♜ Obcy w swoim świecie ♜

Wykorzystywali całe pozostałe im jeszcze siły, dyszeli coraz ciężej i czuli bolesny ucisk w klatce piersiowej. Nogi chociaż dawały jasno znaki, że ledwo się trzymają, nie miały zamiaru przestać biec. Adrenalina w połączeniu ze strachem tworzyła mieszankę, która zamieniała się w tak dobre paliwo, że ich organizm zapominał o zmęczeniu i pomimo obfitej ilości potu nie chciał się zatrzymywać chociażby na sekundę. Prawda była taka, że nikt poza Węgrem nie miał pojęcia dokąd się właśnie kierowali, jednak pokładali w przyjacielu zaufanie, a wraz z nim nawet swoje życie. W końcu w takiej chwili jedno potknięcie, jak na przykład spotkanie zmutowanego potwora, mogłoby zakończyć ich przygodę w najbrutalniejszy sposób. Co prawda nie wiedzieli jak dokładnie działało ugryzienie przez taką maszkarę, ale patrząc na stan spotkanego wcześniej Szwecji można było domyślać się tylko najgorszego. Nawet nie chcieli myśleć o katuszach, jakie ten musiał przeżywać samotny i przerażony. Jedyne, co mógł czuć, to agonię oraz powolny rozkład jego ciała od środka. 

Po długim i wyczerpującym biegu dotarli do oddalonej części miasta, gdzie wielka metropolia zamieniała się już w zwykłe, mniejsze miasteczko. Było tu kilka domów i pomniejszych budynków, w których pracowali jeszcze do niedawna przeciętni ludzie. W tej okolicy zapewne każdy się znał i nawet jedna plotka mogła obejść wszystkich mieszkańców w kilka minut. Teraz było tu pusto. Martwa atmosfera osadziła się w każdym zakątku, jednakże mosiężne budynki stały dzielnie, ochronione w większości przez wyższe kamienice i wieżowce, znajdujące się bliżej centrum miasta. Cała czwórka schowała się za jednym z domków jednorodzinnych, a na przodzie stanął ich przewodnik - Węgry. Po chwili odsapnięcia, dzięki której wszyscy zrozumieli jak wyczerpani byli, chłopak wychylił się zza kamiennego muru i rozejrzał dookoła. Dostrzegł marność i zielonkawą mgłę, która otulała całą okolice. Była ona jednak znacznie mniejsza niżeli ta, która znajdowała się między wielkimi kwaterami w centrum miasta. Nawet samo złapanie oddechu okazało się być tutaj mniej wymagające, a to znaczy, że wcześniej spotkany pracownik fabryki miał rację. Prawdą było również to, że taki stan nie utrzyma się na długo, gdyż jego mocniejsze skażenie było kwestią prawdopodobnie tylko kilku godzin. Po tym czasie tutejsza część miasteczka też spowije się zgnilizną i drażniącą drogi oddechowe siarką. 

Dobrze wiedzieli, że muszą się pospieszyć, a po dokładniejszym przyjrzeniu się okolicy, Węgier dostrzegł stojące na środku drogi auto. Było w zaskakująco dobrym stanie, kiedy mężczyzna przyrównał je do tych kup złomu, jakie widywali wcześniej. Wyglądało tak, jakby była w nim jeszcze nadzieja na ruszenie. Jako, że stało na pasie drogowym było też większe prawdopodobieństwo, że kluczyk znajdował się w środku. Niestety stanowiło to także problem, gdyż przed kierownicą mógł się ktoś znajdować, a w najlepszym wypadku byłoby to zwykłe, martwe ciało. Węgry westchnął głośno i spojrzał na swoich towarzyszy, chowając się znowu za ciężkim murem.

- Słuchajcie... - Wysapał ciężko sprawiając, że wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. - Na środku ulicy jest samochód, a do końca miasta mamy pewnie jeszcze z godzinę. Nie damy rady już biec i nie możemy tyle zostać w tym otoczeniu. Musimy jak najszybciej się stąd wydostać, a tamta maszyna może być naszym jedynym wyjściem. - Wytłumaczył, na co nawet nikt nie zaprotestował. Każdy doskonale wiedział, że teraz sama adrenalina nie wystarczy, aby pobudzić wycieńczony organizm. Nie mieli okazji się napić ani niczego zjeść, więc mieli jeszcze mniej energii niż zwykle. - Widzę, że nie macie nic do dodania. Miejcie broń w gotowości i za mną. - Rzucił do przyjaciół, na co ci zareagowali natychmiastowo. Wszyscy wyjęli z kieszeni posiadane przez nich rzeczy do obrony. Niestety Słowacja wciąż dysponowała jedynie wyłamaną, ostrą rurą, którą udało jej się znaleźć w sklepie, jednak wcale na nią nie narzekała, gdyż jako broń była całkiem poręczna. Może nie była na tyle wydajna jak ostrza jej towarzyszy, ale póki co nie miała nic lepszego pod ręką. 

