Niespokojny duch
Klik klak, klik klak - uwielbiałam klapki na obcasie a te chanelkowe były jeszcze na dodatek o idealnej, wygodnej wysokości. Nabijałam sobie nimi miarowo rytm a biodra samoczynnie kołysały się do taktu kiedy sunęłam ogromnym holem agencji Star Glow.
- Uwaga MJ... - usłyszałam szepczącą do słuchawki kobietę kulącą się za wysoką ladą recepcji. Przystanęłam i rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Ani się waż... - syknęłam.
- ...przybyła. - No cóż nie zdążyłam jej powstrzymać. Czyli już zostałam zaanonsowana. Odrzuciłam za ramię czekoladowo-brązowe włosy i ruszyłam dalej mieląc pod nosem przekleństwa.
Wparowałam wprost do szefowej agencji. Moja agentka już tam czekała w gotowości. Przepiękna, soczysta na oko czterdziestoletnia Kreolka odziana w świetnie skrojony szary, kraciasty garnitur powitała mnie z szerokim uśmiechem. Aż się prosiła żeby ją schrupać. Miałam do niej słabość. I jak nikt potrafiła przysłowiowo wchodzić w mój gwiazdorki, jędrny, wart miliony tyłek.
- Jest i nasza najjaśniejsza gwiazda! - zakrzyknęła Bianca Jones.
Zarobiłam dla niej kupę kasy, miała więc powody, żeby mnie tak nazywać.
- Poważnie?! MJ?! - zapytałam retorycznie ale już one obie dobrze wiedziały o czym mówię.
Nie siliłam się na równie radosne powitanie. Rzuciłam moją miodową Birkin na skórzaną kanapę i usiadłam na wprost Yuko. Szefowa zajmowała miejsce w wygodnym fotelu pomiędzy nami.
- Mam już dość tego durnego serialu! - oznajmiłam od razu przechodząc do rzeczy. - Jonah obłapia mnie na każdym kroku a do obsady dokleili wątek jakiejś mojej przyjaciółki, która jedyne co ze sobą wnosi na plan to zapewne wiele ciekawych, nowych chorób wenerycznych. Przyłapałam ją już z Jonah a słyszałam, że poznała się też bliżej z reżyserem o producencie nie wspomnę. O tylu wiem ale cholera ją tam... I próbowała mnie wczoraj utopić w fontannie!
- Z tego co słyszałam z relacji świadków to ona była podtapiana - zarzuciła mi Yuko.
- Twoi świadkowie nie widzieli kto zaczął! - wysyczałam przez zęby i kontynuowałam: - Nie obchodzi mnie fakt jak się ta lafirynda prowadzi...
- No kogo jak kogo... - wtrąciła pod nosem moja agentka.
- Ale jak podpisywałam kontrakt nie wspominali, że to będzie porno serial. Zależy mi na dobrej reputacji.
Usłyszałam parsknięcie Yuko Hary.
- Oj proszę cię! Chodzi raczej o to, że nie poinformowali cię o zmianach i nie zapytali o zgodę super gwi... auć! - nie dane jej było dokończyć gdyż jej kostka spotkała się ze szpilką szefowej.
- Milly rozumiem twoją złość podyktowaną tym, że dbasz o jakość serialu, w którym wystę.., którego gwiazdą jesteś - Bianca poprawiła się staranniej dobierając słowa. - Ale cierpliwości. Ile to jeszcze? Dwa, trzy miesiące do końca zdjęć? Porozmawiamy z nimi - zadeklarowała rzucając spojrzeniem w kierunku przewracającej oczami Azjatki. - Postaramy się, żeby na przyszłość nie zaskakiwali już takimi niezapowiedzianymi zmianami albo je przynajmniej konsultowali z nami - przemawiała spokojnie a ja się czułam jakby miodem polewała moje serce. Ta kobieta miała dar.
Przez kolejne pół godziny obie tłumaczyły mi kosztowne powody dla których, nie mogę zabić ani pozwać Mirandy jak i niestety porzucić produkcji z dnia na dzień, przed końcem sezonu. Omówiłyśmy nowe projekty, które wywalczyła dla mnie smoczyca Yuko, chociaż nie musiała się wiele natrudzić bo chętni sami ustawiali się w kolejce.
