Grey 1.1

Obudził się do trzech rzeczy. Mokrej poduszki, ciepłego ciała obok jego i głośno odchrząkającej Sabine. 

Otworzył oczy i zobaczył jak patrzyła się na niego surowym wzrokiem. Czekała, aż uniesie swoje brwi, zanim otworzyła swoje usta.

- Zabukowałam dla ciebie inny lot, bo ten, którym miałeś leciec odlatuje za mniej, niż dwie godziny. Wciąż możesz na niego zdążyć, jeśli chcesz, ale chciałam żebyś miał wybór. Również zostawiłam wszystko co jest na dzisiaj na twoim biurku. Wczoraj wysłałam maila, pytając pana Townsend, by wydłużył dla ciebie termin dotyczący decyzji Vanity Fair do dzisiejszego południa. Sugeruję, żebyś do niego zadzownił.

Louis przytaknął. Przekroczyła kilka granic, ale był wdzięczny, że to zrobiła.

 - Złapię późniejszy lot. Zabukowałaś bilet również dla Zayna? - bronił się, by utrzymać swoje oczy otwarte, Sabine podeszła do jego łóżka i wsunęła mu do ręki kopertę z informacjami o podróży. Były tam dwa bilety, tak jak się spodziewał, jeden dla niego i drugi dla Zayna.

- Dobrze. Możesz złapać wcześniejszy lot. Zanim pójdziesz, powiedz komuś żeby przyniósł mi kawę. Z dodatkowym shotem. I to co zazwyczaj dla Zayna. I powiedz im, żeby je nam podawali, dopóki nie będziemy musieli iść na samolot.

Na twarzy Sabine pojawił się cień uśmiechu i nie był pewien co z tym zrobić, więc pomachał jej na pożgnanie. - Och i oczekuję dzesięciu kandytatów na pozycję asystenta do jutrzejszego południa. Traktuj to jako twoją pożegnalną imprezę. 

Była już odwrócona do niego plecami i niemalże przegapił cichy śmiech, który wydostał się z jej ust. - Do widzenia, Louis. Bezpiecznego lotu.

- Dla ciebie również.

Zegarek po prawo powiedział mu, że było chwilę po jedenastej i paryskie słońce zdawało się dzisiaj chować za chmurami, złote deteale w jego pokoju przygasły pod wpływem słabego światła.

Czuł się, jakby jego głowa była rozmiaru arbuza, pulsując gdy tylko podniósł ją z poduszki. Zayn nie żartował ze swoim zamówieniem, hotelowa załoga przynosiła im wózki wypełnione po brzegi niczym innym, tylko mocnymi rzeczami.

Zaczęli od tequili, bo Zayn wiedział, że tequila sprawia, że Louis mówi. Żeby całkowicie nie wypalić ich wątrób, przerzucili się na szkocką, ale na krótko, Zayn zdecydował się na gin z tonikiem do końca wieczora.

Spojrzał na tackę i butelka po ginie leżała całkowicie pusta, kolejna napoczęta obok niej...

Robili to fazami, jak zawsze. Był to rytuał dla niego i Zayna, po ponad dekadzie przyjaźni. Nic dziwnego, że teraz mieli wypracowany sposób by przez to przejść. Najpierw było płakanie, co musiało zaskoczyć Zayna, bo ostatni raz kiedy Louis płakał był tak dawno, że trudno było pamiętać szczegóły. Ale Zayn poradził sobie dobrze, pozwalając mu płakać, dopóki jego szlochy nie były zbyt bolesne. Potem była cisza i w końcu, kiedy nie mógł znieść ciszy i chemikalów w żyłach, powiedział wszystko Zaynowi.

Zabawną rzeczą było to, że zawsze szli szklanka w szklankę kiedy pili, zawsze na tym samym poziomie nietrzeźwości, więc kiedy Louis zapytał Zayna dlaczego wpuścił Harry'ego do jego pokoju kiedy poprosił go by tego nie robił, wystarczyło jedno stanie, by zaczął szlochać i grube łzy spływały po jego policzkach. 

