Grey 1.2
Tej nocy czuł się źle. Cokolwiek zjadł było torturą i wino, które popijał wywołało falę nudności, jego serce szybko biło i pot formował się na jego czole.
Najmniejsza rzecz była niemożliwa i było to jakby jechał po drodze pełnej zakrętów, kiedy jedynie przeglądał próbną wersję magazynu, bazgrając instrukcje co musiało zostać poprawione.
Zatrzymywał się co kilka minut pracy, biorąc głęboki wdech i patrząc się przed siebie, czekając aż to minie.
Została mu ponad godzina pracy i stawał się coraz bardziej podirytowany z każdym, długim oddechem, który musiał wziąć by się uspokoić. Louis nie przekładał rzeczy, albo nie robił ich następnego dnia. Nie zrobił tego, od kiedy miał siedemnaście lat i zdecydował, że praca w kierunku twojego celu była jedyną rzeczą, dzięki której gdzieś zajdziesz.
Pomyślał o zadzwomieniu do Zayna i po prostu opowiedzeniu mu o swoich objawach w nadziei, że to rozwiąże problem. Nie zajęło to długo, zanim z tego zrezygnował, świadom że to tylko sprawi, że Zayn wpadnie do niego i dotrzyma mu towarzystwa i nie był pewien czy był gotów, by napotkać kolejne zmartwione spojrzenie od jego najlepszego przyjaciela.
Jego umysł odpłynął i wyobrażał sobie co by się stało, gdyby zadzownił do Harry'ego. Nie wiedział czy mężczyzna spał, czy pracował. Czy w ogóle by odebrał po tym wszystkim, co się wydarzyło?
Rzecz w tym, Louis wiedział że nigdy nie odebrałby telefonu. Nie było sensu, przeszkadzanie Harry'emu i przeciąganie tego, gdy nie miało to przyszłości. Zayn miał rację, to i tak już się źle zakończyło.
Lecz wciąż, oparł się o swoje najwygodniejsze krzesło w rogu salonu i pozwolił sobie przymknąć powieki. Minione sceny ciągle odtwarzały się przed jego oczami, przytłaczające i z kwaśnym posmakiem na jego języku. Pierwszy raz, kiedy się pocałowali, zapach nagrzanego asfaltu ulic Nowego Jorku na zawsze wypalił się w jego mózgu i smak warg Harry'ego. Harry miał najmiększe usta, jakie kiedykolwiek poczuł.
To popołudnie, kiedy pocałował Harry'ego zdawało się tak odległe, że było to przerażające i jego serce głośno zabiło w jego klatce piersiowej, gdy starał się przypomnieć sobie szczegóły. Koszulę, którą miał na sobie Harry i sposób, w jaki jego klatka piersiowa rozszerzyła się, kiedy ich wargi się spotkały.
Pomieszczenie wokól niego wirowało, kiedy otworzył oczy i odetchnął panicznie, zanim wstał i zawlókł swoje ciało do najbliższej łazienki.
Cały lunch wydostał się z niego, gdy tylko złapał za toaletę i mógł poczuć łzy w oczach, gdy tylko skończył wymiotować.
Czuł się poza kontrolą, zdradzony przez swoje własne ciało i nie był pewien dlaczego, albo dlaczego teraz. Nie mógł zrobić więcej, by zebrać się do kupy i nie mógł odnaleźć powodu dlaczego powinien, więc krótko po tym się poddał, padając na podłogę i pozwalając, by łzy nieskończenie spływały po jego twarzy. Zimna podłoga była miłą ulgą na jego policzku.
Wygłodniałe oczy Harry'ego utkwione w tych jego, gdy pchał w niego, nad nimi linia horyzotu Nowego Jorku.
Pstryk.
Ich piątka pijąca więcej alkoholu, niż powinni podczas pierwszego tygodnia mody.
Pstryk.
Ramiona Harry'ego oplecione wokół niego.
Pstryk.
Sposób, w jaki się czuł gdy jedynie jeździli samochodem po mieście, dzieląc się historiami ze swojego życia.
Pstryk.
