| Rozdział 15 |

Po czasie dowiedziałam się, gdzie byli przetrzymywani Barbara i burmistrz. Okazało się, że moja przyjaciółka przez cały ten czas siedziała w Iceberg Lounge, przywiązana do góry lodowej, a Hill został wysłany do Ace Chemicals. Ciągle byłam obrażona na wujka Eda i nie odzywałam się do niego przez kilka tygodni, mimo że tata powtarzał, iż trzymanie zbyt długo urazy jest niezdrowe. W sumie mogłabym mu już wybaczyć, ale coś w środku mi nie dawało.

Z tego, co widziałam w wiadomościach, policja powoli dawała już sobie spokój z poszukiwaniami Rogue, a i dziennikarze przestali być mną tak zainteresowani. Cieszyło mnie to, ponieważ naprawdę nie chciałam rozgłosu, a utrata anonimowości zapewniłaby mi bilet w jedną stronę do Blackgate. A do tego naprawdę nie dążyłam.

Ciągle trenowałam, ale już nie po to, aby złapać Jokera, ale dla siebie. Zauważyłam, że to mnie wyciszało. A poza tym, jeśli kiedyś powrócę do zabijania na zlecenie, to jest szansa, że spotkam Batmana. Miło, by było mieć jakąkolwiek szansę. Nie to, żebym łudziła się szansą wygranej. Po prostu... Powinnam go unikać.


:)   3 os.   :)


Drzwi otworzyły się z lekkim zgrzytem. Kobieta przekroczyła próg, uderzając obcasami o drewnianą podłogę. Westchnęła z żalem, dokładając kluczyki na komodę.

Dom wydawał się taki cichy. Zawsze taki był, kiedy nie było jej. Wnosiła do niego śmiech i radość. A potem odchodziła do "miłości swojego życia". Ale po jakimś czasie zawsze wracała. Ze złamanym sercem, ale wracała. Prosto w ramiona rudowłosej. Ale teraz... Teraz było inaczej. Harley odeszła już na zawsze.

Pamela czuła dogłębną pustkę. Już od dawna wiedziała, że kocha blondynkę. Nie mogła jej jednak tego powiedzieć, ponieważ zdawała sobie sprawę z toksycznej miłości Harley do Jokera. Gdyby nie on, jej ukochana żyłaby ciągle.

Kobieta musiała poukładać swoje życie. Po śmierci Quinn była załamana. Musiała wyjechać z Gotham City, zniknąć z mapy świata. Spędziła wiele miesięcy, myśląc nad swoim dalszym losem. Aż pewnego dnia obudziła się i doszła do wniosku, że jest już gotowa na zemstę.

Nie znała tożsamości morderczyni Harley. Wiedziała tyle, ile media. Zrobiła to kobieta o pseudonimie Rogue o niewyobrażalnie drogim sprzęcie. Ale była tak zdesperowana... Tak bardzo pragnęła wreszcie zaznać spokoju.

A teraz miała już plan. 


:)   Jack   :)


Przewróciłam oczami, widząc Dicka uśmiechniętego od ucha do ucha. Ostatnio często łaził w skowronkach, biorąc pod uwagę, że on i Barbie znowu się zeszli. Nie żebym miała coś przeciwko ich związkowi. Nie przepadałam za nim, ale skoro Barbara go kochała i ją uszczęśliwiał, to nie mogłam się wtrącać. Ale kiedy wychodziliśmy na miasto... Cóż, powiedzmy, że czułam się jak piąte koło u wozu. Dlatego zawsze zabierałam ze sobą podstawowy przybornik trzeciej osoby na randce - telefon, krzyżówki... No, i oczywiście Bruce'a. Co z tego, że był zajęty firmą? Ja byłam przecież ważniejsza. Nigdy jednak specjalnie nie narzekał. 

- Co tam? - Otworzyłam szerzej drzwi, żeby wpuścić go do środka. Byłam nieźle zdziwiona, że pojawił się przed moim domem. - Skąd w ogóle wiesz, gdzie mieszkam?

- Błagam cię. - Przewrócił oczami, wchodząc do przedpokoju. - Mam sprawę.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie, ale wal. - Zamknęłam drzwi i zaprowadziłam go do salonu. - Czekaj. Muszę zachować się jak dobra gospodyni. Kawy, herbaty?

