej ciężar ciała, mimo że próbowała zaprzeć się rękoma. - Jesteś tak cholernie samodzielna, jak ja chciałabym być. Jesteś silna i nie dajesz się złamać. Wiem, że jest ci ciężko, ale jesteś tak kurewsko odważna, że dasz sobie radę ze wszystkim. Ja gdybym była w twojej sytuacji, już dawno strzeliłabym sobie w łeb, ale ty... Ty jesteś osobą, którą ja zawsze chciałam być. Pozostajesz taka dobra, a jednocześnie uparta, nawet teraz. I cokolwiek robisz, cokolwiek mówisz - to nie jest żałosne.
- Jeśli chciałaś, abym przestała płakać, to ci się nie udało, idiotko. - Pociągnęła nosem jeszcze głośniej, ponownie przyciskając do mnie swoje ciało. - Każdego dnia dziękuję Bogu, że trafiła mi się taka przyjaciółka, jak ty. Jesteś niezastąpiona, wiesz o tym?
- Znalazłoby się kilka lepszych. - Przewróciłam oczami. - Ale wiem, że jestem świetna.
- Nie psuj chwili - burknęła, odsuwając się ode mnie. - Właściwie to już zepsułaś. - Otarła drżącymi dłońmi łzy. - No, na co czekasz? Pomóż mi wstać. Kompletnie rozmazał mi się makijaż, muszę zrobić kolejny. Ty w tym czasie wybierz mi coś ładnego.
Podniosłam ją i posadziłam z powrotem na wózek, z którego wcześniej spadła. Spojrzałam na podłogę. Leżała tam zielona sukienka, którą najpewniej chciała wcześniej założyć.
- Zapomnij o tym paskudztwie. Idzie jutro do spalenia.
- Ale...
- Bla bla bla... Nie słucham cię. No, leć do łazienki i nie rób sobie więcej krzywdy. - Skrzywiłam się, patrząc w lustro. - Widzisz, co narobiłaś? Teraz moja sukienka jest pognieciona, a włosy to katastrofa. Trochę zajmie zanim wyjdziemy.
Parsknęła śmiechem i zniknęła za drzwiami łazienki.
:)
Stałyśmy... Ojć, ojć. Niedobre stwierdzenie.
Ja stałam - a Barbara siedziała - przed drzwiami rezydencji naszego bogatego przyjaciela. Przygotowanie się i dotarcie tutaj zajęło nam trochę czasu. No, nie trochę tylko babskie pięć minut, czyli radosne dwie godzinki.
Drzwi otworzył nam nie kto inny, jak urocza pokojóweczka Bruce'a.
- Alf! - krzyknęłam, trącając go w ramię. - Jak miło cię widzieć.
- Z grzeczności powiem, że panienkę również - odpowiedział na swój bezuczuciowy sposób, w jaki się do mnie zwracał. Spotkaliśmy się parę razy w szpitalu, a ja tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że lokaj mnie nie lubi. Mężczyzna zwrócił się w kierunku Barbary. - Panienko Gordon. Jak to miło widzieć panienkę na... - Urwał.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, a Barbara uśmiechnęła się lekko. Często słyszała określenie "dobrze widzieć cię na nogach" i zawsze się z tego śmiałyśmy. A raczej z zawstydzenia mówcy, kiedy orientował się, co powiedział. Moja przyjaciółka miała do tego wielki dystans.
- Przepraszam najmocniej. Nie powinienem się odzywać. - Odsunął się, robiąc nam przejście. - Miłej zabawy, życzę.
- Nic się nie stało, Alfredzie - powiedziała tylko, kiedy pchnęłam jej wózek do środka.
Ciągle chichotałam, kiedy ruszyłam z nią w stronę dobiegającego gwaru. Zastanawiałam się, ile osób odpowiedziało na zaproszenie gospodarza. Zakładałam, że sporo, biorąc pod uwagę ilość głosów dobiegających z sali jadalnej.
