Pod cukrową polewą

- Dzień dobry - przywitał się ze mną niebieskooki i nie da się ukryć przystojny brunet, doganiając mnie u progu windy.

- Dzień dobry - odburknęłam nie chcąc wyjść na chamkę, ale nie bardzo też chciałam dać mu sygnał, że chcę kontynuować brnąc z nim w wymuszoną, kurtuazyjną pogawędkę o niczym.

Pospiesznie wcisnęłam przycisk posyłając tą metalową puszkę na podziemny garaż. Stał obok, wystrojony w granatowy garnitur, wypachniony z perfekcyjnie ułożoną fryzurą jakby wyszedł wprost z okładki magazynu dla dżentelmenów. Chodź z tematyką bliżej by mu było do jakiegoś "Hustlera" czy "Playboya". Ponieważ spotykałam takie cukiereczki na co dzień, zdołałam się uodpornić od ich cukru, żeby nie stracić szkliwa dla chwili przyjemności. Postanowiłam więc nie poświęcać więcej uwagi jego niewątpliwie atrakcyjnej aparycji.

- Jak wczorajszy wieczór? Udany? - zapytał z przekornym uśmieszkiem. Widać jak to zwyczajowy mężczyzna nie odczytywał atmosfery.

- Dziękuję, całkiem udany i obyło się bez wizyty stróżów prawa. To raczej ja powinnam zapytać sąsiada o wczorajszy wieczór, ale chyba mnie to nie interesuje - wygłosiłam z jasnym przekazem braku zainteresowania dalszą rozmową.

- Mieszkamy obok siebie. Będziemy się czasem spotykać, jak dziś. Może dla wspólnego dobra zakopiemy kość niezgody i zaczniemy od nowa? Alex - przedstawił się oficjalnie wyciągając rękę w moim kierunku.

- Milly - uścisnęłam jego dłoń ostrożnie.

- Nie musimy się przyjaźnić ale nie powinniśmy się też unikać.

Z obojętną miną wzruszyłam ramionami w odpowiedzi.

- Spotkaliśmy się już wcześniej, prawda? - kontynuował.

- Całe miasto jest oblepione moją twarzą, coś mogło ci się przywidzieć - powiedziałam i nasunęłam na nos ciemne okulary. Mojej uwadze nie umknął ten jego cyniczny uśmieszek. Dojechaliśmy na poziom podziemnego parkingu. Wysiadłam z windy i pewnym krokiem zmierzałam do firmowego suva, w którym czekała na mnie Flor i mój wczorajszy kochanek.

- Nieźle ci w czarnym Mio ale w rudym jeszcze lepiej - szepnął mi do ucha sąsiad, mijając mnie w drodze do swojego samochodu. Próbował mnie sprowokować? Po tej gadce o kości? Co to miało być?!

- Dziękuję. A to... - odrzuciłam swoje włosy za ramię - ...to jest kasztanowy - zawołałam za nim.

Uśmiechnął się jeszcze raz wrednie, półgębkiem. Nie dałam mu się zbić z tropu i odpowiedziałam najbardziej kwaśnym uśmiechem jaki potrafiłam wykonać.

Mimo kiepskiego humoru nie omieszkałam przywitać się z moim błękitnym mini klepiąc go przyjaźnie po karoserii.

- Co jest do cholery?! - ściągnęłam okulary na widok zadrapania na tyłeczku mojego miniaczka. - Kto ci to zrobił maluszku? Kto byłby taki wredny? - pogłaskałam go czule, odprowadzając wzrokiem dziwnie zerkającego w moim kierunku sąsiada. - Naprawimy to. Nie martw się, pani się wszystkim zajmie.

*

Mam zlecenie na nią. Normalnie nie biorę takich rzeczy ale była pod ręką. Wydawało się to prostym zadaniem, rozrywką i może chciałem się też przy okazji odegrać na zołzie a przynajmniej utrzeć ten jej seksowny, celebrycki nosek.

