| Rozdział 13 |

:) 3 os. :)


Komisarz James Gordon wyszedł z samochodu policyjnego, głośno trzaskając drzwiami. Kiedy dziesięć minut temu zadzwonił do niego jego partner, Harvey Bullock, nie sądził, że sytuacja jest tak poważna. Teraz zastygł w bezruchu na dwie sekundy, żeby potem szybkim krokiem pomaszerować w stronę grupki detektywów dyskutujących o czymś zażarcie.

- Cała ulica została ewakuowana - powiedział do niego Bullock, kiedy tylko go zauważył. - Cztery niewielkie wybuchy, jedenaście rannych i jedna martwa kobieta.

- To już wiem. - Przeszedł obok policjantów, aby podejść do ciała. Jego partner podążył za nim burcząc coś o dziwnym przypadku. Ale dziwaczność była przecież codziennością w Gotham. W takim razie skoro dziwność była normalna to czy normalność była dziwna? Komisarz często się nad tym zastanawiał, ale nigdy nie podzielił się z nikim swoimi przemyśleniami.

Zatrzymał się dopiero przy ciele, przyglądając mu się uważnie. Pierwsze, co rzucało się w oczy to fakt, że kobieta wcale nie zginęła od wybuchu. Być może w podobnym czasie, ale przyczyna niewątpliwie była inna. Nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, żeby stwierdzić to na podstawie idealnie poderżniętego gardła.

Gordon kucnął przy martwej kobiecie, przyglądając się jej twarzy. Oczy, które chyba kiedyś miały kolor niebieski, były puste. Mężczyzna wyciągnął dłoń i przymknął jej powieki. Przez chwilę sterczał tak, po cichu oddając hołd poległej. Niewątpliwe było, że ją znał i to nie od wczoraj. Pracowała w GCPD prawie dwa lata, więc zrobiło mu się żal, że znał ją tylko właściwie z imienia i nazwiska, ponieważ oprócz tego nie wiedział nic o osobie, którą widywał codziennie.

Bullock odchrząknął za nim, a ten spojrzał się na niego pytające. Detektyw wskazał na jej brzuch, również cały zakrwawiony. Koszulkę miała podwiniętą do góry, a na ciele miała wymalowane nożem niegłębokie ślady. Oczywiście, Jim zwrócił na to uwagę już wcześniej, ale dopiero za pomocą przyjaciela zauważył również, że owe ślady układały się w wyraz "JOKER".

- Co to znaczy? - zapytał, wstając.

- Nie mam bladego pojęcia, ale obawiam się, że wybuchy były tylko próbą zwrócenia uwagi na ciało. Koroner powiedział przed chwilą, że umarła przynajmniej godzinę przed wybuchem. - Założył ramiona na klatce piersiowej, gapiąc się na zwłoki, jakby miał z nich wyciągnąć sens całej zbrodni. - Myślisz, że to on za tym stoi?

- Na pewno nie - odpowiedział Gordon z pełnym przekonaniem. - Wiesz dlaczego się spóźniłem? Badałem akta ze sprawy sprzed wczoraj.

- Tą z zasztyletowanym wisielcem?

Jim potwierdził, zastanawiając się nad tym. Poprzedniego ranka znaleziono zasztyletowane ciało lekarza zwisające z dachu ratusza. To przyciągało uwagę - podobnie jak ta sprawa. Dodatkowo miały ze sobą jeszcze więcej wspólnych elementów. Na brzuchu doktora również znaleziono napis z nazwą seryjnego przestępcy: "KILLER CROC".

- Nie ma innej opcji, muszą być powiązane - oznajmił cicho. Czy to nie był dobry czas, aby wezwać Mrocznego Rycerza? Sprawa przerastała policję, a nie mieli zamiaru czekać na kolejne morderstwo, aby dojść do tego, kto to zorganizował. - Niech koroner zbada ciało. Reszta niech przeszuka dokładnie miejsce zbrodni. Zabójca musiał coś po sobie pozostawić. Przydziel każdej jednostce dzielnicę do patrolowania. Jeśli zobaczą cokolwiek podejrzanego, natychmiast...