- Przestań, dam sobie radę - burknęła, odpychając mnie.
- Cóż za silna i niezależna kobieta - mruknęłam tylko ironicznie, odsuwając się od jej wózka. Zaczęła sama dawać mu napęd swoimi rękoma, kiedy zmierzałyśmy do pozostałych gości. - Zamierzamy się dzisiaj upić, prawda? No, ja przynajmniej.
- Przypominam, że ty prowadzisz.
- Możemy przecież tu przenocować. Bruce na naprawdę wygodne łóżka...
Zatrzymała się, patrząc na mnie podejrzliwie.
- A ty niby skąd to wiesz? - Zaplotła ramiona na klatce piersiowej.
Kurwa, kurwa, kurwa. I jak z tego teraz wybrnąć? Ech, no powiedz coś, Jack. Jesteś świetnym kłamcą.
Wzruszyłam ramionami.
- To oczywiste. Gość się bogaty, jakbyś nie zauważyła.
Dostrzegłam tego bogatego gościa w tłumie i pomachałam do niego z uśmiechem, zanim Barb zdążyła cokolwiek dodać. Bruce przerwał rozmowę z jakimś staruchem i skąpo odzianą kobietą przyklejoną do jego boku i podszedł w naszą stronę.
- Nie sądziłem, że przyjdziecie. - Na przywitanie pocałował mnie w policzek, a potem schylił się, aby zrobić to samo z Barbarą. - Niezmiernie cieszę się, że was widzę. Myślałem, jednak że pozostaniecie z rodzinami.
- Nasi ojcowie mają różne sprawy do załatwienie. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Bardzo sprzeczne ze sobą sprawy, jak pewnie się domyślasz.
Barb trąciła mnie lekko.
- Mówiłam ci już, abyś nie gadała o tym przy mnie. Wiesz, że tata naciska na mnie, abym opowiadała mu o wszystkim, o czym mi mówisz.
Wzniosłam oczy ku niebu.
- Daj spokój. Dopóki Nietoperka nie ma w pobliżu, mogę mówić o wszystkim, co mi się podoba.
Moi towarzysze dziwnie zamilkli, jednak ja nie przerywałam.
- Na przykład o tym, że wiem, gdzie podziewa się nasz przyjaciel Aligator.
Oho, tu ich zdrowo zainteresowałam. Naskoczyli na mnie, zadając mi pytania, których nie rozpoznawałam, ponieważ tylko śmiałam się głośno.
- Serio w to uwierzyliście? Że niby mam kontakt ze wszystkimi złolami w Gotham? Gdyby tak było, to już dawno... - Ugryzłam się w język. O niektórych sprawach faktycznie lepiej nie mówić. Szczególnie o tym, jak od miesiąca intensywnie szukałam Jokera - który zdążył już zwiać z Arkham - czyli od czasu, kiedy ojciec uznał, że nie wyda mi go, bo robi się z nim za dobre interesy. Ale też jednocześnie nie miałby nic przeciwko, jakbym sama go znalazła. - Czy to krewetki? - zapytałam, ruszając w kierunku stołu zapełnionego jedzeniem.
Mimo wszystko ta imprezka zapowiadała się naprawdę dobrze. Miłe odetchnięcie po tym wszystkim, co się ostatnio działo.
Wiedziałam, jednak, że to lekkie zaczerpnięcie radości z chwili będzie krótkie.
Ponieważ od jutra na poważnie zamierzałam zająć się szukaniem Króla Gotham.
Rany, co za głupia ksywka.
:) :) :)
Pewnie jest masa błędów językowych i gramatycznych, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko sprawdzić. Wiem, że rozdział krótki, ale przynajmniej jest i obiecuję, że następny nie będzie miał już dziwnych dziur czasowych. :)))
A tak w ogóle to są tu jacyś fani "Gwiezdnych Wojen", którzy chcieliby się podzielić wrażeniami po premierze "Łotra 1"? XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top