| Rozdział 17 |
Czy powinnam jej pomagać?
W końcu to wieloletnia nienawiść do samej myśli, że ona istnieje i matka kochała ją bardziej, sprawiła, że zabiłam swoją rodzicielkę. Wiele razy wyobrażałam ją sobie jako jej idealną kalkę - napuszoną i wymagającą, nieprzejmującą się nawet własnym dzieckiem, ponieważ było nieidealne. Ale Madeleine okazała się naprawdę sympatyczną i dobrą kobietą, która chciała tylko odzyskać ciotkę.
- Idziesz? - Odwróciła się w moją stronę z delikatnym uśmiechem, kiedy zostałam w tyle. - Pewnie już zauważyłaś, że nie mamy zbyt dużo czasu. Nie chcę cię poganiać, ale sama postanowiłaś pomóc.
- Faktycznie. - Ruszyłam za nią, jednocześnie bijąc się z myślami. Tak bardzo pragnęłam zemsty za wszystkie moje dziecięce nieszczęścia. Jednak coś w środku mówiło mi, że ta zbyt radosna blondynka może okazać się naprawdę wartościowym członkiem rodziny. Ale nie mogłam dać się wytrącić z równowagi własnym uczuciom. Tak dawno na to czekałam...
Zatrzymałam się i wyciągnęłam pistolet. Jeden szybki strzał i będzie po kłopocie. Ucieknę, spełniając swoje odwieczne marzenie - pozbyć się osoby, przez którą nigdy nie doznałam matczynej miłości. Madeleine może była miła, wyglądała na inteligentną i zaradną. Również naprawdę doceniałam jej odwagę i umiejętność ukrywania strachu przed stratą ukochanej osoby. Ale była również moją siostrą - osobą, którą od zawsze nienawidziłam najbardziej na świecie zaraz po własnej matce.
- Jack? - zapytała niepewnie, patrząc na mnie ze zmartwieniem. - Wszystko w porządku?
Wpatrzyłam się w jej pełną emocji twarz. Wydawała się tak do bólu dobra. Kim byłabym, gdybym zabiła ją z własnych, dziecinnych pobudek? Przecież błędy naszej matki nie były jej błędami. Schowałam drżącą dłonią pistolet.
- Tak, ja tylko... - Wymusiłam uśmiech. - Sprawdzałam naboje. Nie jest ich dużo, ale w kieszeniach trzymam więcej spluw. Jesteś pewna, że nie chcesz, abym dzwoniła po posiłki? Mam kontakty.
- Chcę odbić ją na spokojnie. Jestem pewna, że Two-Face'a nie ma w pobliżu, a mojej ciotki pilnuje zaledwie garstka ludzi. Damy sobie... Ty dasz sobie radę. Ja nawet nigdy nie nauczyłam się strzelać.
- Super. - Rzuciłam jej broń. - To idealna okazja, aby się nauczyć. - Ruszyłam dalej, wskazując jej, aby prowadziła. Wyszłyśmy z uliczki i udałyśmy się na północ. - Co to właściwie jest? - zapytałam, wskazując na mały przedmiot, który zabrała z powrotem osiłkowi.
- Pendrive - powiedziała, jakby to miało wyjaśnić wszystko.
- Super, połowa sukcesu. - Westchnęłam. - Jeśli mam ci pomóc, chcę wiedzieć, w co się pakuję.
- Chyba mogę ci zaufać, mimo że zabiłaś tamtego kolesia i jesteś mega przerażająca. - Zmarszczyła brwi, a ja nie byłam pewna, czy żartuje. - Widzisz, pracuję w Central City dla Mercury Labs i mam dostęp do wszystkich najważniejszych badań. W skrócie, Two-Face się nimi zainteresował i porwał moją ciotkę, chyba że mu je przywiozę.
- Nie mógł się włamać?
- Nie wszystkie badania przetrzymujemy w placówce. - Spojrzała zamglonym wzrokiem na urządzenie. - To bardzo ważna rzecz i nie może wpaść w niepowołane ręce. Nie chodzi już nawet o to, że zostałabym zwolniona. Tutaj... Są naprawdę ściśle tajne badania i przepraszam, ale nie mogę o nich mówić.
- Spoko, i tak pewnie nic bym nie zrozumiała. - Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
- Wow, jak na morderczynię, potrafisz bezinteresownie pomóc i jeszcze się nie dopytywać. - Zaśmiała się, ale potem natychmiast umilkła. - Rany, przepraszam. Nie zabijaj mnie za to.
