Rozdział 9

IG/Twitter/TikTok: Changretta_watt

Miłego czytania!

          Kolejne dni upłynęły bardzo spokojnie. Początek maja rozpoczął się słonecznie, dlatego wszyscy mieszkańcy Portland spędzali każdą chwilę na zewnątrz, przechadzając się po parkach czy rozkładając koce nad rzeką i piknikując w najlepsze. Ja natomiast wolny czas poświęciłem na pracę nad projektem, który miałem przedstawić klientowi w weekend i czekałem, aż Clarissa skończy pracę w Little Sweetness. W tym tygodniu, przez chorobę współpracownicy, zamykała kawiarnię każdego dnia, wobec tego siedziałem z nią do wieczora i pomagałem sprzątać. Nie mogłem się już doczekać wspólnie spędzonego czasu w Seattle. Apartament, który wynająłem, kosztował niezłą sumkę, ale naprawdę chciałem zaimponować swojej dziewczynie. Zresztą takiego zachowania nauczył mnie ojciec, zawsze płacił za najwyższy standard dla ukochanej.

Ponieważ już jutro w południe mieliśmy wyjechać, dzisiejszego wieczoru, zgodnie z tradycją, do mojego mieszkania zwalili się kumple. Często spotykaliśmy się na partyjkę brydża czy pokera, popijając mocne drinki i dyskutując o minionym tygodniu lub snując plany na nadchodzący.

Po zakończonym dniu w pracy wpadłem tylko na chwilę do kwiatuszka, zabrałem kawę i pojechałem do sklepu na zakupy, bo oczywiście banda zawsze przyjeżdżała głodna, a ich jedynym zaopatrzeniem było kilka butelek gorzkiej rudej. Nie, żebym narzekał jakoś szczególnie. Przecież kochałem whisky. Zresztą, dwa razy popełniłem ten błąd i pozwoliłem im coś zamówić, potem pół nocy rzygałem jak kot po tym pierdolonym, amerykańskim jedzeniu.

Właśnie z tych względów zawsze gotowałem. Szanowałem swój żołądek i nie chciałem go narażać na wrzody.

— Jaki jestem głodny! — ryknął Rayan już z progu, niosąc dwie, wypchane siatki z zakupami. — Co tam pichcisz dobrego?

— Carbonarę — odpowiedziałem, rozkładając makaron na talerze. — I pizzę.

— A żeberka?! — zapytał David, który szedł na końcu.

— Też. W miodzie.

— Boże, gdybyś miał cycki, to bym się z tobą ożenił. — Collins zamknął drzwi potężnym kopniakiem. — Byłbyś idealną żoną!

— Za to ty fatalnym mężem.

Kumple z papierowych toreb zaczęli wyjmować flaszki, puszki z piwem i przekąski, zapychając nimi stolik kawowy.

— Za tydzień lecimy do Nowego Jorku — poinformowałem przyjaciela. — Jest...

— Dzień matki, pamiętam. — Collins zaczął rozlewać alkohol do pięciu tumblerów. — Tym razem polecimy prywatnym samolotem?

— Nie i masz kategoryczny zakaz bałamucenia stewardessy. Nie chcę się znowu za ciebie wstydzić.

— Właśnie dlatego przydałby nam się prywatny samolot twojego tatuśka i ta przestronna sypialnia na tyłach. — Mrugnął.

— Brak mi słów. — Opuściłem ramiona. — A co z Vanessą?

— Taka laska, jak Morento, nie będzie go więcej chciała. Jest zużyty — mruknął Turner, wskazując podbródkiem na szatyna.

— Hola, hola! — David wyciągnął dłonie przed siebie, marszcząc gniewnie brwi. — Po pierwsze, zamieniliśmy ze sobą ledwie kilka zdań...

— Śliniłeś się, jak pies na widok surowej wołowiny, gdy pojawiła się na walkach — wtrącił Rayan.

— Po drugie! Ja nabywam doświadczenia.

Niemal się udławiłem, natomiast Keitelowi aż makaron wypadł z ust, gdy usłyszał te herezje.

— Wiem, że ostatnio krążysz za nią jak cień, David. Ze stalkowania nic nie wynika, z rozmowy, już tak.

— Sam doskonale wiesz, że konwersacja z Morento jest... trudna. — David wyraźnie wykrzywił twarz w grymasie.

— Tolerowała twój brak mózgu przez trzy lata — skomentował Keitel.

— Zakończmy rozmowę o mojej byłej — mruknął szatyn, grzebiąc widelcem w makaronie. — Jest wiele innych tematów do omówienia.

— Dlaczego? Morento jest cholerną dziesiątką, a ja lubię rozmawiać o ładnych dupach. — Rayan rzucił luźno swoją uwagę, choć wiedzieliśmy, że tak naprawdę specjalnie dolał oliwy do ognia. Zacisnąłem usta w wąską linię, żeby nie wybuchnąć śmiechem, gdy obserwowałem, jak Collinsa okrywa mrok. — Gdyby nie zasady, wziąłbym się za nią.

— Po moim trupie! — syknął David, zginając widelec.

— Widzisz? Nadal darzysz ją uczuciem. — Złapałem przyjaciela za ramię. — Porozmawiajcie. Tylko tyle wystarczy.

— Zrobię to! — Strącił moją dłoń. — W odpowiednim czasie. I niech żadnemu z was nie przyjdzie do głowy ją podrywać. — Wymierzył w nas zakrzywionym sztućcem.

Jak tylko skończyliśmy porcję makaronu, całą zgrają przenieśliśmy się do gabinetu. W tym pomieszczeniu ściany dodatkowo zabezpieczyłem warstwą wełny, tak, aby wygłuszyć wszelkie dźwięki. Mogliśmy więc spokojnie przeliczyć forsę, jaką trzymaliśmy w depozycie, a także rozpocząć rozmowy o planach na przyszłość.

Rozwinąłem mapę Portland, zaznaczając czerwonym markerem obszary, w których znajdują się slumsy. Ponieważ pracowałem od roku w jednej z najlepszych firm architektonicznych, udało mi się nie raz podsłuchać, że wielu bogatych inwestorów chciałoby coś zrobić z tym terenem, ale władze miasta blokują ich plany ze względu na ilość mieszkańców slumsów, których nie mieliby gdzie ulokować.

— To jest mój plan — zacząłem. — Przeprowadzimy kilka niebezpiecznych akcji, które spowodują, że margines zacznie zbierać manatki. Wówczas wyskoczymy z propozycją przetargu.

— Co kryje się pod tym tajemniczym hasłem? — zapytał Turner.

— Jakieś drobne podpalenia. Chciałbym, żeby to był w pewnym sensie sabotaż, żeby obrócili się przeciwko sobie i uciekli.

— Zginą niewinni ludzie? — Zmarszczył brwi.

— Nie wiem.

— Turner na litość boską, to są ćpuni i bezdomni — mruknął Miller. — Byłem wiele razy w tych slumsach. Każda tam wystawi przed tobą dupę, żebyś tylko dał jej działkę. Ich nie da się nawrócić, Keitel, lepiej prosto wysłać do najwyższego. Zresztą, twoi przodkowie znali się na tym, jak mało kto, prawda? W końcu puścili z dymem naprawdę wielu ludzi podczas wojny.

— To jest twój argument? — Wąsacz uniósł brew.

— Nie każdy może się pochwalić generałem Schutzstaffel w drzewie genealogicznym.

To tak okrutne i podłe, że czarny humor Millera niezwykle mnie rozbawił.

Wróciliśmy z rozmową na odpowiednie tory, a im więcej dyskutowaliśmy, tym szybciej alkohol znikał z butelki.

