Pinball

- Kto daje i zabiera... wiesz gdzie ląduje? - nie dokończyłam ale wiedziałam, że wszyscy tu obecni mamy już zarezerwowane miejscówki w piekle. - Chcesz żebym oddała ci prezent?

- Chcesz mi powiedzieć, że tak poprostu oddałem ci ją sam?! - Nie mógł w to wciąż uwierzyć.

- Tak.

Na samo wspomnienie tej szopki jaką musiałam tam, wtedy z nim odegrać, umizgów, przytulania i pozwalania na obłapianie przez tego wieprza, miałam mdłości. James śmiał się obserwując nas swoim mętnym wzrokiem spod półprzymkniętych powiek.

- Daj spokój Victorze znajdź sobie nową maskotkę. Mills nie lubi się dzielić. Prawda? - upewnił się chropowatym, zdartym od używek głosem.

Mills? Parsknęłam w duchu.

- Znasz mnie. - Uśmiechnęłam się i pogładziłam jego udo.

- A o czym niby tak długo rozmawialiśmy? - pytał nadal podejrzliwy Volcow.

- Nie pamiętasz? Przyznaję towar, którym mnie poczęstowałeś był wyśmienity ale, że powodował taką amnezję? - Podniosłam brwi podkreślając swoje udawane zdziwienie. - Opowiadałeś mi o najlepszych imprezach, o klubie i swoich podbojach.

- A te papiery, które ci podpisałem, co to było? - pytał ze słuszną podejrzliwością. A więc tak jak się spodziewałam sprawdzał kamery. - Spisaliśmy umowę, w której przekazałeś mi Sarę. Nie mogłam uwierzyć, że chcesz mi ją podarować, jak przystało więc na notariusza zaproponowałeś umowę na piśmie.

James wybuchł śmiechem.

- Oj Victor! Przestań ćpać bo zrobisz darowiznę z siebie samego.

- Nie możliwe! Nigdy mi się to nie zdarzyło! Coś ty mi zrobiła?

- Nic, przysięgam! - zarzekałam się, ale ten szowinista i tak mi w nic nie wierzył. Miał rację ale prędko się o tym nie dowie.

Jassica zjawiła się w naszej loży. Siedzieliśmy w niej jak w akwarium ze szkła aktywnego, które aktualnie w swym mlecznobiałym trybie zapewniało nam prywatność. Zaś te szyby, które wykonano ze szkła weneckiego umożliwiały mi obserwowanie wyczynów dziewczyny na parkiecie już od dobrej chwili. Przepchnęła się i usiadła obok mnie zarzucając mi ręce na szyję i obdarzając mój policzek soczystym całusem. Pozostawiła na nim ślad fuksjowej, brokatowej szminki. 

- Zobacz kogo spotkałam przy barze. - Wskazała na swojego towarzysza stojącego do tej pory na uboczu.

"I musiałaś go tu przywlec" pomyślałam ale nie odezwałam się a jedynie przewróciłam oczami na jego widok.

- Witam. Alex Longman sąsiad... - przedstawiając się wyciągnął rękę w kierunku mężczyzn.

- Longman? - powtórzył zdziwiony Volcow wyciągając swoją spoconą dłoń. - Tutaj? Aż tak ci zależy na tym lokalu?

- To świetna miejscówka - przytaknął.

- Wybacz, bez urazy ale jak widzisz nie mogłem jej odmówić. Miała więcej atutów - powiedział wieprz po czym uśmiechnął się spoglądając w mój dekolt i lubieżnie oblizując wargi.

- Znacie się? - zapytałam zdziwiona.

- Pan Longman już prawie kupił ode mnie "Onyks" kochanie, ale ubiegłaś go w ostatniej chwili.

Popatrzyłam na skwaszoną minę Longmana. To stąd wynikała jego wiedza o zmianie właściciela, jeszcze zanim do niej oficjalnie doszło. Kiedy poznałam go w tym klubie pierwszy raz wzbudziło to moje podejrzenia.

- Aaa to ten fotograf, który ci uprzykrza życie? - zwrócił się do mnie James ignorując wyciągniętą w jego kierunku dłoń wspomnianego upierdliwcy.

Jess zaprosiła jeszcze paru swoich znajomych. Wkrótce nasza vipowska loża zapełniła się młodymi, nawalonymi ludźmi, którzy raz po raz wybuchali niekontrolowanym już śmiechem. Zrobiło się nieznośnie głośno i tłocznie, prawie jak na parkiecie. Na rurze tańczyła dla nas przymuszona do tego przez Jess półnaga hostessa.