Węgry jeszcze raz wyjrzał zza murku, a kiedy nie ujrzał ani nie usłyszał niczego podejrzanego skinął dłonią na swoich przyjaciół i poprowadził ich do przodu. Gromada ruszyła, stawiając lekkie kroki i omijając wszystko, co mogłoby wydobyć z siebie dodatkowy hałas. Każdy musiał mieć teraz oczy dookoła głowy, gdyż potencjalny atak mógł nadejść z każdej strony. Pojazd był już coraz bliżej i w pierwszej kolejności został dokładnie sprawdzony, nawet pod spodem, w końcu ostrożności w takich sytuacjach nigdy za wiele. Kiedy nic nie zdawało się stanowić niebezpieczeństwa nadszedł czas na wejście do maszyny. Szyby samochodu zostały całkowicie pokryte sadzą pyłu i popiołu, więc nie można było z zewnątrz wywnioskować co znajdowało się w środku. Tym razem jako pierwszy stanął Czechy i przetarł rękawem część sadzy, gdyż całość nie chciała zejść i wciąż uporczywie trzymała się szyby. Za brudnym szkłem chłopak dostrzegł sylwetkę, która skulona była w sposób niesamowicie nienaturalny. Ciężko było powiedzieć czy ta osoba żyła, czy też nie, ale zdrowe oko Czecha wmawiało mu, że widzi ruch. To dało mu na tyle pewności siebie, że momentalnie złapał za klamkę, nadusił na nią i od razu otworzył drzwi na oścież. 

Wszyscy w jednej chwili spojrzeli niepewnie na ich towarzysza, który posunął się do takiego ruchu bez wcześniejszego uprzedzenia, lecz już zaraz zebrali się koło niego, chcąc dojrzeć co takiego skrywało się wewnątrz. Nikt nic nie mówił, a atmosfera zrobiła się na tyle ciężka, że wręcz przytłaczająca. Mieli wrażenie jakby zostali przymocowani stalowymi kajdanami do kamiennych płyt. Nie mogli się ruszyć nawet o milimetr i tylko tępo wpatrywali się w zniekształconego człowieka. Dźwięk, jaki wydały drzwi zbudził skulonego nieznajomego, który od razu zaczął się powoli podnosić. Słychać było tylko strzelanie kości i głośne sapanie. Już wszyscy doskonale wiedzieli, że nie był to zwykły ocalały, a pewność dała im w tym także czarna maź spływająca z jego ust, a następnie także z oczodołów. Słowacja natychmiastowo opuściła wzrok i zacisnęła dłoń na swojej podrdzewiałej rurze, robiąc przy tym kilka kroków w tył. Wszyscy poszli za jej śladem, a po chwili kreatura wydała z siebie przerażający, ochrypły wrzask i wypadła z samochodu pełznąc w ich stronę. Jej nogi były tak wykrzywione, że nie mogła na nich ustać i poruszała się głównie przy pomocy rąk z ogromnymi pazurami, które wbijała w twardy beton. 

Wszyscy momentalnie odskoczyli i popatrzyli na siebie przelotnie, chcąc dostać jakieś wskazówki. Odruchowo udało im się rozdzielić, więc bestia musiała sama zdecydować, za kim wybierze się w pogoń. Zainteresowaniem skierowała się na tego, który odważył się wypuścić ją z jej legowiska, więc od razu zwróciła się do Czech, który począł ciągle wycofywać się od potwora, jednocześnie odprowadzając go od samochodu i dając tym samym czas swoim towarzyszom na wejście do niego. Węgry jako pierwszy zajrzał do głębin metalowej puszki na kółkach i żadnego niebezpieczeństwa już nie dostrzegł, więc zwołał wszystkich do siebie, samemu siadając za kierownicą.

