| Rozdział 12 |
Od tego momentu będę pisać i w trzeciej osobie i z perspektywy Jack, ponieważ tak łatwiej będzie opisać całą akcję - w końcu naszej Rogue nie może być w kilku miejscach na raz. Na razie zacznę normalnie, a dopiero potem zmienię na formę trzecioosobową i tak na przemian dopóki nie skończy się maraton :D
To tyle. Teraz przejdźmy do ciekawszej części tego rozdziału, czyli samego rozdziału XD
:) :) :)
Już miałam wyjść do kina, kiedy poczułam, że wujek Ed wkłada mi coś w dłoń. Spojrzałam się na niego z niezrozumieniem, a potem na trzymany przedmiot.
- Co to niby ma być? - zapytałam, chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby...
- Pigułka gwałtu - odpowiedział beznamiętnie.
Niemal zachłysnęłam się powietrzem.
- Że co proszę? - Uderzyłam go lekko w ramię, śmiejąc się przy tym niedowierzająco. - Ty myślisz, że odurzę mojego przyjaciela? Wolne żarty! Nawet nie znam twojego planu. A co jeśli chciałbyś go potem zabić?
- Jak dobrze pójdzie to nie zginie - mruknął prawie niedosłyszalnie. - To znaczy, na pewno nie zginie. W ogóle nikt nie zginie.
Założyłam ramiona na klatce piersiowej, patrząc się na niego z wyrzutem.
- Jasne, często to słyszę. - Zmarszczyłam brwi. Właściwie to rzadko słyszałam taki zwrot, ale on nie musiał o tym wiedzieć. - Rozumiem, że nie podasz żadnych szczegółów?
- Im mniej będziesz wiedzieć, tym lepiej. Jeśli jakimś sposobem złapie cię policja, to...
- To nie będę miała materiałów, aby na ciebie donieść? - Zacisnęłam szczękę. - Naprawdę tak bardzo mi nie ufasz?
- Nie rozumiesz. - Machnął dłonią. - Już nie ważne. Nie będę ci tego tłumaczyć. Twoje zadanie to po prostu odurzenie Wayne'a w barze "Nelly's". Koniecznie tam. Zaprowadź go na zaplecze, właściciel nie będzie miał nic przeciwko. Od wyjścia przez kuchnię będzie na ciebie czekać ciężarówka dostawcza, w której będzie siedzieć dwoje moich ludzi. Wsadź go tam i dopilnuj, aby dowieźli go na miejsce, a potem związali, a wejście do kanałów zastawili pojazdem. Potem wracaj, nie będziesz musiała już nic robić.
- Czekaj, czekaj... W kanałach?
Przewrócił oczami.
- Nie musisz tam przecież schodzić.
- Ygh, poza tym nawet się nie zgodziłam! - Pacnęłam go w ramię. - Bruce w życiu mi tego nie wybaczy.
- Oczywiście, że wybaczy - powiedział Pan Wszechwiedzący. Nawet nie chciałam się pytać, skąd wyciągnął takie wnioski. - Jak to zrobisz, to kupię ci jakiś ładny samochód.
- Nie możesz tak łatwo mnie przekupić - oznajmiłam, ale trochę niepewnie. - No, chyba... Chyba, że zaproponujesz mi jakąś wycieczkę w ładne miejsce. I opłacisz wszystko. Dawno nie wyjeżdżałam poza Gotham, a nie chcę wydawać własnych pieniędzy.
- Niech ci będzie. - Spojrzał na zegarek. - Leć już. Zaraz się spóźnisz.
:)
Film nie był specjalnie wybitny albo może nie potrafiłam się na nim skupić. Nie zwróciłam zbytniej uwagi na fabułę czy grę aktorską, ponieważ byłam chyba zbyt zestresowana tym, co miało nadejść. Naprawdę nie chciałam dawać powodów Bruce'owi do złości na mnie, skoro ostatnio naprawdę świetnie się dogadywaliśmy, ale nie byłam również asertywna, jeśli chodzi o prośby skierowane przez członków mojej rodziny.
- Średni - powiedział miliarder, kiedy wychodziliśmy z budynku.
Przytaknęłam, mimo że naprawdę nie miałam bladego pojęcia, co znajdowało się na ekranie kinowym.
- Może skoczymy do "Nelly's"? - zaproponowałam, starając się brzmieć na wyluzowaną.
Zmarszczył czoło.
- A to nie jest przypadkiem jakiś bar? Myślałem, że idziemy zjeść coś dobrego.
