#20

Obudziły mnie promienie słoneczne, przebijające się przez niezasłonięte okno. Nie widziałam, gdzie jestem. Jedyne, co udało mi się zarejestrować przez zamroczone zmysły to to, że leżę na niezbyt miękkim łóżku, a powietrze w pomieszczeniu nie należało do najprzyjemniejszych. Próbując sobie przypomnieć, co idzie w parze z takim odorem, zdałam sobie sprawę, że to szpitalne żarcie.

Podczas nieudanej próby otworzenia oczu, poczułam, że mnie bardzo szczypią. Chcąc podnieść ręce, by przetrzeć powieki i pozbyć się czegoś, co zlepiło mi rzęsy, ale prawa była przywiązana do mnie, a na zewnętrznej części lewej było coś przymocowane, przez co czułam dyskomfort.

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, do jasnej anielki, znajdowałam się z szpitalu? I dopiero, kiedy przypomniałam sobie, że spowodowałam wypadek, w którym sama ucierpiałam, aż mina mi zrzedła. Zaczęłam myśleć, jakie konsekwencje poniosę, kiedy ktoś się dowie, że to była moja sprawka. Wprawdzie nie bałam się ich, bo wiedziałam, że nic gorszego od odrzucenia przez społeczeństwo mnie nie spotka, ale najbardziej obawiałam się tego, że mogłam komuś zrobić krzywdę.

— Nie ruszaj się. — Usłyszałam obok siebie. — Zaraz przyjdzie pani doktór, bo ma obchód.

Nie wiem czemu posłuchałam tej pani, ale chwilę później rzeczywiście przyszła doktor, żeby zapytać czy u nas wszystko w porządku.

— Nie mogę otworzyć oczu — powiedziałam na tyle głośno, na ile pozwoliły mi to struny głosowe, które jakimś cudem nie chciały ze mną współpracować.

— Nic dziwnego, rzęsy są pozlepiane przez ropę. Pani Elu, proszę przynieś sól fizjologiczną i waciki.

Niecałe pięć minut później mogłam cieszyć się możliwością mrugania, ale kiedy otworzyłam oczy, lekarka wydawała się być jakby za mgłą. Powiedziała, że to zaraz minie, ale nic takiego się nie stało. Kiedy powiedziałam kobiecie o swoich spostrzeżeniach, zarządziła, że udam się na okulistykę, a tam zbadają mnie dokładniej. Tak też się stało. Odkryłam także, że moja prawa noga była cała w gipsie, ale nie zdążyłam o to zapytać mojej lekarki, ponieważ już byłam prowadzona na wózku do windy.

Na oddziale okulistycznym przyjęła mnie bardzo miła kobieta. Wydawało mi się, że miała śmieszną szopę na głowie, którą dostrzegłam przez mgiełkę. Okazało się, że przez wypadek uszkodziłam nerw wzrokowy. Dostałam jakieś krople do oczu i miałam się stawić na kontrolę za kilka godzin, aby sprawdzić czy mgiełka zeszła.

— No to wracamy, księżniczko — powiedziała pielęgniarka do mnie i pchając wózek do windy, pomrukując irytującą piosenkę. Nie chciałam jej mówić, że okropnie mnie denerwowała swoim mruczeniem, bo była bardzo miła.

I w takim nastroju wróciłam do pokoju, w którym brakowało mojej współlokatorki. Za to na krześle siedział ubrany w czarny garnitur, mężczyzna.

— Czy ty jesteś Melania Nowak? — zapytał ciężkim głosem, kiedy pielęgniarka pomogła mi usiąść na, podejrzewam, moim łóżku.

Kiwnęłam głową, aby potwierdzić swoją tożsamość.

— I dziś kończysz osiemnaście lat? — dopytał.

— Tak. Skąd pan to wie? — Zmarszczyłam brwi. — Moje opiekunki panu powiedziały?

— I tak, i nie.

— Nie rozumiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Szukałem cię przez ostatnie trzynaście lat, od kiedy dowiedziałem się, że twoi rodzice zginęli w wypadku...

I właśnie w tym momencie cały mój świat legł w gruzach. Wiele razy wymyślałam różne teorie kim mogli być moi rodzice i czy jeszcze żyją. Wariacje na ten temat bywały różne, ale zawsze odrzucałam te najgorsze, by mieć jednak nadzieję na lepszy scenariusz. Głęboko w sercu miałam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tych słów. Aż one się urzeczywistniły.

— Jest pan pewien, że to mnie pan szukał? Kim pan w ogóle jest?

— Och, przepraszam. Nazywam się Eugeniusz Huczek i z tego, o czym rozmawiałem z twoimi opiekunkami, to tak. Jestem pewien, że to ty.