Wyobrażał sobie co teraz powiedziałby mu Harry, gdyby zobaczyłby go skulonego na podłodze w łazience. Jeśli by się przejął, czy by w ogóle drgnął. Wyobrażał sobie szczęśliwy obrazek, Harry podnoszący go i zanoszący do łóżka, wtulający się w niego i szepczący słodkie słówka, dopóki Louis nie zamknąłby oczu i jego krew nie przestałaby wrzeć od niepewności i pytań, na które nie było odpowiedzi. Wyobrażał sobie świat, gdzie jego snem nie było to, by rządzić światem, tylko żeby być szczęśliwym, być zwyczajnym.
Louis nie spał dużo tej nocy, ani następnej i kiedy w końcu to zrobił, jego sny były tak szczęśliwe, że czuł się załamany, kiedy się budził. Bycie wypoczętym nie było niczym więcej, niż życzeniem.
---------
Wieści o nowym redaktorze naczelnym Vanity Fair przyszły w mailu od Conde Nast, który został rozesłany do wszystkich dyrektorów. Louis był tak pochłonięty swoim cierpieniem, że zaskoczyło to go i nie otwierał tego maila przez długi czas. Nie, dopóki nowa asystentka przyszła do biura by mu przypomnieć, że miał spotkanie za pięć minut i zdał sobie sprawę, że to było teraz albo nigdy.
Ominął akapit wprowadzający i przeleciał wzrokiem tekst, by znaleźć jedyną rzecz, która go naprawdę interesowała. Kiedy ją w końcy znalazł, nie rozpoznawał imienia.
Był to ktoś spoza listy, nowicjusz, albo polecenie z Europy, albo ktoś całkowicie z zewnątrz, który dostał szansę by się wykazać. Przede wszystkim, nie był to Harry.
Jego umysł przez moment zrobił się pusty i przypomniał sobie o oddychaniu dopiero wtedy, kiedy poczuł ból w klatce piersiowej.
Zamiast ulgi, nie czuł nic, tylko głęboki smutek, przez przegapioną okazję i przez wszystko, co miało związek z Harrym. Było mu przykro w sposób, który był niezbadany, bo nie zrobił nic złego i wiedział to, był tego pewien. Ale w jakiś sposób uczucie 'co jeśli' naciskało na niego. Było mu dogłębnie przykro i w jakiś sposób, kiedy szedł na spotkanie, zastanawiał się czy to tak powinno być czuć poświęcanie swoich potrzeb dla kogoś innego i czy ciągły ucisk w jego gardle i ból w kościach był tym, co dostawał w zamian za stawianie siebie na pierwszym miejscu, znowu.
Jego praca nie ucierpiała, w jakiś sposób. Jeśli już, była tam nowo odnaleziona chluba, którą przypisywał do posiadania struktury i świadmości co nastanie. Życie, jakie prowadził było dopracowane co do minuty i z niecierpliwością czekał na obowiązek pracy i na realizowanie tego. Napisał artykuł wstępny na grudzień, coś, czego nie zrobił od lat, bo nigdy nie miał czasu.
Był to jeden z tych powolnych popołudni w biurze i właśnie skończyli z nadchodzącym wydaniem. Nie zostało nic do zrobienia podczas reszty dnia, a było chwilę po godzinie drugiej i był to również piątek, dzień, którego zaczął nienawidzić odkąd wrócił do Nowego Jorku.
Weekend oznaczał przerwę, czas wolny, jedynie z okazjonalnymi uroczystymi kolacjami, albo brunchami, na które musiał się udać. Ostatnie trzy weekendy spędził na użalaniu się, z wódką od wczesnych godzin, gdy to wszystko to było za wiele. Nikogo do siebie nie zapraszał, ani nie miał ochoty nikogo widzieć, nawet swoich najstarszych, nie związanych z modą przyjaciół, tych, którzy nie znali żadnych plotek i nie mieli pojęcia kim był Harry Styles. Odrzucał każdą okazję, omijając nawet urodziny jednego z jego bliższych przyjaciół, usprawiedliwiając się zbyt dużą ilością pracy.