***

Przebudziłem się, gdy usłyszałem jakiś huk za oknem. Zamrugałem kilka razy, a następnie nerwowo przetarłem oczy, jakbym chciał wcisnąć gałki do oczodołów. W gardle czułem nadzwyczajną suchość. Powoli podniosłem się do siadu i spuściłem nogi na podłogę. Pomasowałem się po pulsującej głowie, przypominając sobie, że łączenie whisky, papierosów i skręta nigdy nie odbijało się dobrze na zdrowiu. Trochę kręciło mi się w głowie i przez chwilę siedziałem, jak zaklęty, opierając łokcie na kolanach i analizując fakturę paneli. Śmierdziałem, jak świnia, a w ustach nadal czułem posmak alkoholu i papierosów.

Wziąłem większy wdech i spojrzałem przez ramię na Davida, który spał w najlepsze szczelnie otulony kołdrą, a dalej na Corteza, skulonego w pozycji embrionalnej, przykrytego jedynie dywanikiem łazienkowym.

Chwyciłem telefon, ale był rozładowany. Podłączyłem urządzenie do prądu i wstałem, żeby napić się wody. Drapiąc się po plecach, przeszedłem wąskim korytarzem w kierunku kuchni.

Nalałem wody do szklanki i wypiłem duszkiem połowę, obserwując przez moment Turnera i Rayana, którzy spali na kanapie. Ten drugi, chrapał głośno, a z kącika ust ciekła mu ślina. Skrzywiłem się, że moja droga kanapa zostanie naznaczona jego wydzielinami. Dopiłem resztę wody i sięgnąłem po kilka suszonych fig. Miałem nadzieję, że żołądek je przyjmie. Ulica na zewnątrz była dziwnie zatłoczona. Pani Smith razem z moją sąsiadką Anastazją rozmawiały przy drzwiach do kwiaciarni, natomiast połowa asortymentu już stała na dwóch stopniach, zachęcając przechodniów do zakupu. Odniosłem wrażenie, że coś jest nie tak. Jakiś cień niepokoju przemknął mi po głowie. Obejrzałem się przez ramię na zegar wiszący na ścianie, i omal nie wypuściłem szkła z rąk. Było już po dwunastej! A ja obiecałem Gilbert, że o tej godzinie odbiorę ją z mieszkania!

— Kurwa.

Pobiegłem do łazienki i szybko zamknąłem się w kabinie prysznicowej. Nadgorliwie szorowałem całe ciało, chcąc spłukać z siebie resztki poprzedniej nocy.

Byłem rozczarowany sobą samym. Owszem, czasami zaspałem do pracy przez imprezę, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spóźnić na umówione spotkanie i to cholera w południe.

Spłukałem pianę, wytarłem się i zaczesałem mokre kosmyki do tyłu. Przepasałem się ręcznikiem, użyłem antyperspirantu, a następnie umyłem zęby. Wtarłem w siebie każdy możliwy kosmetyk, byle tylko nie wyczuła zapachu alkoholu i skrętów. Doprowadziłem się do jakiegoś względnego stanu, pozbywając się dwudniowego zarostu i układając włosy. Później założyłem na siebie klasyczne, czarne spodnie i koszulę. Podwinąłem mankiety do łokci i trzy razy poprawiałem guziki, bo dłonie trzęsły mi się, jakby były z galarety i nie umiałem trafić w dziurki.

W następnej kolejności zająłem się kompletowaniem zawartości walizki. Na koniec dołożyłem jeszcze dwie pary butów i zatrzasnąłem wieko. Do aktówki spakowałem tablet, wraz z potrzebnymi dokumentami, a także wydrukowanym projektem. Każdy papier odpowiednio zabezpieczyłem, żeby nie zmiął się przypadkiem w podróży. Wziąłem plik pieniędzy z sejfu, poprawiłem się w lustrze, przekręcając czarną bransoletkę na odpowiednie miejsce i wyszedłem z mieszkania, zostawiając alkoholików na pastwę losu.

Uruchomiłem komórkę i wybrałem numer do Clarissy, lecz po paru sygnałach odpowiedziała mi poczta. Pokręciłem zrezygnowany głową. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem z piskiem spod kamienicy. Wiedziałem, że zawiodłem ją swoim spóźnialstwem oraz brakiem jakiegokolwiek wytłumaczenia. Musiałem to dobrze odpokutować, dlatego po drodze do mieszkania Gilbert, zatrzymałem się w kwiaciarni i kupiłem bukiet białych frezji.

Przeskakiwałem po dwa stopnie, wspinając się na trzecie piętro bloku przy dziesiątej alei. Kurczowo trzymałem kwiaty, które naprawdę ładnie pachniały. Pogratulowałem sobie dobrego wyboru. Zdyszany stanąłem pod drzwiami i już miałem zapukać, lecz głosy dobiegające z wewnątrz, powstrzymały mnie przed zdradzeniem swojej obecności.

— Mówiłam, że na takiego wygląda — prychnęła jedna ze współlokatorek. — Jestem pewna, że rozstał się z dziewczyną i szukał chwilowego pocieszenia. Z pewnością liczył tylko na seks, a po ostatnim razie, gdy do niczego nie doszło, po prostu odpuścił.

Słucham?

— Nieprawda — szepnęła Clary.

— Nie? To, czemu nagle się nie odzywa? Mówiłaś, że cały tydzień był jakiś nieobecny.

— Że był zmartwiony.

— Jasne — prychnęła rozmówczyni. — Stracił zainteresowanie, to wszystko.

— Aurel, może coś się stało? — wtrąciła druga. — Nie możesz wszystkich mężczyzn wrzucać do jednego worka.

— Mogę, bo oni wszyscy są tacy sami. — Upierała się pierwsza, co sprawiło, że uniosłem wysoko brwi. — A ten, od początku był podejrzany. Clary, nie obraź się, ale jest między wami prawie dziesięć lat różnicy! Tacy jak on, młodych dziewczyn szukają tylko dla rozrywki.

Tacy, jak ja...

No przecież to takie oczywiste.

Zdecydowanie, tacy jak ja chcą tylko seksu.

Bez wątpienia, tacy jak ja, nudzą się dziewczynami.

Ma się rozumieć, że tacy jak ja, uwielbiają łamać serca.

Uwielbiałem być oceniany ze względu na wygląd i wiek. Jaka szkoda, że tak naprawdę ci, którzy krzywdzą najbardziej, wyglądają najprzyjaźniej.

Wreszcie podniosłem rękę i zapukałem dwa razy w drzwi. Chyba więcej obelg nie musiałem usłyszeć pod swoim adresem. Żyłem już prawie dwadzieścia dziewięć lat i to niemal tyle czasu noszę to cholerne piętno, jakim jest ten ostry wyraz twarzy. Miałem lustro w domu i wiedziałem, jak wyglądam, nikt nie musiał mnie dodatkowo uświadamiać. Księciem na białym koniu niestety nie jestem i nigdy nie byłem, ani rycerzem w lśniącej zbroi. Zdawałem sobie sprawę, że zawaliłem tym spóźnieniem, ale trudno, stało się i musiałem teraz przełknąć szalę goryczy. Zresztą, do diabła, godzina spóźnienia to jeszcze nie tragedia! Włosi nigdy nie stawiali się na czas.

Głosy wewnątrz ucichły, a po chwili wrota uchyliły się z cichym skrzypieniem. Clary zamrugała uroczo, wyraźnie zaskoczona moją wizytą.

— Jesteś...

— Przepraszam, kwiatuszku — zacząłem od razu. — Telefon mi padł i... zaspałem.

— W południe? — prychnęła najwyższa ze współlokatorek, krzyżując ramiona.

