| Rozdział 18 |
- Co to miało znaczyć?
Odwróciłam się zaskoczona i zobaczyłam jak wściekła Barbara z Dickiem u boku toczy się na wózku w moją stronę. Zerknęłam zdezorientowana na torbę, którą trzymałam.
- Chciałam sobie tylko kupić pizzę.
Grayson zmarszczył brwi.
- Po co kupujesz mrożonkę skoro niby jesteś taka...? - zamilkł, kiedy Barbara uderzyła go dosyć mocno w nogę. - To znaczy, Babs ma rację. Mamy do pogadania.
Dumałam przez chwilę, aż wreszcie wciągnęłam gwałtownie powietrze i zakryłam usta dłonią.
- O rany, tak mi przykro! - Podeszłam bliżej, ale na bezpieczną odległość, ponieważ w takich chwilach moja przyjaciółka byłaby chyba w stanie zejść z wózka, aby mnie dopaść. - Całkiem zapomniałam, aby was powiadomić, że wszystko w porządku.
- Minęły dwa dni, Jack! - krzyknęła głośno, nie przejmując się ludźmi spacerującymi po parku i przyglądającymi się nam z zaciekawieniem. - Dwa dni od kiedy wybiegłaś z mojego domu jak poparzona i od tej pory nie dałaś po sobie śladu życia. Wiesz, ile razy wydzwaniałam? Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś? Nawet byłam u ciebie w domu, ale natrafiłam tylko na pieprzonego Riddlera, który zadawał mi dziwne zagadki! Co on tam w ogóle robił!?
Odczekałam chwilę.
- Skończyłaś? To dobrze, bo chciałabym się wytłumaczyć. - Westchnęłam. - Nie chcę cię okłamywać. Byłam mocno rozkojarzona, ponieważ u ciebie w domu wydawało mi się, że widziałam swoją matkę. Pobiegłam za nią, ale okazało się, że to jednak moja siostra. Wczoraj wieczorem urządziłyśmy sobie z nią i siostrą mojej matki kolacje rodzinną, a dzisiaj rano odprowadziłam je na pociąg do Central City.
Barbara przetrawiała te słowa przez dłuższy czas, aż w końcu opuściłam torbę z zakupami na ziemię, ponieważ trochę mi ciążyła. Spojrzałam się przy tym z wyrzutem na Dicka, ponieważ jako mężczyzna powinien mi pomóc, ale on tylko wzruszył ramionami, pokazując, że już musi trzymać rzeczy swojej narzeczonej.
- Nawet nie wiedziałam, że masz siostrę, wiesz? - Barbara zerknęła na mnie smutno. - Właściwie absolutnie nic nie wiem o twojej rodzinie i przeszłości, oprócz tego, że twoim ojcem jest jeden z największych kryminalistów w mieście. Oczywiście, nie chcę nawet słyszeć o tych sprawach złoczyńców jako twoja przyjaciółka i jednocześnie córka komisarza. Po prostu... Znamy się już tyle lat. Mogłabyś mi coś opowiedzieć.
- Mogłabym. - Uśmiechnęłam się krzywo. - Byłam wpadką, a moja rodzicielka umarła, kiedy byłam mała. Kiedy była młodsza, urodziła jeszcze jedną córkę, Maddie, którą dwa dni temu miałam zaszczyt wreszcie poznać. Zostałyśmy rozdzielone w dzieciństwie i cieszę się, że wreszcie pojawiła się w moim życiu. Ale chcę tyko, żebyś wiedziała, że nigdy nie będzie tobą, ponieważ ty, moja droga, jesteś niezastąpiona.
- Dziękuję, wiem. - Podjechała bliżej mnie i chwyciła mnie za dłoń. - Skoro już to sobie wytłumaczyłyśmy, to może wstąpimy do kawiarni na twój koszt? Zakładam, że wtedy przestanę się już gniewać. - Odwróciła się do Dicka. - Nie masz nic przeciwko?
- Skądże. Kocham babskie ploteczki o facetach i ciuchach. - Udał, że zgarnia z ramienia długie włosy. Barbie przewróciła oczami, a ja zaniosłam się śmiechem.
- Coraz bardziej cię lubię, Dick. I skoro jesteś taki chętny, to może urządzimy sobie piżama party z maratonem komedii romantycznych?