- Mają pyszne frytki! - wybrnęłam, ciągnąc go za ramię w kierunku placówki znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Przebiegliśmy przez ulicę ignorując samochody stojące w korku. A raczej ja je ignorowałam, ponieważ Bruce był właściwie przeze mnie wleczony. - No, nie guzdraj się. Jestem głodna.
- Właśnie zjadłaś prawie cały popcorn.
To my braliśmy popcorn?
- Przepraszam bardzo, ale nie wszyscy są wielcy i silni. Inni muszą zjeść nico więcej, aby mieć siłę w ogóle się ruszyć - oznajmiłam, przewracając ostentacyjnie oczami.
- Jeśli będziesz tyle żreć, to będziesz gruba. - Uśmiechnął się złośliwie. - Ale jak chcesz.
- Nawet jeśli będę gruba, to będę szczęśliwa. - Skinęłam w jego stronę w ramach podziękowania, kiedy otworzył przede mną drzwi baru.
Parcela nie była jakoś specjalnie obskurna, ale też nie charakteryzowała się elegancją i dobrym stylem. Zaledwie parę osób siedziało przy stolikach z ciemnego drewna, a tylko jeden facet stał przy barze i zagadywał średnio urodziwą barmankę. Większość osób była już nieco podpita - chyba nawet pracownicy. Ale to znaczyło, że była mniejsza szansa, aby ktoś zobaczył jak dosypuję coś do napoju Bruce'owi.
Parę głów odwróciło się w naszą stronę, najpewniej rozpoznając miliardera, może też mnie. W końcu to niecodziennie, żeby bogaty i szanowany obywatel Gotham City o później godzinie wchodził do jakiegoś całkowicie przypadkowego baru.
Owa średnio urodziwa barmanka szybko przerwała rozmowę z nachalnym mężczyzną i pomachała w naszą stronę. Podeszliśmy kilka kroków bliżej.
- Witam, panie Wayne! - wybąkała. - Co mogę podać?
- Frytki i dwa piwa. - Wcisnął mi do ręki banknot. - Na mój koszt.
Uniosłam kącik ust.
- Nie będę się kłócić - powiedziałam przesłodzonym tonem. - Znajdź nam jakieś miłe miejsce, a ja poczekam na zamówienie. - Poczekałam aż odejdzie trochę dalej i przysunęłam się do lady. - Czy zamiast piwa może nam pani podać butelkę whiskey?
- Nie sprzedajemy butelek... - zaczęła, ale ucięła, przyglądając mi się. Chyba mnie rozpoznała. - Ale dla państwa mogę zrobić wyjątek.
Podała mi dwie szklanki i butelkę. Poszła na zaplecze najprawdopodobniej odgrzać frytki w mikrofali - nawet nie chciałam się łudzić, że będzie robić świeże o tej godzinie. Czekałam pięć minut, aż wreszcie wróciła z niezbyt apetycznie wyglądającym jedzeniem. Zapłaciłam i rozejrzałam się za przyjacielem. Na szczęście wybrał miejsce w cieniu, z dala od ciekawskich spojrzeń i słuchu klienteli.
- To chyba nie jest piwo - zauważył Bruce.
- Odkryłeś Amerykę. - Wyszczerzyłam się. - Uznałam, że należy nam się coś od życia.
- Czytaj: "Jestem alkoholiczką i ty też masz być." - Zaśmiał się pod nosem.
- Dla ciebie to już za późno, słonko - zauważyłam, nalewając mu trunku.
Prychnął. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Podsunęłam w jego stronę szklankę i sama zaczęłam wypijać swoją małymi łyczkami, gorączkowo myśląc nad tym, jak powinnam przeprowadzić cały proces odurzenia. Uznałam, że najlepiej będzie spić go na tyle, żeby zachciało mu się sikać, a kiedy pójdzie do kibla - wrzucić pigułkę.
To miał być długi wieczór.
:) 3 os. :)
Dwaj mężczyźni siedzieli w ciężarówce już od dwóch godzin, tupiąc niecierpliwie nogami. Minęło już tyle czasu od kiedy ta szmata Cobblepot i jej kolega buc weszli do "Nelly's" i jak na razie nic nie zapowiadało na to, że wkrótce wyjdą.
- Nygma właściwie nie powiedział, że mamy ją odwieźć bezpiecznie do domu. - Ciszę przerwał wyższy z nich, brunet o imieniu Josh. Nie słynął z wielkiego sprytu i inteligencji, ale kiedy był wkurzony potrafił wpaść na genialny pomysł lub plan zemsty. - Moglibyśmy tak ją porzucić na jakiejś ciemnej ulicy i zostawić na pastwę napalonych meneli.