— Tak, mieliśmy wczoraj spotkanie z chłopakami i trochę się zasiedzieliśmy.

Rudowłosa dziewczyna, najwyższa z towarzystwa, przewróciła oczami z wyraźną dezaprobatą. Zmusiłem się, żeby ją zignorować, choć już działała mi na nerwy. Nie musiałem jej się przecież spowiadać z poprzedniego wieczoru. Nie zależało mi na akceptacji współlokatorek Gilbert. Jeśli coś miałby z tego wyjść, i tak zamieszkałaby ze mną.

Hamuj, Caruso, hamuj.

Clarissa przesunęła się w drzwiach, wpuszczając mnie do środka. Wręczyłem bukiet, w którym schowała swój nos.

— Dziękuję.

Odwróciła się i podeszła do zlewu, żeby napełnić dzbanek z wodą. Miała na sobie klasyczne, długie spodnie o jasnobrązowym odcieniu, które przylegały do jej bioder i pośladków niczym druga skóra. Bluzka z dekoltem w kształcie litery V, razem z szerokim paskiem podkreślały talię dziewczyny i kształtny biust. Wyglądała bardzo elegancko, a zarazem seksownie. Przełknąłem dyskretnie ślinę.

— Gotowa? — zapytałem, gdy ułożyła kwiaty na kuchennym blacie.

Zauważyłem przygotowaną walizkę, więc nie pytając o nic, wziąłem ją do ręki. Clary poprawiła włosy, założyła torebkę na ramię i przytuliła się do współlokatorek na pożegnanie. Aurel nie spuszczała ze mnie świdrującego spojrzenia. Poczułem się niczym w gnieździe pełnym jadowitych węży.

— Ślicznie wyglądasz — powiedziałem, gdy zajęliśmy miejsca w samochodzie. — Podoba mi się ta kolorowa chusta.

— Musiałam dzisiaj związać włosy, bo przez tą wilgoć znowu się kręcą — mruknęła, poprawiając z irytacją niesforny kosmyk.

— Lubię, gdy tak się zawijają.

— Boże, nawet ty to widzisz! — Wzniosła ręce ku górze. — A ja chcę mieć proste!

— Czemu miałbym nie widzieć? Może i jestem lekko przygłuchawy, może nie rozróżniam tysięcy zapachów, ale za to wzrok nadal mam sokoli. — Zaśmiałem się bezgłośnie, pokonując kolejne ulice Portland.

— Ponoć faceci nigdy nie zauważają takich zmian. — Skupiła na mnie swoją uwagę. — Zapnij pas, proszę.

Zignorowałem jej prośbę, wyprzedzając kolejną ciężarówkę. Skupiłem się na slumsach, które wyłoniły się zza drzew zaraz po przekroczeniu Fremont Bridge. Teren w samym środku prężnie rozwijającego się miasta nie powinien być marnowany na takie odpadki społeczne. Wierzyłem, że pomysł, jaki przedstawiłem chłopakom, będzie prawdziwą żyłą złota. Oczami wyobraźni już widziałem te drapacze chmur, nowoczesne hotele i osiedla, zamiast starych, obskurnych nor, zbitych z desek i blachy.

Plan miał być precyzyjny, a ja musiałem wcześniej zbudować większą sieć wypływów. Dużo bym zyskał, gdyby udało mi się przejąć firmę Ivanowa. Tylko jak tego dokonać?

To proste, szepnął diabeł, poproś ojca, by ci ją kupił.

Nie, w jakiś sposób sam muszę zdobyć taką sumę.

— Dlaczego mnie ignorujesz? — zapytała nagle towarzyszka, wyrywając mnie z myśli. — Myślałam, że... teraz... po tym wszystkim... zadbasz o swoje zdrowie i bezpieczeństwo.

Zmarszczyłem czoło i nos, próbując domyślić się, o co jej chodzi. Tryb panika, w jednej chwili zawładnął moim ciałem. Mrugałem nerwowo, zastanawiając się, co takiego przegapiłem. Kiedy podczas gonitwy myśli, zdążyła coś powiedzieć.

— Przepraszam, zamyśliłem się — przyznałem. — Możesz powtórzyć?

— Chodzi o pasy, Adrian — fuknęła. — Jedziemy prawie dziewięćdziesiąt mil na godzinę, droga jest zatłoczona, a ty nie jesteś zapięty!

Wracała do tego, jak cholerny bumerang. Który to już raz? Trzeci? Czwarty?

— To nic takiego. — Podrapałem się po karku.

— Rozmawiajmy, Adrian — naciskała. Rzadko kiedy używała mojego imienia, a teraz powtórzyła je drugi raz. — Często, gdy poruszamy poważniejsze tematy, to nagle milkniesz, albo odpowiadasz wymijająco, żeby później rzucić żartem, jak gdyby nigdy nic. Rozumiem, że to twoja strategia zbywania mnie?

Właściwie, jakby się nad tym dobrze zastanowić...

— Po prostu... W moim życiu jest mnóstwo gówna, w którym taplam się, jak w najlepszej kałuży.

— Widzisz?! Właśnie o tym mówię. — Opadła ciężko na fotel i utkwiła spojrzenie w gęstwinie. Trochę nie rozumiałem, skąd ta nagła zmiana humoru. Nie nadążałem za nią. — Nic o tobie nie wiem i czuję się jak idiotka, gdy zwierzam ci się z każdej głupoty, jaka przytrafia mi się w ciągu dnia, podczas gdy ty milczysz.

I to właśnie teraz chciałem zrobić.

— Lubię, gdy opowiadasz mi o swoim dniu — przyznałem. — Wiem, że uwielbiasz dużo mówić, a każdy mówca potrzebuje słuchacza.

— Znowu wymijająca odpowiedź. — Skrzyżowała ramiona na piersi.

Wszystkie wewnętrzne alarmy właśnie zaczęły świecić na czerwono. Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, gdy strąciła moją dłoń z kolana i skierowała ciało w drugą stronę. Panicznie zastanawiałem się nad odpowiedzią, by nie zezłościć bardziej swojej towarzyszki, choć sam kipiałem z gniewu. Nie znosiłem tematu swojego bezpieczeństwa. Nie dlatego, że miałem je w nosie, bardziej dlatego, że moje poglądy bywały skrajne i nie chciałem jej zrażać.

— Odpowiedz — naciskała.

— Nie chcę zostać kaleką. — Naprawdę starałem się, by normalnie to zabrzmiało.

— Słucham?

— Pytałaś, dlaczego się nie zapinam pasów. To jest moja odpowiedź. Boję się, że będę kaleką. Wolę umrzeć. — Zacisnąłem mocniej palce na kierownicy i przełknąłem ślinę, żeby pozbyć się chrypki. — Myśl o tym, że miałbym żyć, jak jakiś pieprzony pasożyt, mnie przeraża.

— Osoby z niepełnosprawnością nie są pasożytami — oburzyła się. — Jak w ogóle możesz tak mówić?

— Przestań uogólniać, Clary. Mówimy tutaj o mnie, nie o innych. Ja, w takiej sytuacji, uważałbym się za pasożyta. Nie chciałbym, żeby ktoś wycierał mi tyłek do końca życia — warknąłem.

— Pasy zapina się właśnie po to, by zwiększyć swoje szanse na przeżycie.

— Co to kurwa za życie, jeśli masz złamany kręgosłup?

Gilbert wpatrywała się we mnie z wyraźną dezorientacją. Tętno gwałtownie mi skoczyło przez te wyznania, a serce waliło o mostek z ogromną siłą. Oddychałem płytko, ze wszystkich sił powstrzymując się od jakiejś niebezpiecznej reakcji. Sięgnąłem do kieszeni po papierośnicę i odpaliłem jednego, nie pytając o zgodę. Wnętrze mustanga szybko wypełnił dym, którego starałem się pozbyć przez uchylone okno.