- Tańcz dziwko! Kręć tym tłustym zadkiem! - wołała do niej uradowana młoda Swallowówna klaszcząc przy tym radośnie w dłonie.

Piszczała i wygłupiała się ze swoimi znajomymi. Na koniec występu wepchnęła dziewczynie do ust zwitek banknotów, który miał jej nie inaczej jak dosłownie zamknąć usta. Panna Swallow udowodniła tym samym swoją biegłość w sztuce manipulacji. Ofiara nie dość, że i tak czuła się sponiewierana to jeszcze wszelką winą za ten stan obarczy siebie, bo w końcu nie zrobiła tego darmo, więc do kogo będzie miała pretensje?

Volcow pogrążył się w użalaniu nad straconą niewolnicą. James oddawał się umizgom z jedną ze znajomych Jess. Jeszcze chwila i zaczną się pieprzyć na naszych oczach. Longman obserwował nas sącząc swojego drinka i gruchał z conajmniej narzucającą mu się brunetką. A ja jak zwykle próbowałam udawać, że świetnie się bawię.

- Oddaj Sarę! Zabrałaś mi ją! - wybełkotał ni stąd ni z owąd Volcow szarpiąc mnie za ramię. - Sara zawsze czekała na mnie w domu, a teraz... nikt na mnie nie czeka. - Położył łysiejącą głowę na moim ramieniu i prawie załkał, ale to raczej była czkawka.

- Wujku weź się w garść! - Siostrzenica zepchnęła jego głowę z mojego ramienia. Usiadła przy mnie i odgarnęła moje włosy za ucho po czym zaczęła opowiadać jakie to ma dzisiaj ze mną plany na wieczór. Jej ręka błądziła po moim udzie, objęła mnie w pasie i przytuliła. Wzrok Jamsa wypalał we mnie dziurę jak jakiś laser z filmu scifiction.

- Chodźmy potańczyć! - Ciągnęła mnie Jess. Wstałam i ruszyłam za nią na parkiet. Ale zanim odeszłam czyjaś ręka pochwyciła moją.

- Zostań ze mną... - powiedział cicho, prosząco.

Ale jego cedzone z wysiłkiem słowa nie szły w parze ze spojrzeniem. Z tym szarym, zimnym wzrokiem rekina, który musi cię rozszarpać bo taka jego natura, taki jego instynkt.

- No chodź Milly! Uwielbiam ten kawałek! - ponaglała blondynka.

Uwolniłam się od Jamsa i poszłam za jego siostrą, uśmiechając się po drodze do swoich myśli. Czyżbym już dopięła swego? Rodzeństwa zawsze ze sobą rywalizują o miłość, o uwagę rodziców, droższy prezent, lepszy kąsek. Wystarczyło ją tylko podsycić i odpowiednio nakierunkować, na inny obiekt - na mnie.

Tańczyłyśmy z Jess na parkiecie odbijając się od spoconych, rozgrzanych ciał imprezowiczów. Oddawali się jak wszyscy tutaj tej prymitywnej, znanej od zarania dziejów uciesze. Z nabuzowanymi żyłami, dudnieniem w głowie, chęcią oderwania od rzeczywistości i zaspokojenia swoich podstawowych pragnień. 

Nagle poczułam ukłucie. Zaczęłam się nerwowo rozglądać wokół ale po chwili wszystko zaczęło samo wirować, rozmazywać się i tonąć w dźwiękach, w światłach, tłumiąc moje zmysły, tępiąc postrzeganie. Poczułam mdłości a serce przyspieszyło w swym galopie jak szalone. Instynktownie próbowałam uciec, przeciskałam się więc desperacko przez rozbawiony tłum ale mimo, że wciąż się poruszałam moje ciało przestawało przyjmować polecenia mózgu. Po chwili byłam jak bezwolna kulka w pinballu odbijana przez otoczenie i nie mogłam już nic na to poradzić.

*

Leżała na podłodze toalety dla personelu, na zapleczu swojego klubu. Bez ruchu, bez życia jak kukła. Serdelkowate paluchy tego wieprza Volcowa jeździły po jej ciele z wyuzdaną radością i zapałem.

- Nie chciałaś mi oddać Sary to ją zastąpisz - wybełkotał zbliżając swoją obleśną twarz i swój śmierdzący jęzor, którym przejechał po jej policzku.