- Komisarzu! - usłyszał za plecami. Odwrócił się. Biegł do niego dosyć młody mężczyzna, około dwudziestoletni. W dłoni trzymał telefon. Gordon rozpoznał w nim Thomasa Johnsona, który pracował u nich od paru miesięcy. - Znaleźli kolejne ciało! Młoda dziewczyna została znaleziona martwa na diabelskim młynie.

- Czy miała coś napisane na ciele? - spytał, chociaż znał już odpowiedź.

- Tak - brzmiał na nieco zdziwionego. - Skąd pan wiedział? Na brzuchu napisane miała "PINGWIN".

Komisarz zastanowił się nad tym. Wyglądało to na seryjnego mordercę, który zostawiał na ciele swoich ofiar imiona słynnych przestępców. Tylko jaki to miało cel? Jim nie miał zielonego pojęcia. Już chciał coś powiedzieć, kiedy rozbrzmiał dzwonek jego telefonu. Sięgnął po niego i zmarszczył brwi, widząc nieznany numer.

- Halo?

- Hello, Jimbo - usłyszał po drugiej stronie charakterystyczny głos. Ech, minęły miesiące odkąd Riddler ostatnimi razy dawał znaki życia. Gordon stanowczo za nim nie tęsknił, a tym bardziej za jego głupimi zagadkami. - Widzę, że zajmuje cię dosyć interesująca sprawa. Istna zagadka, aż dziwię się, że nie wpadłeś na to, kto za tym stoi. Im starszy, tym głupszy, co? - zadrwił Nygma. No, tak. Mógł się domyśleć. Nie chciał, jednak dawać po sobie znać, że zhańbił się nieco ignorancją na ten temat. Przecież mógł się spodziewać, że Riddler nie będzie siedział wiecznie spokojnie i cicho. To ten typ, który musi coś robić - dla samego robienia, dla samego szaleństwa. A szaleńców było w Gotham zdecydowanie za dużo.

- Czego tym razem chcesz? - odpowiedział pytaniem, starając się zachować spokój.

- Och, niewiele. Na razie chciałem się po prostu przywitać ze starym znajomym i ustalić zasady gry. A niewątpliwie będzie niezwykle ciekawa. - Roześmiał się szaleńczo. - Masz przed sobą dwa ciała, dwie wskazówki, gdzie szukać. Miejsca, miejsca, miejsca.

- Dlaczego niby miałbym się tam udawać?

Usłyszał głośne westchnięcie.

- Jak zawsze niecierpliwy. - Ponownie zaśmiał się mrocznie. - Powiedz mi, proszę, kiedy ostatnim razem rozmawiałeś z córeczką?

Gordon nabrał powietrza, ściskając mocno w dłoni telefon.

- Jeśli coś jej zrobiłeś, to przysięgam...

- Nic jej nie jest. Ale słuchaj, proszę, bo teraz dochodzimy do najlepszego momentu! - brzmiał na wyraźnie zirytowanego. - Powiedzmy, że pożyczyłem parę osób. Trzy ciała, trzy miejsca, trzy życia. Barbara Gordon, Bruce Wayne, Hamilton Hill. Może uratujesz wszystkich, może nikogo. Wszystko zależy od ciebie. Od tego, czy będziesz grał według zasad. - Zrobił dramatyczną pauzę, aby Jim mógł przetrawić informacje. - Zero Batmana. Jeśli chociażby mignął któremuś z moich ludzi, natychmiast losowa osoba z tej trójki zostanie zabita. A teraz najzabawniejsza część... Zero policji! Tylko ty. Reszta ma ładnie wrócić na posterunek i spędzić tam resztę nocy. - Chyba na chwilę oddalił telefon i coś do kogoś powiedział, ale komisarz nie całości. Co...Przyjść godzinę temu...Tak długo... - Musimy już kończyć, ale mam dla ciebie ostatnią informacje. Jeśli nie odgadniesz, gdzie się znajdują i nie odnajdziesz ich, wszyscy zginą od razu o świcie. Masz czas do szóstej. - Po tym rozłączył się.

