| Rozdział 5 |
Minął tydzień od nocy spędzonej w rezydencji Wayne'a. Jakoś specjalnie się tym nie przejmowałam, szczególnie, że Bruce dał cynk Gordonowi, aby uniewinnić wujka Eda. Najbardziej martwiłam się o Barbarę, której nie widziałam przez ten czas. Najwyraźniej wciąż miała mi za złe, że upiłam się na otwarciu muzeum. Nie chciałam na nią naciskać, więc uznałam, że po prostu jak co tydzień spotkamy się w kawiarni. Myliłam się. Rudowłosej tam nie było.
Zrobiło mi się trochę przykro, ale skoro zamierzała trzymać urazę tak długo to nie powinnam po prostu przeczekać burzę. Nigdy nie zdarzało nam się pokłócić na więcej, niż dwa tygodnie. Byłam pewna, że i tym razem wszystko skończy się dobrze.
Dzień był wyjątkowo ładny. Słońce przygrzewało, a chmury rozstąpiły się, aby nad Gotham chociaż raz było widać cudowny błękit nieba. Bardzo chętnie skorzystałabym z pogody i może nawet pospacerowałabym z godzinkę po bardziej zielonych terenach miasta, jednak wcześniejszej nocy padało, a ja przebywałam długo na zewnątrz. Rankiem obudziłam się z lekką chrypką i katarem. Tak, więc mogłam jedynie obserwować dobrą pogodę zza okna.
Tata obiecał mi, że ten dzień spędzimy razem. Zawsze był nadmiernie przewrażliwiony na temat mojego zdrowia i kiedy tylko nawet lekko się przeziębiłam - zostawał ze mną w domu i samodzielnie starał się ugotować mi zupę. Średnio mu to wychodziło, ale najważniejsze były jego chęci. Zresztą, z powodu braku Barb, doskwierała mi samotność, więc nie miałam nic przeciwko jego towarzystwu.
Skakałam po kanałach, gapiąc się bezmyślnie w ekran starego telewizora. Cud, że w ogóle udało mi się namówić tatę na zakup jakiegokolwiek. Wolał pozostać tradycjonalistą i chociaż uważałam, że to godne pochwały, czasem irytowało mnie jego staroświeckie zachowanie. Tego dnia zrezygnował z ryby i pozwolił mi sobie zrobić kanapkę. Jadł ją, narzekając pod nosem, że to nie to samo, a ja ignorowałam go, pochłaniając swoje płatki.
- Zdecyduj się na coś w końcu. Jak będziesz tak latać, twój stary ojciec dostanie ataku epilepsji - mruknął przed wzięciem malutkiego gryza.
Przewróciłam oczami.
- Aha. Chcę to zobaczyć. - Pociągnęłam nosem i zatrzymałam się na wiadomościach. - Może być?
Wzruszył ramionami.
- Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, co dzieje się w tym przeklętym miejscu, to oglądaj.
Westchnęłam i już miałam przełączyć, kiedy zatrzymał mnie widok upchanej grupy reporterów przed miejscowym szpitalem. Rzucali się jak zwierzęta, starając dostać się do środka, jednak policja stanowczo zabraniała im wejść. Zainteresowana, oglądałam dalej.
- Ciekawe, co mogło się stać - powiedziałam do siebie.
- Może Nietoperek złamał sobie paznokieć? - podsunął tata i zaśmiał się po tym głośno.
- Cicho. - Podniosłam dłoń, starając się uciszyć ojca.
- ...ejszej nocy do szpitala została przywieziona córka komisarza Jamesa Gordona w stanie krytycznym... - Czas nagle zatrzymał się. Moje ciało się spięło, mózg skupił się na tylko jednej myśli, że reszta słów pozostawała dalekim szeptem gdzieś w oddali. Barbara, Barbara, Barbara. Tylko to go obchodziło. Paznokcie zacisnęły się na skórze, zostawiając po sobie różowe ślady, ale ja nie czułam bólu. Myślałam, że minęły wieki, nie trwało to dwóch sekund. Zaczęłam powoli odbierać następne słowa. - ...postrzelona...nie wiadomo...uszkodzony...policja...
Coś we mnie wybuchnęło. Kilka razy. Umierałam ciągle w kółko i w kółko. Niezdecydowana. Niepewna. Nic się nie liczyło. Byłam zbyt ogłuszona, zbyt przestraszona, żeby poczuć ciepłą dłoń ojca opierającą się o moje ramię. Czułam jego wzrok, jednak nie obchodził mnie. Nie teraz. Nie kiedy jedna z najważniejszych osób w moim życiu mogła umrzeć.
Strząsnęłam jego rękę i wstałam. Gotowa na wszystko.
