18:07
Dwa dni po powrocie Domena do rodzinnego kraju, staję na pierwszym podium w sezonie; uśmiecham się promieniście, lekko drżącymi palcami ściskając zimny kawałek srebrnego medalu.
Tydzień później mój sukces barwi się złotem i kilkoma łzami wzruszenia.
I nie wiedzieć czemu, gdy zaszywam się w hotelowym pokoju, odczuwam p u s t k ę.
Wpierw przyłapuję się na tym, gdy druga połowa łóżka jest pusta i chłodna, gdy nikt nie budzi mnie rano szarpnięciem za pojedyczne kosmyki włosów czy wkładaniem zimnych jak śnieg dłoni pod koszulkę, gdy pokój pachnie jedynie moimi perfumami, a mięta znika na wietrze podobnie jak i dym papierosowy.
Wmawiam sobie, że wcale mnie to nie obchodzi, że nie potrzebuję jego obecności, że nie wykręcam jego numeru po dziewiątym kieliszku szampana, zbywając kolejne osoby przy barze. Po trzech kolejnych okazuje się, że zablokował mój numer, a ja nadal nie mam mu tego za złe.
Skoro nie mógł mieć czegoś na własność, nie chciał mieć tego w ogóle.
— Mógłby mnie chociaż powiadomić, że bezpiecznie dotarł do domu — mruczę niechętnie, gdy Peter Prevc zamawia whisky z colą, obserwując mnie spode łba. Ma bardziej pociągłą twarz niż Domen, nieco bardziej wydatne kości policzkowe i nieco mniej nienawiści w oczach.
— Ciebie? — prycha, unosząc szklankę do ust. Zatrzymuje ją jednak w połowie drogi. — To tylko głupi dzieciak, który nie wie czego chce, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele Daniel — dodaje markotnie i krzywi się pijąc alkohol. Domen zachowałby kamienną minę, jak z a w s z e.
Kiwam posłusznie głową, przyznając mu rację, którą ma i dlatego upijam łyk szampana, gdy kręci mi się w głowie, a palce znów wybierają jego numer.
O osiemnastej siedem gubię telefon, trochę banknotów i pewnie resztki godności, jak na złość nie gubiąc wspomnień o pewnym słoweńskim skoczku.
***
Nie ufajcie mi jak mówię ile rozdziałów zostało, bo uświadomiłam sobie, ze zawsze kłamię X'D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top