Kevin, zaraz po tym jak usunął pewne kompromitujące mnie nagranie z naszego parkingu, z puszką i niebieską pokraką w rolach głównych, zreferował mi co ważniejsze fakty na temat naszego nowego celu i ku mojemu przerażeniu zrobił to prawie z pamięci. A więc mamy do czynienia z jedyną córką senatora Millera aspirującego do roli prezydenta w niedalekiej przyszłości i matki kiedyś wschodzącej acz nierozbłysłej gwiazdy Broadwayu z arystokratycznymi korzeniami. Niezła mieszanka.

Panna Miller dzieciństwo spędziła z własnym kucykiem, w blaskach fleszy, w prywatnych szkołach na niekończących się dodatkowych zajęciach z baletu, teatru, gry na fortepianie, śpiewu... dużo tego było. Matka od małego pchała ją w kierunku aktorstwa. Wystąpiła w kilku filmach jako dziecko i nastolatka. Później zrobiła przerwę aż wkońcu popełniła poważny debiut aktorski, zamieniając Josephine Miller w Milly Josph. Właśnie ukończyła studia i uczciła to wraz ze swoją huczną dwudziestką piątką wyprawioną w "Santo beso" ale tą część historii już znałem, niestety z autopsji. Jest konsekwentnie obsypywana wyróżnieniami, nagrodami, kontraktami reklamowymi... Mając Kevina nie potrzebowałem internetu w tym zadaniu.

A mnie tylko ciekawiło czy coś tam kryło się pod tą cukrową polewą? Dzieło sztuki jak o sobie mówi czy płytki kicz? Jedno jest pewne, zdecydowałem się to odkryć ale przyznaję cokolwiek to było sprawiało, że ciężko było oderwać wzrok. W tym jednym musiałem niestety Kevinowi przyznać rację.

Przemierzała właśnie czerwony dywan w równie krwistej sukni, która idealnie podkreślała wszystkie atuty właścicielki a będę szczery było ich wiele. Podążałem za nią z uwieszoną mi na ramieniu supermodelką a zarazem aspirującą aktorką, jednocześnie starając się zsynchronizować z panną Joseph. Nie było to łatwe bo była ciągle zatrzymywana przez fanów, fotografów albo udzielała wywiadów.

Wszystko szło gładko do czasu aż podeszła do kolejnej ekipy rozstawionej wzdłuż czerwonego dywanu żeby odpowiedzieć na pytania następnej wścibskiej reporterki czekającej na swoją kolej. Z tłumu fotografów i reporterów niespodziewanie wyłoniła się zakapturzona postać. To były sekundy kiedy ten ktoś podbiegł i sypnął czymś w aktorkę wykrzykując, że jest zdradzającą szmatą, że się puszcza ze swoim ochroniarzem. Ja to wiedziałem ale skąd ten ktoś też to wiedział? Jej agencja skutecznie czuwała nad jej wizerunkiem.

Ochrona zareagowała szybko osłaniając aktorkę w porę, właściwie to ucierpiał tylko tren jej sukni. Zrobiło się zamieszanie, zewsząd strzelały wycelowane w nas flesze. Zakapturzony typ wygrażał jej, że jak nie przestanie to następnym razem użyje kwasu nie zwykłej mąki. Otaczający nas tłum wariował. Wszyscy skierowali na nią swoje telefony, aparaty, kamery.

 Zdezorientowana, oślepiona Milly potknęła się ale jej ogromny ochroniarz zdążył w porę żeby ją złapać. Świta aktoreczki ściągnęła ją na bok sprawdzając, oglądając dookoła czy nic się nie stało ich dojnej krowie, ich cennej maszynce do pieniędzy. W tym czasie obstawa imprezy zajęła się sprawcą. 

Na czerwonym dywanie pozostał tylko przyprószony białym proszkiem złoty błyszczący but. Zgadywałem, że należał do naszej gwiazdy. Skrzył się w nieustających jeszcze światłach migawek aparatów i reflektorów. Paparazzi oszaleli, taka akcja była dla nich prawdziwą gratką.

Podniosłem znajomo wyglądającego buta i zdałem sobie sprawę, że to chyba ten sam, na którym niechlubnie poległem w "Santo beso", był nawet podpisany jej imieniem. Zatem znalazła się moja paskudna zjawa a jej nowo odkryta tożsamość wcale mnie nie zdziwiła. Poszedłem ze zgubą do właścicielki.