- Nie tutaj! Nie na tej obszczanej podłodze! - Odepchnął go James. - Cała ochrona zaraz zacznie jej szukać. Szykuj auto! Jedziemy do Pałacu.

"Jestem tylko obserwatorem!" powtarzałem sobie w głowie. Nie powinienem się mieszać, ale domyślałem się co ją spotka jeśli nikt ich nie powstrzyma. Pojawili się ludzie Swallowa, jeden z nich wziął jej bezwładne ciało na ręce.

- Kurwa! - zakląłem pod nosem i wybrałem numer Ramireza. - Jest na parkingu na tyłach klubu. Volcow ze Swallowem chcą ją wywieźć do Pałacu. Pospiesz się!

Musiałem ich zatrzymać do czasu aż się zjawi jej ochrona. To musiało wyglądać na przypadkowe spotkanie. Odpaliłem papierosa i udałem, że wyszedłem się przewietrzyć na parking.

- Co tu się dzieje?! Milly wszystko w porządku? - zapytałem niewinnie.

- Odsuń się! Nic jej nie jest, przesadziła z rozweselaczami. Odwieziemy ją do domu - oznajmił stając tuż przede mną James Swallow.

- Nie róbcie sobie kłopotu, jestem jej sąsiadem mam więc po drodze - zaproponowałem i uśmiechnąłem się do blondasa.

- Żaden kłopot. - Próbował mnie wyminąć ale przesunąłem się w tą samą stronę. Popatrzył na mnie zdziwiony ale po chwili w jego oczach błysnęło zrozumienie i wściekłość.

- Bierzcie go! - krzyknął na swoich ludzi.

Dwóch osiłków w garniturach rzuciło się na mnie. Ale nie mieli szans. Unik. Rozkwasiłem nos jednego o mur, podciąłem drugiego i gotowe. W tym czasie tylnymi drzwiami wypadł Ramirez. Volcow i Swallow wskoczyli do samochodu i odjechali zostawiając swoich ludzi na pastwę Ramireza. Kucnąłem przy Milly. Miała drgawki. Poklepałem ją po zimnej, bladej twarzy na co lekko zareagowała.

- Zabierz ją do domu! - wydał mi polecenie Meksykanin trzymając za gardło jakiegoś charczącego biedaka. - Przyjadę jak już tu posprzątam.

*

Dzieciństwo Anji minęło szybko, zbyt szybko. Poszło z dymem piekarni i całego jej domu. Jej niewinność zaczęła umierać kiedy klęczała przed bandą chłopaków w jej podobnym wieku. Kiedy spoglądała na wystającego z rozporka siusiaka, którym jeden z oprawców merdał jej przed oczami. Widok nie był jej może obcy, w końcu dorastała przy młodszym bracie ale to tutaj przyprawiało ją o mdłości. Wybawienie nadeszło z zupełnie nieoczekiwanej strony. "Zostawcie ją! To moja zabawka!" Anja a właściwie Francheska, bo pod takim imieniem ją tutaj znali, spojrzała swoimi szklistymi oczami, ale niebyło w nich już strachu. Spojrzała na rosłego osiłka, którego przed chwilą widziała w objęciach innego chłopca, blondyna o delikatnej urodzie. A więc opłaciło się trzymać język za zębami i tajemnicę odkrytą przypadkowo chwilę wcześniej, pomyślała z nadzieją.


Nie byłem w stanie zrozumieć jej bełkotu, ani języka jakiego używała, ale miałem wrażenie, że już go kiedyś, gdzieś słyszałem. Brzmiał jakoś tak wschodnio-europejsko.

Gdzie jestem? - Ocknęła się nagle wyrywając ze swoich majaków. Wstałem z fotela i przysiadłem na skraju łóżka. - Co się stało?! -pytała zdezorientowana, czochrając swoje ciemne włosy i rozmazując w jeszcze większe plamy już i tak rozłażący się na policzki czarny tusz.

- W swojej sypialni - odezwałem się a na dźwięk mojego głosu zareagowała nerwowo, uczepiając się mojego ramienia. - Cii! Nic ci tu nie grozi - zapewniłem ją poklepując uspokajająco po ramieniu.

- Jak się tu dostałam? Niczego nie pamiętam.

- Od którego momentu?

- Tańczyłam na parkiecie z Jess a potem nagle poczułam ukłucie, po nim zawroty głowy, mdłości i przestałam się kontrolować. Ścięło mnie z nóg w kilka minut.

