| Rozdział 14 |
:) 3 os. :)
Jim nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak teraz wszyscy gnieździli się na posterunku. Nie chciał ryzykować, więc kazał tam zebrać się nawet osobom, które były na urlopie. Problem stworzył się w momencie, kiedy okazało się, że dwóch policjantów leży rannych w szpitalu. Trzeba było ich wywieźć na posterunek razem z doktorami. Niewątpliwie komisarz wykazał się wielkim sprytem, nawet mimo że Riddler wcale nie zamierzał być tak drobiazgowy.
Policjant stał właśnie przed rezydencją Pingwina. Było to pierwsze miejsce, jakie przyszło mu do głowy. W końcu nie wiedział, gdzie mógł kryć się Joker czy Killer Croc. Nie przyszedł jednak do samego Oswalda. Nie łudził się nawet, że ten będzie milczał ze względu na swoją relację z Nygmą. Liczył, że zastanie w domu Jacqueline. Może coś wiedziała i powinna mu pomóc, biorąc pod uwagę, że przyjaźniła się z jego córką.
Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, przystając z nogi na nogę. Pingwin powinien być w "pracy" czy czymkolwiek to było. Wiedział od Barbary, że często pracuje - tylko tyle udało mu się z niej wydusić, ale też nie chciał robić ze swojej córki szpiega. Poczuł się lekko rozczarowany, kiedy po zaproszeniu przez służbę, zobaczył byłego Króla Gotham siedzącego na kanapie w salonie.
Na pierwszy rzut oka wydawał się nieco przygnębiony, ale kiedy zobaczył komisarza, jego twarz rozjaśnił sztuczny uśmiech.
- Jim, przyjacielu! - wykrzyknął, unosząc ramiona, jakby chciał go objąć. - Co cię do mnie sprowadza?
- Właściwie to liczyłem na rozmowę z twoją córką. Czy Jacqueline jest w domu?
Po twarzy Pingwina przemknął prawie niewidoczny cień, a uśmiech natychmiastowo zmalał. Gordon zrobił się w tym momencie dosyć zainteresowany.
- Nie ma jej - odrzekł tylko i zagłębił się w kanapę. - Chcesz wina? Smutno tak pić samemu. - Nie powiedział mu oczywiście, że jeszcze pięć minut temu miał towarzystwo. Ed był aktualnie zajęty namierzaniem Josha i Westa, aby oczywiście wyjaśnić całą sytuację. - Chciałbyś się od niego czegoś dowiedzieć, co? Przykro mi, ale niewiele wiedziała. A ja ci nie powiem... Chyba, że...
- Nie będę z tobą wchodził w żadne układy - przerwał mu.
- Jesteś pewny? Twoja córka może umrzeć, jeśli się nie mylę. - Dlaczego czuł się, jakby mówił o sobie? Ale nie... Musiał przybrać pokerową twarz. - Jacqueline aktualnie szwenda się po kanałach. Nie mam pojęcia, gdzie. Znam tylko ulicę, na której tam wchodziła. - Zapisał ją na kartce i podał mu ją. - Telefon ma wyłączony, więc nie ma jak ją namierzyć. Znajdź ją, a podam ci miejsca, gdzie masz szukać.
- Podaj teraz! - Walną dłonią w stół. - Nie mam tyle czasu.
- Masz na to sześć godzin.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielkie są kanały, prawda? - Zacisnął dłonie w pięści i zaczął chodzić nerwowo po pomieszczeniu. - Nie zdążę tego zrobić.
- Więc lepiej się streszczaj. - Nie dało się ukryć, że obydwoje byli tej nocy w okropnym nastroju. I to nawet z tego samego powodu. Lecz chyba nawet w takiej sytuacji nie mogli chociaż na chwilę zawiesić broni. Oswald westchnął, podejmując ciężką decyzję. - Porozmawiam o tym, żeby twoi ludzie mogli iść do pozostałych dwóch miejsc, kiedy znajdziesz już moją córkę.
Spojrzał na niego, godząc się niemo na warunki. Nie miał zbytnio innego wyjścia. Czasu też właściwie nie miał, więc bez pożegnania wybiegł z domu, wsiadł do samochodu i odjechał.