Azjatka nie omieszkała też wywlec na forum paru skandali z moim udziałem, którym musiała w ostatnim czasie zaradzić jak i temu z wczoraj bo jakieś niewyraźne nagranie robiło prawdziwą furorę w necie. Ktoś mnie też widział w jakimś szemranym klubie w przebraniu kowbojki. Poza tym na kolacji z kimś przypominającym Jonah i palącą przed salonem sukien ślubnych... To tylko z tego tygodnia w zeszłym byłam w ciąży z moim ochroniarzem i wycinałam sobie żebra w celu poprawy figury... Nawet ja osoba dość bym powiedziała kreatywna nie byłaby w stanie wymyślić tylu bzdur na raz.
No może co do tej kowbojki się nie mylili i zajście w fontannie też miało miejsce ale cała reszta? Naprawdę nie ma dnia żebym nie dowiedziała się czegoś nowego na swój temat. Ludzka wyobraźnia nie zna granic.
*
Wcisnąłem słuchawkę głębiej do ucha.
- Jestem gotowy - zameldowałem.
- Ja też - potwierdził mój wspólnik.
- Daj znak kiedy mogę ruszać.
- Zrobię małe zamieszanie przy bramie. Daj mi pięć minut.
Kevin odwracał uwagę ochrony udając jednego z wielu kręcących się tu paparazzi i rozpętał burdę z ochroną. Ja w tym czasie spokojnie dostałem się na teren rezydencji i grzecznie odgrywałem rolę parkingowego, czekając na okazję odprowadzenia jakiejś wypasionej fury na parking na tyłach domostwa, skąd mógłbym niezauważony zakraść się do rezydencji. I niebawem się doczekałem. Podjechało różowe Bugatti. Niezłe, rozważałem zakup ale w mniej obscenicznym kolorze. Koleś wysiadający z niego nawet puścił mi oczko i tak czar prysł.
- Uważaj dwóch gości pali z lewej na rogu, dam ci znać kiedy skończą. Trzymaj się prawej będziesz za chwilę poza zasięgiem kamer - przestrzegał mnie głos Kevina w słuchawce.
Dalej już bez przeszkód pozbyłem się białej koszuli i reszty przebrania. Założyłem kominiarkę i szybko, sprawnie wdrapałem się na piętro, wprost na balkon prowadzący do sypialni mojego celu. Stamtąd miałem się dostać dalej, do gabinetu. Po usytuowaniu obu pomieszczeń obok siebie wnioskuję, że władza i seks to priorytety w życiu Swalowa, a przynajmniej jedno z drugim mocno współgra.
„Ostatni raz się tak męczę" utyskiwałem na samego siebie podczas wspinaczki. „Po co się zgodziłem?", „A miałem już z tym skończyć", „To już na pewno ostatni raz!" - tylko, który to już raz powtarzam sobie to wszystko? Śmiałem się sam z siebie sprawnie pokonując francuskie drzwi. Oszukiwałem się, bo tak naprawdę uwielbiałem adrenalinę i niebezpieczne sytuacje. Potrzebowałem tego jak powietrza. Byłem zawsze typem dziecka, które nie potrafiło usiedzieć na miejscu. Na takich jak ja mawiają "niespokojni duchem". Mimo, że już dawno wyrosłem z tamtego chuderlawego nastolatka, nabrałem krzepy i nauczyłem się panować nad sobą, to jedno mi pozostało. Widać nadal musiałem być zdrowo popierdolony zadzierając z najniebezpieczniejszym typem w tym mieście, a może i kraju. Nie potrafiłem się oprzeć chęci zagrania mu na nosie.
*
Cóż zrobić kiedy ktoś się tak wyróżnia jak ja, nie sposób ukryć się wśród tłumu więc nawet nie próbowałam i przyjęłam inną strategię. Florence dopilnowała, żeby moja sukienka z piórami była nie tylko spektakularna ale też łatwa i szybka w zdejmowaniu.
Dziewczyna studiowała kostiumografię i charakteryzację więc trzymałam ją przy sobie jako asystentkę i stylistkę w jednym. Jej nieprzeciętne umiejętności przydawały się w każdej sytuacji. Flor jak jej imię była kolorowa, pachnąca, eteryczna z tą jej krótką platynowoblond fryzurką, której lubiła czasowo nadawać przeróżne kolory tęczy i ekscentrycznym ubiorem, którym zaraziła też mnie. Wyglądała jak wesoły chochlik. Czasem budziła i wydobywała ze mnie te drobinki radości, które jeszcze tliły się gdzieś na dnie mojej pomrocznej, cynicznej duszy.