- I dość szybko wróciłaś. To mi wygląda na ketaminę. Miałaś drgawki, ślinotok i wymiotowałaś...

- Znawca się znalazł.

- Dużo czytam.

- Myślałam, że wiesz z doświadczenia. A skąd mam wiedzieć czy to może nie ty mnie czymś strułeś, wykorzystałeś a teraz zgrywasz bohatera?

Nachyliłem się i spojrzałem jej w oczy szukając w nich jeszcze oznak tego mętnego, splątanego spojrzenia. Nie znalazłem go. Zresztą jej powracająca złośliwość też przekonywała mnie o tym, że już dochodzi do siebie.

- Wierz mi. Ja nie potrzebuję takich tanich sztuczek. Wystarczy zresztą na mnie spojrzeć. A poza tym nie niańczyłbym cię po wszystkim, tylko zostawił tam w klubie niech się jeszcze inni nacieszą.

Prychnęła.

- Do tego szarmancki i skromny.

Usłyszeliśmy dźwięk otwieranego zamka elektronicznego i w sypialni pojawił się Ramirez. Bez oznak wysiłku, skazy i choćby pyłku na idealnie dopasowanym garniaku. Nawet jego gładko przyczesana fryzura pozostała nienaruszona.

- Jak się czujesz Kul...? Nic ci się nie stało? - zapytał z niespotykaną troską i czułością przysiadając po drugiej stronie łóżka.

Pokiwała głową i opisała mu raz jeszcze całą sytuację. Meksykanin zwiesił głowę. Wyglądał na pełnego wyrzutów i skruchy.

- Zawaliłem kurwa! Przepraszam cię. Odwróciłem się na moment, rozproszył mnie jakiś awanturnik przy barze... Jak dobrze, że Longman im przeszkodził i mnie wezwał.

- Komu i w czym przeszkodził?! - Podniosła się do siadu.

- Nie powiedziałeś jej? - zdziwił się wielkolud.

- Wyszedłem na fajkę i natknąłem się na Swallowa i Volcowa jak targali twoje zwłoki do samochodu. Chcieli cię wywieźć do Pałacu i pewnie się zabawić, więc dałem znać Ramirezowi i zagadałem ich do czasu aż się zjawił. - Facet rzucił na mnie zdziwionym spojrzeniem kiedy pominąłem wzmiankę o siłowym przejęciu inicjatywy, ale nie poprawiał mojej wersji wydarzeń. - Kiepskich dobierasz sobie znajomych. Odradzałem ci tą znajomość, pamiętasz? Ale dam ci jeszcze jedną radę: trzymaj się z daleka od tych typów i od "Nochnoy Dvorets".

- Od czego? - dopytała.

- To Nocny Pałac po rosyjsku. Nie widziałaś świecącej, neonowej cyrlicy nad wejściem? James celebruje swoje rosyjskie korzenie - wyjaśniłem jej, na co pokiwała głową.

Zastanawiałem się czy powiedzieć jej więcej, czy to już wystarczy? Tylko czy skutek nie byłby odwrotny od zamierzonego? Wydaje mi się, że zamiast przestrogi dla niej to byłaby raczej zachęta i reklama tego miejsca.

- Spokojnie jej noga już tam nie postanie! Nie zbliży się nawet na metr do tych skurwieli a oni do niej! Już ja o to zadbam! - zapewnił mnie Ramirez.

- Tito. - Spojrzała na niego pobłażliwie. I już wiedziałem kto w tym teamie trzyma stery.

- Dobra. To skoro już przyszła zmiana to ja się zbieram. Nie potrzebujesz dwóch nianiek - oznajmiłem.

- Odprowadzę cię do drzwi - powiedział wielkolud i dźwignął się z łóżka żeby pójść za mną. - Nie zdążyłem ci podziękować - odezwał się wyciągając do mnie rękę, kiedy byliśmy już na korytarzu, za drzwiami wejściowymi.

- Nie ma za co. - Przyjąłem uścisk.

- Nieźle sobie poradziłeś tam pod klubem Longman. Słyszałem, że byłeś w wojsku. Dobrze cię tam wyszkolili i chyba jeszcze pamiętasz co nieco.

- Z tobą raczej nie miałbym szans, już wyszedłem z wprawy - odpowiedziałem równie uprzejmie.

- Jakbyś kiedykolwiek miał ochotę spróbować, zapraszam na sparing.