- Nie przesadzajmy - dodał szybko, zaczynając iść w stronę kawiarni na rogu. - Ale o facetach chętnie pogadam. Powiedz mi, Jack, jak ci poszła rozmowa z Bruce'm? Odkryłaś, dlaczego cały czas siedzi obrażony?
- Cały czas? Rany, ale typ. - Wzniosłam oczu ku niebu. - W sumie to niczego się wtedy nie dowiedziałam. Zaczynam rozumieć o chodzi z tą bucowatością. Tylko to dziwne, bo przy mnie do tej pory nigdy się tak nie zachowywał.
- Ciekawe dlaczego - wymruczała Barb tak cicho, że ledwo ją dosłyszałam.
- Co to ma niby znaczyć? - Dotarliśmy wreszcie do celu i zajęliśmy miejsca z brzegu. Zaczęłam przeglądać spis kaw do wyboru.
- Nie udawaj, Jack. Na pewno to widzisz.
- Widzę co? - Uniosłam wzrok znad karty.
Narzeczeni wymienili między sobą znaczące i lekko rozbawione spojrzenia.
- Łagodnie ujmując...
- Bruce na ciebie leci - dokończył Dick za rudowłosą. - I to tak bardzo, że aż dziwię się, że jeszcze do tej pory się na ciebie nie rzucił jak na inne laski.
- Myślę, że po prostu ceni tą przyjaźń - wtrąciła Barbara.
- Wow, no to chociaż raz. Jeszcze trochę i zaproponuje jej współpracę...
Uciszyłam ich ruchem dłoni.
- O co wam, na Maryję Matkę, chodzi? - Zachichotałam cicho. - Niby podobam się Bruce'owi? Błagam was. Do tej pory nawet nie dawał żadnych znaków, chyba że... - Zawiesiłam się, przypominając sobie sytuację z kanałów. - O mój Boże. Chyba trafił przeze mnie do friendzone.
Barbara roześmiała się głośno, zatykając usta pięścią, aby nie przyciągać zbyt wielkiej uwagi.
- To narobiłaś, dziewczyno. - Starła łezkę z oka.
Dick pochylił się naprzód, niebywale zainteresowany.
- A ty chciałaś go tam umieszczać? - zapytał.
Zająknęłam się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Yyy? Chyba nie. - Schowałam twarz w dłoniach. - Nie wiem. Dlaczego nie powiedzieliście mi wcześniej? Teraz nie mam pojęcia, co mam zrobić. On jest zły, a ja nie wiem, jak mogłabym przeprowadzić z nim rozmowę. Oczywiście, że mi się podoba. W końcu jest mega przystojny, dosyć inteligenty i jakieś poczucie humoru tam ma, chociaż głęboko zakorzenione. Ale do tej pory był dla mnie tylko przyjacielem, więc to chyba byłoby nieco dziwne, gdybym...
- E, tam. - Grayson machnął lekceważąco dłonią. - Idź do niego i pocałuj go czy coś. Skoro ci się podoba, to żaden problem.
- A co ci tak na tym zależy, co? Pilnuj swojego związku, bo jeszcze Barbie przejrzy na oczy, a wtedy miej pewność, że pomogę jej uciec.
- Dick po prostu bawi się w swatkę - wytłumaczyła Barbara. - Chce, żeby Bruce wreszcie dał mu spokój i znalazł sobie dziewczynę. A skoro ty byłabyś gotowa spróbować...
- Jeszcze nic takiego nie powiedziałam. - Prychnęłam głośno. - Co najwyżej, mogę go dzisiaj odwiedzić i wyjaśnić parę spraw.
- Czekamy na relację.
Dobry Boże, powinni sobie znaleźć życie.
:)
Niecałe dwie godziny później zdecydowałam się zapukać do drzwi rezydencji Wayne'ów. Zdążyłam również zobaczyć masę samochodów znajdujących się na podjeździe, więc domyśliłam się, że szanowny miliarder znowu balanguje. A nawet nie było jeszcze siedemnastej!
Skup się lepiej na tym, że ten dupek cię nie zaprosił, chociaż wie, jak uwielbiasz przyjęcia z alkoholem. Powinien się wstydzić. Może już nie jest zainteresowany?