Powtarzał sobie, że potrzebował odpoczynku, zważając na to, że sen był teraz rzadkością, albo dwie-trzy godziny z przerwami nie były wystarczające. Brzmiało to pusto, kiedy to sobie powtarzał, nieme pytanie 'przez co jesteś taki zmęczony?' dźwięczało w jego głowie.
Więc kiedy reszta biura się pakowała, gotowa by udać się do domu po wizycie w jednym z wielu barów na Manhattanie na drinki po pracy, wziął kartkę z oficjalnym symbolem Conde Nast ze swojej szuflady i napisał długi artykuł o wpłynie pop kultury na modę.
Zajęło to godziny, ze zmianami jego humoru i portalami społecznościowymi, które zawsze były gotowe zabawić jego wędrujący umysł. Zatrzymał się przy liście profili Harry'ego, najpierw sprawdzając Instagrama i Facebooka, potem zatrzymując się na tych bardziej natarczywych, Twitter i na końcu, jego ostatnie odkrycie - Tumblr.
Był wypełniony biało czarnymi zdjęciami i Harry często sam coś pisał, linijkę czy dwie, tu i ówdzie, ale również pełne paragrafy wypełnione otwartymi uczuciami i to przypominało Louisowi o romantyzmie. Było to przepełnione osobowością Harry'ego i bolało Louisa patrzenie na to, ale nie mógł przestać przewijać, jego oczy napotkały głośne kolory Andy'ego Warhola i cytaty Diane Vreeland, które mieszały się z poruszającymi się zdjęciami Beyonce i zdjęciami odległych miejsc. Podpisy Harry'ego pod niebieskim morzem i białym śniegiem były takie same, 'miejsca do odwiedzenia' i Louis pozwolił sobie powędrować tam w swoich myślach, wyobrażając sobie ich razem odwiedzających odległe plaże i dalekie wyspy, jeżdżenie na nartach w Alpach, posiadanie wspólnego życia.
Harry udostępniał wiele rzeczy i Louis sprawdził statystyki tej strony, jego wewnętrzna biznesowa strona nigdy nie odpuszczała takich rzeczy, by odkryć, że jego osobisty profil był często łączony ze stroną GQ i nawzajem, razem z innymi mediami społecznościowymi, ale również z Nialla i z jego sławnego, brytyjskiego przyjaciela, doprowadzając do wyjątkowej liczby ponad miliona w ciągu miesiąca.
Kurwa, Harry był taki dobry ze wszystkim i w tym momencie Louis nie był nawet zaskoczony, zważając na to jak nadążał za tempem współczesnego świata. Louis wiedział, że zdziała cuda. Jeśli było coś, czego był pewiem było to to, że świat był placem zabaw Harry'ego Stylesa.
Kiedy ponownie dopadło go myślenie o 'co jeśli' i tak, wydarzyło się to zgodnie z harmonogramem, nie czuł się beznadziejnie przez ostatnie półtorej godziny, co było rekordem, zatrzymał się by przeczytać wiersz, umieszczony po środku serii zdjęć z Paryskiego Tygodnia Mody.
597. Kiedyśmy się żeganli
George Gordon Byron
Kiedyśmy się żegnali
We łzach i w milczeniu,
Gdyś się smutna oparła
Na moim ramieniu,
Twarz miałaś bladą, zimną,
Pocałunek zimniejszy,
Wróżyła mi ta chwila
Okropność dzisiejszej.
Zimno na moje czoło
Spadła rosa ranku -
Przeczułem, że zapomnisz
O dawnym kochanku.
Dziś zachwiana twa sława,
Śluby zniweczone,
Dziś słyszę twoje imię
I za ciebie płonę.
Przy mnie mówią o tobie;
Milczę - rozpacz, trwoga,
Dreszcz mnie przebiega zimny -
Czemus mi tak droga?
Nie wiedzą, że znam ciebie,
Jak dźwięk dzwonu ich głosy;
Długo, długo klnąć będę
Ciebie - i moje losy.
W tajniśmy się widzieli -
W milczeniu żal tłumię,
Że zapomnieć, oszukać
Twoje serce umie.