Już dał mi raz wycisk ale skąd mógł to wiedzieć. W ciągu tych kilku minut zamieniłem z nim więcej zdań niż przez cały ten czas od kiedy go poznałem. Ale co mnie bardziej zdziwiło to to, że jemu autentycznie zależało na Milly. Martwił się o nią jak o kogoś bliskiego. Czy zasługiwała na ten jego szacunek, lojalność i sympatię? Czy osoba tak moralnie marna, małostkowa i zepsuta była warta jego poświęcenia? Może któryś z nas mylił się w swojej ocenie w stosunku do tej kobiety? Pytanie tylko który? Odwróciłem się na pięcie i postanowiłem odejść ale zawróciłem.

- Ramirez powiedz mi, gdyby zaszła taka potrzeba zaryzykowałbyś dla niej życiem? - Chciałem to usłyszeć, upewnić się.

- Jasne! - odpowiedział bez zająknięcia i chwili zastanowienia.

W przypływie jakiejś chwilowo nawiązanej nici sympatii do tego typa dodałem jeszcze:

- To posłuchaj. Trzymaj ją z daleka od całej tej popapranej rodziny Swallowów. Jestem pewien, że to te dwa zboki ją dziś czymś odurzyły. Znam sporo młodych, pięknych kobiet i słyszałem o podobnych przypadkach po imprezach w Pałacu. Nie tylko kobiety bo nawet przystojni młodzi faceci kończyli z podobnymi objawami i całkowitą amnezją. Oficjalnie to jeden z lepszych klubów w tym mieście ale nieoficjalnie miejsce spotkań ludzi o specyficznych upodobaniach. Mało kto wie o imprezach jakie są tam organizowane dla wybranego grona bardzo bogatych i wpływowych ludzi.

- A ty skąd o tym wiesz?

- Dostałem kiedyś zaproszenie, z którego nie skorzystałem bo nie jestem jak te zboki, którym staje tylko jak inni patrzą. Mnie wystarczy atrakcyjna kobieta. Jeśli ci więc na niej zależy trzymaj ją z daleka od tego gówna.

- Jeszcze jedno pytanie Longman. - Zatrzymał mnie zanim się odwróciłem. - Czemu jej nie powiedziałeś, że obiłeś mordy tym ochroniarzom Swallowa?

Wzruszyłem ramionami.

- Po co?

- Czy mam jej nie mówić?

- Już pewnie i tak wie - kiwnąłem na kamerę przy jej drzwiach wejściowych.

*

Miał rację słuchałam ich rozmowy po drugiej stronie drzwi. Zastanawiałam się co dalej? Jaką przyjąć strategię? Unikać moich oprawców? Uciec? Zrobić awanturę? Pozostawać w amnezji i pozwolić im dalej polować na siebie? To nie w moim stylu! To ja jestem drapieżnikiem w tej dżungli! Jestem już blisko. Czas przyspieszyć, okrążyć i dopaść! Trybiki w mojej głowie przeskakiwały i wpadały w odpowiednie zapadki.

Wybrałam numer dziewczyny.

- Jess? Nie wiem co się stało... Tak wiem... Ja też... Niestety mam plany... Muszę gdzieś jechać. Sprawy rodzinne... Będę za tobą tęsknić skarbie.

Rozłączyłam się i wybrałam kolejny numer. Chwilę czekałam na połączenie. Jak tylko odebrał po drugiej stronie przeszłam do konkretów:

- Podobno chciałeś mnie wczoraj zabrać do Pałacu? Już od dawna czekam na zaproszenie ale wolałabym być wtedy przytomna i stać na własnych nogach. - Nie odpowiadał, ale wiedziałam, że tam jest. - Kiedy w końcu zabierzesz mnie na jedną z tych imprez, które organizujesz dla wybranych gości? Rozczarowujesz mnie. Czy ja nie jestem dla ciebie kimś specjalnym!?

Nie pozwoliłam mu dojść go głosu i rozłączyłam się zanim coś odpowiedział. "Tak jest dupku bawimy się dalej, aż dostanę od ciebie to czego chcę".

Tito westchnął. Nie przerwał mojej rozmowy. Patrzył za to na mnie z troską i obawą w oczach.

- Co ty kombinujesz?

- Później ci powiem. Na razie zbierz dla mnie więcej informacji o tej jego rosyjskiej spelunie. "Nochnoy Dvorets" - wyplułam z siebie jak przekleństwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top