Odegnałam irytujący głos pojawiający się z tyłu głowy. Błagam, wcale tak nie myślałam. To same w sobie wydawało się głupie.
Nie zdziwiłam się, kiedy drzwi otworzył mi mój ulubiony lokaj na świecie. A pewne już było, że jego mina zrzędnie na mój widok.
- Niebiosa chrońcie królową - wymruczał. - Panienka Cobblepot. Była panienka zaproszona?
- Nie tym razem, Alfie, ale mam sprawę do Bruce'a. - Sięgnęłam po szaszłyk z tacki, którą trzymał i wsadziłam go sobie do ust, a następnie uśmiechnęłam się. - Wpuścisz mnie, prawda?
- Chyba nie mam wyboru. - Odsunął się, robiąc mi miejsce przejściu. Z satysfakcją weszłam do środka i rzuciłam zużyty patyczek z powrotem na tackę. - Korytarzem prosto i w lewo.
- Narysuj mi lepiej mapkę - zażartowałam, idąc w wskazanym kierunku.
Nawet gdyby mnie nie poinstruował, i tak dotarłabym bez problemu. Sala, do której weszłam była dokładnie tą samą salą, w której Bruce zawsze urządzał swoje imprezki, a skoro najczęściej byłam zaproszona, znałam drogę. Poza tym, tylko z tego pomieszczenia dobiegała się muzyka.
Źle się poczułam, kiedy weszłam w tłum elegancko ubranych ludzi. Stałam w czarnych spodniach i zielonym sweterku wśród długich sukni i garniturów. Nikt nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi za co byłam dosyć wdzięczna. Osób było nieco mniej niż przeciętnie, dlatego w średnim tłumie nietrudno było mi znaleźć gospodarza. A raczej to on odnalazł mnie.
- Co tu robisz? - zapytał, nawet się nie przywitawszy. - To impreza firmowa. I zresztą, jak ty wyglądasz?
- To miło z twojej strony, dzięki. - Dźgnęłam go palcem w brzuch. - Musimy porozmawiać.
- Akurat teraz? Zaprosiłem nową sekretarkę, która wydaje się być po prostu mną oczarowana, więc wydaje mi się, że trochę przeszkadzasz.
Aha, to super.
- W takim razie już nie będę - burknęłam, zawiedziona sobą, że się w ogóle zgodziłam tutaj przyjść. Powinnam doskonale wiedzieć z filmów, że takie rzeczy nigdy nie kończą się dobrze. Ale nie, musiałam słuchać się tej dwójki idiotów. - Przepraszam, że zakłóciłam twój spokój.
Chwycił mnie za ramię, obracając w swoją stronę.
- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Teraz nie chciał, co?
- Ale zabrzmiało. - Wyrwałam się ostrożnie. - Powiedz mi tylko... Wtedy, w kanałach, kiedy powiedziałeś, że mnie lubisz... Nie chodziło ci wcale o przyjacielskie "lubię cię", prawda?
Zawiesił się na chwilę, po czym pociągnął mnie do jakiegoś pokoju, który okazał się jego gabinetem. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale pierwsze, co zauważyłam to, iż zamknięte drzwi skutecznie zagłuszyły hałasy z zewnątrz. Wokół nas nastała niezręczna cisza. Stanęłam obok kominka, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Nie - powiedział po prostu.
- Nie, że co? Nie, że nie mam racji czy nie, że...?
- Nie, nie chodziło mi o przyjacielskie "lubię cię". - Patrzył na mnie wyczekując mojej reakcji, po czym mówił dalej. - Już od jakiegoś czasu wiem, że coś do ciebie czuję i nawet nie mam pojęcia, dlaczego. Ale wydawało mi się, że tego nie odwzajemniasz. Prawda?
Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale ostatecznie ponownie je zamknęłam, ponieważ nie miałam pojęcia, co. Tyle się ostatnio działo, a ja naprawdę dawno nie byłam kimś zauroczona, nie mówiąc już o zakochaniu się. Chyba zapomniałam jakie to uczucie.
- Nie wiem - oznajmiłam ostatecznie. - Przepraszam, Bruce, ale naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje w mojej głowie.