Tak bardzo nie chciałem przy niej pokazywać swoich skrajnych emocji, ale wytrąciła mnie z równowagi. Zganiłem się za tak słabą silną wolę.

— Zależy mi trochę bardziej na życiu — powiedziałem, nawiązując do jej wcześniejszej wypowiedzi. — Co nie zmienia jednak faktu, że gdy ktoś z przeciwka uderzy w mustanga, to cały silnik wraz z osią rozwali mi nogi i połamie kręgosłup. Naprawdę wolę tego nie przeżyć. — Zaciągnąłem się solidnie dawką nikotyny. — Mieszkałem trzy lata na Sycylii i razem z bratem i matką opiekowaliśmy się naszą nonną. Dostała paraliżu po wylewie i żyła jak warzywo, a my musieliśmy ją kąpać, przebierać, ubierać i masować gnijące od odleżyn ciało. Nie chcę takiego życia.

Na domiar złego i radio przestało grać, pogrążając nas w ciszy.

— Rozumiem — powiedziała po chwili. — Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś.

I szlag trafił naszą randkę.

Wypaliłem papierosa i pozbyłem się peta. Niezbyt to odpowiedzialne, wyrzucać cokolwiek z samochodu przy takiej prędkości, ale miałem to w nosie. Wyłączyłem i włączyłem radio, a gdy wreszcie połączyło się z moim smartfonem, wybrałem jakąś muzykę. Słuchaliśmy więc utworu, trzymając ręce przy sobie i nawet na siebie nie spoglądając. I tak przez kilkanaście mil.

Niespodziewanie na ekranie mojego telefonu pojawił się numer Kate Willis. Blondynka od razu zwróciła uwagę na połączenie, a potem lekko się skrzywiła. Zmarszczyła brwi i czekała na moją reakcję. Odchrząknąłem i otrzepałem się z tego dziwnego stanu zakłopotania. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając urządzenie do ucha.

Co jeszcze mnie wkurwi dzisiejszego dnia?

— Halo?

— Adrian?

Święty Antoni, do diabła.

— Taaak? — przeciągnąłem samogłoskę. — O co chodzi, Kate?

— Słuchaj, Ivanow zebrał dzisiaj tajne spotkanie — szeptała. — Szuka informacji na twój temat. Prywatnych informacji, Adrian. Będzie chciał sprawdzić, skąd miałeś pieniądze na zakup udziałów.

— To życzę mu powodzenia — prychnąłem, ale zaraz doprowadziłem się do porządku. — Sprawdza moją zdolność finansową?

— Coś w tym stylu. Chce udowodnić, że przekupiłeś Mastersona i kilku innych inwestorów, którzy wystawili cię jako kandydata... — urwała na moment. — Muszę kończyć, chciałam cię ostrzec. Pa.

Dźwięk przerwanego połączenia zabrzęczał mi w głowie. Ostrożnie odłożyłem telefon na swoje miejsce, a po chwili wypuściłem głośno powietrze.

Ojciec osiągnął swój cel. Miałem właśnie biznesowego antagonistę. Gówno mógł mi zrobić, jeśli miałbym być szczery, ale sam fakt, że mógłby dowiedzieć się o udziale dona Caruso w całym przedsięwzięciu, napawał mnie złością. Nie chciałem być kojarzony z fortuną ojca, a to właśnie ona zapewniła mi ten stołek. Musiałem się wybielić, nawet jeśli miałbym grać nieczysto.

Z drugiej strony... miałem też relację z nieletnią, o której już wszyscy wiedzą w firmie. Czy Ivanow zdecyduje się rozegrać takie karty? Wówczas należało być przygotowanym. Musiałem zdobyć dowody na romans.

— Czy coś cię łączyło z tą kobietą?

Naprężyłem mięśnie, gdy dotarły do mnie jej słowa. Żołądek wywrócił się na lewą stronę, a na twarz wpełzł potworny grymas. Chwilę zwlekałem z odpowiedzią, zastanawiając się, jaką obrać taktykę. Kolejne drażniące pytanie tego popołudnia.

— Flirtowaliśmy — mruknąłem. — Jakiś czas temu.

— Wygląda na to, że dalej chce mieć z tobą bliski kontakt.

— Tak. — Pokiwałem głową. — Tyle że ja już nie jestem zainteresowany.

— Dlaczego? Jest naprawdę... kobieca. Wydaje się... w twoim typie.

Nie wiem, czy na siłę chciała być miła i kulturalna, ale i tak wyczułem jad w jej wypowiedzi.

— Po pierwsze, w ogóle nie jest w moim typie i zrobiłem wyjątek. — Przeczesałem czuprynę. — Po drugie, Kate jest kochanką mojego szefa.

Clarissa uniosła wysoko brwi i rozchyliła wargi ze zdziwienia.

— Tego się nie spodziewałam...

— Ja też, gdy zapraszałem ją na kolację — skomentowałem. — Robi to, żeby zatrzymał ją w firmie. Jest samotną matką i nie ma wykształcenia.

— Zachowuje się tak, jakby jej na tobie zależało — stwierdziła z niesmakiem. — Pomimo swojej relacji.

— To już nie mój problem. — Spojrzałem na blondynkę i uśmiechnąłem się, odnajdując palcami jej dłoń. Przybliżyłem ją do ust i ucałowałem w grzbiet. — Osoba, na której mi zależy, jest tuż obok. — Zarumieniła się uroczo i wreszcie uśmiechnęła. — Przepraszam za swój wcześniejszy wybuch. Nie tak powinna wyglądać nasza randka...

— Randki są po to, by się poznawać — odpowiedziała szybko. — Mów o sobie, Adrian. Cokolwiek by to było, zniosę to, obiecuję.

Pogładziła mnie po policzku. Jej dotyk był niezwykle kojący, a taka delikatna interakcja wywołała dreszcz podniecenia.

— Dobrze.

I tak nic nie mogłem powiedzieć. Była zbyt młoda, zbyt delikatna i zbyt beztroska, by tak po prostu niszczyć ten wizerunek brutalną rzeczywistością. Miałem swoje grzechy, miałem swoich bogów i swoje problemy. Ona nie musiała brać w tym udziału. Do tej pory pełniła rolę przyjemnej odskoczni, przystani, do której mógłbym zacumować, gdyby mroczne myśli zaczęły przejmować kontrolę. Po co więc to zmieniać?

— Mam ochotę na kawę. — Ziewnęła, przecierając delikatnie oczy. — Zatrzymamy się gdzieś?

— Tak, muszę zatankować — powiedziałem, dostrzegając, że kreseczka na wskaźniku paliwa niebezpiecznie zbliżała się do dołu.

— Za dwie mile będzie zjazd. — Utkwiła spojrzenie w swojej komórce.

— Perfecto.

Zatrzymałem się przy dystrybutorze i zacząłem poić pięćset koni najlepszą benzyną, uprzednio nakazując Clary, by nie szła do sklepu beze mnie. Oczywiście nie rozumiała, dlaczego się tak zachowywałem i wytknęła mi, że jestem nadopiekuńczy, ale zignorowałem jej uwagę. Znowu.

Kilka minut później stałem przy wnęce, prowadzącej do toalety, uważnie obserwując otoczenie. Korzystając z chwili samotności, postanowiłem wykonać pewien telefon. Oparłem się o ścianę i podwinąłem nogę pod siebie, wsłuchując się w dźwięk wybieranego połączenia.