Louis wyśmiałby to, jak niedojrzałe to wszystko było, ale był zalany bardziej, niż swój przyjaciel, ledwo się trzymając, jedynie wystarczająco by wyłapać, kiedy Zayn zaczął przepraszać,

- Myślałem, że to pomoże, cokolwiek sprawiło, że byłeś smutny, myślałem, że jak powie że cię kocha to to pomoże - Zayn spojrzał na niego z żalem. - Nie wiedziałem, że było tak źle. Kurwa, co on sobie myślał?

Wyglądał na pełnego żalu, gładząc dłoń Louisa tą swoją. W tamtym momencie obaj ledwo kontaktowali i bełkotali słowa, ale sentyment wciąż tam był. Kiedy Louis wzruszył ramionami, zbyt zmęczony by zaoferować coś nowego co do tego, jak Harry mógł pomyśleć że to by kiedykolwiek zadziałało, Zayn kontynuował. - Ta rzecz, którą powiedział ci Townsend. Jak bardzo mu ufamy?

- Co masz na myśli?

- Jest starym sukinsynem. Tak, jest naszym szefem i takie tam. Ale czy jest tu szansa, że nie powiedział ci całej prawdy? - Zayn siedział obok niego na podłodze, jego oczy zamknięte i popijał swój gin z tonikiem przez słomkę. Wyglądał w sposób, w jaki czuł się Louis, jak całkowity bałagan.

Po chwili rozmyślań, dodał - albo powiedział za dużo?

Louis rozważał to przez minutę. - Harry nigdy mnie nie poprawił kiedy - zadrżał, nie będąc w stanie przeżywać tej sceny ponownie. - No wiesz.

- Krzyczałeś na niego, Louis. Ja nie... - Zayn powoli potrząsnął głową, jakby dokuczała mu mucha i starałby się ją odgonić. - Nie wiesz jak wyglądasz, kiedy krzyczysz.

- Nie obwiniaj mnie za to, Zayn.

Zayn patrzył na niego przez dłuższy czas, zanim przesunął swoje ciało tam, gdzie Louis siedział na łóżku, dłonie oplecione wokół kolan. - Nie robię tego. Ale również nie obwiniaj jego za to wszystko.

- Staram się.

Louis natychmiast zrozumiał do czego nawiązywał Zayn. Dla kogokolwiek, Louis przyznający, że nie pozwalał temu spocząć jedynie na ramionach Harry'ego było bardziej, cóż, ludzkie, niż zachowywał się od dłuższego czasu. Louis nigdy nie myślal o tym jako o 'ludzkim'. Zayn wiedział to, dla niego 'wadliwy' byłoby określeniem, który łączył z uśpieniem czujności. Ale teraz nie czuł jakby to było złe, czy wadliwe, albo nie na miejscu do takiego stanu że tak, Harry zjebał, nieodwracalnie i niewybaczalnie zjebał. Tak samo jak i on. Przez to, że nigdy nie powiedział niczego. Tak bardzo jak cisza ze strony Harry'ego była temu winna, Louis był tak samo niemy.

I potem tańczyli. Stworzyli teorię, że czasami musisz to wytańczyć, spędzić godziny myśląc jedynie o tym, jak poruszać swoim ciałem, pozwalając swoim myślom by przestały wirować. Zayn całował go za każdym razem, gdy zaczynał coś mówić, najpierw lekko i potem używając więcej nacisku, kierując swój język do ust Louisa. 

Louis pozwalał mu, za każdym razem, nawet jeśli było to czuć dziwnie, mieć usta Zayna na swoich. W końcu zamknął się i całowanie ustało i Zayn znacząco się do niego uśmiechnął.

Spojrzał na miejsce, gdzie był teraz Zayn, cicho chrapiąc obok niego i powiedział ciche dziękuję do kogokolwiek, kto zesłał go do życia Louisa.

Wyplątując się z bałaganu pościeli i kończyn Zayna, poszedł otworzyć drzwi, dziękując młodemu mężczyźnie za dostarczenie mu kawy. Włączył swój telefon i potem laptopa i popił lek przeciwbólowy szklanką wody. 