Ach! gdy cię ujrzę jeszcze,
Jakimż dziękczynieniem
Do stóp twoich pobiegnę? -
Łzami i milczeniem.
(tłum. w oryginale wiersz jest napisany bezosobowo, jak coś, po prostu na polski przekłada się go jakby był skierowany do kobiety)
Zostało to udostępnione dzień po tym, jak skończył się Paryski Tydzień Mody. Louis przełknął gulę, która uformowała się w jego gardle, czytając to ponownie dwa razy, zanim zamknął swojego laptopa, jakby poparzył się czytaniem tego i zanurzył twarz w swoich dłoniach, ciche szlochy ponownie się z niego wydostały kiedy zdał sobie sprawę, że nie mógł dłużej w sobie tego trzymać.
Biuro było puste i zwinął się w kłębek na swoich krześle, łzy powoli spływały po jego twarzy, krople wkrótce zaczęły wsiąkać w kołnierz od jego swetra.
Pieprzyć to wszystko.
-------
W ten weekend obudził się, trzęsąc się i zajęło mu to pół godziny żeby się wystarczająco uspokoić i wyjść z łóżka, jego ciało drżało z powodów, których nie był pewien.
Był smutny i zagubiony i jego życie tak naprawdę nie miało znaczenia w ten sam sposób, jak wcześniej. Zwykłe dni były czymś, co musiał zrobić i przyszłość 'kurwa, kto wie' niepewna, co było tak niezrozumiałe, że przestał próbować wyrywać się z fal smutku, kiedy w niego uderzały.
I tak, to wszystko było w porządkum, mógł być smutny. Mógł być beznadziejny. Będzie pracował i walczył i stawiał jedną stopę przed drugą, dopóki tego samegov smutku będzie mniej i mniej i zostanie nic, tylko tępy ból gdzieś w tle.
Ale ta cała rzecz, gdzie jego ciało nie było już jego i nie wiedział jak to zatrzymać, albo jak z tym walczyć, nie mógł znaleźć wyjścia, ani określenia na to, pieprzyć to.
Kto się trząsł po przebudzeniu tak, że nie mógł prosto stanąć? Kto do kurwy tak robił? I dlaczego to się z nim działo?
Był zły do czasu, kiedy pił pierwszą butelkę wody, prosto z lodówki i był jeszcze bardziej zły do czasu, kiedy dostarczono mu śniadanie. Zjadł wszystko, nawet jeśli nie cieszył się smakiem i popijał swoją kawę tak długo, że jego umysł wirował, próbując wyłapać myśl z tej zawieruchy, jaką był jego umysł i jej się trzymać. Potrzebował planu, tak samo jak miał agendę w Vogue, potrzebował planu dla siebie samego.
Plan Louisa Tomlinsona. I będzie podążał za tym planem. Ten plan zadziała. Bo był Louisem i plany Louisa zawsze działały. Po prostu działały.
Racja?
Jego ciału brakowało formy i zdecydowanie desperacko brakowało mu dobrego snu. Również był całkowicie popieprzony, ale ciężką pracą rozpoczął dyskusję w swojej głowie w zupełnie innym kierunku. Potrzebował celu, tak właściwie nie jednego, a kilku. I musiał zacząć pracować w ich kierunku teraz. Żadnego więcej cholernego trzęsienia się, albo zapominania o oddychaniu. Potrzebował kontroli.
Pierwszy pomysł przyszedł mu do głowy całkiem łatwo, zważając na to, że już igrał z tą myślą, odkąd zobaczył stronę Harry'ego, co łatwo nakierowało go do kolejnego punktu. To pozostawiło mu trzeci i po chwili wybrał najbardziej okrutną rzecz, którą mógł zrobić, wiedząc, że to doprowadzi go do szaleństwa, ale i tak się na to zdecydowal.
Louis Tomlinson, Plan Życia
Do Osiągnięcia
Stworzyć konto na Tumblr, prowadzić je, zdobyć dobrą liczbę obserwujących do końca roku (do przedyskutowania) i milion wejść miesięcznie.