- Znów przy mnie gubisz buty? - zagadnąłem schylając się i zakładając go na stopę gwiazdki. Oby nie zrobiła się z tego tradycja.

- A ty dalej szukasz swojego Kopciuszka? - zapytała zauważając niezadowoloną towarzyszkę za moimi plecami. - Który to już trzeci w tym tygodniu jęczał mi wczoraj za ścianą? - powiedziała głośniej niż to było konieczne.

Oczywiście nie straciła zimnej krwi i ciętego języka. Albo była naprawdę tak dobrą aktorką za jaką ją wszyscy uważali.

- Szukam kobiety idealnej - zadeklarowałem.

- Życzyłabym ci powodzenia ale... - Jej ekipa już kończyła poprawki i poganiali ją. - Zdradzę ci sekret: ideały nie istnieją. Pogódź się z tym.

- Ale już sam proces poszukiwania jest zadowalający - odparłem z przekonaniem puszczając jej oko.

 Nic już na to nie odpowiedziała tylko roześmiała się, całkiem szczerze. Po czym odeszła szturchając po drodze z łokcia jakąś zaśmiewającą się brunetkę, uczepioną ramienia jej serialowego partnera. Jeśli już się dobrze orientuję. 

*

Za oknami panował mrok upstrzony światłami miasta. Jeszcze w korytarzu postawiłam ciężką statuetkę i skopałam złote szpilki, które wręcz parzyły mnie w stopy po tych ośmiu godzinach na nogach. Rozerwałam zaszytą na mnie na poczekaniu sukienkę biorąc wkońcu głęboki wdech. Krawcowa zrobiła co mogła żeby ją jak najlepiej dopasować, po tym jak dotarła dzisiaj w ostatniej chwili wprost z Paryża. Zimne kafelki w kuchni przynosiły ukojenie obolałym stopom. Wyciągnęłam z lodówki schłodzoną butelkę pierwszego lepszego alkoholu, którym chciałam uśmierzyć ból. Czy miałam go prawo czuć? Pewnie nie, bo przecież w zamian miałam wszystko, a na pewno wszystko to co chcieliby mieć inni. Pieniądze, sławę, koneksje, talent, wygląd i wielu ludzi wokół mianujących się dumnie moimi przyjaciółmi a w zamian grzejących się w moim ciepłym blasku, jakbym była ich słońcem... Nauczyłam się, że w show-biznesie prawdziwą przyjaźń zastępuje wymiana usług, przysług i innych towarów.

Czułam się obserwowana ale przecież zawsze byłam może więc to kwestia przyzwyczajenia, a może popadałam w paranoję. Pozwoliłam opaść na podłogę zsuwającej się już i tak czerwonej sukni. Upiłam kilka solidnych łyków prosto z butelki po czym usiadłam nago przed wielkim oświetlonym dookoła żarówkami lustrem i zaczęłam zmywać makijaż, zastanawiając się nad tym, że nie ma żałośniejszego widoku niż smutny clown, którym się stałam.

Co dzień z tego zwariowanego, głośnego cyrku wracałam do pustego mieszkania i byłam w nim sam na sam ze swoimi cholernymi myślami. Głowa huczała od kolorów i dźwięków. Odpalałam Netflixa, podkręcałam ulubioną muzykę żeby zagłuszyć to dudnienie ale nic nie zagłuszy samotności. Fałszywe pocałunki i opłacony dotyk nie odda ciepła, najpiękniejsza kreacja tylko cię dusi i krępuje ruchy a diamenty ciążą niczym kamień u szyi topielca. Żadne pieniądze nie są w stanie zagwarantować prawdy i niekłamanego uczucia.

Ale godziłam się na to wszystko bo nie poszukiwanie szczęścia było moim priorytetem i sensem życia. Żyłam żeby zniszczyć. Byłam słońcem żeby spalić tego, który spopielił moją przeszłość.