— Dzień dobry, signor Caruso. — Dostałem gęsiej skórki, gdy usłyszałem ten głos.

— Witaj, Sean.

— W czym mogę pomóc? — Przeszedł od razu do rzeczy.

— Pewnie wiesz o ostatniej transakcji ojca — wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

— Och, obiło mi się o uszy.

— Cóż, dzięki ojcowskiej hojności mam problemy z szefem. Chciałbym, abyś zdobył dla mnie wszystkie informacje o Tylerze Ivanow i firmie T.I.E. — Zmarszczyłem czoło, dostrzegając swoją towarzyszkę opuszczającą toaletę.

— Nie ma problemu — odpowiedział bez ogródek. — Na kiedy potrzebujesz teczki?

— Przylecę w piątek. Odbiorę ją osobiście.

— Bene.

— Grazie. — Rozłączyłem się i oderwałem od ściany. — Gotowa?

— Dziwnie się czuję. — Przystawiła wilgotną dłoń do czoła. — Trochę mi niedobrze.

— Mam kupić jakieś leki?

— Nie. — Pokręciła głową i odebrała ode mnie papierową tackę z kawami. — Myślę, że kofeina mi pomoże.

— Raczej wątpię. — Skrzywiłem się. — Cóż, najwyżej zatrzymam się na poboczu i potrzymam ci włosy.

— Brzmi, jak idealny układ. — Wyszczerzyła się, upijając łyk kawy.

Pochłonęła cały napój w kilka minut, a później zasnęła niczym małe dziecko, robiąc sobie poduszkę z mojej bluzy, którą zawsze woziłem na tylnym siedzeniu. Zazwyczaj kofeina działa pobudzająco, a ludzie pili ten gorzki napój właśnie po to, by nie zasnąć. Gilbert stanowiła jakieś dziwne odstępstwo od reguły.

Mogłem sobie pozwolić na większą prędkość podczas jej drzemki. Nadrobiłem stracony czas na postoju, wsłuchując się z błogą miną w dźwięk silnika. Co jakiś czas gładziłem Clarissę po nodze, tak po prostu, dla własnej satysfakcji, żeby mieć pewność co do jej obecności.

Po godzinie śpiąca królewna rozbudziła się i momentalnie wpadła w zachwyt nad krajobrazem. Chyba dopiero teraz wcześniejsza używka zaczęła działać. Seattle wyglądało naprawdę zjawiskowo podczas zachodu słońca. Niebo rozświetlały pomarańczowo czerwone barwy, które odbijały się w lustrze wody. Łódki kołysały się na boki, przycumowane do pomostów, a w oknach wysokich bloków pojawiały się pierwsze światła. Miasto nadal tętniło życiem.

— Zarezerwowałem dla nas stolik w Space Needle. — Przypomniałem sobie, ściskając dłoń Clary.

— Masz już z góry zaplanowaną randkę?

— Nie, po prostu pomyślałem, że kolacja w tym miejscu może być miłym wspomnieniem — broniłem się. — Masz lęk wysokości? Odwołać rezerwację?

— Nie, nie trzeba. Po prostu jestem zaskoczona.

— Rozumiem.

Stosunkowo szybko podjechaliśmy pod odpowiedni budynek. Obsługa w jednym momencie znalazła się przy moim samochodzie i wyciągnęła bagaże. Oddałem klucze do mustanga i złapałem Clary za dłoń, z zadowoleniem patrząc na jej rozpromienioną twarz. Weszliśmy do lobby w towarzystwie boya hotelowego, który już zapakował na srebrny wózek nasze walizki. Od progu powitał nas zapach świeżych lilii. Szykowny wystrój utwierdził mnie w przekonaniu, że wybrałem odpowiedni hotel. W kominku naprzeciwko tańczyły wesoło płomyki, natomiast abstrakcyjne obrazy na ścianach, skupiły moją uwagę na moment. Dostrzegłem, że i Clary zwróciła na nie swoje spojrzenie.

— Witamy w Four Seasons. Na jakie nazwisko mają państwo rezerwację? — powiedziała spokojnym i przyjemnym tonem jedna z recepcjonistek.

— Caruso. — Zbliżyłem się.

— Poproszę pana dowód osobisty. — Uśmiechnęła się przyjaźnie.

Wyciągnąłem potrzebne dokumenty z portfela i wręczyłem kobiecie. Oczywiście wziąłem pełen pakiet udogodnień. Obejmował śniadania, nielimitowane wejścia na basen oraz zabiegi w SPA.

Recepcjonistka, choć bardzo się starała, nie potrafiła w pełni ukryć zaskoczenia, obserwując dowód Clary. Dla osób z zewnątrz dziewięć lat różnicy to zdecydowanie za dużo. Może jeszcze wszystko inaczej by się prezentowało, gdyby Gilbert była nieco wyższa i wyglądała na starszą. Natomiast w swoim standardowym wydaniu, wciąż była nastolatką.

Po wszystkich formalnościach udaliśmy się do windy w towarzystwie hotelowego boya. Zerkałem co rusz z góry na Clary i czytałem wiadomości, które wysyłała do koleżanek. Jej idealne paznokcie, pomalowane na pudrowy róż, stukały w ekran, składając litery. Wysłała dziewczynom informacje, że weekend zapowiada się cudownie. Dodała do tego kilka serduszek. Moje ego skoczyło do góry, a na twarz wkradł się triumfalny uśmieszek.

No dobra, wracamy na odpowiednie tory.

Wjechaliśmy na najwyższe piętro, a potem przeszliśmy kawałek korytarzem do naszego apartamentu. Młody mężczyzna otworzył drzwi za pomocą magnetycznej karty, a gdy weszliśmy do środka, wniósł nasze bagaże prosto do sypialni. Odebrałem klucz, wręczyłem napiwek, po czym zamknąłem drzwi z zadowoleniem.

Wsunąłem dłonie w kieszenie, przygryzając wnętrze policzka. Oparłem się o ścianę i twardo wpatrywałem w plecy Gilbert. Stała na środku pokoju dziennego i patrzyła przez wysokie okna na panoramę miasta już kilka minut.

— Ile zapłaciłeś za ten apartament? — zapytała cichutko, nie zmieniając swojej pozycji.

— To nie powinno ci zaprzątać głowy.

— Powinno — rzuciła ostro. — Chcę oddać ci połowę.

Ugryzłem się w język, powstrzymując tym samym od powiedzenia czegoś naprawdę głupiego. Odbiłem się od ściany i zbliżyłem do dziewczyny. Ująłem dłońmi jej ramiona, gładząc je delikatnie. Złożyłem pocałunek na czubku głowy, a następnie oparłem w tym miejscu brodę.

— Porozmawiamy o tym później — szepnąłem spokojnie. — Teraz przygotujmy się na naszą kolację. Space Needle jest czynne tylko do dwudziestej pierwszej.

— To wspólna randka, chcę podzielić się kosztami — upierała się.

— Dobrze, ale na razie nie zaprzątaj sobie głowy opłatami, proszę.

Odetchnęła, wyswobodziła się z uścisku i odeszła. Otworzyła walizkę, z której zaczęła wyjmować swoje rzeczy. Poszedłem w jej ślady.

Oczywiście, że nie miałem zamiaru dzielić się wydatkami. Zresztą Clary, nie zareagowałaby dobrze, gdyby usłyszała, że za weekend w pokoju vipowskim zapłaciłem prawie pięć tysięcy dolarów. Za cholerne dwie noce!

Czy przepłaciłem? Być może.

Czy żałowałem? Jeszcze nie.