Zagapił się na telefon. Świetnie. Jego córka, przyjaciel i burmistrz. Nie wiedział, kto gdzie się znajduje. Miał tylko imiona kryminalistów jako wskazówkę. Może Nygma miał rację? Może na starość stawał się coraz głupszy? Nie miał pojęcia, o co chodzi. No, i jak miał zawiadomić Batmana, żeby trzymał się od tego z daleka?

- Szefie, coś nie tak?

- Wszystkie jednostki mają skierować się na posterunek i siedzieć tam do odwołania. 


:) 


Oswald pociągną łyk grzanego wina, wpatrując się uporczywie w okno. Liczył, że końcu zobaczy w nim swoją kochaną córeczkę. Powinna już tu być... Dlaczego on się w ogóle na to zgodził? Akcja była nieco grubsza i na dodatek obejmowała przyjaciół Jacqueline. Mógł ją uprzedzić za nim się zgodziła, ale sam dowiedział się dopiero po czasie, co planuje jego zagadkowy chłopak.

- Przysięgam, że uduszę cię, jeśli nie wróci tu za dziesięć minut - powiedział poważnie, odwracając się do Eda siedzącego na kanapie. Właśnie zakończył rozmowę z Jimem Gordonem i zbierał się do wyjścia, niemal pewny, że komisarz przyjdzie własnie tutaj. W końcu, z trójki wymienionych przez niego przestępców, było wiadomo tylko, gdzie aktualnie mieszka Pingwin.

- Zaraz do nich zadzwonię - powiedział, przewracając oczami. Oczywiście, również się martwił, ale wiedział, że nie mogła stać jej żadna krzywda. W końcu jego ludzie za bardzo się go bali, żeby zrobić coś głupiego. Chociaż, przecież oni sami byli tępi jak krowy. Wybrał numer do Josha Ubersona. Ten odebrał po trzech sygnałach. - Co tak długo? Gdzie jest Jack?

- Szefie, dziewczyna postanowiła zostać z Wayne'm. Strasznie się mądrzyła i twierdziła, że sama da sobie z nim radę.

- Nie jestem głupi. Przecież jeśli Gordon nie znajdzie go do szóstej, będzie musiała go zabić, a na to na pewno by się nie zgodziła. Wy mieliście się nim zająć i jeśli coś kombinujecie to wymienię dwójkę porwanych na was, tylko nie będę się patyczkował i po prostu was zastrzelę.

- Daj mi to! - krzyknął Oswald, podchodząc do niego i wściekle wyrywając mu telefon. - Słuchaj, no, nic nie warta gnido. Masz natychmiast przyprowadzić tu moją córkę, inaczej wyrwę ci każdą kończynę po kolei i przerobię na karmę dla ptaków!

Cobblepot na pewno nie spodziewał się, że ten spanikuje i rozłączy się. Josha i Westa nie obchodziło już, co tamci będą chcieli zrobić. Oswald i Ed nie wiedzieli o tym, ale właśnie obrobili bez problemu bank i teraz mogli wyjechać z Gotham i zacząć nowe życie. Albo przynajmniej Josh, który zabił swojego "przyjaciela" zaraz po zakończeniu akcji.

Tak czy inaczej, Pingwin otworzył szeroko usta i wpatrywał się w telefon. Potem spojrzał na Eda, a jego oczy zaszkliły się. Nygma w środku również szalał teraz ze wściekłości, ale na zewnątrz pozostał spokojny, ale być oparciem dla swojego ukochanego. Objął go lekko.

- Znajdziemy naszą córkę.


:)   Jack POV   :)


Najgorsze w tym wszystkim było to, że rozładowała mi się bateria w telefonie przez co nie mogłam zadzwonić do taty lub Eda albo chociaż pograć w jakąś grę na telefon, ponieważ umierałam z nudów.

Tak jak przypuszczałam, Bruce obudził się dopiero po około godzinie, ale nie mogłam tego dokładnie stwierdzić. Na początku zaczął unosić tylko głowę i ruszać palcami u rąk, co trwało chyba z pięć minut. Obserwowałam go, czekając niecierpliwie. W końcu podeszłam do niego i uderzyłam go nielekko w ramię.