Nie było nowych wiadomości, jedynie kilka maili. Louis powoli odetchnął, czekając aż powietrze wypełni jego płuca jak wtedy, gdy biegał i wypuścił powietrze równie cierpliwie, dźwięk odbijał się echem w pokoju. Wybrał numer Harry'ego, opierając się o łóżko. Dzwonił tak długo, że Louis przestał liczyć i potem przekierunkowywało go do poczty głosowej. 

Nie będąc tym zaskoczonym, Louis przeszedł do planu B, biorąc telefon Zayna i dzwoniąc do Liama. Odebrał od razu.

- Jesteśmy na lotnisku, więc mów szybko - jego ton był zimny, niemalże lodowaty.

- Nie rozłączaj się, muszę z nim porozmawiać - powiedział rzeczowo, jakby to była kolejna rzecz do zrobienia na jego liście. Jego serce łomotało i brakło mu tchu przez słowa, które musiał z siebie wydobyć i wolałby zrobić cokolwiek innego, tylko nie to. - Obiecuję, że to będzie szybkie, tylko potrzebuję żeby coś wiedział.

Liam milczał po drugiej stronie słuchawki i Louis czuł się, jakby walczył w przegranej walce.

- Liam, proszę - wymamrotał i wyszło to jako znak porażki. To był Liam i nawet jeśli znał go zbyt krótko by to coś znaczyło, był to Liam i on się troszczył, więc pozwolił sobie brzmieć w ten sposób, w jaki się czuł.

Liam głośno odetchnął i potem słyszał jedynie hałas, zanim w końcu odezwał się Harry.

- Louis.

Dlaczego pomyślał, że byłoby to łatwiejsze przez telefon? Ton Harry'ego był cięty i Louis poczuł ukłucie bólu w klatce piersiowej. Jakby nie jadł od kilku dni i ból odczuwalny był w jego całym ciele. W sekundę stał się słaby, nigdy nie spodziewając się, że Harry powie jego imię w ten sposób. Tak chłodno. 

Pijański epizod z ostatniej nocy sprawił że zdał sobie sprawę, że zawsze wiedział, że zrani Harry'ego.

- Są w życiu o wiele ważniejsze rzeczy, Louisie Tomlinsonie, niż to, co jest napisane na stronach magazynu. 

Wiedział. Harry był miłością. Miłością w ludzkiej postaci: od tego jak komunikował się z obcymi i jak wybierał ubrania, do tego jak gładził policzek Louisa, kiedy leżeli w łóżku. 

I to nie była ta 'kocham cię' miłość, wybuchający wszechświat i frazesy związane z fajerwerkami i  przeznaczeniem, ale miłość, która była wpleciona głęboko w duszę i wydobywała się, kiedy Harry robił cokolwiek, nawet najprostsze rzeczy. 

Louis nie spostrzegał życia jako miłości. Nie był zainteresowany kultowymi walkami o miłość i poświęceniem, jakie robisz dla innych ludzi. Nigdy nie był. Podczas gdy jego przyjaciele marzyli o znalezieniu idealnej osoby do umówienia się na randkę, on oszczędzał i pracował w kilku miejscach, planując swoją przyszłość. Zawsze chodziło o rzeczy materialne, sprawianie, że jego cele stawały się jego sukcesami i przekształcaniu czegoś dobrego w jeszcze coś lepszego.

Poznał tylu ludzi w swoim życiu i zawsze byli oni jednym z dwóch typów: tacy jak on i Zayn, goniący za złotem; i inni, którzy ciągle szukali pozytywnego myślenia. Nigdy nie rozumiał tego drugiego, zawsze trzymał się z daleka i obserwował, ale nigdy nie mógł w pełni pojąć co sprawiało, że kontynuowali. 

Harry był miłością i był na poszukiwaniach pozytywnego myślenia. Ale w jego oczach było również złoto i jego przyszłość i Louis w jakiś sposób rozumiał, bez mówienia niczego przez Harry'ego, że chwyciłby więcej, niż Louis w ciągu trzydziestu lat na tej planecie. 