- Dzięki, nie trzeba. - Rozejrzał się teatralnie i zagwizdał. - Nieźle mieszkasz. Ojczulek w domu?

Prychnęłam głośno i nie odpowiedziałam. Usiadłam na kanapie, a Dick po chwili zrobił to samo i spojrzał się na mnie z lekkim uśmieszkiem, jakby coś kombinował. 

- Jak tam układa się tobie i Bruce'owi? 

Zmarszczyłam brwi.

- Chyba nie rozumiem.

- No... Nie jesteście razem? - Przekręcił zabawnie głowę.

- Co? Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie, śmiejąc się przy tym szaleńczo. - Jesteśmy przyjaciółmi. Traktuję go jak starszego brata, serio. Nigdy nie myślałam o nim inaczej.

Teraz to on wyglądał na skołowanego.

- Serio? Bo wydawało mi się, że Bruce... - Machnął dłonią. - Nie ważne. Przyszedłem tu w określonym celu. - Odetchnął głęboko i wyciągnął z kieszeni czarne pudełeczko. Z grobową miną otworzył jej, a moim oczom ukazał się przecudny pierścionek.

- Och, Dick! - zakrzyknęłam z przesadną radością. - Tak! Oczywiście, że tak! 

- Zamknij się - burknął. - To dla Babs. Co o tym myślisz?

- O pierścionku czy o tym, że masz zamiar się oświadczyć? - Nie czekałam na odpowiedź. - Bo jeśli chodzi o oświadczyny, to osobiście uważam to za zły pomysł, ale to z egoistycznych pobudek, bo jako twoja żona Barbie będzie miała pewnie mniej czasu dla mnie. Ale skoro kocha cię do szaleństwa, to powinieneś to zrobić. A pierścionek jest okej.

Westchnął z irytacją.

- Chodziło mi o to... To nie za szybko? W końcu dopiero się zaszliśmy. Nie jestem pewien, czy to nie jest zbyt odważny krok. Może ją spłoszę i wtedy...

- Hej! Ziemia do Dicka! - Zaakcentowałam mocno moje słowa. - Nie słyszałeś, jak kilka chwil wcześniej powiedziałam, że Barbie kocha cię do szaleństwa?

- Czyli uważasz, że się zgodzi? - Uśmiechnął się szeroko. - Dziękuję, Jack. Musiałem mieć pewność, a ty możesz patrzeć na ten związek obiektywnie. I... Co to znaczy, że pierścionek jest tylko okej?

Wzniosłam oczy ku niebu.

- Na litość boską. Pierścionek jest przecudny, okej?

Skinął głową, wstając z siedzenia.

- Jeszcze raz dziękuję. Tylko wiesz... Nie wygadaj się, nie?

- Będę milczeć jak trup. - Uśmiechnęłam się szeroko.

- Chyba jak grób.

- Na jedno wychodzi. 


:)


Po wyjściu Graysona nie miałam zbyt wiele rzeczy do roboty. Włączyłam telewizor i skakałam po kanałach niczym zombie. W końcu zatrzymałam się na jakiejś brazylijskiej telenoweli. To było lepsze niż nic. 

Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i wychyliłam, myśląc że zobaczę tatę. Ale niestety nie miałam tyle szczęścia. Wujek Ed nawet na mnie nie spojrzał, tylko odłożył na wieszak swój płaszcz i melonik, a następnie ruszył przed siebie korytarzem.

- Żadnego witaj, cześć albo pocałuj mnie w dupę? - krzyknęłam za nim.

Usłyszałam jak się zatrzymuje, a już po chwili stanął przede mną.

- Myślałem, że się do mnie nie odzywasz.

- Bo tego nie robię. - Założyłam ramiona na klatce piersiowej. - Ale liczyłam, że w tobie pozostanie chociaż odrobina uprzejmości. Przeliczyłam się.

Uniósł brwi. 

- Nie będę cię przepraszał w nieskończoność. 

Prychnęłam głośno.

- Co tu właściwie robisz? - Zmrużyłam gniewnie oczy. - Mama nie nauczyła cię pukać?

- Jestem u siebie. - Wzruszył ramionami.

- Nie mieszkasz tu - odparłam niemiło i wlepiłam wzrok w telewizor. - Właściwie to nie jesteś tu nawet mile widziany.

- Ciekawe. Oswald mówi, co innego. 

Wypuściłam powietrze z głośnym sykiem i wstałam, stając z Edem twarzą w twarz.