- Pobudka - powiedziałam głośno.

Uchylił powieki i spojrzał się na mnie, mrugając parę razy. To było naturalne, że nic nie rozumiał i prawdopodobnie miał chwilową amnezję. Dopiero po chwili zorientował się, że jest związany i zaczął się wiercić.

- Ja... - starał się powiedzieć, ale okazało się, że ma straszną chrypkę. Odchrząknął głośno. - Jack? Co się dzieje, do cholery, i dlaczego jestem związany?

- Pewnie czujesz się jak ja, kiedy obudziłam się po raz pierwszy w twojej rezydencji - starałam się obrócić sytuację w żart, ale najwyraźniej nieskutecznie. - Przepraszam za to, cholera. Powiedzmy, że zostałeś porwany.

- Słucham? - Szarpnął się, jakby chcąc rozerwać więzy. - To jakiś głupi żart, tak? Rozwiąż mnie natychmiast! - Rozejrzał się dookoła siebie. - Czy my jesteśmy w kanałach?

- Tak. Też się zastanawiam, dlaczego akurat tutaj. - Usiadłam przed nim po turecku. - Naprawdę bardzo mi z tego powodu przykro, ale nie jestem specjalnie inteligentną osobą.

- Skoro jest ci przykro, to mnie rozwiąż. O co w ogóle chodzi? - Mhm, nie brzmiał na szczególnie zadowolonego.

- Przepraszam, ale nie mogę. - Coś za często ostatnio przepraszałam. - Jesteśmy przyjaciółmi, ale to przysługa dla wujka Eda, a nie lubię go zawodzić. Szczególnie, że jest najmądrzejszym człowiekiem jakiego znam.

- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - właściwie warknął.

- Przecież jesteśmy! - oznajmiłam z przekonaniem.

- Przyjaciele tak nie robią. - Byłam pewna, że gdyby teraz mógł to wyszedłby, trzaskając przy tym drzwiami. Ale nie miał wyboru, musiał siedzieć przede mną i rzucać mi gniewne spojrzenia. Coraz bardziej zaczynałam żałować swojej decyzji. Ale to jest w końcu Bruce, Brucie, mój przyjaciel. W końcu mi wybaczy.

Przez chwilę siedzieliśmy cicho, aż w końcu sięgnęłam w jego stronę i zaczęłam go rozwiązywać. Kiedy był już wolny, wstał szybko i patrzył się na mnie z góry. Ja dalej siedziałam na brudnej ziemi, robiąc minę zbitego psa.

- To nie ma znaczenia czy jesteś związany - zaczęłam ostrożnie. Ciągle patrzył się na mnie, jakby miał mi zamiar wywiercić dziurę w głowie. - Nie wiem, gdzie jest wyjście. - Zaczęłam opowiadać mu wszystko, co wiedziałam o tym, co się dzieje. Czyli stosunkowo niewiele. Po skończonym monologu, znowu zapadła cisza, którą haniebnie przerwałam. - Wiem, że się gniewasz, ale cię przecież nie zostawiłam, nie? A teraz razem możemy poszukać wyjścia.

Dalej milczał groźnie, aż wreszcie odwrócił się i zaczął iść w swoją stronę. Nie widziałam, co tam jest, ponieważ było ciemno, ale na pewno nie miałam zamiaru zostawać tu sama. Z głośnym jękiem podniosłam się do pozycji stojącej i podbiegłam, aby dogonić Bruce'a.

- Przynajmniej cię nie zgwałciłam. - Powiedziałam myśląc o pigułce.

Zignorował mnie, a ja coś czułam, że to nie będzie przyjemna droga. 


:)      :)      :)


No, i mamy. Teraz znacie już plan Eda, ale czy stary, wąsaty Jimbo podoła? Też jestem ciekawa, ponieważ - uwaga - nie wymyśliłam tego jeszcze XD 
To chyba przedostatni rozdział maratonu, ale coś się obawiam, że w takim tempie następny zacznę skończę pisać dopiero po pierwszej XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top