Zawiesiłem koszulę i garnitur w szafie, wygładzając nieco materiał. Clarissa zabrała kosmetyczkę oraz zestaw odzieży i zamknęła się w łazience. Gdy usłyszałem cieknącą wodę z prysznica, zdałem sobie sprawę, że właśnie ofiarowała mi godzinę sam na sam. Zdjąłem z siebie górną część garderoby, którą rzuciłem niedbale na łóżko i skierowałem się na taras. Rozsiadłem się wygodnie w wiklinowym fotelu, wyciągnąłem nogi i odpaliłem papierosa z błogim wyrazem twarzy. Uruchomiłem tablet, żeby jeszcze przez chwilę popracować przy projekcie.

Zapatrzyłem się w martwy punkt gdzieś między budynkami, przygryzając opuszkę kciuka. O niczym nie myślałem. Taki stan bardzo mi odpowiadał, lubiłem mieć świadomą pustkę w głowie. Czułem wtedy... spokój i po prostu egzystowałem. Marnowałem perfidnie swój wolny czas.

— Dlaczego się nie przebierasz? — Moja randka niespodziewanie pojawiła się w przejściu.

— Zajęłaś łazienkę — stwierdziłem oczywiste. — Zresztą, musiałem jeszcze trochę popracować. Oby wszystko się udało.

— Jestem pewna, że poradzisz sobie świetnie na jutrzejszym spotkaniu. — Zbliżyła się. — Sam mówiłeś, że działasz na innych swoim urokiem osobistym. Oczarujesz inwestora.

Złapałem ją za rękę, wciągając sobie na kolana. Otuliłem jej ciało ramionami, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Wyczułem, że dosłownie na parę sekund zamarła, ale po chwili czule wplotła palce w moje włosy. Na kolację wybrała bordową, satynową sukienkę, która przylegała do ciała, podkreślając wszystko, co powinna, a jednocześnie pozostawiając miejsce wyobraźni. Nie była wulgarna, ale również nie należała do tych grzecznych. Od razu zauważyłem, że nie miała stanika i przez moment bezczelnie wpatrywałem się w dekolt.

— Podoba mi się ta sukienka — szepnąłem, przejeżdżając kciukiem po gołych plecach.

— Widzę — odpowiedziała zadziornie i podniosła się, jednocześnie odwracając tyłem. — Pomożesz mi?

Dio, ona mnie uwodziła.

Grzeczna Clarissa Gilbert właśnie przeistoczyła się w kogoś innego. Przełknąłem ślinę, mrucząc coś w odpowiedzi. Przeciągnąłem ozdobne tasiemki przez szlufki i zacisnąłem mocniej mały gorset na talii.

— Wyglądasz zachwycająco, kwiatuszku... — szepnąłem, trzymając usta tuż przy szyi dziewczyny.

Wszystkimi siłami powstrzymałem się, żeby nie powiedzieć czegoś niegrzecznego, choć moje myśli już od jakiegoś czasu krążyły wokół tego tematu. Nie chciałem jej zapeszyć, zwłaszcza teraz, gdy przyjaciółki przykleiły mi złą łatkę, na pewno zasiewając przy okazji ziarno niepewności w umyśle młodej kobiety. Musiałem poskromić swój instynkt. Chciałem, żeby to ona była inicjatorką.

Pocałowałem delikatną skórę na ramieniu i odszedłem w stronę łazienki. Wziąłem szybki, zimny prysznic i w kilkanaście minut przygotowałem się do wyjścia. Założyłem czarną koszulę, której rękawy podwinąłem do łokci, a na to ulubioną kamizelkę, bo zapowiadała się stosunkowo ciepła noc. Buty wymieniłem na czarne oxfordy, zaczesałem palcami włosy do tyłu, użyłem perfum i już stałem przy drzwiach z dłońmi w kieszeniach, gotowy do wyjścia.

Po dziesięciu minutach staliśmy pod Space Needle. Przez chwilę nie mogłem oderwać wzroku od ogromnej budowli, przypominającej latający spodek, która mierzyła ponad sześćset stóp. Spojrzałem na Clarissę i potrząsnąłem nią delikatnie, bo wyglądała na przerażoną. Ścisnąłem mocniej jej dłoń i złożyłem pocałunek na czubku głowy, aby dodać otuchy.

Drzwi windy rozchyliły się, w akompaniamencie ciężkiego westchnienia Gilbert, ukazując gustowne wnętrze restauracji. Położyłem dłoń na jej lędźwiach i pchnąłem lekko do przodu w stronę kontuaru. Po szybkiej wymianie zdań podążyliśmy za kelnerem do przygotowanego stolika. Odsunąłem krzesło swojej randce, a gdy zajęła miejsce, przysunąłem ją bliżej stołu.

Zająłem miejsce naprzeciwko, poprawiłem kołnierzyk i wyciągnąłem zapalniczkę, żeby zapalić wszystkie świece.

Clarissa niespodziewanie pochyliła się, rozpięła dwa pierwsze guziki mojej koszuli, po czym wyciągnęła na wierzch krzyż.

— Zdecydowanie bardziej podobasz mi się w takiej wersji — szepnęła.

— Elegancja do mnie nie pasuje? — Uniosłem brew.

— Pasuje, po prostu lubię, gdy wyglądasz tak... nieco niechlujnie. A ten krzyż, jest naprawdę rewelacyjny. Był robiony na zamówienie?

— Raczej tak. — Wziąłem zawieszkę w palce. — Dostałem go w prezencie.

Sięgnąłem po menu z błądzącym uśmiechem na ustach. Skrzywiłem się natychmiast po przewertowaniu dwóch stron, bo nie mieli whisky w ofercie. Przedyskutowaliśmy razem każdą pozycję na karcie, po czym wreszcie złożyliśmy zamówienie. Przystawki pojawiły się na naszych stołach już po paru minutach.

— Nie lubisz owoców morza? — zapytała, gdy upiła łyk chłodnego, białego wina. — Myślałam, że to ulubiona potrawa Włochów.

— W rzeczy samej. — Potwierdziłem. — Niestety, jak zdążyłaś już zauważyć, stanowię odstępstwo od reguły. W dzieciństwie Nathaniel nakarmił mnie surową rybą.

— Spożycie sushi było aż tak tragiczne w skutki? — zachichotała.

— Niezupełnie. — Zakręciłem winem w kieliszku. — Byliśmy... właściwie to nadal jesteśmy, nieco nienormalni. W młodości robiliśmy sobie głupie żarty, a jednym z nich było przywiązanie mnie do krzesła i wciśnięcie do gardła żywej molinezji z akwarium.

— Fuj! — Przyłożyła dłoń do ust.

— Taaaak — przeciągnąłem samogłoskę. Upiłem łyk i dodałem z błyskiem w oczach: — Ale... zemsta była słodka.

— Chcę o tym wiedzieć? — zapytała ostrożnie.

— Raczej nie, kwiatuszku. — Pokręciłem głową, mocząc bagietkę w oliwie. — Idiotyzmy chłopców w okresie dojrzewania nie są historiami na poziomie.

— W takim razie opowiedz mi coś więcej o swoich korzeniach.

— Hm, moja rodzina pochodzi z Sycylii, konkretnie z małego miasteczka Grisì. Kilka lat po zakończeniu wojny dziadek Vincent przypłynął do USA wraz z setkami innych Włochów. Zatrudnił się w fabryce forda, bo doskonale znał się na motoryzacji. Później zaproponowano mu wyjazd do Wietnamu.

Z zadowoleniem obserwowałem Clarissę, denerwującą się nad swoją potrawą od dziesięciu minut. To, jak męczyła się z chitynową osłonką krabich nóżek, sprawiało, że nie mogłem powstrzymać śmiechu. Delektowałem się ulubioną szynką i nawet nie próbowałem jej pomóc, choć doskonale wiedziałem, jak rozbierać każdego skorupiaka. W końcu homary i raki to ulubione potrawy Luigiego i Apolloni.