- Riddle me this, why you gotta be so fucking annoying? - Szturchnęłam go palcem wskazującym. - Nawet przepraszać ładnie nie umiesz.

Przewrócił oczami.

- Ile razy mam... - Zacisnął zęby. - Przepraszam?

- Nie przekonałeś mnie. 

Westchnął ciężko.

- Naprawdę bardzo mi przykro, że porwałem twoją przyjaciółkę. Musisz, jednak wziąć też pod uwagę, że nieco zniszczyłaś mój... - Zgromiłam go spojrzeniem, więc urwał. - Chodzi mi o to, że... Jacqueline, jesteś dla mnie niczym córka. Nie chcę stracić twojego zaufania. 

- Ooo... Jak słodko. - W przesadnie teatralnym geście przyłożyłam dłonie do serca. - Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz przepraszać. - Objęłam go szybko. - Ty jesteś dla mnie jak drugi ojciec. W sumie to tak jakby nim jesteś, biorąc pod uwagę ciebie i tatę. Ale nigdy nie pytam...

- To jest ten moment, w którym powinnaś się przymknąć.

- Pewnie masz ra...

Przerwałam zdanie i odsunęłam się od niego, słysząc okropnie głośny szum dobiegający z telewizora. Telenowela znikła, a na jej miejscu pojawił się szary, migający ekran. Już chciałam zwalić to za zły odbiornik, ale zauważyłam pojawiający się kontur twarzy. Parę chwil później mogłam już z łatwością rozpoznać jedną z najsłynniejszych żeńskich kryminalistów w mieście, Poison Ivy.

- Chciałabym serdecznie przywitać wszystkich mieszkańców Gotham! - odezwała się. Jak na mój gust całkiem uprzejmie, ale miałam przeczucie, że jej intencje odrobinę od tego odbiegają. - Nie martwcie się, moi mili, nie szykuję niczego szałowego na dzisiejszy dzień. - Uśmiechnęła się złowieszczo. - Chciałabym tylko przesłać wiadomość do kogoś, kto ostatnio zrobił naprawdę złą rzecz. - Uśmiech zniknął. - Moja ukochana przyjaciółka, Harley, została parę tygodni temu okrutnie zamordowana, jak wszyscy pewnie doskonale wiedzą. Policji najwyraźniej nie chce się już szukać winowajczyni, huh? Niech się pan nie martwi, komisarzu Gordon, zrobię to za pana. I wymierzę sprawiedliwość na swój własny sposób. - Przybliżyła się do kamery i mówiła cicho, jakby chciała przekazać jakiś sekret. - Jeśli to oglądasz, Rogue, wiedz, że cię dopadnę. Może nie dzisiaj, może nie jutro, ale wkrótce. Dowiem się, kim jesteś i zrobię z tobą dwa razy gorsze rzeczy, niż ty z Harley Quinn. - Uśmieszek powrócił. - Jeśli nie chcesz to przedłużać i masz na tyle odwagi, aby stawić mi czoła, czekam dzisiaj na ciebie w porcie o północy. Możesz się nie stawić, ale wtedy wiedz, że podłożyłam ładunki wybuchowe pod mieszkania dwudziestu niewinnych osób. Nie przyjdziesz... Bum! Policja interweniuje... Bum! Chyba rozumiesz, nie? A jeśli komuś przyjdzie do głowy wezwać Batmana... Chyba już wiecie. - Mrugnęła zadziornie, a na ekranie ponownie pojawiła się brazylijska telenowela. 

Przez chwilę ja i Ed staliśmy w milczeniu, które następnie przerwałam głośnym wybuchem śmiechu. 

- Słyszałeś ją? - Chichotałam głośno. - Niby taki misterny plan, a nie przewidziała, że nie będzie mi się chciało. - Otarłam łzę rozbawienia z oka. - No, nieźle. Czyli dzisiaj będzie trochę trupów, nie?

- Najwyraźniej. Ponieważ oczywiście nie idziesz.

Natychmiast przestałam rechotać.

- A nie słyszałeś, co przed chwilą mówiłam? Nie jestem jakoś specjalnie odważna, a ta laska umie władać roślinami. Dziękuję bardzo, ale moją super mocą jest tylko niesamowity wygląd i poczucie humoru. Tym jej raczej nie pokonam. 