Okrasiłam twarz uśmiechem pasującym do okazji jak torebka do reszty stroju. I zaczęłam roztaczać wokół siebie aurę rozkapryszonej gwiazdy. Szybko zostałam zauważona przez młodego Swallowa. Piekielnie przystojny ale niebezpieczny skurczybyk. Odnotowałam też, że zdecydowanie mający na mnie ochotę. To jego zimne stalowe spojrzenie paradoksalnie aż pałało żądzą kiedy rzucał nim w moim kierunku. Podszedł mnie przywitać w imieniu dzisiejszych gospodarzy. Szybko go spławiłam udając, że woła mnie z tłumu ktoś znajomy.
W międzyczasie przedstawiono mi też córkę Swallowa zadufaną siksę z przyklejonym do ręki smartphonem ale chyba też moją fankę. Nie słuchałam jej dokładnie i odeszłam zanim zostałyśmy przyjaciółkami.
Przywitałam się już prawie ze wszystkimi i nie mogłam dłużej unikać gospodarza. Kiedy spotkałam go pierwszy raz o mało nie dostałam ataku paniki. Był moim największym koszmarem. Zaproszenie go na moje urodziny pod pretekstem szukania nowej agencji to był dobry ruch, dzięki temu zrewanżował się zaproszeniem na huczne przyjęcie z okazji rocznicy ślubu w swojej rezydencji. Tak oto zbliżałam się krok po kroku, powoli ale bliżej celu.
"Pamiętaj jesteś Milly Joseph, nikim więcej i nikim mniej tylko Milly i odegrasz tą rolę jak zwykle zajebiście" motywowałam się biorąc kilka głębszych wdechów i patrząc jak ten ohydny typ zmierza w moim kierunku a mnie z każdym ubywającym między nami centymetrem mroziło krew w żyłach. Nadchodził niczym zlodowacenie. Z cholernie brązowych, prawie czarnych oczu którymi mnie mierzył, zionęła pustka i śmierć. Otchłań.
Uosobienie, cholerna kumulacja wszystkich czarnych charakterów, które kiedykolwiek widziałam w kinie. Pierdolony Capone, Hanibal, Joker i wielu innych w drogim uszytym na miarę garniturze. Kiedyś wielki brunet teraz nadal wielki ale już posiwiały o ciemnej karnacji typ udający biznesmena, właściciela Swallow Industry, agencji, klubów i nieruchomości na słynnej, gorącej ulicy i oczywiście "Sin city" błyszczącego jak brylant w jego koronie. Ale też pan połowy policji, urzędników i polityków w tym mieście a może i kraju a wkrótce być może również mnie.
Z moją pozycją w tym biznesie i rodzinnymi koneksjami byłam dla niego łakomym kąskiem, trofeum, które będzie chciał zdobyć żeby mógł sobie obfotografować, postawić na półce w gabinecie i szczycić się jego posiadaniem. Co mile połechce jego ego.
Przysięgam, że przez moment zobaczyłam błysk w jego prawym oku ozdobionym tą charakterystyczną blizną na skroni, pamiątką po dawnych czasach. Po krótkiej kurtuazyjnej wymianie zdań i zapewnieniom, że on i jego agencja zadbają o mnie jak nikt inny w końcu mogłam się uwolnić od tego obślizgłego spojrzenia rozbierającego mnie nitka po nitce. Jaki ojciec taki syn.
Odeszłam na bok a ponieważ nie byłam w stanie wmieszać się w tłum bo tłum mnie oklejał jak pączek różane nadzienie musiałam zrobić to w czym byłam specjalistką czyli odegrać scenę. Zderzyłam się więc z jakimś nieszczęśnikiem, którym okazała się być znów syn gospodarza i pozwoliłam oblać bursztynowym płynem śmierdzącym ziółkami w skrócie zwanym whisky. Olśniłam młodzika swoim najbardziej promiennym uśmiechem i pod pretekstem doprowadzenia się do ładu za jego pozwoleniem i eskortą dostałam się na piętro do łazienki będącej najbliżej mojego celu.
Zamknęłam za sobą drzwi, za którymi ucichły gwar i muzyka. Nareszcie chwila spokoju. Wyciągnęłam z torebki skręta i odpaliłam go. Wybrałam numer Tito i zameldowałam mu, że zaczynam.
Zdjęłam wyszywane koralikami szpilki od Jimiego i wyciągnęłam z kopertówki zwinięte w rulonik baletki Karla, świeć panie nad jego duszą. Pomyślałam, że jak umierać to przynajmniej z hukiem i blichtrem. Zsunęłam z siebie sukienkę, która bezszelestnie opadła na zimne płytki w łazience. Naciągnęłam na nagie ciało czarny elastyczny strój łącznie z maską na twarz, który miałam starannie zwinięty pod sukienką i wyszłam przez okno na dziesięciocentymetrowy gzyms i krok po kroku z duszą na ramieniu i modlitwą na ustach, bezszelestnie przedostałam się po nim do balkonu wychodzącego wprost z sypialni Swallowa.