Louis nie mógł zmienić tego, jakim rodzajem osoby był, zawsze żdając złota. I dlatego wiedział, że była tu data ważności dla tego wszystkiego i że w końcu zrani Harry'ego.

Zdał sobie sprawę, że oczekiwał, że skończy się to przez coś głupiego, z jego mózgiem który miał obsesję na punkcie pracy, co byłby zbyt wiele do zniesienia przez Harry'ego. Albo jakaś podobna bzdura. 

Czego nigdy sobie nie wyobrażał to Harry, będący obojętny. Bez emocji i zimny.

Louis pokręcił głową i rozprostował plecy, przerywając ciszę.

- Zaraz zadzwonię do Townsenda. Nie dam rekomendacji. Tak bardzo jak byłoby to faworyzowanie, by polecić ciebie na to stanowisko, tak bardzo nie mogę tego zrobić, Harry, bo to byłoby cholernie złe i zostałem nauczony, by zachowywać się lepiej. Również nie mogę polecić kogoś innego tylko dlatego, bo nie mogę wypowiedzieć twojego imienia. Widzisz w jak niemożliwej sytuacji mnie postawiłeś? I to nie tylko mnie, mam nadzieję, że to wiesz. Mam nadzieję, że w pewnym momencie zrozumiesz że to nie jest sposób, w jaki robisz rzeczy, nigdy. Musisz nauczyć się grać w tę grę, inaczej zjedzą cię żywcem.

Wziął wdech. Wciąż była jedna rzecz, której nie wiedział Harry. Cisza panowała po drugiej stronie słuchawki, z wyjątkiem brzęczenia lotniska w tle. 

- Jesteś jego pierwszym wyborem. I nie daję rekomendacji, Harry. Rozumiesz mnie?

Cisza zaczynała go niemalże pożerać, rozciągając się. Głos Harry'ego załamał się na pierwszym słowie. - Tak. Przepraszam, Louis.

- Ja też.

Harry się rozłączył.

Z westchnieniem odłożył telefon Zayna tam, gdzie go znalazł. Po tym całym płakaniu poprzedniej nocy czuł się dziwnie spokojny, ale bardzo pusty, jakby życie zostało z niego wyssane. Jego zwyczajny 'pędź, pędź, pędź' sposób myślenia był nie do odnalezienia i był zagubiony, głównie co do tego, co powinien robić. Zastanawiał się czy może to była naturalna rzecz, by myśleć o wszystkim , ale nie mógł rozwodzić się nad tym, co zostało zrobione. Mózg Louisa był zaprogramowany by widzieć przyszłość, nie by rozpamiętywać przeszłość.

Na zegarku zostało dwadzieścia minut, więc zaczął pisać. Przygotować maila? To mógł zrobić. Był w stanie napisać coś, co było całkowitą bzdurą i prawdopodobnie wkopie go to w kupę gówna. Oczywiście, że mógł. Nie skończył tu, gdzie był zaplatając warkocze i chodząc na popołudniowe herbatki. 

Było to krótkie i przechodziło prosto do sedna, trzymając się swojej zwyczajnej, mailowej etykiety. Jedyne zdanie, które miało jakąś wartość i tak sięwyróźniało, jakby napisał je drukowanymi literami. Po dokładnym zastanowieniu się, nie dam rekomendacji, jako że sądzę, że wszyscy trzej kandydaci są równie warci tej pozycji. W pełni popiorę oficjalną decyzję i będę blisko współpracował z nowo wybranym redaktorem naczelnym. 

Rzeczy jak ta działy się każdego dnia, powtarzał sobie. To nie pierwszy raz gdy ktoś odmawia, by coś zrobić.

- Cóź, to jest po prostu... jesteś geniuszem, Louis.

W swojej złości i frustacji, nawet nie zauważył, że Zayn się obudził.

- To jest gówniane - Louis wcisnął wyślij i opadł na poduszki, nie będąc jeszcze gotowym, by cokolwiek z tego było realne. 

- Nie, to genialne i ty to wiesz. Nie sądzę... - Zayn spojrzał na niego, zadumany. - Co myślisz, ż on zrobi?