Rzuciłam się biegiem w kierunku wyjścia. Usłyszałam za sobą tylko krzyk, moje imię. Zignorowałam to. Chwyciłam płaszcz, narzucając na swoją cienką koszulkę. Niewiele myśląc, popędziłam przed siebie i otworzyłam drzwi samochodu.
Nie wiem, jak to się stało, że nie spowodowałam wypadku. Jechałam szybko, chaotycznie, prawie zabijając przechodniów na miejscu. Potrąciłam psa, a jakieś dziecko zaczęło płakać z tego powodu. Tego beznadziejnego powodu. Nie zatrzymałam się, tylko jechałam dalej. Po co komu bezmyślne stworzenie, kiedy moja najlepsza przyjaciółka mogła być już martwa?
Emocje wzięły nade mną górę, zatrzymałam się przed szpitalem na ulicy, nie zawracając sobie głowy parkowaniem. Wybiegłam z samochodu, a wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę - policjantów i reporterów.
Przepchnęłam się przez nich i już prawie udało mi się dostać do środka, kiedy czyjeś dłonie powstrzymały mnie, odpychając gwałtownie. Wypuściłam powietrze, patrząc się z oburzeniem w stronę detektywa Bullocka. Jego wzrok był nieprzenikniony, ale jedno było pewne - nie zamierzał pozwolić mi wejść.
Już otwierałam usta, żeby przemówić mu do rozsądku, kiedy usłyszałam inny głos.
- Przepuść ją - powiedział stanowczo James Gordon. Przyjrzałam się mu. Jego wygląd był w nieładzie, a oczy były zaczerwienione i opuchnięte. Głos jednak miał pewny, kiedy przemówił do mnie. - Chodź za mną.
Skinęłam głową w jego stronę, a on powtórzył gest. Bullock, tak jak kazał mu komisarz, przepuścił mnie, a ja udałam się za Gordonem.
Szedł szybkim krokiem, jednak nie przeszkadzało mi to. Sama prawie biegłam, popychając śpieszące się gdzieś pielęgniarki. Te tylko rzucały mi krzywe spojrzenia i szły dalej.
Moje oczy zasnuła ciemna mgła, kiedy wreszcie dotarliśmy do celu. Barbara leżała za szybą, niczym zwierzę w zoo. Do tej pory nie do końca wierzyłam w to, co ją spotkało, jednak widok jej - prawie martwej, pokiereszowanej i podłączonej do tych wszystkich urządzeń - był jak wiadro zimnej wody. Wreszcie poczułam łzy, które zaczęły zbierać mi się w kącikach oczu.
Położyłam dłoń na szkle, a z ust wydobył mi się cichy dźwięk - coś pomiędzy krzykiem a jękiem. Zachwiałam się, kiedy kolana się pode mną ugięły i poczułam, jak komisarz Gordon chwyta mnie mocno, abym nie upadła.
Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam, że jest tak samo poruszony, jak ja. Załkałam, milcząco prosząc go po coś. Sama nie wiedziałam, o co, ale on tylko objął mnie i przycisnął do swojej piersi. Mocno chwyciłam go za koszulę, płacząc w jego ramię. Może za sobą nawzajem nie przepadaliśmy i mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego, jednak jedno nas łączyło - miłość do pewnej rudowłosej studentki.
Nie wiedziałam, ile tam staliśmy pogrążeni w swoim wzajemnym smutku i strachu. Palce zaczęły mi sztywnieć od zbyt mocnego zaciskania, moja twarz była cała mokra, a gardło piekło. Pociągnęłam nosem, ostrożnie odsuwając się od Gordona.
- Czy... Mogłabym...?
- Oczywiście - powiedział, otwierając przede mną drzwi do pokoju Barbary. Ruszyłam w jej stronę powoli, nie wiedząc, co zrobić. - Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz. Ja nie mogę teraz porzucić pracy, a jej na pewno przyda się towarzystwo.
Pokiwałam głową. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a ja bałam się zadać następne pytanie. Bałam się odpowiedzi.
- Czy ten... Kto... Kto to zrobił... Poniósł karę?
- Siedzi w Arkham - odpowiedział krótko, jakby sam nie był pewien, czy to odpowiedź na moje pytanie. Był dobrym człowiekiem, więc nie powinien życzyć nikomu śmierci, jednak ja byłam inna. Chciałam, aby sprawiedliwości stało się zadość.
- Kto? - Nie dlaczego, nie jak, nie czym. Chciałam wiedzieć tylko, kto będzie musiał umrzeć w najbliższym czasie.
- Joker.
Cała nienawiść, którą w sobie nosiłam przeniosła się na jedną osobę.
:) :) :)
Wiem, że krótko i słabo, ale naprawdę nie umiem budować dramatycznych scen xD Następny rozdział na 98% pojawi się jeszcze przed sobotą i na pewno będzie o wiele dłuższy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top