*
- Cholera ktoś tu jest. Chyba nie zna rozkładu. Porusza się trochę chaotycznie - szeptałem do słuchawki obserwując ruchy postaci przede mną. Swoją drogą kiedy stanęła na wprost okna okazało się, że miała ona całkiem zgrabne kobiece kształty.
- Sprawdzam. Jest. Widzę. Czy udało ci się? Kończymy? - słuchałem i milczałem przyglądając się trochę zahipnotyzowany kocim ruchom mojej nieproszonej towarzyszki. - Kończymy? Nie mogę dłużej odcinać alarmu, zaraz ktoś się zorientuje! - Grzmiał w mojej słuchawce Kevin uprzytomniając mi po co tu jestem i ponaglając do działania.
Włamywaczkę chyba zdziwiły otwarte drzwi do gabinetu.
- Włącz go - szepnąłem do mikrofonu.
- Dobra. Na "już". Trzy, dwa, jeden. Spierdalaj już!
Zerwałem się wprost do drzwi balkonowych pociągając za sobą kobietę, która prawie pisnęła gdybym nie zatkał jej ust.
- Włączyłaś alarm kotku! Uciekaj! - wysyczałem jej dobitnie do ucha, na moment dociskając to ponętne ciało do siebie po czym szybko uwolniłem.
Opuściłem się z balkonu, zeskoczyłem brakujące metry w dół. Zdjąłem dwóch ochroniarzy próbujących mnie zatrzymać na parkingu i popędziłem w kierunku różowego Bugatti, które zostawię zaraz za zakrętem żeby właściciel się nie zapłakał.
Odciągnąłem ochronę przypadkowo dając kilka cennych sekund rywalce choć raczej to była amatorka, nie sądzę żeby zdołała się wydostać. Jeśli uda jej się uciec to powodzenia, jeśli nie to przypadkowo znalazłem kozła ofiarnego.
*
Ochrona dobijała się do drzwi łazienki kiedy nerwowo naciągałam na siebie sukienkę i pociągałam skręta dymiąc ile się da - robiąc sobie alibi. Kiedy drzwi się otwarły z hukiem zobaczyli upaloną trochę, rozczochraną z lekko zarumienioną twarzą aktoreczkę, która ukryła się tu na chwilę przed resztą świata. Zabrałam do rąk buty i boso wymaszerowałam wyproszona przez dwóch osiłków na korytarz.
Przechodząc obok sypialni, w której przed chwilą buszowałam kontem oka dostrzegłam jak młody Swallow, wysłuchuje cierpliwie wiązanki i obrywa w twarz od ojca. W tym momencie uchylone niechybnie drzwi zostały pospiesznie zamknięte przez kogoś z obstawy.
Zaśmiałam się głupkowato i zachwiałam żeby potwierdzić swój stan eskortowana przez ochroniarzy na parter.
- Co tam się stało? - zapytał mój ochroniarz kiedy dołączyłam do niego w aucie.
- Zamontowali dodatkowy alarm, o którym ten twój informator nie wiedział. No i jeszcze ktoś tam był oprócz mnie.
- Ochrona cię nakryła?
- Nie. To był jakiś włamywacz. Facet. Nie widziałam twarzy, był zamaskowany - wyrzucałam z siebie informacje.
- Rozpoznał cię?
- Nie. Miałam przecież maskę i nie odezwałam się - zapewniłam spokojnie.
- Mówiłem ci, że to niebezpieczne, że znajdziemy inny sposób ale musiałaś się narażać co?!
- Przecież nic się nie stało, wyluzuj wielkoludzie - poklepałam go po twarzy z nienaturalnym rozbawieniem. Ziółko działało.
- Przez ciebie zejdę na zawał i nie dożyję czterdziestki a przynajmniej osiwieję - poskarżył się wznosząc oczy ku niebu, ale dach mojego Bentleya przesłonił mu skutecznie widok.
Podskoczyliśmy oboje na dźwięk mojego telefonu. Smok na wyświetlaczu zwiastował Yuko Harę.
- Mówiłaś jej może gdzie się dzisiaj wybierasz? - zapytał Tito.
- Nie muszę odbierać - starałam się brzmieć jakby mnie to nie obeszło.
- Czyli nie. No to powodzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top