| Rozdział 10 |
Od godziny siedziałam na kanapie niecierpliwie wyczekując dzwonka do drzwi. To był rodzaj tego odczucia, kiedy jesteś poza domem i opiekun przez telefon mówi ci, że "Porozmawiamy, jak wrócisz". Jednocześnie wyczekujesz na ten moment i umierasz wewnętrznie ze zniecierpliwienia, ale również nie chcesz żeby kiedykolwiek nastąpił, bo wiesz, że będziesz miał przerąbane.
Kiedy wreszcie wyczekiwany dzwonek rozbrzmiał, wstałam i z duszą na ramieniu powędrowałam w kierunku drzwi. Odetchnęłam kilka razy, nie wiedząc, co może mnie czekać. W końcu tyle z tym zwlekałam, a chyba nie było lepszego momentu na wizytę psychiatry, niż dwa dni po brutalnym morderstwie?
Uśmiechnęłam się sztucznie w stronę kobiety stojącej po drugiej stronie drzwi i omiotłam ją oceniającym spojrzeniem. Nie za młoda, ale też nie za stara, dałabym jej z czterdzieści lat. Ciężko było odczytać jej twarz, ponieważ wiele operacji plastycznych zabrało jej jakikolwiek wyraz. Ciemne włosy upięła mocno z tyłu głowy, co mogło świadczyć o jej sztywnym nastawieniu do życie, jednak patrząc w jej radosne oczy od razu wiedziałam, że tylko chciała taką zgrywać.
- Panna Cobblepot? - zapytała, wyciągając w moją stronę dłoń. - Doktor Nathalie McCann. Miałyśmy przyjemność rozmawiać przez telefon.
- Dzień dobry. - Uścisnęłam jej dłoń, starając się jak najmniej pocić. - Zapraszam do środka.
Odsunęłam się i zrobiłam jej miejsce w przejściu. Gestem dłoni wskazałam jej, gdzie ma usiąść. Skrzywiłam się, czując jej ostre perfumy, jednak nie one świadczyły o człowieku, więc zignorowałam pierwsze kiepskie wrażenie i dalej zgrywałam wyluzowaną.
Wyciągnęła notes i - jak się domyśliłam - moje akta.
- Zanim zaczniemy, chciałabym zapytać o jedną rzecz. Nie chcę być wścibska, ale dlaczego przez te wszystkie lata nigdy nie miała pani ani jednego stałego psychiatry? Z tego, co widzę, każdego zmieniała pani natychmiastowo, a rekord to trzy wizyty.
Nie pytaj, co się z nimi stało. Nie pytaj, proszę.
- Nie odpowiadali mi. - Zadawali za dużo pytań.
Doktor McCann skinęła głową po mojej lakonicznej odpowiedzi. Miała szczęście, że nie wiedziała, co teraz działo się w mojej głowie. Obmyślałam już różne scenariusze, jak ta rozmowa mogła się potoczyć. Głównie negatywne.
- Przejdźmy więc do tematu rozmów domowych. Dlaczego tak bardzo pani na nie nalega? To łamie trochę zasady, ale z szacunku dla pańskiej rodziny...
- Lepiej czuję się przy takich rozmowach w znajomym mi otoczeniu - przerwałam jej sztywno. Szacunku dla mojej rodziny? Błagam, w rzeczywistości tata zapłacił jej więcej niż normalnie.
- Oczywiście. - Zerknęła w moje akta, po czym podniosła na mnie wzrok trochę niepewnie. - Widzę tu leki, które ma pani zapisane. - Skrzywiła się. - Przepraszam, ale mogę pani mówić na "ty"? Tak będzie łatwiej.
- Jasne - burknęłam, mając na myśli: "Spierdalaj, nie znam cię".
- Jacqueline, czy przyjmujesz je regularnie?
Częściej, niż powinnam.
- Oczywiście.
- Czyli nie odczuwasz żadnych objaw nawrotu choroby?
Nie jestem chora.
- Oczywiście.
- A co z atakami agresji? Z tego, co wyczytałam do tej pory miewałaś je dosyć często, nawet po zażyciu środków uspokajających. Czy uważasz, że twój organizm mógł już się do nich zbytnio przyzwyczaić?
Przestań. Pytać.
- Oczywiście.
Uniosła brwi, czekając na rozwinięcie mojej odpowiedzi. Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, a ja zauważyłam, jak bardzo bolą mnie dłonie od trzymania ich zaciśniętych. Rany, była tu mniej niż pięć minut, a ja już odczuwałam negatywne skutki tego spotkania. A tata mówił, że wyjdzie mi to na dobre. Westchnęłam.
- Czasem kiedy zbytnio się zezłoszczę, jestem w stanie coś zniszczyć lub zrobić komuś krzywdę, ale uczę się nad tym panować, ponieważ... Tak, środki nie działają już od jakiegoś czasu. Nie dziwię się. Przyjmuję je od szóstego roku życia.