- Zadzowniłem do niego, zanim to napisałem. Powiedziałem mu wszystko. Że jest jego ulubieńcem. Ma teraz wszystkie informacje. Cokolwiek zrobi, jest w jego rękach. 

Zayn przysunął się bliżej, więc siedzieli obok siebie, opierając głowę o ramię Louisa. To tylko sprawiło, że Louis mówił więcej.

- Jakkolwiek tym nie obrócę, dla kogoś skończy się to źle.

- Myślę, że już się to stało, kochanie. Myślę, że to juz koniec. 

Louis zamknął swoje oczy i pozwolił, by przejęło go uczucie nicości. 

-----------

- Dlaczego chcesz dla mnie pracować? - Louis potarł swoje oczy, wykończony i powrócił wzrokiem do kartki papieru przed sobą. - Ashley - miała długie, blond włosy i miała na sobie pełen strój z wybiegu.

Mówiła po francusku. Wszyscy z nich mówili. Również spędzała swoje wakacje w Hamptons, dorastała w Upper West albo East Side, Louisa nie mogło bardziej obchodzić które to było i uczęszczała do jednej z Ivy Leagues. 

Ashley miała nijaki błysk w swoich oczach i umysł Louisa powędrował gdzieś indziej, kiedy mówiła. Była dwunasta na liście i wykreślił ją z niej.

- Chciałabym mieć okazję, by pracować dla najlepszych - zaszczebiotała i Zayn kaszlnął. Louis wiedział, że powstrzymywał śmiech.

Dlaczego pozwolił Zaynowi zostać?

Jak dotąd słyszeli takie same odpowiedzi na każde pytanie, które zadał. Czy była książka 'jak przygotować się do rozmowy o pracę na pozycji asystenta redaktora naczelnego' o której nie wiedział? 

Sabine siedziała obok Zayna, ale przynajmniej nie wyglądała na znudzoną, pisząc coś w swoim zeszycie z poważną miną. Był to jej ostatni dzień pracy dla Louisa i wydawała się być zrelaksowana. 

Była wystarczająco mądra, by przesłuchać nie dziesięciu, ale potrójną liczbę kandydatów, znając Louisa zbyt dobrze.

Louis podziękował Ashley skinieniem głową, ogłaszając przerwę na papierosa.

- Kiedy wrócę, czy następna osoba może być - spojrzał na Sabine błagającym spojrzeniem - nie wiem, żywa? Zadziorna? Gdzie jest pyskowanie w Nowym Jorku? Znajdź mi je.

Z przesadzonym westchnięciem, wziął kolejną paczkę Marlboro i udał się do windy, drewniane obcasy Zayna głośno odbijały się o marmurową podłogę, gdy za nim podążał.

Louis zdążył już zdjąć z siebie swój sweter, znosząc cały poranek spotkań w sprawie styczniowego i lutowego wydania i uporał się z dwunastoma rozmowami o pracę z całkowicie niekompatybilnymi kobietami na stanowisko asystenta.

Odwrócił się do Zayna, gdy tylko wyszli z windy. Zdawał się wyższy niż zazwyczaj, opatulony w szal od Acne z nadrukiem Women Power i miał na sobie parkę w kolorze limonkowym od Alexandea Wanga i pasujące, czarne spodnie. 

Lekko walnął go w ramię, kiedy dostrzegł szydercze spojrzenie Louisa.

- Nawet nie zaczynaj. Jestem cholernie ciepło ubrany tylko dlatego, bo zostawiasz klimatyzację na cały dzień. Czuję się jak niedźwiedź polarny.

Louis zaśmiał się.

- Cóż, nie niedźwiedź. One przynajmniej mają futro.

- Nie myśl, że nie będzie futra. Razem widzieliśmy kolekcję, wiesz, że będzie futro. Czarne, nude, białe, niebieskie. Tylko poczekaj - oczy Zayna zalśniły na wspomnienie tego.

Zapalili przed budynkiem, zbyt leniwi by iść do kawałka trawnika przy ulicy. Zayn patrzył na niego z cichym zmartwieniem w oczach, ale nie naciskał.