Zmęczenie wygrało z potrzebą wzięcia prysznica. Położyłam się sama w chłodnej pościeli wsłuchując w zwierzyniec za ścianą. Bo te odgłosy jakie wydawał nowy Kopciuszek sąsiada nie brzmiały normalnie. No właśnie - sąsiad. Zamknęłam oczy i jak na zawołanie wyobraźnia podsunęła mi to jego cholerne błękitne, zimne spojrzenie. Takie znajome. Wspomnienia powracały, kłuły wwiercając się w czaszkę niczym lodowate sople. Przywołałam je sobie teraz w pamięci bardzo wyraźnie. Te jego oczy przeszywały mnie i mimo swego chłodu rozpalały i trącały jakieś dzikie, zapomniane nuty w moim wnętrzu.

- Oszalałam! - zbeształam się i wyśmiałam na głos. - Świat jest popierdolony ale ty Milly Joseph jesteś bardziej! Wypijmy za to! Zdrowie!

Wychyliłam opróżniając do końca butelkę i pozwoliłam jej opaść na miękki, puchaty dywan dołączając do pozostałych. Wszystko wirowało i ja mimo, że leżałam czułam się jak na przejażdżce jakąś szaloną kolejką w wesołym miasteczku. Kobieta za ścianą jęczała a moje ciało stawało się przez to pobudzone mimo zmęczonego umysłu. Zimną ręką zaczęłam ściskać swoją pierś coraz to mocniej i brutalniej podczas gdy druga zmierzała już w kierunku łona. Prześliznęła się po łechtaczce i zanurzyła w ciepłym, wilgotnym wnętrzu by znów powrócić do niewielkiego guziczka. Wiłam się w swojej cholernie drogiej, jedwabistej pościeli dysząc i jęcząc do wtóru z parą za ścianą. Potrzebowałam tego żeby uspokoić zmysły, żeby zasnąć. I tak, byłam przeczcież grzesznicą.

*

Anja udawała całe swoje życie. Udawała, że się nie boi, że jej nie boli kiedy inni drwią z jej nieznajomości języka, z jej akcentu, z jej rodziców, z jej wyglądu, z całej jej inności. Anja nauczyła się więc udawać. Najchętniej udawała, że jest zupełnie kimś innym. Miała wtedy na imię Franchesca i była włoszką, zaginioną księżniczką. Była też piękna, zgrabna i mądra. Udawać przecież mogła wszystko i zawsze bo to nic nie kosztowało i nie wymagało trudu a jedynie wyobraźni, na brak której Anja nie narzekała.

Dzwonek domofonu i dudnienie do drzwi wejściowych skutecznie odgoniło resztki snu. Znów o niej śniłam. Wróciła i tylko tyle z tego zapamiętałam.

- Idę już idę! - zawołałam do natręta za drzwiami. Jakby mnie miał usłyszeć. Wygramoliłam się z pościeli, o mało nie zabiłam na jednej z butelek pod nogami i chwyciłam jakiś zwiewny szlafroczek z piórami, prezent chyba od tej firmy od bielizny...

- Słyszę do cholery! Już idę! - powtórzyłam, psiocząc na dzwonek. Na ekranie domofonu zobaczyłam znanych mi już mężczyzn.

- Witam oficerze - powiedziałam otwierając drzwi gościom.

- Może kiedyś... na razie porucznik Jeff Butcher i sierżant Greg Marshall - przedstawił siebie i kolegę starszy policjant mimo, że już się znaliśmy.

- A ten co tu robi? - zapytałam na widok trzeciej pary ślepi wlepionych we mnie. Poprawiłam na sobie szlafrok zaciskając mocniej pasek i zmniejszając dekolt. Nie żeby było tam coś czego świat już nie widział ale po co miałam go uraczać darmowymi widokami.

- Dobijamy się już dość długo. Martwiliśmy się, że coś mogło się pani stać a pan Longman zaproponował nam pomoc, właśnie dzwonił po dozorcę z kluczami - usprawiedliwił go Marshall.

- Proszę wejść... - otwarłam szerzej - ...a panu już dziękujemy - zwróciłam się do sąsiada z zamiarem zamknięcia mu drzwi przed tym wścibskim nosem. Niestety zamiast nosa wsadził nogę pomiędzy drzwi a futrynę.