— To był zły pomysł — mruknęła, nerwowo wycierając dłonie w chusteczkę. — Co było dalej? Po wojnie w Wietnamie?

— Cóż, dziadek wrócił na taśmę produkcyjną. Zaczęły się cięcia, przesuwali terminy wypłat, aż ostatecznie pracownicy zaczęli strajkować. Imigranci nie mieli łatwo w tamtym okresie, zwłaszcza ci, którzy mieli coś wspólnego z wojną, a Vincent jeszcze przez długie lata miał faszystowskie poglądy. Jednał wokół siebie Włochów, którzy tak jak on, chcieli czegoś więcej, niż klasy ekonomicznej, a potem dokonał kilku przewrotów. Zamordował dyrektora fabryki, paląc go żywcem w piecu do metalu i rozpoczął brudne interesy.

— Boże... — szepnęła. — Zamordował człowieka...?

— Nie jednego.

— Wywodzisz się z kryminalnej rodziny — stwierdziła cichutko.

— A ty nie? — rzuciłem zaczepnie. — Żaden z twoich przodków nie brał udziału w wojnie Secesyjnej? Nikt nie mordował Indian? Nie posiadał niewolników?

— Odchodzimy w daleką przeszłość. — Upiła nieco wina.

— Nikt nie ma nieskazitelnej linii, Clary. — Wzruszyłem ramionami. — A my nie odpowiadamy przecież za błędy przodków, prawda? — Skinęła głową, dlatego wróciłem do opowieści. — Za ukradzione pieniądze założył firmę l'odore delle province, która do tej pory sprzedaje najlepsze na rynku oliwki, oliwy i figi prosto z Sycylii. Później zaczął prać brudne pieniądze i fałszować papiery wartościowe, za co ostatecznie trafił za kratki. Wówczas mój ojciec przejął cały interes. Dołożył wszelkich starań, żeby biznes był legalny, za co Vincent go znienawidził. On do tej pory uważa, że Ameryka nic nam nie dała i nie należy jej wspierać.

— Nie pałają do siebie sympatią? — zapytała wyraźnie przejęta.

— Teraz to już bez znaczenia. — Machnąłem ręką w stronę kelnera. — Vincent w końcu pogodził się z faktem, że jego syn stał się ważniejszy i wyjechał na Sycylię.

— Jak to możliwe, że Luigi ukończył prestiżowe studia i prowadzi międzynarodowy bank, skoro jego ojciec był... mordercą? — zapytała, wycierając chusteczką kącik ust.

— Nie ma rzeczy niemożliwych, zwłaszcza w kraju, w którym rządzi pieniądz — skomentowałem, po czym przeniosłem wzrok na kelnera i uniosłem dłoń. Zbliżała się godzina zamknięcia, a ja miałem jeszcze plany na wspólny spacer wzdłuż zatoki. — Proszę o rachunek.

— Oczywiście, kartą, gotówką?

— Gotówką.

Chłopak skłonił głowę i odszedł czym prędzej od stolika.

— Mogę zapłacić? — zapytała Clary.

— Nie — odpowiedziałem prędko, z błądzącym uśmiechem na ustach. — Dzisiaj ja sponsoruję kolację.

— W takim razie jutro zapraszam pana na kawę i ciastko, panie Caruso.

— Z największą przyjemnością, panienko Gilbert.

Uregulowałem rachunek, po czym ująłem Clarisse za rękę i odprowadziłem do windy. Jechaliśmy w ciszy delikatnie do siebie przytuleni. Gładziłem kciukiem miękką i delikatną skórę na dłoni swojej towarzyszki.

Gdy dojechaliśmy na parter, uznaliśmy, że przejdziemy się wzdłuż zatoki. Wiatr był naprawdę przyjemny, a migoczące światła nadawały ogromnego klimatu naszej randce. Kroczyliśmy więc przed siebie, trzymając się za ręce, ciesząc się z bliskości ciał. Cholernie podobało mi się to, że nawet mając szpilki na stopach, wciąż wyglądała na malutką. Ledwie sięgała mi do barku. To jakieś chore i niepoprawne, ale niezwykle mnie to kręciło.

— Czy mogę zadać ci osobiste pytanie? — zaczęła nieco speszona, przystając przy betonowym murze.

— Możesz zadać każde pytanie. To tylko ode mnie zależy, czy na nie odpowiem — droczyłem się.

— Ile miałeś kobiet? — zapytała pewnym tonem. — O ilu w ogóle pamiętasz?

— Chodzi ci o to, z iloma kobietami spałem? — zaśmiałem się bezgłośnie, przeczesując włosy. Skinęła, przygryzając nerwowo wargę. — Wiem, co sądzą twoje koleżanki, podsłuchałem waszą rozmowę. — Momentalnie policzki mojej rozmówczyni się zaczerwieniły. — I wcale nie jest mi z tego powodu wstyd. Waszą dyskusję było słychać piętro niżej.

— Przepraszam... — wyjąkała.

— Nie masz za co. To ich zdanie. — Ściągnąłem łopatki i rozejrzałem się dookoła. Zawiesiłem na chwilę spojrzenie na falującej tafli wody. — Zdaję sobie sprawę, że nie wyglądam na idealnego kandydata na partnera, ale ku rozczarowaniu innych, moje bycie złym nie opiera się na łamaniu kobiecych serc. Byłem wychowywany z zasadami. Surowymi zasadami. Ojciec od zawsze uczył nas szacunku i odpowiedzialności za swoje czyny, a poza tym uważał, że najgorsze co mężczyzna może sobie zrobić, to stać się więźniem własnych potrzeb. I mimo iż czasami nie zgadzam się z jego decyzjami, to wiem, że akurat w tej kwestii ma rację. Seks ma ogromną władzę i cieszę się, że akurat nade mną tej kontroli nie posiada.

— Niezwykłe, mężczyzna z zasadami monogamisty. To naprawdę rzadkie we współczesnym świecie.

Kusiło mnie, aby zapytać o jej doświadczenia, ale zdławiłem tę chęć w zarodku. Czy naprawdę potrzebowałem wiedzieć? Raczej nie.

— Podsumowując, spałem z trzema kobietami. Tylko, albo aż. Pozostawiam to twojej ocenie.

— Więc... przez ten czas, gdy byłeś sam, nie chodziłeś na randki?

— Chodziłem, po prostu żadna nie kończyła się w łóżku.

— Nawet z Kate?

— Nawet. Elena była moją pierwszą. Później miałem epizod z Constanzją, a dwa lata temu... — przerwałem, rozglądając się po zatoce, jakby w obawie przed świadkami. — Dwa lata temu brałem udział w trójkącie z niejaką Kelly.

— A kto był trzecią osobą? — Uniosła wysoko brwi. — David?

— Owszem.

— O mój Boże — zachichotała.

— Spodziewałaś się większej liczby? — Przechyliłem głowę na prawy bok.

— Szczerze mówiąc, to tak, spodziewałam się większej.

— Przykro mi, że cię rozczarowałem.

Posłała mi kuksańca w bok, gdy tylko skończyłem mówić.

— Rzeczywiście sprawiasz wrażenie złego człowieka — przyznała. — Miałam swego rodzaju obawy, gdy przychodziłeś do kawiarni, żeby porozmawiać, ale szybko odkryłam, że jesteś zbyt intrygujący i masz w sobie coś... co przykuwa uwagę kobiet. Taką lekką aurę mroku i niebezpieczeństwa. Coś, co sprawia, że ma się ochotę porzucić wszelkie zasady moralne i za tobą podążyć.