Spuściłam głowę, ale słuchałam dalej, co ma mi do powiedzenia.

— Zanim opowiem ci, co się wydarzyło czternaście lat temu, czy jest coś, o co chciałabyś zapytać?

Podniosłam głowę zbyt gwałtownie, bo poczułam zawroty, ale na szczęście minęły one tak szybko, jak się pojawiły. Popatrzyłam na mężczyznę i zaczęłam się zastanawiać od którego pytania zacząć, lecz żadne nie przychodziło mi do głowy. Pan Huczek najwyraźniej musiał to zauważyć, bo zaczął mówić jak najęty:

— Twoi rodzice byli bardzo szanowanymi artystami. Twój tata, Piotr, był znakomitym architektem, zaś mama, Hanna, projektantką wnętrz. Czekała ich piękna przyszłość, byli naprawdę utalentowani i tworzyli dobre małżeństwo. Ale potem zdarzył się wypadek, w którym oboje zginęli na miejscu...

— Jaki wypadek? Gdzie on był? Kto go spowodował? Czy ja też tam byłam? — zalałam go lawiną pytań, a garniakowy jedynie się zaśmiał.

— To był wypadek samochodowy w dzielnicy Harrow w Londynie. Z tego, co udało mi się ustalić, to nie twoi rodzice go spowodowali, ale niestety, kiedy karetka przyjechała, nie dało się ich uratować.

— Och.

— A co do ciebie to tu zaczynają się schody, bo większość gazet podaje informacje, że w samochodzie znajdowali się wyłącznie państwo Michalak, a tylko jedna, że była tam też mała dziewczynka.

— Jak to? — zdziwiłam się.

— Ludzie nie wzięli tej wersji wydarzeń za prawdziwą, ponieważ gazeta ta była bardzo mała, w dodatku upadła kilka miesięcy później i nikt nie wie dlaczego — powiedział, poprawiając się na krześle.

— Niech pan opowiada dalej — zachęciłam go.

— Zostali pochowani w Londynie, jako że tam mieszkali. — Sięgnął ręką po torbę, która leżała obok jego nogi, po czym wyjął z niej sporej wielkości teczkę. — Jako, że ukończyłaś osiemnaście lat, mam dla ciebie ich testament.

— Testament? Jak to?

— Nie jestem pewien dlaczego chcieli spisać go w tak młodym wieku, ale zrobili to — powiedział, podając mi kartkę z odręcznym pismem.

— Nie jestem w stanie tego przeczytać. — Oddałam mu ją. — Jest coś nie tak z moim wzrokiem.

— No cóż, w takim razie zostawię ci to, żebyś mogła później to przejrzeć. — Położył teczkę na stoliku obok łóżka.

— Dziękuję — szepnęłam.

— W skrócie to twoi rodzice zostawiają ci wszystko, cały swój majątek z wyjątkiem kolii, którą chcieli przekazać dla niejakiej Sawanelii, zwanej Sawcią.

— Sawcia? A kto to jest? — zaczęłam się zastanawiać na głos.

— Nie mam pojęcia, nie pytałem ich o to — odpowiedział, wyciągając coś, co wyglądało na notes. — Zostawię ci mój numer, w razie jakbyś chciała porozmawiać.

Zaczął skrobać coś na kartce, którą potem wyrwał, kiedy do pomieszczenia weszło ciężkim krokiem dwoje ludzi. Doskonale słyszałam, jak sunęli nogami po płaskiej nawierzchni, nawet jeśli w szpitalu nie panowała cisza.

— Melania Nowak?

— Widzę, że nie tylko ja cię dziś szukałem. — Pan Huczek zaśmiał się, po czym położył na teczkę kartkę z zapisanym numerem telefonu oraz swoimi danymi osobistymi.

— Tak — odpowiedziałam w stronę, jak przypuszczałam, dwójki funkcjonariuszy policji.

— Chcielibyśmy zadać ci kilka pytań.

Przysięgam, moje serce nigdy wcześniej nie galopowało tak szybko. 

Od autorki: Długo musieliście czekać na ten rozdział, ale w końcu jest. Kończę go trochę wcześniej niż zaplanowałam, bo zostały mi jeszcze dwa punkty do opisania, ale rozdział jest już wystarczająco długi. No i na zegarku wybiła 2:45, więc czas iść spać. 

Na moim profilu możecie podglądać jak idzie praca nad rozdziałami, ponieważ co jakiś czas edytuję belkę, na której winno się wpisać coś o sobie. Ja ja wykorzystuję do innych celów xD

Jeśli są wśród was Potterhead, to zajrzyjcie do mojego nowego ff, nad którym też pracuję: Harry Potter I Sekret Senez. Naprawdę polecam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top