- Czechy! - Krzyknęła Słowacja, przywołując swojego brata i zgarniając go do siebie ruchem dłoni. Najmłodszy szybko spojrzał na siostrę i rzucił ostrzem w ciało potwora, dając sobie czas na ucieczkę. Kreatura wydarła się na całe gardło, a Czech nie zwlekał nawet chwili, biegnąc szybko do maszyny. Wszystkim udało się już zasiąść na miejscach i zamknąć drzwi, a wtedy Węgier dojrzał w stacyjce pozostawiony kluczyk. Odruchowo za niego złapał i przekręcił w odpowiednią stronę. Pojazd wiele musiał znieść, więc jeden ruch w stacyjce nie dał rady pobudzić jego silnika. 

- Co ty wyprawiasz?! Odpalaj! - Krzyknął Polska, patrząc na swojego przyjaciela.

- Nie da się! - Odkrzyknął spanikowany, bez przerwy próbując odpalić samochód. Bez pozytywnego rezultatu. Serce podskoczyło kierowcy do gardła, a dłonie zaczęły się niemiłosiernie trząść oraz pocić ze strachu. 

Czechy ciągle patrzył na brudną szybę z miejsca pasażera, starając się dojrzeć cokolwiek. Nie wiedział na ile tamta kreatura została zatrzymana. Może jeszcze uda im się uciec z tej kupy złomu zanim ta się zbliży? Z rozmyślań wyrwało go mocne uderzenie w bok auta, które spowodowało pryśnięcie czarnej mazi na grube szkło okna. 

- Szybciej do cholery! - Wrzasnął Polska i sam złapał za dłoń Węgier, pomagając mu szybciej przekręcić kluczyk. Nagle silnik głośno zawarczał, a pedał gazu został naciśnięty z całej siły, co spowodowało szarpnięcie i szybki ruch pojazdu. Ledwo trzymające się wycieraczki, oczyściły w pewien sposób przednią wizję kierowcy. Wszyscy złapali się tego, co mieli pod ręką i tak metalowa puszka ruszyła do przodu, ratując ich jednocześnie od dalszej ucieczki o własnych nogach. Ciężka atmosfera rozmyła się dopiero po odjechaniu od tamtejszej dzielnicy i wtedy wszyscy nabrali głośnych oddechów, opadając ze zmęczeniem na skórzane siedzenia. 

- Co ci strzeliło do głowy, żeby tak nagle otwierać te drzwi?! - Dopiero zaraz rozniósł się donośny głos Polski, który odwrócił się specjalnie w stronę Czech, aby skarcić go za jego bezmyślną decyzję. - Mogłeś nas narazić na jebaną śmierć! Co, gdyby ta pokraka mogła normalnie się poruszać?! - Widać było, że Polak wręcz gotował się ze złości.

- Myślałem, że żyje! Widziałem, że się rusza, myślałem, że to kolejny ocalały! - Wytłumaczył się wzburzony Czechy.

- Hej! - Słowacja chciała przerwać spór między dwoma przyjaciółmi, ale automatycznie została ucięta przez pierzastego.

- Następnym razem swoje pojebane myślenie konsultuj z nami, bo doprowadzisz do naszej usranej śmierci! - Znowu zrobiło się gorąco. Węgry nie reagował, musiał skupić się na średnio widocznej drodze przed sobą. Nie miał czasu, aby zajmować się kłótniami. Słowacja, widząc to i nie będąc zadowolona z przerwania jej wypowiedzi, od razu podniosła głos, tym razem nie pozwalając swojemu bratu na odpowiedź.

- Spokój! - Wydarła się na praktycznie cały pojazd, co spowodowało wzdrygnięcie się wszystkich, nawet skupionego Węgra. - Przestańcie się kłócić! Mamy ważniejsze zmartwienia na głowie niżeli otwarcie jakichś zasranych drzwi! I tak w końcu ktoś z nas musiałby to zrobić, więc nie ma to znaczenia! Po prostu niech nikt nie podejmuje nagłych decyzji bez uprzedniego poinformowania reszty i koniec. Nie możemy wytwarzać konfliktów między sobą w takiej sytuacji. Wszyscy możemy na tym ucierpieć, więc nie ma co sobie nawzajem wygarniać. - Dokończyła, na co Polska od razu odwrócił się do przodu, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 

- Sory... - Mruknął po chwili, na co Czechy tylko cicho wymamrotał coś pod nosem. Po tym wszystkie rozmowy ucichły, a jedynym co zagłuszało całkowitą cisze, był warczący silnik oraz szumiące radio, które po chwili zostało wyłączone przez kierowcę. 