— Tak właśnie myślisz? — Postawiłem trzy, powolne kroki w jej kierunku. Oparłem dłonie na betonie, muskając kciukami talię kobiety. — Uważasz mnie za zakazany owoc?

— Myślę, że masz coś na sumieniu, coś bardzo ciężkiego, co sprawia, że od czasu do czasu w twoich oczach widoczny jest ból tak ogromny, że aż mnie przytłacza — powiedziała, kompletnie mnie zaskakując. — Uważnie cię obserwuję i dalej nie wiem, kim tak naprawdę jesteś, Adrian. I właśnie ta ciekawość, ta chęć poznania, popycha mnie do ciebie jeszcze mocniej. Twoje żarty, te niedopowiedzenia, sposób, w jaki obserwujesz świat czy chociażby to, jak się poruszasz, to wszystko niezwykle mnie ekscytuje.

— Zaskakujesz mnie tą spostrzegawczością.

— Jesteś zbyt złożonym mężczyzną, by nie mieć kilku tajemnic, a ja chyba za bardzo chciałabym je poznać — podsumowała, a następnie spojrzała wyzywająco w moje oczy. — Jak wiele grzechów popełniłeś?

— Grzechów? Całe mnóstwo. Ciężkich, lekkich, właściwie każdych. Moja dusza jest wyjałowiona. Natomiast z dziesięciu przykazań, przestrzegam może... trzech? — Podrapałem się po karku.

— Mógłbyś je wymienić? Niewiele wiem na temat chrześcijaństwa, poza wpływami, jakie miało na sztukę i naukę.

— Jeśli ci powiem, już nie będę taki intrygujący. — Zawinąłem kosmyk jasnych włosów na palcu. — Obserwuj i myśl. Wygląda na to, że uwielbiasz to robić i jesteś w tym naprawdę dobra.

Pogładziłem kciukiem delikatną skórę na policzku, aby następnie przesunąć palce na kark Clary. Złapałem ją stanowczo i odchyliłem jej głowę, ułatwiając sobie dostęp do ust. Rozchyliła je słodko, pozwalając sobie na ciche westchnienie.

— Tylko nie zagłębiaj się za bardzo w mój mrok, bo on do ciebie nie pasuje. Poza tym zabrzmi to bardzo samolubnie, ale wybrałem cię przede wszystkim dlatego, że jesteś dla mnie światłem.

— To brzmi bardzo samolubnie — wyszeptała prosto w wargi. — Ale przecież każdy z nas ma w sobie odrobinę egoisty, prawda?

Nie odpowiedziałem, tylko wreszcie złączyłem nasze usta. Całowałem ją żarliwie i bez zahamowań, a ona grzecznie się oddawała. Ciepłe dłonie, którymi musnęła moją żuchwę, a potem wplotła we włosy, zadziałały pobudzająco. Wypchnąłem nieco biodra, jednocześnie przyciskając jej ciało. Między nami nie było już żadnej przerwy. Czułem, jak szybko bije serce blondynki, wywołując synchroniczne drgania, jak jej biust ociera się o mój tors, jak jedna z nóg, obejmuje łydkę. Wszystko to działało ze zdwojoną siłą, a podniecenie zaczęło przejmować kontrolę nad rozumem.

Chciałem przesunąć rękę niżej, złapać wreszcie za ten krągły pośladek, ale ostatnią działającą szarą komórką się powstrzymałem. Odsunąłem się nieznacznie, opierając czoło na jej czole. Wziąłem głęboki wdech i przejechałem językiem po wargach, chcąc zebrać z nich smak Clarissy Gilbert.

— Boże — szepnęła.

— Wiem — wychrypiałem, unosząc kąciki ust.

— Uwielbiam, gdy całujesz mnie w ten sposób. — Skubnęła moją wargę. — Rób tak częściej, proszę.

Jezu Chryste.

Przez tę prośbę aż powieka mi zadrżała. Odsunąłem się o krok, biorąc kolejny, głęboki wdech. Ująłem dłoń dziewczyny i przystawiłem do ust, całując każdą kostkę. Musiałem się opamiętać. Krew zbyt szybko zaczęła odpływać z górnej części ciała, a nie chciałem kroczyć przez miasto z erekcją.

— Obiecuję. — Splotłem nasze palce. — Chcesz jeszcze gdzieś iść?

— Do hotelu — odparła. — Chcę iść do hotelu.

Zadrżałem i przełknąłem ślinę, słysząc ten zdecydowany ton. Ponieważ stałem, jak posąg, to ona zrobiła pierwszy krok, ciągnąc mnie w odpowiednim kierunku. W uszach mi dzwoniło od tych wszystkich bodźców. Dwuletni post dał o sobie znać. Naprawdę coraz trudniej mi szło kontrolowanie samego siebie i myśli, które stawały się coraz bardziej wyuzdane. Przyłapałem się parę razy na tym, że uważnie badałem tyłek Clary, zamiast patrzeć przed siebie, ale Boże, te szerokie biodra i odstające pośladki same prosiły o uwagę.

Po niespełna dwudziestu minutach przekroczyliśmy próg naszego apartamentu. Wyciągnąłem na blat zawartość spodni, a następnie położyłem dłonie na talii Clary i uniosłem nieco, by posadzić na wyspie kuchennej. Przyciągnęła mnie do siebie, całując zachęcająco. Przygryzłem lekko jej wargę. Wodziłem palcami wzdłuż bioder, przez uda i łydki, aż dotarłem do stóp. Rozwiązałem białe rzemyki i zsunąłem obcas, rozmasowując skórę.

— Jak przyjemnie — szepnęła z błyszczącymi oczami.

— Niech zgadnę, są równie niewygodne, co piękne? — Uniosłem brew.

— Tak, ale efekt, jaki dają, jest wart każdej chwili cierpienia — powiedziała, opierając drugą nogę o mój mostek. — Teraz ta.

Posłusznie uwolniłem lewą stopę od niewygodnego sandałka, składając drobne pocałunki na kolanie. Clary wzdychała słodko, drżąc pod moim dotykiem. Gdy uniosłem nieco głowę, odnalazłem jej zamglone spojrzenie. Zaciskała mocno palce na brzegu wyspy, wyginając plecy w łuk. Skierowałem usta wyżej, na wewnętrzną stronę uda, jednocześnie unosząc nieco nogę Gilbert. Zwróciłem na moment uwagę na czarne majtki, ale po sekundzie z rosnącym uśmiechem wróciłem do poprzedniego zajęcia. Krew wrzała w moich żyłach. Grę wstępną czas zacząć.

— Adrian, twój ojciec dzwoni.

To podziałało, jak kubeł lodowatej wody. Momentalnie się wyprostowałem, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. Clarissa z nieco zmarszczonym czołem i potarganymi włosami wpatrywała się w ekran urządzenia, na którym nieznośnie widniał numer wraz z podpisem. Opanowałem drżenie dłoni, zaciskając je kilka razy w pięści.

Nie mogłem zignorować dona.

Przejechałem językiem po wardze i złapałem telefon. Pociągnąłem parę razy nosem i wtedy dostrzegłem, że Luigi próbował się ze mną skontaktować od godziny. Niepokój od razu zawładnął moim umysłem, w jednej chwili odsuwając pożądanie na daleki plan.

— Muszę odebrać — szepnąłem nieco przepraszającym tonem, kierując się na balkon.

Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przystawiłem urządzenie do ucha.

— Przepraszam, nie...

— Kim ona jest?!

***

#TrylogiaMarlboro

#LatteiMarlboro

#LiM_watt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top