- Możesz ją zawsze zagadać na śmierć. Tak czy siak, nie wątpię, że dałabyś sobie radę. Po prostu nie chcę, żebyś ryzykowała. - Spojrzał na mnie przenikliwie. - Jesteś pewna, że sama nie chcesz iść? Sporo ludzi umrze.

- Codziennie ktoś umiera.

- W tym dzieci.

- Nawet nie lubię dzieci.

- Zwierzątka?

- Zwierzątka to się je na obiad. - Rzuciłam w jego stronę zawadiacki uśmiech.

Odetchnął z ulgą.

- Dobrze. Chyba mam pewność, że sumienie cię nie ruszy i nie zmienisz zdania. - Spojrzał na zegarek. - Powinienem już iść, ponieważ spóźnię się na spotkanie z Oswaldem.

- Hmm... Coś jak randka? - Uśmiechnęłam się szeroko.

- Do zobaczenia, Jack! - rzucił tylko na odchodne. 

Po jego wyjściu jeszcze przez chwilę śmiałam się do siebie.


:)


Czyli wiedziałam już, że nie obejdą mnie zbytnio martwi ludzie, chociaż przyznam, że coś w środku ściskało mnie na myśl o martwych szczeniaczkach. Pozostawała jeszcze inna sprawa, która trzymała mnie przez cały czas po wyjściu Eda. Zastanawiałam się, czy miał rację. Byłabym w stanie pokonać Poison Ivy? W końcu tyle trenowałam, to byłby idealny moment, aby przetestować swoje umiejętności. 

Nie, nie, nie. To nie był dobry pomysł. W końcu ta szurnięta laska była tak pieprzenie zdesperowana, aby mnie zabić, że nie cofnie się dosłownie przed niczym. A życie naprawdę jeszcze było mi miłe.

Ale w sumie... Bez ryzyka nie ma zabawy, prawda?

Tyle myśli krążyło po mojej głowie. Z jednej strony chciałam się pobawić z Poison Ivy, ale z drugiej było zbyt wiele szans na to, że ta zabawa nie skończy się dla mnie dobrze. W końcu sam Batman wiele razy ledwo uchodził z życiem walcząc z jej... Zwierzątkami? Czymkolwiek były te zmutowane rośliny - były niebezpieczne. 

Może powinnam ze sobą zabrać specjalny sprej? Ale przecież nie miałam zamiaru iść...

Uznałam, że w sumie nie będzie w tym nic złego, jeśli udam się na spacer o północy. W stroju Rogue. Do portu. To przecież tylko spacer. 

No, i tak też zrobiłam.

Teraz stałam, skryta w cieniu budynku, obserwując uważnie teren. Jak na razie nie było widać żywej duszy. Oprócz paru bardzo nienaturalnie wyglądających roślinek, ale to był przecież tylko szczegół, prawda? Jakbym to nich podeszła to na pewno nic by się nie stało.

Tak, sama też w to wątpiłam. Już miałam się wycofać i wracać do bezpiecznego domku, kiedy to roślina poruszyła się i uniosła do góry. Przeklęłam w myślach. Była o wiele większa, niż się spodziewałam. Przerastała mnie trzykrotnie i wyglądała, jakby była w stanie pożreć mnie żywcem. I wtedy jak na zawołanie otworzyła się, a w środku pojawiła się rudowłosa kobieta w skąpym, zielonym stroju. 

- To chyba czas na mnie - wymruczałam do siebie i odwróciłam się. Nie dane mi było zajść, jednak daleko, ponieważ niespodziewanie pnącza pochwyciły mnie w talii i uniosły do góry przy okazji odbierając mi również broń. - Co do...? Ja pierdolę, a myślałam, że mnie nie widać.

- Cóż za miłe spotkanie, Rogue - odezwała się Ivy, kiedy jej roślina ustawiła mnie przed nią. - Jesteś o wiele głośniejsza, niż sądzisz. A pozostawianie samochodu po drugiej stronie doków nie było zbytnio mądrym pomysłem.

Wzruszyłam ramionami.

- Co ja poradzę. Nie jestem specjalnie inteligentna.

Kobieta zmarszczyła gniewnie brwi.

- Prawda, nie jesteś. Świadczy o tym fakt, że zamordowałaś Harley Quinn i myślałaś, że kara cię nie ominie. - Uniosła ramiona, jakby chciała pokazać całą tą sytuację. - Nie ominęła. Dzisiejszej nocy zginiesz. Ale najpierw musisz wycierpieć swoje. 