:) Jack POV :)
- Przestań. Nucić.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam to robić. Ale błagam - ile można? Wędrowaliśmy przez kanały od dobrej godziny w całkowitym milczeniu. To stawało się coraz bardziej przytłaczające. Rozumiem, Bruce miał prawo być zły, ale jako dorośli ludzie powinniśmy o tym porozmawiać. A on za to zachowywał się jak nastolatka z okresem.
- Ile razy mam cię przepraszać? - ponowiłam rozmowę. - Bruce, naprawdę tego nie rozumiem. Widzisz, tak naprawdę udaję, że jestem najmądrzejsza na świecie i wszechmocna. Ale nie wiem, co siedzi w twojej głowie i naprawdę uważam, że powinniśmy to przedyskutować.
- Przedyskutować to, co siedzi w mojej głowie? - zapytał lekceważąco i zatrzymał się gwałtownie, patrząc się na mnie z wyrzutem. - To, co siedzi mi w głowie, należy tylko do mnie.
- Nie o to mi chodziło. Przecież wiesz.
- Nie! Nie wiem! - wykrzyknął niespodziewanie, machając gniewnie rękoma. - Skąd mam to niby wiedzieć, co!? Chcesz rozmawiać? Proszę bardzo! Wytłumacz mi, dlaczego kobieta, z którą tak miło spędzało mi się czas przez ostatnie kilka miesięcy, okazała się podła i dwulicowa?
Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Teraz to już dramatyzujesz.
Prychnął, idąc dalej. Przymknęłam oczy, ganiąc się za to, że nigdy nie wiem, co powiedzieć. Dogoniłam szybko Bruce'a i złapałam go za ramię, ponownie go zatrzymując.
- Rozumiem, że jak stąd wyjdziemy nie zamierzasz się do mnie więcej odzywać?
Zacisnął wyraźnie szczękę.
- Tego nie powiedziałem. - Odsunął się o krok i zaczerpnął powietrza. To był błąd, ponieważ natychmiast się skrzywił, kiedy ostry zapach przypomniał mu, że jesteśmy w kanałach. - Nie potrafiłbym.
Przybliżyłam się nieco i złapałam go za rękę.
- Widzisz? Jestem zbyt urocza. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Nawet w ściekach.
Spojrzał na nasze złączone dłonie. Trwaliśmy tak parę chwil, aż wreszcie uniósł głowę i spojrzał mi w oczy.
- Jack - powiedział, patrząc na mnie przenikliwie. - Chcę ci to powiedzieć już od jakiegoś czasu... I może to głupio brzmi. Ale naprawdę bardzo cię lubię.
Ścisnęłam lekko jego dłoń.
- Ja też naprawdę bardzo cię lubię. - Zobaczyłam, że jego oczach pojawiło się coś, co było... Jakimś dziwnym, słodkim błyskiem. Przytuliłam go mocno, korzystając z okazji, że chyba chwilowo mi wybaczył. - Jesteś naprawdę świetnym przyjacielem.
Kiedy się odsunęłam, zauważyłam, że to coś w jego oczach zgasło.
- Chodźmy dalej - powiedział tylko i ruszył, puszczając mnie.
:) 3 os. :)
Jim nie miał wielkiego problemu ze znalezieniem ulicy. Znalezienie odpowiedniej kratki ściekowej - to stanowiło już problem. Wszystkie były przyspawane i nie nadawały się do wyjścia. Współczuł Jacqueline, która być może chodziła od kratki do kratki, starając się wyjść na powierzchnię.
Nagle doznał olśnienia. Przecież ta ciężarówka, którą przed chwilą omijał stała na wyjątkowo sporej kracie. Chwycił cegłę leżącą przy chodniku i rzucił w okno pojazdu. Kiedy to się rozbiło, on ostrożnie sięgnął i otworzył sobie drzwi od środka. Potem poszło gładko - przy pomocy kabli odpalił ciężarówkę i odjechał nią parę metrów dalej.
Jeśli to nie ta, to chyba się zabiję.