Uśmiechnął się smutno.
- Niczego od ciebie nie wymagam. - Odwrócił się w kierunku drzwi i już miał zamiar wyjść, kiedy go powstrzymałam.
- Jeśli chcesz, to możesz teraz wyjść i spędzić niesamowitą noc z seksowną sekretarką. Albo... Zostać i pomóc mi zrozumieć, czego chcę.
Odwrócił się na pięcie, uśmiechając się teraz w nieco inny sposób.
- Nie jest aż taka seksowna.
Podszedł do mnie i zanim się zorientowałam, chwycił moją twarz w dłonie i przybliżył nasze usta do siebie.
- Jeśli teraz mnie pocałujesz, nasza przyjaźń może lec w gruzach - wyszeptałam.
- Specjalnie mi na niej nie zależało.
Hm, to w sumie nie było miłe, ale nie robiłam mu wyrzutów, kiedy wreszcie złączył nasze wargi. Pocałunek był naprawdę niezły. Ten gość wiedział, co robić, żeby kobiecie natychmiastowo zrobiło się duszno. Za nim się obejrzałam, uwiesiłam się na nim jak kapucynka na gałęzi. On okazał się bardzo niewychowany, ponieważ po już zaledwie kilku sekundach złapał mnie za tyłek. Nie to, żeby mi to przeszkadzało.
- Poczekaj. - Oderwałam się od niego na chwilę. Spojrzał na mnie pytająco. - Jeśli chodzi o tą sekretarkę, to nie obowiązują cię przypadkiem jakieś przepisy?
Zaśmiał się cicho.
- A kto mnie może zwolnić?
- Co racja, to racja. - Ponownie go pocałowałam, ale tym razem nieco delikatniej. Uznałam, że mogłabym się do tego przyzwyczaić. Przesunęłam dłonie na jego klatkę piersiową. - Jakbyś się pytał, to biorę tabletki.
- Wiem, zawiadomiłaś mnie o tym za pierwszym razem. - Przeniósł swoja usta niżej, na szyję. - Ale dzisiaj mam gości, którzy już się pewnie zastanawiają, dlaczego mnie nie ma.
- Chyba sobie teraz jaja robisz. - Chwyciłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. - Skoro już zacząłeś, to masz dotrzeć przynajmniej do trzeciej bazy.
- Chciałbym, uwierz mi. - Musnął lekko moje wargi. - Jeśli chcesz, mogę ich spławić.
- Sumienie podpowiada mi "nie", ale nieczęsto się go słucham, więc wielkie tak.
Odsunął się ode mnie.
- W takim razie, zaraz wracam.
:)
Tym razem, kiedy obudziłam się w sypialni miliardera zakopana w zmiętoszonej kołdrze, nie miałam kaca, nie mówiąc już o braku wspomnień dotyczących ostatnich paru godzin. Bynajmniej. Pamiętałam wszystko bardzo dobrze z najdrobniejszymi elementami. Wyciągnęłam się na łóżku, wpadając przy tym ramieniem na Bruce'a, który jeszcze smacznie sobie spał.
Poprzedniego dnia, kiedy spławił gości, spędziliśmy u niego parę ładnych godzin, raz to w łóżku, raz oglądając filmy w salonie i tak na przemian. Jednakże, gdy w środku nocy zachciało mi się siku, zauważyłam, że Wayne'a nie ma. Nad ranem obudził mnie, wracając do łóżka, ale ja nie zadawałam mu żadnych wścibskich pytań. Jeśliby chciał, powiedziałby mi sam. Moja dziecięca część osobowości zaśmiała się, wykrywając rym, ale ja starałam się ją zignorować i ponownie powrócić w świat kolorowych snów.
- Jesteś głodna? - usłyszałam mruk z drugiej strony materaca.
- Zjadłabym krewetki. - Położyłam się bokiem w jego stronę.
- Na śniadanie?
- Na śniadanie.
Zastanowił się chwilę, ale potem pokiwał głową, a ja odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem. Cóż powiedzieć? Uwielbiałam krewetki, a skoro Alfred tak świetnie gotuje, to powinnam korzystać z okazji. Chociaż coś podpowiadało mi, że teraz będę przesiadywać tu częściej.