Narzucony przez samego siebie ban na istnienie Harry'ego Stylesa i jego profile w mediach społecznościowych
Przebiec maraton
Przeczytał to ponownie, dopóki nie był całkowicie pewien że to było to, czego chciał i potem wypił kolejną butelkę wody, gdy otwierał materiały o bieganiu, które miał zapisane na swoim laptopie od kilku lat i zdecydował, że pewnego dnia przebiegnie to straszne dwadzieścia sześć i dwa mili.
Sporządzanie planu treningu na maraton zajęło mu czas do południa i kiedy skończył, zostało mu faktyczne pójście żeby pobiegać, albo kolejna runda tonięcia w swojej rozpaczy i alkoholu, więc wyruszył do Central Parku po skonsultowaniu swojego skończonego czteromiesięcznego planu i przebiegł obowiązkowe sześć mili. Jego codzienne bieganie zazwyczaj zajmowało mu dłużej, gdyż przybierał znacznie szybsze tempo, ale było mu ciężko zrobić nawet to, nie dlatego bo bolały go nogi, tylko bolało go serce.
To było prawie jakby patrzył na siebie z góry i na obecne życie kogoś innego, które powinno być jego. Był zaledwie obserwatorem. I był cholernie przerażony.
Uderzyło to w niego bardziej, niż był chętny się do tego przyznać, fakt, że uktnął w stanie zawieszenia i nie posiadał żadnych powodów by się z niego wydostać. Gula rosła w jego gardle z każdą minutą i tylko upartość sprawiła, że przekroczył fikcyjną metę, w jego uszach dźwięczał głos aplikacji gratulujący mu sukcesu.
Wymamrotał ciche dziękuję i odrobinę głośniejsze pieprz się do świata. Zdał sobie sprawę jak niedorzeczny był i jak niedorzeczne było to wszystko, on biegający w kółko i to nie jedynie wokół jeziora w parku, ale również ogólnie, goniąc za ideą szczęścia, kiedy nie miał nawet pojęcia czym szczęście w ogóle dla niego było.
Czy to Vogue? Albo moda? Branża? Czy to jego przyjaciele? Jego rodzina? Czy to przypadkowa jednonocna przygoda? Znalezienie kogoś, kto zastąpi Harry'ego?
Czym do cholery w ogóle był Harry?
Louis kopnął kilka malutkich kamieni o nieregularnych kształtach, które znalazł na swojej drodze, w rezultacie brudząc swoje buty i rujnując swoje własne zajęcia z zarządzania gniewem.
Poważnie, czym był Harry? Myślą? Efektem jego wyobraźni? Jedynie pieprzeniem z datą ważności?
Gdzieś tam z tyłu jego głowy był cichy głos i nie dał mu przewyższyć jego podświadomości, ale w zamian ciasno zacisnął swoją dłoń, dopóki jego knykcie nie stały się białe.
Czy Harry był jego konceptem przyszłości?
Zaczął padać deszcz, gdy wracał do swojego apartamentu i nie silił się na bycie podirytowanym. Ulewa była idealnym dodatkiem do tego dnia, który nie miał dla niego znaczenia, tak jak poprzedni dzień i już wiedział, że tak samo będzie z kolejnym.
--------
Złość i smutek i irracjonalne wybuchy, to wszystko zanikło. Wmieszało się w tło i stało się nieważne o wiele za wcześnie. Czuł się nijako.
Pozwolił, by ciężar sytuacji uderzył w niego jednego poranka kiedy wstał, jego dłonie ponownie się trzęsły i jego wzrok był rozmyty. Przeklął samego siebie i dreszcze, które nim zawładnęły i fakt, że była piąta nad ranem. Wydał z siebie łańcuszek przekleństw, jego głos zachrypnięty i oczy wypełnione łzami.
Nie było jedynie nijako. Również beznadziejnie.
Poczuł szarpnięcie w brzuchu, tak jak każdego ranka i zatoczył się do swojej łazienki na drżących nogach, w poszukiwaniu strumienia zimnej wody, temperatura pomogła mu się uspokoić.