Roześmiałam się głośno.
- Możesz mówić do mnie, jak chcesz. Zrobiłam parę złych rzeczy i myślę, że to miano nie byłoby tak dalekie od prawdy. - Coraz lżej mi się z nią rozmawiało, ale fakt o naszym pokrewieństwie ciągle nie dawał mi spokoju.
- Nie wydajesz się zła, Jack. - Madeleine położyła mi dłoń na ramieniu. - Pomogłaś mi i nie chcesz nic w zamian. Masz zamiar ocalić moją ciotkę. Dla mnie brzmi to jak bohaterstwo.
- Tak, już to widzę jak biegam w pelerynce i ratuję ludziom życie. - Przewróciłam oczami, rozbawiona przez tą myśl. - A skoro mowa o bohaterach. W Central City jest Flash, co nie? Miałaś okazję go poznać?
- Właściwie to tak. Moja kuzynka, Caitlin, mu pomaga. Nie znam niestety jego sekretnej tożsamości, ale zawsze fajnie spotkać najszybszego człowieka na Ziemi.
- Z tego, co słyszałam, wcale nie jest taki najszybszy. - Pacnęła mnie w ramię, jakby starając się powstrzymać mnie od obrażania jej ulubionego superbohatera. - To prawda!
- Cóż... Tak czy inaczej, jesteśmy. - Wskazała na obskurny budynek, przed którym stałyśmy.
- Jaka nagła zmiana tematu.
- Jaki masz plan? - Zignorowała moją uwagę.
- Moje plany zwykle źle się kończą, więc będę iść na żywioł. - Rzuciła mi znaczące spojrzenie. - No, co? Jeśli chcesz możesz tu zostać, jestem prawie pewna, że dam sobie radę. A jeśli nie... Zapraszam za mną.
- Masz zamiar wejść po prostu frontowymi drzwiami?
- Nie lubię wybijać okien. - Sięgnęłam po klamkę. - Ale nie zapukam. Widzisz? Żaden ze mnie bohater. Jestem do szpiku kości zła.
- To miłe, że nie niszczysz okien. - Weszła za mną do pustego przedpokoju. Teraz szeptałyśmy na wszelki wypadek. - Superbohaterzy, których znamy, często to robią.
- I tu mnie masz. - Stanęłam na stopniu prowadzącym na następnie piętro. - Słyszę głosy na górze. Zostań tutaj i osłaniaj tyły.
- Dzięki, wiedziałam, że się przydam - zadrwiła, ale posłuchała się mnie.
Ruszyłam po schodach, przy okazji wyjmując broń, ale trzymałam ją spokojnie zwieszoną na dole. W końcu weszłam do pokoju, w którym stało czterech mężczyzn z karabinami i starsza kobieta przywiązana do krzesła. Uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie, kiedy lufy zostały skierowane w moją stronę.
- Hej, hej. Spokojnie, chłopaki. - Odłożyłam broń na ziemię dla niepoznaki. - Jacqueline Cobblepot. Mówi wam to coś?
- Co tu robisz? - warknął jeden.
- Powiedzmy, że wasze misiaczki zawiodły, a laska, która miała wam dostarczyć pendrive'a zabiła ich i zwiała. Dzika woda brzegi rwie. Czy jakoś tak.
- Cicha woda... - zaczął jeden, ale drugi go pacnął.
- I co? - burknął.
- Powiedzmy, że przechodziłam obok i przyłapałam ją na tym haniebnym czynie. A skoro zginęli ludzie przyjaciela taty, to czemu miałabym nie pomóc? - Skinęłam głową w kierunku schodów. - Laska siedzi na dole. Wrobiłam ją, że chcę jej pomóc.
- No, nieźle. - Zarechotał głośno. - Pingwin musi być dumny z takiej sprytnej córki.
- A jakże. - Ukłoniłam się lekko, jednocześnie podnosząc broń i wkładając ją z powrotem do kieszeni płaszcza. - Ale nic za darmo. Płaćcie albo zachowam sobie to ciekawe urządzenie, a szef nie będzie zadowolony. Milion na początek.
- Nie mamy tyle - furknął ten z przodu.
- Oczywiście, że nie macie. Jesteście tylko przeciętnymi gangsterami. - Prychnęłam głośno. - To dajcie mi ją. - Wskazałam na przywiązaną kobietę. - Każda para rąk przyda się w kartelu.