- Czyli jesteśmy teraz tak jakby parą? - Wolałam się upewnić.
- Tak jakby parą - potwierdził. - Jeśli chcesz, oczywiście.
Przewróciłam oczami.
- Nie pytałabym, gdybym nie chciała.
Uniósł lekko kącik ust, po czym wstał i pociągnął mnie za sobą. Po wspólnym prysznicu przyszedł czas na ubranie się, a ja dzięki temu dowiedziałam się, że Bruce ma naprawdę imponującą kolekcję damskiej bielizny. Wolałam jednak wcale jej nie zakładać. Nie dlatego, że byłam zazdrosna czy coś. To wydawało się po prostu niehigieniczne.
Myślałam, że Alfred wyłupie mi oczy, gdy Bruce powiedział mu, co zjemy na śniadanie. Uśmiechnęłam się niewinnie i zajęłam miejsce, oczekując aż pokojóweczka skończy przyrządzać potrawę. W tym czasie dosiadł się do nas Tim, który obrzucił nas znaczącym spojrzeniem.
- Znowu? - zapytał bez cienia żalu. - Mam ci już mówić "mamo"?
- Uprzejmie odradzam. - Prychnęłam żartobliwie.
- Jak chcesz. I tak jesteś chyba za młoda. - Spojrzał na Bruce'a. - A on ma chyba z osiemdziesiąt lat. Nie powinnaś umawiać się z takimi staruchami.
- Faktycznie - przytaknęłam mu z rozbawieniem. - Jakiś taki siwawy.
Wayne zmrużył oczy, ale zignorował nas, chociaż przyłapałam go na tym, jak zerka w lustro naprzeciwko. Pewnie już zastanawiał się, czy pofarbować włosy. Gdyby nie był ślepy na starość, może dostrzegłby, że nie ma ani jednego siwego włoska.
Alfred wreszcie podał krewetki, zachowując mimikę zdegustowanego mężczyzny. Naturalnie nie odezwał się, komentował tylko, kiedy miał taką potrzebę. Teraz tylko szybko odłożył półmisek i umknął z pokoju, chwytając po drodze za miotełkę do kurzu. Czy ten człowiek kiedykolwiek miał wolne? Lepsze pytanie - czy kiedykolwiek robił coś poza gotowaniem i sprzątaniem?
- Dzięki, Alfie! - wykrzyknęłam za nim. - Pychooota.
Nabrałam jak najwięcej, ale po cichu żałowałam, że nie dodał do tego żadnego makaronu. Cóż, nie miałam zamiaru wybrzydzać. Szczególnie, kiedy danie okazało się wyśmienite. Jak wszystko, z resztą, co wychodziło spod rąk Pennywortha. Nie chciałam, jednak przyznawać tego w jego obecności. Bez sensu dodawać mu jeszcze więcej punktów do puszenia się.
- Masz dzisiaj dużo pracy? - zapytałam mojego nowego chłopaka.
- Jak zawsze. - Wzruszył ramionami, na co Tim wzniósł oczu ku niebu, jakby już modlił się o pokutę dla swojego prawnego opiekuna. - Właściwie to muszę zaraz wychodzić.
Westchnęłam.
- To ten moment, w którym powinieneś powiedzieć, że chętnie zrobisz sobie wolne, aby spędzić jak najwięcej czasu ze mną, ale pewnie. Idź do pracy.
Parsknął śmiechem.
- Chyba nie wiesz do końca, jak działa praca.
- Oj, czepiasz się. - Skierowałam w jego stronę groźnie widelec. - Ale wieczorem masz mnie zabrać na jakąś pyszną kolację w drogiej restauracji. Albo do kina. Kino byłoby lepsze.
- Jeśli się mną nie znudzisz, zabiorę cię i na film, i do restauracji.
Przez chwilę chciałam poprawić go, że wcale nie chciałam, abyśmy szli na film tylko do kina, ale przypomniałam sobie o obecności Tima i nie odezwałam się w tej kwestii.
- Brzmi świetnie.
:)
Wszystko było super. Film dosyć wciągający, mimo słabych efektów specjalnych, a kolacja naprawdę wspaniała. Mogłam gadać z Bruce'm godzinami, chociaż wyczerpaliśmy już tematy na parę pierwszych randek. Okazało się, że mamy o wiele wspólnych tematów, niż moglibyśmy się spodziewać.