- No - burknął jego kolega West. Był on idealnym przykładem stereotypowego mięśniaka bez mózgu. W tym duecie to Josh sprawował rolę inteligenta, co było dosyć ironiczne biorąc pod uwagę, że i on nie posiadał specjalnie wysokiego IQ.
Brunet zarechotał złośliwie trącając Westa.
- Nikt pewnie, by jej nie pomógł. Krążą plotki, że tej nocy Batman na siedzieć cicho - powiedział, niemal rozmarzając się. - A policja będzie cholernie zajęta. A skoro Wayne'a nie będzie... Może zrobimy mu wjazd na chatę, co? Rany, aleby się wkurwił. Zajebiście. Albo chodźmy napadnijmy na jakiś bank, co?
- A Nygma nie mówił przypadkiem o tym, żebyśmy pilnowali gnojka? - odezwał się West.
- Nieistotne. Chyba nie obrazi się, jeśli ta wolna suka z nim zostanie? - Wskazał głową na bar.
- A co jeśli się nie zgodzi?
Josh uśmiechnął się szeroko, jakby w głowie powstał mu właśnie iście szatański plan.
- Mam na to swoje sposoby.
:) Jack POV :)
- Kolega trochę źle się poczuł - powiedziałam, trzymając obiema rękoma Bruce'a, który zataczał się i bredził coś pod nosem. - Chyba za dużo wypił. Możemy wyjść tylnymi drzwiami? Nie chcę zwracać zbytniej uwagi. Co jak dziennikarze zobaczą? Brucie jest znanym biznesmenem.
- Lepiej nie... - zaczęła barmanka, ale urwała, kiedy zobaczyła niskiego mężczyznę wychodzącego z zaplecza/kuchni/cokolwiek to było.
- Proszę za mną - odezwał się sucho, głosem wypranym ze wszelkich emocji. Uśmiechnęłam się półgębkiem do barmanki i z miliarderem pod pachą ruszyłam za jegomościem z kijem w dupie. Nawet skurczybyk nie raczył mi pomóc, kiedy wlekłam Bruce'a przez niezbyt dużą kuchnię, co chwila zahaczając o jakieś przedmioty. - Ciężarówka już czeka.
- Dzięki, chyba - mruknęłam, ciesząc się, że chociaż otworzył przede mną drzwi. Znalazł się dżentelmen.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, natychmiast zatrzasnął za nami drzwi. Super. Przez jakiś czas stałam, trzymając naćpanego przyjaciela i nie wiedziałam, co zrobić. Oczywiście zauważyłam ciężarówkę, na którą miałam czekać, ale nikt z niej nie wysiadł. Było za ciemno, żeby ocenić czy ktoś tam jest, ale pomachałam niecierpliwie w jej stronę.
Parę sekund później wyskoczyło z niej dwóch umięśnionych mężczyzn, którzy bez słowa chwycili półprzytomnego Bruce'a i zawlekli go na tyły ciężarówki. Jeden z nich otworzył tylną klapę, a drugi bez cienia delikatności wrzucił tam mojego przyjaciela.
- Moglibyście ostrożniej? - warknęłam. - Nie zapominajcie, kim jesteście.
Fuknęli groźnie, ale nic nie zrobili.
- Jedziesz z nim czy z nami? - burknął wyższy.
- Z nim - odpowiedziałam tym samym tonem, wskakując na tyły ciężarówki. - Nie będę przebywać z tak nic nie wartym robactwem. - To była tylko częściowa prawda. W rzeczywistości naprawdę martwiłam się, że mogli zrobić coś Bruce'owi.
Zacisnął dłonie w pięści, ale już nic nie powiedział tylko wsiadł ruszył na przód. Drugi nie wyglądał, jakby cokolwiek ogarniał, ale zamknął za mną klapę.
Zapanowały egipskie ciemności. Wyciągnęłam telefon z kieszeni płaszcza i włączyłam latarkę. Odszukałam leżącego Bruce'a i klęknęłam przy nim. Kiedy ruszyliśmy, musiałam się zaprzeć o ściankę, żeby nie latać jak zepsuta kukła.
- Co się dzieje? - wychrypiał ledwie dosłyszalnie, wyciągając przed siebie dłoń. Chwyciłam ją mocno i pochyliłam się nad nim. - Jaaackie?