Chwycił kratę i pociągnął. Na szczęście udało mu się. Zdjął ją ostrożnie i zajrzał do środka. Było ciemno jak w grobie, dlatego wyciągnął latarkę i wskoczył prosto do kanałów.
Kiedy był już w tym paskudnym miejscu, rozejrzał się, zatykając nos. Dawno nie czuł takiego smrodu. Po chwili jednak opuścił dłoń, widząc linę leżącą obok ściany. A to było dziwne... Czyżby kogoś tu przetrzymywali? Co ona w ogóle robiła w tych kanałach?
Nagle walną się otwartą dłonią w czoło. No, tak... Killer Croc... Ścieki... Wszystko jasne. Zapewne Jacqueline na polecenie Nygmy przetrzymywała tu kogoś z tej trójki. Raczej nie Barb, pewnie na to by się nie zgodziła.
Jakiż on był głupi...
W takim razie to mają być miejsca związane z danym złoczyńcą? Gordon na razie nie chciał się nad tym zastanawiać, ponieważ miał coraz mniej czasu.
- Jacqueline! - krzyknął głośno, ale odpowiedział mu tylko pisk przestraszonych szczurów. - Cholera - fuknął i ruszył przed siebie.
:) Jack POV :)
Patrzyłam jak Bruce po raz kolejny mocuje się z kratką. Westchnął głośno i zeskoczył.
- Nic z tego. - Położył dłonie na biodrach. - Trzeba było nie dać się zamknąć.
- Trzeba było urodzić się z wrodzonym uodpornieniem na pigułkę gwałtu - zripostowałam, ruszając dalej. Byłam już nieźle zmęczona i czułam się, jakby nogi miały zaraz mi odpaść. Bruce też nie wyglądał najlepiej, ale to może przez to, że tabletka trochę go jeszcze trzymała. - Kiedy następnym razem zaproponuje ci kino, nie gódź się na to.
- Nie martw się. Nie mam zamiaru - powiedział, idąc za mną. - Wyglądasz jak gówno. Może chcesz się zatrzymać?
- Po pierwsze: niezły dobór słów. Jesteśmy w ściekach. - Uśmiechnęłam się zadziornie. - A po drugie: Nie kłam mi tu, ty chcesz odpocząć.
Przewrócił oczami.
- No, załóżmy, że tak. - Oparł się o ścianę i wyciągnął z kieszeni telefon. - Gdybym tylko miał zasięg...
- Serio? Miałeś go cały czas przy sobie? - Czułam się, jakbym miała zaraz dostać udaru od nadmiaru jego głupoty. - To po co chodzimy jak idioci? Przecież mogą nas namierzyć!
- Już widzę jak szybko zadziała GCPD... - mruknął nieprzekonany.
- Ygh, nawet jeśli to mój tata pewnie się martwi. A wujek Ed po tym wszystkim da popalić tym niewdzięcznym szmaciarzom.
- Nie mam zielonego pojęcia, skąd u ciebie biorą się takiego określenia.
- Uwierz mi, ja też n...
Niespodziewanie usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk piły łańcuchowej. Ze zdziwieniem patrzyłam jak zza kraty ściekowej zaczęły lecieć iskry. Spojrzałam się na Bruce'a wymownie i obydwoje czekaliśmy, aż nasz "gość" zejdzie na dół.
Jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy przed nami staną jeden z superbohaterów Gotham w pełnej krasie.
Nightwing niemal natychmiast rzucił się w moją stronę, wyjmując coś zza pasa. Niewiele myśląc wyciągnęłam pistolet z kieszeni - tak, nosiłam go w kieszeni płaszcza - i zdążyłam tylko strzelić na oślep, ponieważ po chwili leżałam już na ziemi z promieniującym bólem brzuchem. Czy ludzie nie mogą czasem celować w nogi albo ręce? Błagam.
- Zostaw! - usłyszałam stanowczy głos Bruce'a. Prawie natychmiast zjawił się koło mnie. - Nic ci nie jest?