- Nie uważasz, że zbytnio dramatyzujesz? - Uniosłam brwi. - Słuchaj, cała ta sytuacja nie powinna się zdarzyć. Powiedzmy, że wrócę do domu, a ty wybuchniesz sobie w spokoju tych nieszczęśników, okej? Ja tu tylko przejazdem.

Kompletnie mnie zignorowała.

- Zdejmij maskę. Chcę widzieć twarz osoby, która zabiła moją przyjaciółkę. 

- Przyjaciółkę, co? - spytałam złośliwie. - Jak na mój gust, takich rzeczy nie robi się po prostu dla "przyjaciółki". Powiedz mi, Ivy, nie byłaś przypadkiem zazdrosna o Jokera? - Zobaczyłam jej minę i od razu wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt. Jeśli wcześniej była zła, to teraz ledwo powstrzymywała się od furii. - Czyżby ktoś tu się zakochał w Harley? Chociaż ty jedna. Ja na własne oczy, wiesz, chwilę przed śmiercią tej idiotki, widziałam, jak Joker ją traktuje. Była niczym. Śmierdzącym gównem, które nikogo nie obchodziło. Nawet naszego klauna naczelnego. Dlatego chcę wiedzieć... Co takiego sprawiło, że ta mała jędza akurat tobie zawróciła w głowie?

- Stul pysk! - Podeszła i walnęła mnie z pięści w twarz. Nie powiem, trochę zabolało, a w buzi poczułam metaliczny smak krwi. - Nie masz pojęcia, jaka ona była! Była tysiąc razy lepsza od twojej nędznej egzystencji! Ale nie martw się. Ty również nie pożyjesz długo. - Psiknęła mi czymś prosto w twarz. Zaczęłam się krztusić. Czułam, jakby z moich płuc wybyło całe powietrze. Nie mogłam złapać oddechu. - Sama to stworzyłam. Niezłe, prawda? Otruta osoba przez kilka minut ma ważenie, że się dusi, aż wreszcie naprawdę jej płuca przestają działaś, a ona umiera. - Zamrugałam szybko. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się mroczki. - Nie martw się. Na razie potrzebuję cię żywej, więc podałam ci małą dawkę. Za parę sekund przestanie działać.

Tak też się stało. Po chwili mogłam już normalnie złapać oddech, chociaż było to nieco trudne przez maskę. Ale skoro ona jej na razie nie ściągnęła - najwyraźniej zapomniała o tym w przypływie złości - to ja też nie zamierzałam. 

- Powiedz mi... - wycharczałam. - Jak to było mieć świadomość, że Harley nie czuje tego samego? Że zawsze jak wierna suka wraca do swojego pana, który poniża ją, podczas gdy ty chcesz jej dać miłość i ciepło? Że to jego kocha, a nie ciebie?

Złapała mnie za gardło.

- Czy nie kazałam ci się przypadkiem zamknąć?

- Niby tak... - Podczas tej całej miłej pogawędki i chwil, kiedy Poison Ivy nie uważała, udało mi się wyciągnąć ze skrytki nóż myśliwski. - Ale nie słynę z bycia cicho. - Wbiłam nóż w pnącza i rozerwałam je, jednocześnie kopiąc panią botanik w klatkę piersiową. Poleciała do tyłu, uderzając w wielkie płatki swojego kwiatka. 

Nie czekając na rozwój wydarzeń, chwyciłam pistolet schowany w lewym bucie i zaczęłam strzelać do atakującej mnie rośliny. Jak się domyśliłam, cała jej esencja życiowa znajdowała się w środku, więc w jakiś sposób musiałam przestrzelić jej "serce". Poderwałam się do góry dzięki swoim magicznym butom, jak lubiłam je nazywać, i podleciałam ponad roślinę. Pnącza usilnie starały się pokrzyżować mi plany, ale nie dawałam za wygraną. 

- Jeśli zabijesz moje maleństwo, miej pewność, że ci ludzie wybuchną! - krzyknęła z dołu Ivy, wymachując pilotem, który nie wiadomo skąd nagle wzięła. 

- Mam gdzieś tych ludzi! - odkrzyknęłam, strzelając do jej stwora. 