- Nie nazywaj mnie tak, proszę. - Starałam się zażartować, ale samej nie było mi zbytnio do śmiechu. - Rany, najpierw robię, a potem myślę. Przepraszam cię, Brucie, i obiecuję, że wszystko będzie dobrze, okej? - Nie odpowiedział, tylko wymruczał coś, ale ja na to nie liczyłam. - Dopilnuje, żeby ci zwyrodnialcy nie zrobili nic złego. To nie była poza tym silna dawka. Godzinka lub dwie i będziesz jak nowy. No, może niekoniecznie, ale powinieneś wszystko ogarnąć.
Dalej jechaliśmy w milczeniu i tylko trzymałam przyjaciela za rękę, myśląc nad tym, jak bardzo beznadziejną decyzję podjęłam. Ale nawet, jeślibym się nie zgodziła, wujek Ed i tak zająłby się moim przyjacielem na inny sposób. Lepiej było, kiedy miałam go na oku i byłam pewna, że nie dzieje mu się żadna krzywda.
:)
Patrzyłam jak ludzie Eda starają się zaciągnąć w miarę bezpieczny sposób Bruce'a do kanałów. W miarę bezpieczny, ponieważ stałam i mierzyłam w nich pistoletem. Na początku chcieli go tam po prostu wrzucić, a potem wskoczyć za nim i związać łańcuchami. Trochę "podyskutowałam" z nimi i ostatecznie przystali na ostrożnym spuszczeniu tam nieprzytomnego już mężczyzny i użyciu sznura.
- Skoro tak się obawiasz, że zrobimy mu krzywdę to sama tam zejdź i go zwiąż - warknął znowu ten sam typ, który tej nocy zdążył mnie już wkurwić parę razy.
Prychnęłam, ale uznałam, że to w sumie nie taki zły pomysł. Może zostanę z nimi nawet do czasu, aż Bruce się obudzi, żebym mogła mu wszystko na spokojnie wyjaśnić? Mimo wszystko był cierpliwym i dobrym człowiekiem, który bardzo cenił sobie przyjaciół, a skoro byłam jednym z nich to chyba nie mógł się na mnie długo gniewać, prawda? Prawda?
- A żebyś wiedział - burknęłam i odczekałam, aż miliarder będzie już na dole. Wtedy sama wskoczyłam, trzymając się brudnej drabinki. Ohyda, ale czego się nie robi dla bliskich osób? - Na co czekacie, pędraki? - krzyknęłam, patrząc się w górę, kiedy byłam już na dole.
- Ja pierdolę. Sekunda, kobieto! - fuknął któryś, a potem rzucił mi linę. - Zwiąż go najpierw.
Przewróciłam oczami, ale nie chciało mi się z nim prowadzić bezsensownej konwersacji.
Pociągnęłam Bruce'a w stronę rur i posadziłam go tak, aby siedział do nich plecami. Potem zaczęłam oplatać go grubym sznurem - nie za mocno, ale też nie za lekko, żeby nie dał rady się uwolnić dopóki to nie będzie niezbędne. Przy okazji starałam się oddychać tylko ustami, ponieważ smród był niemożliwy. Jak to możliwe, że mimo wszystko w kanałach żyło parę przestępców? Ja nie wyobrażałam sobie życia w takich warunkach.
Ostatni raz zacisnęłam linę i ponownie spojrzałam w górę.
- Sekund minę... - przestałam mówić, słysząc głośny warkot. Nagle ktoś szybko zamknął kratę ściekową, a ja szybko zaczęłam wspinać się w górę. Oni chyba nie... Och, ależ tak, Jack. Jaka ty jesteś tępa. - Pojebało was? - Już miałam pchnąć kratę, kiedy coś ciemnego zasłoniło mi cały widok. Te chore pojeby najechały na nią kołem ciężarówki. Zapadła niemal całkowita ciemność.
Zacisnęłam dłonie w pięści, zeskakując z powrotem na dół. Zerknęłam na wciąż nieprzytomnego, przywiązanego Bruce'a i nie widząc żadnej innej możliwości, usiadłam obok niego, opierając się o brudną ścianę, jednocześnie wiedząc, że potem będę tego żałować.
- To się nazywa karma. - Roześmiałam się niedowierzająco.
:) :) :)
Oki doki, jest next. Robię sobie chwilową przerwę, ale za godzinkę znowu wracam do pisania :D
Zapowiem, żebyście się niecierpliwili jeszcze bardziej: będzie Jimbo w akcji, jego mate Harvey, dark!Ed i duuużo perspektywy trzecioosobowej.
A na razie: Przerwa na reklamy XDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top