- Spoko, ale chyba mam krwotok wewnętrzny. - Jęknęłam głośno, łapiąc się za bolące miejsce. Spojrzałam w stronę Nightwinga. Ten pajac uderzył mnie jakąś pałką! - Będzie siniak?
- Nie masz krwotoku wewnętrznego - oznajmił Bruce, zgarniając mi ruchem ręki włosy z czoła. - Ale tak, zostanie ci niezły siniak. - Po tym ogłoszeniu pomógł mi się podnieść i przytrzymał mnie ostrożnie, żebym mogła bez problemu ustać. Kurwa, bolało jakby stanął na mnie koń. Czy to była jakaś magiczna pałka mocy? - Co ty sobie wyobrażałeś? - Bruce zwrócił się do superbohatera, który teraz bardziej przypominał superdamskiegoboksera.
Ma punkt za to, że chociaż starał się brzmieć na zakłopotanego.
- Myślałem, że cię przetrzymuje. - Odwrócił do mnie głowę. - Przepraszam.
- Właściwie to go przetrzymywałam. - Wzruszyłam ramionami, po raz kolejny krzywiąc się z bólu. Musiałam chwycić się Bruce'a za szyję, bo nogi miałam jak z waty. Rany, ale to było upokarzające. - Rany, czy to są pałki Escrima? Zawsze takie chciałam, ale teraz już chyba sobie nie kupię. Zauważyłam, że mnie nie lubią. Ostatnio jedna chciała mnie zabić i spowodowała u mnie krwotok wewnętrzny oraz wielkieeego siniaka.
- Cicho... A ty czemu masz przy sobie broń? - Nagle Bruce uświadomił sobie ten fakt i spojrzał na pistolet, który teraz leżał na ziemi. Schylił się po niego, ciągle mnie przy tym przytrzymując, i włożył go sobie do kieszeni. - Rekwiruję. Jakby cię teraz policja z tym znalazła...
- Nic nie zrobiłaby, ponieważ komisarz usiłuje znaleźć córkę - usłyszeliśmy czwarty głos i odwróciliśmy w tamtą stronę głowy. No, proszę. Komisarz Gordon przyjrzał mi się i zauważył, że jestem nieco ranna. - Nie mów na razie o tym ojcu. Potrzebuję znaleźć Barbarę.
- Co...? - O nie. On nie mógł tego zrobić. Zabiję go. Wyrwałam się Bruce'owi i resztkami sił podeszłam do ojca Barbie. - Błagam, nie mów, że Ed porwał też Barb.
- Mówię - odpowiedział oschle. - Wynośmy się stąd. Chcę znaleźć córkę, a zostało nam pół godziny. - Odchrząknął. - Znaczy... Barbarę i burmistrza.
- Burmistrz też? - jęknęłam, machając rękoma. - Mówił, że to nic grubego. - Nagle wpadłam na pomysł i uśmiechnęłam się szeroko do komisarza. - Czy jeśli załatwię wyjścia dla Barbie i burmistrza, to uniewinni pan wujka Eda i mnie?
- Nie ma mowy.
- Nie zdążysz uratować wszystkich w pół godziny. - Co dziwne, odezwał się Bruce, stając po mojej stronie.
Z nim najwyraźniej James Gordon mógł dyskutować, ponieważ zły na siebie, podał mi telefon. Na szczęście, jakimś cudem miał zasięg. Nawet nie pytałam się jak. Wybrałam numer do wujka Eda.
- Przed śmiercią wyjątkowo nie spełnić swojego ostatniego życzenia, tylko moje. Zanim cię dorwę masz uwolnić Barbarę i pana burmistrza.
- Jack! - Usłyszałam jak wzdycha z ulgą. - Martwiłem się...
- Zrobisz to? - Dodałam nacisk na te słowa.
- Oczywiście, tylko więcej nie wchodź do kanałów, okej?
- Uwierz mi. Nie mam zamiaru. - Ściszyłam nico głos. - Chyba, wiesz... Wezmę sobie wolne na kilka dni... Miesiąc albo dwa.
- Tak, to będzie dobry pomysł. - Niemal usłyszałam jak się uśmiecha. - Teraz wybacz, ale muszę wykonać parę telefonów. Przekaż Gordonowi, że za kwadrans jego córka i burmistrz będą pod ratuszem cali i zdrowi.