Tylko mógł sobie wyobrazić jak wyglądał w oczach Zayna, mężczyzny, który widział go w jego najlepszej formie przez tak długi czas. Louis nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz nie był podekscytowany by wybrać rano swój strój. Nie mógł sobie przypomnieć dnia, kiedy pójście do biura zdawało się torturą. Najwyraźniej wszystko miało swoją datę ważności.

Jego oczy tak bardzo bolały tego ranka, że musiał nałożyć okulary i jego garnitur od Diora ładnie na nim leżał, jego nogi wyglądały na umięśnione i tors szczupły, ale wiedział, że było to poniżej jego zwyczajnych standardów, zwykły, niebieski kolor czymś, co nigdy by go nie satysfakcjonowało w normalny dzień, bo zazwyczaj był bardziej odważny i zmuszał się do znajdowania nowych sposobów na ubieranie się. Nigdy nie wybierał jedynie garnituru, nie chcąc wyglądać jak tysiące prawników z Upper East Side, których codziennie spotykał. 

- Nic nie mówię - powiedział Zayn, trzymając papierosa w ustach, dym unosił się z jego warg.

- Nic nie czuję - odpowiedział. To było najbliżej prawdy, na co mógł się zdobyć.

Naprawdę nic nie czuł.

- Mogę to dostrzec.

Kolejny papieros i Zayn klepnął go w tyłek, zanim weszli z powrotem do klatki ze szkła sięgającej nieba, ani trochę nie gotowy by stanąć twarzą w twarz z ciągiem szczupłych, blond, wysoce niekompetentnych kandydatek. 

Wcale nie było lepiej, Louis miał trudności z utrzymaniem neutralnej miny podczas rozmów i Zayn nie był w stanie się uspokoić, tylko śmiał się za każdym razem, gdy miał szansę. W końcu, gdzieś po tym, jak przekroczyli liczbę dwadzieścia przysięgnął, że wybierze następną dziewczynę, która wejdzie. Wszystko, albo nic, podejmij ryzyko i takie tam.

Odwrócił się do Sabine i powiedział jej, by przyprowadziła najsilniejszy wybór jaki pozostał i kiedy to zrobiła, napotkał duże, okrągłe oczy w zielonym odcieniu, niemalże identycznym do tego, w jaki patrzył zdecydowanie zbyt wiele razy podczas ostatniego miesiąca.

Miała te same, standardowe odpowiedzi na każde pytanie, z wyjątkiem ostatniego.

- I dlaczego chciałabyś dla mnie pracować?

Spojrzała na niego uprzejmie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy i lekko kiwając głową.

- Tak właściwie, nie chcę. Nie chcę być asystentem, chcę być szefem. Ale to długa droga i to jest najlepsza z nich. Najcięższa, ale najlepsza. 

Louis przestał przyglądać się Women's Wear Daily, które przed nim leżało i uśmiechnął się. Jego odpowiedź podczas jego pierwszej rozmowy o posadę asystenta, kiedy miał dwadzieścia lat, albo dwadzieścia jeden, była bardzo podobna.

- Zaczynasz w poniedziałek - jego oczy powędrowały do tych jej i utrzymał kontakt wzrokowy, pochłaniając zieleń. Było to dziwne, jakby patrzył na coś, co w sposób niewytłumaczalny było czuć jak dom. - Utrzymaj ten tupet w ryzach, teraz pracujesz dla mnie. Żadnej od dziewiątej do piątej, żadnego pyskowania. Jeśli zadowolisz mnie przez pierwsze dwa tygodnie, praca jest twoja, ale jakakolwiek większa wpadka i wylatujesz.

Po tym pożegnał się z nią, Sabine wydała głośne westchnienie ulgi, gdy podążyła za nią. Gdy tylko opuściły pomieszczenie, zaczęła dyktować zasady i instrukcje nowej dziewczynie i Louis zaśmiał się do siebie. Biuro, nie ważne jak rewolucyjna była praca, którą wykonywali, czasem mogło być najbardziej przewidywalnym miejcem na ziemi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top