- Dlaczego?
Przygryzłam policzek, spuszczając głowę.
- Wie pani, dlaczego.
- Chciałabym, żebyś mi opowiedziała - naciskała ostrożnie. - Nie zapominaj, że jestem tu, aby ci pomóc. A rozmowa bywa naprawdę dobra.
Nie uważałam tak, ale nie chciałam się z nią spierać. To była typowa gadka psychiatrów, psychologów, terapeutów, czy kogo tam jeszcze.
- Opowiedz mi, co wydarzyło się te kilkanaście lat temu.
Zdecydowałam się mówić dopiero po paru sekundach, ciągle trzymając wzrok na podłodze.
- Nie pamiętam tego dobrze, to było dawno. A już na pewno nie pamiętam tego, jak znalazłam się w tym domu. Z tego, co wiem od taty, znalazłam się tu mając zaledwie parę tygodni. Zgłosiła się do niego moja matka, twierdząc, że jestem jego córką. Co naturalne, nie uwierzył. Ale badanie krwi potwierdziły jego słowa. Po pijaku w końcu robi się głupie rzeczy. - Uśmiechnęłam się smutno, myśląc nad tym, że byłam niecodziennym przypadkiem, bo przecież mój ojciec nawet nie był heteroseksualny. - Tak czy inaczej, zgodził się, abyśmy u niego zamieszkały. Pokochanie mnie nie zajęło mu długo, ale z moją matką było inaczej. Od początku była tu odtrącana, sama to jeszcze pamiętam, z jaką nienawiścią traktował ją wujek Ed. Z jaką nienawiścią traktowałam ją ja...
- Dlaczego? Nie miałaś przecież powodu jej nienawidzić.
Nie przerywaj mi, szmato.
- Tak się pani wydaje. Otóż od kiedy tylko nauczyłam się mówić, gadałam głupstwa. Albo tak przynajmniej ona to nazywała. W rzeczywistości już wtedy miałam pierwsze objawy schizofrenii. Nie jest teraz, jaki i nie była już wtedy specjalnie ostra, ale była i to jej wystarczyło. Bardzo pragnęła mieć drugą idealną córkę, ale...
- Drugą? - zdziwiła się. No, tak. Pewnie w papierach nie była wpisana.
- Tak, mam siostrę przyrodnią parę lat starszą ode mnie. Nigdy jej nie poznałam, ale doskonale pamiętam, jak zachwalała ją matka i samo to sprawiało, że miałam ochotę ją... - Zacięłam się. Lepiej nie opowiadać psychiatrze o skłonnościach sadystycznych. - Zawsze słyszałam tylko jaka to Madeleine jest cudowna, fantastyczna i jak wszystko jej się udaje. Cały czas nie miała dla mnie czasu, bo musiała udać się do drugiej córeczki, którą zostawiła u swojej ciotki. Nigdy nie mówiła mi dlaczego, nadal się zastanawiam, czemu po prostu nie porzuciła mnie i nie wróciła do niej. Pewnego dnia miarka się przebrała. Przyznaję, po części była to moja wina, ale... Na Boga, byłam sześciolatką z niepotwierdzoną schizofrenią! Tego dnia czułam, że ktoś mnie obserwuje. Słyszałam szepty i bardzo się bałam. - Poczułam łzy pod powiekami. Nie jesteś chora, Jack. Dzieci tak mają. - Zaczęłam w kuchni rzucać talerzami, starając się to odpędzić, a wtedy ona przybiegła. Była zła. Uderzyła mnie twarz, krzycząc na mnie, żebym się opamiętała. Nawet nie wiem, co sobie wtedy myślałam, ale nie żałuję tego.
- Czego? - zapytała zachrypniętym głosem. Dobrze wiedziała.
- Zabicia jej. - Spojrzałam jej prosto w oczy, uśmiechając się lekko. - Po latach nieszczęść, wreszcie uwolniłam się od potwora, którym była moja matka. Chwyciłam nóż i wbiłam jej go w brzuch. I nigdy nie czułam się lepiej.
Doktor McCann uchyliła lekko wargi i spuściła wzrok.
- Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że nie opuściła cię do drugiej córki, ponieważ za bardzo cię kochała? Być może po prostu bała się twoich zachowań, ale również bała się o ciebie. Nie chciała cię zostawiać samej na pastwę morderców i szaleńców.
Parę słów za dużo. Mogła obrażać mnie do woli. Mogła wytykać mi, że jestem chora, powinnam zostać skazana albo co tam jeszcze, co nie było prawdą, bo oczywiście byłam zdrowa. Ale kiedy wytknęła to mojej rodzinie... Poczułam, że coś we mnie przeskoczyło.