Rozłączył się, a ja byłam zadowolona, że kiedy groziło mi jakieś tam niebezpieczeństwo, to stawał się uległy na wszystkie moje zachcianki.
:)
Ja, Bruce i Gordon zdążyliśmy idealnie na "spotkanie" z Barbie i burmistrzem. Nightwing prędko się ulotnił, a ja nie miałam mu tego za złe. Jeszcze chwila, a wydrapałabym mu oczy.
Chciałam podbiec przytulić Barb, która wyglądała na stosunkowo spokojną - nie to, co burmistrz - ale rana wciąż dokuczała, więc musiałam uczepić się Bruce'a. Przez chwilę tak staliśmy patrząc na przywitanie Gordonów.
- Dziękuję. - Użyłam całej swojej aktualnej siły, żeby stanąć na palcach i pocałować go w policzek. - Za to, że przekonałeś Gordona.
Uśmiechnął się lekko.
- Nie ma sprawy. - Objął mnie ciaśniej. - Kiedy następnym razem pójdziemy do kina, nie ma nawet opcji, żebyś wybierała, gdzie pójdziemy coś zjeść.
- Masz rację. - Odwzajemniłam uśmiech. - Frytki były okropne.
:) 3 os. :)
Mężczyzna w pośpiechu pakował cały swój dorobek. Już dawno byłby poza granicami Gotham City, gdyby nie głupota, która sprawiła, że on i jego partner w zbrodni zostawili ciężarówkę w tamtym miejscu. Szczególnie, że West upuścił w niej swój telefon. Tylko on miał numer Josha, co sprawiało, że tylko dzięki niemu dałoby się namierzyć komórkę Josha. West, co prawda już nie żył, ale to nie zmieniało faktu, że Josh nie miał ochoty na zmianę urządzenia. Musiał więc wyruszyć tam sam.
Teraz wkładał w pośpiechu ubrania i najważniejsze rzeczy - mimo wszystko był sentymentalny. Do pieniędzy, których nie chciał dzielić z Westem, miał osobną torbę. Jakże on miał się z tym wszystkim zabrać? Ciężkie było to zadanie, ale niewykonalne. A szczególnie już, kiedy za dwanaście minut miał pociąg do Metropolis. Musiał się śpieszyć.
Już zamykał torbę, kiedy usłyszał szczęk kluczy w zamku. Nie rozumiał tego. W końcu tylko on posiadał klucze do tego mieszania. Ale czy na pewno?
Wsłuchiwał się w leniwe kroki powoli podążające do jego sypialni. Sięgnął do noża, który był na wierzchu. Gdyby chciał chwycić pistolet, narobiłby za dużo hałasu, otwierając torbę. Och, dlaczego on był tak głupi i włożył go na samo dno?
- Wybierasz się gdzieś, Joshua? - Wstrzymał oddech, patrząc na Riddlera stojącego w drzwiach. Oczy miał zimne i nieczułe, ale twarz wykrzywił drwiący uśmiech. - Pozwól, że pomogę ci się spakować.
Głośny strzał obudził paru sąsiadów.
:) :) :)
Ech, wreszcie koniec! Nie wiem, jak wy, ale ja się cieszę. Nigdy więcej nie robię maratonów, to wymaga ode mnie za dużo energii XD Ale dajcie znać, jeśli częściej chcielibyście, abym spełniała wasze marzenia i umieszczała tu jakieś wątki. Postaram się je spełnić <3
Wiem, akcji było dosyć niewiele, ale takie miałam zamierzenie, ponieważ w tym maratonie pragnęłam bardziej pokazać relację Jack - Bruce, bo Jack - Barbara było już bardzo dużo, jak zdążyłam zauważyć :D Piszcie jeśli w przyszłych rozdziałach chcielibyście akcję skupiającą się na relacji Jack z innymi ludziami.
A na razie odmeldowuje się i ogłaszam, że po tym wykorzystaniu weny trochę zajmie mi regeneracja sił, więc następny rozdział w 2018 :v
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top