- Oho, nie wiedziałem, że panienka Cobblepot zajmuje się takimi sprawami. - Wziął nóż i odciął kobietę, a następnie pchnął w moją stronę, tak że wylądowała tuż przy moich stopach. - Jest cała twoja. Możesz też zrobić z jej dziwkę. Niektórych jarają stare ciałka.
- Zanotuję to sobie. - Uśmiechnęłam się szyderczo i skierowałam się do kobiety. - Zejdź na dół, czekają tam na ciebie moi ludzie. Spróbuj uciec, a ostatnie co zobaczysz, to pistolet skierowany w twój mózg.
Kobieta, cała zapłakana i przerażona, posłusznie wstała i zaczęła iść ostrożnie do schodów. Kiedy zniknęła już za drzwiami, wyjęłam broń.
- Jestem dozgonnie wdzięczna, panowie. - Przechyliłam głowę. - Ale nie sądzę, żebyście byli moimi najmądrzejszymi negocjatorami.
Strzeliłam dwóm z przodu w głowy, ale pozostali rzucili się na mnie z karabinami. Pokój był mały, ale udało mi się sprawnie robić uniki. Podbiegłam za jednego i zasłoniłam się jego ciałem jak tarczą, kiedy drugi strzelał. Zabił swojego współpracownika, którego później bezwładne ciało udało mi się rzucić na jego zabójcę. Było ciężko, ale opłacało się. Ten zachwiał się przez chwilę, dzięki czemu miałam szansę wypchnąć go przez okno.
- Kurwa - mruknęłam. To nie była najmądrzejsza decyzja. To było zaledwie drugie piętro i była szansa, że gość przeżył. Dla upewnienia wyjrzałam przez okno i strzeliłam do niego parę razy. Chyba trafiłam, więc to powinno załatwić sprawę.
Schowałam niepotrzebny już pistolet i udałam się z powrotem na dół. Nie doszłam jednak do Madeleine, ponieważ na półpiętrze spotkałam jej ciotkę, która już uwolniła się ze wszystkich więzów. Spojrzała się na mnie zaskoczona.
- Jacqueline Cobblepot. Słyszałam tylko o jeden osobie, która się tak nazywa.
- Wow, córka Pingwina. Faktycznie jest pani na bieżąco.
- Nie znałam cię tylko jako córkę Pingwina... - W jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. - Znałam cię jako moją słodką siostrzenicę. Jackie... Nie pamiętasz, jak odwiedzałam cię przed tą całą tragedią? Zawsze byłaś mi bliska, ale potem...
- Może coś tam pamiętam, a może nie - powiedziałam lodowato. - Ale nienawidzę rodziny mojej matki. Jeśli powiesz Maddie o tym, że jest moją siostrą, umrzesz.
Otworzyła lekko usta i drżącą dłonią starała się mnie dotknąć, ale odepchnęłam ją.
- Ja... Rozumiem wszystko... - załkała cicho. - Byłaś chora, kiedy... Kiedy Margie... Ale to już nie istotne. Teraz jesteś dorosła i powinnaś wiedzieć... Margie, twoja matka, naprawdę mocno cię kochała tylko nie zawsze potrafiła to okazać. Po tylu latach powinnaś spróbować chociaż spojrzeć na to z innej perspektywy.
- Znam tylko jedną perspektywę - syknęłam. - Czy Maddie wie, że ma siostrę? Wie, co zrobiłam?
- Wie, że jej matka miała drugie dziecko, ale myśli, że Margie miła wypadek. - Wciągnęła gwałtownie powietrze. - Wiem, że jest w tobie dobro, Jackie. Byłaś taką śliczną, radosną dziewczynką. A teraz jesteś silną, waleczną kobietą. Pomimo twoich błędów, jestem z ciebie dumna, że zwalczyłaś swoją chorobę.
- Nie jestem chora! - krzyknęłam, ale natychmiast się opanowałam. - Wszystko jest ze mną w najlepszym porządku, dziękuję. A teraz radzę zabrać moją siostrę i wracać do Central City.
Zeszłam na dół o kilka stopni, ale zatrzymałam się gwałtownie, kiedy zobaczyłam Madeleine wpatrującą się we mnie z szokiem.
- Ty... Jesteś moją siostrą?
Przymknęłam powieki, przeklinając się za swoją nieuwagę.
- Zależy jak dużo słyszałaś.