- Panowie w sprawie wczorajszej napaści na panią Joseph? Byłem na miejscu i wszystko widziałem, mogę służyć pomocą - odezwał się jednocześnie pakując się do środka za stróżami prawa.

Widziałam jak cholera omiatała wszystko wzrokiem, moją statuetkę na podłodze w przedpokoju, buty i pobojowisko w sypialni, no i różowego kolegę dotrzymującego mi towarzystwa ostatniej nocy, leżącego jeszcze na łóżku. Przewróciłam oczami na głupi uśmieszek Longmana i szybko zamknęłam drzwi sypialni. Nawet policjanci nie byli tacy bezczelni i nie rozglądali się z ciekawością, może dlatego, że już tu byli? Oby tylko nie zrobili się moimi stałymi gośćmi. Zaprowadziłam wszystkich do salonu, zaproponowałam coś do picia ale tradycyjnie odmówili. Chwyciłam po drodze paczkę papierosów. Mężczyźni rozsiedli się na kanapie, ja zajęłam fotel.

- Czy nie przeszkadza panom... - nie dokończyłam pytania zastygając z zapalniczką przy papierosie.

Zaprzeczyli kiwając głowami i odmówili kiedy ich częstowałam.

- Chcielibyśmy zadać pani klika pytań odnośnie wczorajszej napaści.

- Nic się nie stało, to tylko jakiś anty albo psycho fan - rzuciłam obojętnie.

- Czy zna go pani? - pytał Marschall robiąc notatki. Widać dzisiaj on przyjął na siebie rolę przepytującego.

- Nie, nie znam.

- Spotkaliście się wcześniej?

- Nie przypominam sobie.

- Czy ma pani jakichś wrogów?

Wybuchłam śmiechem.

- Oczywiście! Wie pan, że jestem całkiem popularna? Wiele osób mnie kocha a chyba jeszcze więcej nienawidzi.

- Czy może mieć jakichś wspólników, ktoś z pani otoczenia mógł mu przekazywać prywatne informacje na pani temat?

Sąsiad nagle zaczął pokasływać.

- Przepraszam... mógłbym prosić wody? - Zdusiłam peta w popielniczce na stoliku i kiedy wstałam z kanapy jak przystało na kulturalnego gospodarza zerwał się zatrzymując mnie: - Nie przeszkadzajcie sobie, jeśli można to sam się obsłużę, mam podobny układ pomieszczeń u siebie więc chyba trafię.

Kiwnęłam na zgodę zaskoczona jego dziwnym zachowaniem był u mnie pierwszy raz ale wogóle go to nie krępowało.

- Dostawała pani kiedyś jakieś pogróżki? Była pani śledzona? - kontynuował zadawanie pytań policjant.

- Chyba nie ma tygodnia żeby ktoś mi się nie oświadczał albo groził śmiercią, to nic niezwykłego.

- Zgłaszała to pani?

I w tym momencie usłyszeliśmy brzdęk tłuczonego szkła. Zerwałam się do kuchni zobaczyć co nawywijał sąsiad.

- Panowie moglibyście tu podejść?! - zawołał na policjantów Longman. - Sięgałem po kieliszek i zrzuciłem przypadkiem butelkę, chciałem pozbierać ale coś tam przy niej jest jakieś dziwne urządzenie, czy to podsłuch? - zapytał z miną idioty.

- Proszę tego nie dotykać - przestrzegł go Marshall, który ukucnął przy szkle, które pozostało po butelce szampana tej z dużą, różową kokardą i trzymanym w ręku długopisem obracał małe urządzonko. - Na to wygląda.

Nie pozostało mi zatem nic innego jak poczłapać do garderoby numer dwa po kartkę z życzeniami, która była przy butelce. Kartka trafiła do pudełka z różnymi miłymi i niemiłymi prezentami, anonimami, laleczkami voodoo i różnego rodzaju pogróżkami jakie do tej pory dostałam a Tito skrzętnie zbierał, dokumentował i archiwizował.

- Szef mojej ochrony ma tego więcej - oznajmiłam kładąc pudełko na mojej wyspie kuchennej. A niech policja ma zajęcie. - Jeśli mamy kontynuować to chyba w towarzystwie mojego prawnika.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top