Wczoraj zepsuł swojego iPhone, kiedy na sekundę zawładnęła nim wściekłość, jego umysł był niczym, tylko rzeką irracjonalności. Dzisiaj rozbił szklankę w łazience i przez sekundę było to czuć dobrze, przejrzysta tekstura rozbiła się na milion części, wszędzie rozsypując, robiąc bałagan. Dobrze było być w kontroli rozbicia tej szklanki, ale to trwało tylko sekundę i potem ponownie była cisza i czuł, jakby sam się rozpadał.
Jego wzrok powędrował z powrotem do łóżka i tak bardzo chciał je spalić. Najpierw pościel i potem materac i potem ramę, jedno za drugim. Chciał, żeby to zniknęło, tak jak wspomnienia, które się z tym łączyły. Chciał, żeby wszystko poszło w zapomnienie i wrócić z powrotem do punktu wyjścia.
Chciał swoje życie z powrotem.
- Jasna cholera - powiedział, kiedy cisza stała się ogłuszająca, nawyk, który nabył. - Nie obchodzi mnie co to jest, po prostu niech to się skończy. Proszę, ktokolwiek pociąga za sznureczki nade mną, po prostu do cholery przestań.
I potem ponownie płakał, kolejny nowy nawyk, jego twarz czerwona, a oczy podpuchnięte.
Wyliczał rzeczy, które musiał zrobić by doprowadzić się do stanu nowo odnalezionej normalności, najpierw zmuszając się, żeby przestał się trząść, woda mroziła jego dłonie i palce. Następnie wyszczotkował zęby, jego twarz w lustrze czystym przypomnieniem o tym, jak bardzo chciał by to wszystko poszło do diabła i potem jego dłonie były przyciśnięte do jego oczu, usta wydobywały z siebie oddechy, gdy próbował pracować płucami w regularnych odstępach i ogólne uczucie paniki powoli się wycofywało.
Był to powolny proces, ale działał i trzymał się go. Zajęło mu kilka dni, by odkryć te kroki, metoda prób i błędów.
Kiedy ubrał się by pójść pobiegać i miał właśnie wyjść za drzwi, fala znowu w niego uderzyła i chciał płakać, opaść na podłogę na korytarzu i nigdy nie wstawać.
- Wyjdź, Louis - powiedział, ale nie ruszył się, jego nogi przyklejone do marmurowej podłogi w przedpokoju. - Wyjdż do cholery, musisz to zrobić. Zrób to dla siebie, Louis. Po prostu to zrób.
Głos Harry'ego odbijał się echem w jego uszach, jego śmiech i głupie słowa, które nie miały znaczenia zmieszane razem. Wydał z siebie cichy szloch, oplatając się ramionami.
W tym momencie był malutki w wielkiej przestrzeni, jego ciało tak małe, jak tylko mogło być i jego wielka, piękna dusza pokonana. To pomogło, w jakiś sposób, kiedy ścisnął swoje biodra i wymamrotał kilka słów do siebie, przełykając kilka łez.
Wyszedł za drzwi z niemalże godzinnym opóźnieniem, ale zrobił to i zaliczył to do pierwszego zwycięstwa tego dnia.
Przez cały czas kiedy biegł świeciło słońce i ogólnie świat był uciechą do patrzenia, ale jeśli miałby być szczery, to nic dla niego nie znaczyło. W jego umyśle rozgrywała się wojna i nawet nie wiedział po której stronie był. Po prostu biegł w nadziei, że będzie dobrze. Obecnie jego humor zmieniał się bez niczyjej pomocy i każdego dnia zastanawiał się którego Louisa Tomlinsona tym razem napotka.
Jedynie jego spotykał zły Louis i humorzasty Louis, był jedynym, który widywał trzęsącego się Louisa o poranku i załamanego wieczorami. Był pierwszą i ostatnią osobą, która znała nigdy nie kończące się strumienie pytań, które nie miały odpowiedzi i krążyły po jego myślach każdego dnia i jego misją było to, żeby tak pozostało.
Dla świata był tym samym, zdeterminowanym, potężnym człowiekiem. Dla samego siebie, był jedynie 'nie wiem'.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top