Kątem oka zauważyłam, jak coś przelatuje i trafia w dłoń kobiety. Ta zakrzyknęła i złapała się za rękę, a pilot spadł na ziemię. Hm, czy to nie był przypadkiem batarang? Ale jeśli on tak nagle pojawił się znikąd, to znaczy...

Aż przerwałam swoją walkę z roślinnym potworem, kiedy zauważyłam wynurzającego się z cienia Mrocznego Rycerza. Chciał najwyraźniej pochwycić Poison Ivy, jednak ta zdążyła schować się za swoim kwiatkiem. Ono zaś obrało sobie nowy cel - Batmana. A skoro przestało mnie atakować to oznaczało, że mogę sobie spokojnie wrócić do domku. Jak miło, chociaż miałam nadzieję, że tej nocy załatwię Ivy na cacy. Ale cóż. Gacek przybył, więc trzeba się zwijać.

- Nie tak prędko! - usłyszałam, kiedy postawiłam już stopy na ziemi w bezpiecznej odległości od całej akcji. Przede mną staną młody chłopak w śmiesznym kombinezonie i rajtuzach. Parsknęłam śmiechem. Robin był doprawdy uroczy. 

- Wybacz, skarbie, ale śpieszę się na tajne zebranie osób w fajnych strojach. Zakładam, że nie jesteś na nie zaproszony. 

- Zabawne. - Wystrzelił w moją stronę... Bat-linkę? No, nie! Znowu ona. Chwila, czy teraz to nie powinna być robin-linka? To raczej nie było istotne, kiedy leciała w moją stronę. Zrobiłam unik, ale zdążyła opleść mnie w kostce. 

Źle czułam się z biciem dzieci, ale najwyraźniej nie miałam innego wyjścia. Starałam się uderzyć Robina w brzuch, ale mały był cwany. Widać, że Batsy hoduje silnych chłopaczków. Zgrabnie unikał moich ciosów i jeszcze jednocześnie udało mu się mnie przewalić za pomocą robin-linki. Kopnęłam go drugą nogę i starałam się strzelić, ale wytrącił mi pistolet. 

W tym czasie najwyraźniej Batman skończył pojedynek z Poison Ivy zwycięsko i dołączył do nas. To nie wróżyło dla mnie dobrze. Za nim zdążył do nas dobiec, lekko przestraszona, udało mi się obezwładnić Robina i przystawić mu pistolet - jeszcze kolejny - do skroni.

- Rusz się tylko albo pobrudzę moje cichy jego mózgiem. - Mówiąc to, chwyciłam Robina za ramię i wykręciłam je tak mocno, że po chwili usłyszałam trzask łamanej kości i okrzyk bólu. - To tak na uświadomienie, że nie żartuję.

Powoli zaczęłam wznosić się w górę razem z Robinem, aż wreszcie wylądowałam na dachu zakładu rybnego. Batman ciągle nie spuszczał ze mnie wzroku. Niewiele zastanawiając się, zepchnęłam go i uciekłam. Daleko jednak nie zabiegłam, ponieważ głośny świst powietrze poinformował mnie, że facet już był za mną. No i klops.

Mroczny Rycerz przycisnął mnie do ścianki dachu, a ja zaczęłam zastanawiać się, czemu w ogóle się fatygowałam. Chciałam mieć mniej wrogów czy jak? Teraz, jak zamknął mnie w Blackgate, to Barbara i Bruce w życiu mi nie wybaczą. Bardzo, bardzo niefajnie. 

Nagle moja dłoń natrafiła na sporą cegłę. Wystarczającą, aby ogłuszyć Batmana i zwiać. Musiałam znaleźć dobry moment.

I wtedy nadszedł. Nasze oczy spotkały się, a Batsy zawahał się, jakby zobaczył w nich coś, co wytrąciło go z równowagi. To mi wystarczyło. Uderzyłam go i na szczęście nie był tak niezniszczalny jak mówili. Cios odrzucił mu głowę do tyłu, a ja w tym czasie zdążyłam wstać i odlecieć. 

Teraz musiałam się już tylko uporać z gniewem mojej małej rodziny.


:)      :)      :)


Wow, po ponad miesiącu udało mi się wreszcie coś napisać. No, nieźle. 
Od razu chciałabym również podziękować kochanej ZabawnaEgzystencja za zrobienie mi naprawdę przecudownej okładki :> Mam nadzieję, że nie zabijesz się w najbliższym czasie i będziesz mi robić okładki do moich przyszłych dzieu XD

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top