- Wystarczająco! - wykrzyknęła, a potem spojrzała z wyrzutem na ciotkę. - A ty... Wiedziałaś, kim jest i nie chciałaś, żebym ją poznała! - Przeniosła wzrok na mnie ze łzami w oczach. - Zabiłaś moją... Naszą matkę. Dlaczego?
- Jackie była chora... - zaczęła ciotka.
- Zamknij się! Nie musisz tłumaczyć się za mnie! - warknęłam, popychając się na ścianę. - Chcesz wiedzieć, Madeleine? - Zeszłam kilka stopni, stając z nią w twarzą w twarz. - Zabiłam ją, ponieważ była bezlitosną suką. Zabiłam ją, ponieważ w kółko słyszałam tylko, jaka to Maddie jest niesamowita, jaka idealna i dlaczego ja nie mogę taka być... Zabiłam ją, ponieważ nigdy nie mnie nie doceniała i myślała, że jestem chora albo opętana. Jestem pewna, że sama chciała mojej śmierci, więc zabiłam ją, ponieważ nie chciałam, aby zrobiła to pierwsza!
Zaczęła kręcić głową, starając się odgonić łzy.
- To nie prawda... Moja mama taka nie była... - Schowała twarz w dłoniach na parę sekund. - Przecież... Nie rozumiem... Zawsze mówiła o tobie same dobre rzeczy, chwaliła, jaka jesteś mądra....
- Czy na pewno mówimy o tej samej kobiecie? - mruknęłam.
- Obawiam się, że mogła być nieco ostra, ale to nie dlatego, że się ciebie bała - wtrąciła ciotka, której imienia nawet nie pamiętałam. - Tylko dlatego, że bała się o ciebie. Wiele razy opowiadała mi, jak się martwi, że twoja choroba postępuje.
- Nie jestem...
- Może teraz już nie. - Uśmiechnęła się smutno i spojrzała na Madeleine. - Kochanie, musisz zrozumieć...
- Rozumiem, naprawdę. - Powiedziała wyciągając dłoń w moją stronę. Zrobiłam to samo i chwyciłyśmy się za dłonie. - Po prostu... Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przetrawić. I wiem, że możesz czuć do mnie niechęć... Ale chciałabym ci udowodnić, że zawsze marzyłam, aby cię poznać. Obiecaj tylko, że poczekasz, aż będę gotowa.
- Nie chciałam cię nawet prosić... - Doprawdy, byłam w szoku. Minutę temu dowiedziała się, że własna siostra zabiła jej matkę, a teraz mówi, że pragnie mnie poznać. Przyznam, że do moich oczu pchały się łzy wzruszenia. Mimo wszystko, dobrze byłoby mieć siostrę. Szczególnie taką, która jest tak niesamowita, jak Madeleine. - Może kiedyś wyjdziemy na kolację?
- Może jutro wieczorem? - zaproponowała.
- Wow, nie potrzebujesz dużo czasu. - Zaśmiałam się. - Przepraszam, że tak naskoczyłam. Czasami nie panuję nad swoimi emocjami i nie będę was oszukiwać. Ciągle potrzebuję psychiatry. Nie chcę być nazywana chorą, ale myślę, że jeśli wejdziecie do mojego życia, to może wreszcie odzyskam spokój.
- Dziękuję, że jesteś szczera. - Maddie puściła moją dłoń i zaśmiała się smutno. - Co tu się właśnie stało? Przed paroma sekundami chciałyśmy się wszystkie pozabijać, a teraz stoimy tu, jakbyśmy znały się od zawsze.
Ciotka przytuliła ją lekko.
- Oby tak pozostało.
:)
Nie mówiłam nikomu o tym, co się stało. Sama nie do końca wiedziałam, co czuję. Jednocześnie ciągle jakiś zły głos z tyłu głowy przypominał mi o zemście, ale przecież... Moja rodzina rozrosła się. Jasne, Barbara zawsze pozostanie dla mnie siostrą, ale Madeleine naprawdę nią była. W głębi duszy czułam się naprawdę szczęśliwa, że wybaczyła mi to, co zrobiłam. Chociaż wątpiłam, żebym kiedykolwiek mogła zobaczyć swoją matkę w takim świetle w jakim widziały ją ciocia i Maddie. Bo jeśli chociaż przez chwilę pomyślałabym, że była dobrą osobą... Wtedy jej śmierć nie miałaby żadnego sensu, a ja pozostałabym po prostu psychicznych dzieckiem, które zabiło własną matkę.