Miło było, ale się skończyło, kiedy Bruce dostał niespodziewany SMS. Powiedział tylko, że to z pracy i musi tam natychmiast jechać, ponieważ była jakaś awaria. Wzruszyłam tylko ramionami i odprowadziłam go wzrokiem, dopijając wino. Niecałe dziesięć minut później, kiedy skończyłam posiłek, postanowiłam sama wyjść. Bruce zapłacił już na wejściu, więc nie było problemu z rachunkiem.
Wychodząc z restauracji, natknęłam się na komisarza Gordona, który najwyraźniej gdzieś się śpieszył, ponieważ niemal na mnie wpadł.
- Wybacz - przeprosił, ale zatrzymał się, kiedy zobaczył, że to ja. - Och, Jacqueline. Wydaje się, że twój tata ma dzisiaj pecha.
- Co znowu zrobił? - burknęłam, zniesmaczona, że pewnie najbliższy czas mój ojciec spędzi w Blackgate.
- To co zawsze. Kradzież z wielkim rozmachem. - Westchnął, jakby naprawdę było mu przykro z mojego powodu. Ruszyliśmy szybkim krokiem we wskazanym przez niego kierunku. - Tym razem czekał na swoich ludzi na dachu z helikopterem. Chodziło o sporą kasę, więc nie dziwię się, że chciał to załatwić osobiście. Ale Batman się zjawił. Zdjął helikopter. - Wskazał na dach dość wysokiego budynku, aż musiałam nieźle zadrzeć głowę do góry. - I teraz taka sytuacja.
Jak to w Gotham, miasto zawsze spowijała mroczna mgła w nocy, ale dostrzegłam dwa cienie walczące na szczycie biurowca. Oczywiście, było wiadome jak to się skończy.
Batman w końcu zawsze musi wygrać, nie?
No, powinnam była się zamknąć. W końcu tym razem mogło być inaczej.
Tata odbierał dzielnie ciosy, chroniąc się swoją parasolką, ale było wiadome, że przegrywał. W pewnym momencie Czarny Rycerz wytrącił mu ją, kiedy ten chciał uciec za pomocą wbudowanego do niej śmigła. Skrzywiłam się, ponieważ zakończenie było już oczywiste. Zaraz Batman miał go związać i wysłać do więzienia, a ja znowu będę go widywać tylko przez szybkę.
Nagle dostrzegłam, że mój tata niebezpiecznie balansuje na krawędzi. Nie chciałam, żeby moje myśli było zbytnio złowróżbne, ale...
Ale były.
Za nim się obejrzałam, tata leciał już w dół bez żadnej możliwości zatrzymania. Chciałam krzyknąć, żeby Batman złapał go tym swoim sznureczkiem, ale nie mogłam się ruszyć. Komisarz Gordon również zastygł obok mnie. Czas jakby zwolnił, a ja widziałam tylko bezwładne ciało taty zbliżające się coraz bardziej do podłoża. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a ja już dokładnie wiedziałam, co to było. Przerażenie ogarnęło mnie ze wszystkich stron, chwyciło za flaki i nie chciało puścić.
W końcu upadł na ziemię. Towarzyszył temu charakterystyczny dźwięk, którego nawet nie chciałam identyfikować. Dopiero teraz mogłam się ruszyć, biegnąć ile sił w nogach w tamtą stronę. Przebijałam się przez zszokowanych ludzi, których nagle pojawiła się cała chmara.
Gdzieś z tyłu usłyszałam głos komisarza Gordona, który chyba chciał mnie powstrzymać, ale nie zdążył. Upadłam mocno kolanami przy swoim tacie, chwytając go za ramiona. Widok jaki zobaczyłam był nie do opisania. Krew zalewała wszystko, szczególnie twarz. Natychmiastowo zrobiło mi się niedobrze i nie czułam nawet jak dławię się własnymi łzami.
Nie miałam nawet okazji się pożegnać, ponieważ Oswald Cobblepot umarł w momencie, kiedy uderzył w ziemię.
:( :( :(
Nawet nie ma słów, które opisałyby jak bardzo się nienawidzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top