Nieprzyjemna atmosfera została podbudowana przez zbliżający się zmrok. Zielonkawe niebo zaczynało przekształcać się w czarne, przechodząc w międzyczasie w odcienie szarości. Nie było już czegoś takiego, jak piękny zachód słońca, przy którym towarzyszyło tyle ciepłych barw. Nie było już pomarańczu i różu. Została tylko trupość i bagnista paleta kolorów. Gwiazdy znacznie straciły na intensywności przez ilość mgły i pyłu. Zamiast jasnych punktów na niebie, można było dostrzec jedynie zanikające plamki. Tak samo, jak wszystko dookoła ulatywały z życia. W pewnym momencie jedyne, co dawało im jeszcze resztki widoczności, był jeden reflektor z samochodu, którym jechali. Przejechali przez pomniejsze pole uprawne, na którym zapewne już i tak nic więcej nie urośnie i zaraz silnik się uciszył, a wraz z nim auto stanęło za dużymi, starymi drzewami.

- Posłuchajcie, nie damy rady jechać dalej. Robi się coraz ciemniej, musimy tutaj przeczekać. Podzielimy się na dwie zmiany, aby prowadzić wartę i móc chwilę odpocząć. Kiedy tylko słońce zacznie wstawać, to pojedziemy. - Wszyscy głośno odetchnęli, nie będąc zadowolonymi z postoju, ale przyznali Węgrowi cichą rację. - W porządku. Czechy, Słowacja, możecie odpocząć jako pierwsi. Obudzimy was za dwie godziny. - Sprecyzował kierowca, patrząc na ledwo działający zegar w samochodzie. Nie miał pewności czy ten dobrze chodził, jednak nie miało to aż takiego znaczenia, jeśli nie posiadał nic lepszego od niego.

- Dzięki Boże... - Ziewnęła przeciągle kobieta i ułożyła się tylko wygodniej, od razu usypiając. Sen całkowicie zwalił z nóg dwójkę rodzeństwa, którzy szybko zapadli w lekki sen. Ich organizm pomimo wykończenia nie pozwalał na głębszy, gdyż musiał być w ciągłej gotowości na wszystko. 

- Co się tutaj odjebało...? - Westchnął na głos Polska, łapiąc się za głowę i zwracając na siebie uwagę przyjaciela. - Jeszcze niedawno siedzielibyśmy w jakimś barze i pili piwo. Dlaczego teraz musimy walczyć o swoje życie, jakbyśmy to my byli tutaj szkodnikami? To nasz świat! - Żalił się mężczyzna, zaraz odczuwając ciepłą dłoń towarzysza na ramieniu.

- Nie wiem, Polsko... Naprawdę nie wiem... - Odpowiedział szczerze, zaraz przyciągając Polaka do mocnego uścisku. - Jak twoje skrzydło? - Zapytał, spoglądając na zwinięte pióra.

- Boli... Nie wiem, czy jeszcze coś z niego będzie. - Odparł smutno mężczyzna.

- Nawet tak nie mów! Jak znajdziemy tylko jakieś schronienie, to obiecuję ci, że dokładniej je obejrzę. Jeszcze będziesz latał. - Węgry próbował pocieszyć swojego najbliższego, gdyż doskonale wiedział jak wielką wartość te pierzaste wachlarze dla niego miały.

- Schronienie? A kiedy to będzie? Za tydzień? Miesiąc? Rok? Prędzej zdechniemy jak robale, niż znajdziemy miejsce dla siebie. - Mruknął cicho Polska, patrząc w brudną szybę za plecami Węgra.

- Niedługo. - Nie potrafił tego sprecyzować, ale miał nadzieję. Nadzieję, że już zaraz znajdą dla siebie schronienie, w którym dadzą radę przeżyć tak długo, aż jakieś choróbska nie zwalą ich z nóg. Skoro jego przyjaciel stracił wiarę w ich możliwość przetrwania, to on musiał ją teraz podtrzymywać, bo jeśli ona umrze, to oni razem z nią. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

CO TO JEST BOŻE TO ŻYJE CO CO

Znaczy tak, to było w stu procentach zamierzone, ja jestem tutaj profesjonalistą tak

W każdym razie naszła mnie nagła ochota, więc proszę, oto moje wypociny. Mam nadzieję, że jednak znajdzie się ktoś, komu się one spodobają ^^

Może jeszcze kiedyś tu wrócę i napiszę więcej, zobaczymy co świat przyniesie

Papapapaapappapapapapap

~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top