Punkt siódma stawiłam się w restauracji, którą wynajęłyśmy, aby bliżej się poznać. Byłam zaskoczona, widząc swoją ciotkę. Bez tych całych łez i obszarpanych ubrań, wyglądała na naprawdę piękną kobietę. Madeleine miała z niej wiele, podobnie jak z naszej matki, a i ja zaczęłam dostrzegać u siebie rodzinne podobieństwo.
- Jak udało ci się znaleźć taki wypasiony lokal? - Maddie uśmiechnęła się w moją stronę, zajmując swoje miejsce.
- Mój tata jest bogaty, to ci powinno wystarczyć. - Odwzajemniłam uśmiech. - A skoro o tym mowa, kim jest twój ojciec?
- Nie mam pojęcia. - Zerknęła na ciocię. - Chyba, że ty jeszcze masz jakieś tajemnice.
- Margie nigdy mi nie mówiła. - Wzruszyła ramionami.
- Mama urodziła mnie, kiedy miała szesnaście lat. Po tym rzuciła szkołę i zamieszkała ze swoją starszą siostrą. Parę lat później urodziłaś się ty. Niestety, nie do końca pamiętam tych lat, kiedy żyłyśmy pod jednym dachem. Miałam wtedy z cztery latka i kojarzę zaledwie urywki. Tak czy siak, zabrała cię do twojego taty dwa lata później i zamieszkała z wami. Oczywiście, odwiedzała mnie, ale nigdy nie wiedziałam, dlaczego chciała nas rozdzielić...
- Najwyraźniej uważała, że jestem dla ciebie niebezpieczna. - Prychnęłam głośno.
- Mając dwa latka w napływie złości udusiłaś kanarka - wtrąciła ciocia, a Maddie zgromiła ją wzrokiem. - Oczywiście, to nic złego. I tak mi przeszkadzał.
Nie wiem, czy było to odpowiednie do sytuacji, ale roześmiałam się.
- Po tym, co się stało - kontynuowała Maddie - przeniosłyśmy się z ciocią do Central City. Dalej nic ciekawego. A jak wyglądało twoje dzieciństwo?
- Morderstwo matki, tułaczki po szpitalach i na koniec wizyta w Arkham do czternastego roku życia - odpowiedziałam. - Przepraszam, nie powinnam chyba o tym mówić.
- Nie, spokojnie - powiedziała, jednak w jej oczach zobaczyłam żal. - Już dawno pogodziłam się z jej śmiercią, a ty byłaś wtedy bardzo niestabilna, więc nawet nie mogę powiedzieć, że to twoja wina. Cholera, miałaś sześć lat! To nieco straszne, ale... Dam radę to przeżyć.
Uśmiechnęłam się.
- Jesteś niesamowita - powiedziałam. - Nie mogłabym nawet sobie wymarzyć lepszej siostry. Czy byłaby jakakolwiek szansa, żebyście wróciły do Gotham?
Skrzywiła się.
- Niestety, ale mam tam pracę, która jest dla mnie bardzo ważna. - Spojrzała na swoje dłonie z wyrzutem, jakby była zła na siebie. - Ale nie martw się, będę cię często odwiedzać. Kiedy już nie odnalazłam, nie chcę cię stracić.
Nie wierzyłam w to, co się działo. Kiedyś myślałam, że moje życie jest do chrzanu. Smutna egzystencja bez radości. Ale teraz widzę, ile osób przy mnie było. Ile mnie kochało, doceniało i rozumiało. Te kobiety znałam zaledwie dwa dni, a już okazały mi tyle miłości i ciepła. Czy kiedykolwiek mogłam poprosić o więcej? Miałam fantastyczną rodzinę, przyjaciół, życie. Czułam, jakby już nigdy nic nie miało pójść źle.
:) :) :)
Przepraszam, że dzisiaj krótszy rozdział i sama czuję, że jest odrobinę chaotyczny (może kiedyś poprawię, ale na razie to musi wystarczyć, bo za bardzo chcę już pisać następne części tej historii :P). Wiem, że ta relacja jest meegaa wymuszona, ale nie jestem w stanie chyba napisać nic innego. Jack zabiła Maddie matkę, ale Maddie nie ma nic przeciwko. Cóż, uznajmy, że po prostu Maddie jest święta i kochała Jack przez te wszystkie lata nawet jej nie znając, dlatego przebaczenie jest takie proste.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top