Podniosłam się wolno i z kanapy na przeciwko niej, przeniosłam się na tą, na której siedziała. Uśmiechnęłam się lekko, opierając dłoń na jej ramieniu. Patrzyła się na mnie rozbieganym wzrokiem, wiedząc już, że popełniła błąd.
- Wiem, że być może uważasz się za specjalistkę, ale mogę ci zagwarantować, że ja i moja rodzina jesteśmy całkowicie normalni i niczym nie różniący się od innych. Pani doktor, zainteresowało panią na początku, dlaczego tak często zmieniam psychiatrów, prawda? - Ścisnęłam delikatnie jej ramię, jakby starając się dodać jej otuchy. Zaczęła nieco szybciej oddychać. - Boisz się mnie, Nathalie? Nie potrzebnie. Przecież współpracuję. Otóż, słuchaj. Wy, psychiatrzy, nie różnicie się tak bardzo. Ciągle zadajecie nudne albo nieodpowiednie pytania. I w końcu zaczyna mnie to męczyć. Ale wy nigdy nie chcecie po prostu wyjść. - Nachyliłam się w jej stronę. - Co sprawia, że muszę wam troszkę pomóc.
Mój kochany szklany stolik solidnie ucierpiał, kiedy głowa pani doktor na nim wylądowała. Rozbryzgał się na wszystkie strony, przy okazji trochę raniąc mi twarz swoimi odłamkami. Nie przejęłam się tym, podchodząc do świecznika. Był dosyć ostry, po prostu idealny, by utknąć w klatce piersiowej doktor McCann.
Ta już zdążyła się podnieść i zacząć czołgać się w kierunku wyjścia. Kopnęłam ją w bok, jednocześnie przewracając ją na plecy i zagłębiłam w nią świecznik. Westchnęłam zniesmaczona, patrząc jak jej krew brudzi mi panele. Dławiła się nią, patrząc na mnie z niemym błaganiem, jednak nie chciało mi się czekać na jej śmierć.
Odwróciłam się i udałam się w stronę kuchni, chcąc zrobić sobie herbaty.
- Chcesz jakąś specjalną? Mam czarną i zieloną. Chociaż po twoim brytyjskim akcencie wnioskuję, że może wolałabyś taką z mlekiem? - Spojrzałam z uśmiechem w jej stronę, ale okazało się, że jej dusza odeszła już z tego świata. - No, cóż. Może w Niebie mają taką, która ci odpowiada.
:)
Dopijałam właśnie herbatę do końca, kiedy usłyszałam szczęk kluczy. Do środka wszedł tata. Na początku odłożył zwyczajnie płaszcz i parasolkę, nie zwracając na mnie uwagę, jednak zatrzymał się w pół ruchu, czując charakterystyczny zapach krwi. Odwrócił się, patrząc na martwą doktor Nathalie McCann i pokręcił głową z dezaprobatą.
- Wiedziałem, że tak to się skończy, ale nie... Ed zawsze mu mieć rację. "Dajmy jej szansę, Ozzy. Tym razem na pewno będzie dobrze".
- Przepraaaszam - wyjąkałam, podchodząc do niego. - Obiecuję, że to ostatni raz. Po prostu była niemiła i mnie irytowała. Może chcesz herbaty? Zrobiłam.
- Może być, tylko błagam - wskazał na martwą doktor - pozbądź się jej. Zaczyna śmierdzieć. Zresztą, gdzie jest służba?
- Odwołałam. Taki koniec był to przewidzenia. Następnym razem słuchaj się wujka. - Odeszłam do kuchni z zamiarem nalania mu herbaty.
Prychnął głośno, idąc za mną. Usłyszałam ciche przekleństwo, kiedy potknął się - najprawdopodobniej o zwłoki.
- Po prostu to posprzątaj!
- Nie mogę. Właśnie! - Nalałam mu herbaty i podałam kubek. - Umówiłam się z Barb. Tylko się przebiorę i lecę. - Pocałowałam tatę w policzek i pobiegłam na górę.
Śmiałam się cicho, słuchając cichego zrzędzenia dobiegającego z dołu.
:) :) :)
Alleluja, udało mi się coś napisać. Nie obiecuję, ale być może teraz rozdziały będę dodawać częściej, bo zaczęły mi się ferie.
No, i nie wiem czy to dobra wiadomość, ale jeśli zainteresowaliście się historią matki Jack to w przyszłości planuję one-shota właśnie o tej osóbce, który nieco przybliży wam jej charakter w sposób obiektywny, bo w końcu w oczach Jack była nieco inna.
Również oficjalnie mogę chyba potwierdzić, że pojawi się druga część, którą już też mam rozplanowaną i wydaje i się ona dużo ciekawsza, niż ta, ale to już zależy od mojego wykonania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top