Rozdział 5

IG|Twitter|Tiktok: Changretta_watt

Miłego czytania :*

Kręciłem w palcach rysikiem od tabletu i przygryzałem kciuk u drugiej dłoni, dumając nad obliczeniami już ponad kwadrans. Co rusz przyłapywałem się na tym, że bez celu wpatrywałem się w jeden punkt w gabinecie. Rumor dochodzący zza okna nie działał zbyt korzystnie na ośrodki mojego skupienia. Czułem się tak, jakby mózg nagle stracił wszelkie zdolności do myślenia.

Od rana w biurze panowała napięta atmosfera, wywołana awarią klimatyzacji. Uchylone okno wcale nie uzupełniało braku tlenu, a słońce pełną mocą waliło w szybę. Ile bym dał, żeby chociaż móc wyjść na balkon...

Spojrzałem jeszcze raz na tabliczkę, która dumnie dekorowała blat. Wygrawerowane, złote litery wzbudzały niechęć, ilekroć na nie spoglądałem.

Adrian Caruso. Dyrektor działu projektów i kosztów.

Gniew rozdzierał mi wnętrzności, bo wiedziałem, że jeszcze nie zasłużyłem na tę pozycję. Za wszelką cenę chciałem udowodnić ojcu, że poradzę sobie z ułożeniem życia po swojemu, a tymczasem jedna z najważniejszych chwil, moment, na który czekałem od ukończenia studiów, zależał jedynie od jednej rozmowy don Caruso. Moje ego jak zwykle zostało nadszarpnięte, a duma zdeptana.

Zagryzłem mocniej kciuk i odwróciłem napis.

— Hej!

Spojrzałem w stronę drzwi, podążając za głosem gościa. Kate właśnie zmierzała do mojego biurka, uwodzicielsko kręcąc biodrami. Czarna spódnica wraz z wysokimi szpilkami pięknie podkreśliła zgrabne nogi kobiety, które bezczelnie zbadałem wzrokiem. Przez jedwabną, białą bluzkę mogłem dostrzec zarys okrągłych piersi i sterczących sutków.

Odważny outfit jak na firmę jednego z największych seksistów w Portland.

Choć z drugiej strony, pewnie właśnie za to jej płacił.

Mrugnąłem kilka razy i odwróciłem wzrok. Za kogo się uważam, żeby ją oceniać? Chyba duma i wyobraźnia nieco mnie poniosły.

— Cześć, Kate. — Zakaszlałem, bo coś stanęło mi w gardle. Z pewnością była to cholerna, męska ciekawość. — Jak ci mija popołudnie?

— Właśnie miałam zapytać, czy zechcesz pójść ze mną na lunch? — Uśmiechnęła się szeroko. Nachyliła się nad blatem, przystawiła dłoń do ust, jakby chciała zdradzić sekret, i wyszeptała: — Słyszałam, że tam klimatyzacja działa bez zarzutu.

Rozchyliłem wargi, myśląc nad idealną wymówką, ale w tym czasie mój brzuch przejął inicjatywę. Wydał z siebie przeraźliwy dźwięk, zupełnie, jakbym głodował od tygodnia. Willis zachichotała słodko i mrugnęła jednym okiem.

— Przepraszam — wyszeptałem.

— To chyba oznacza tak. Panie dyrektorze, nie może pan zaniedbywać swojego żołądka, zapraszam na przerwę!

Wymusiłem uśmiech i podniosłem się z fotela. Ruszyłem za kobietą w stronę windy, udając, że wcale nie gapię się na jej tyłek.

Dio, salva la mia anima peccaminosa! [Boże, ocal moją grzeszną duszę.]

Zaraz po tym, jak złożyłem zamówienie na porcję smażonej kaczki z makaronem, wyszedłem na taras, aby w spokoju zapalić. Co prawda, w tej części budynku, takie ekscesy były zakazane, ale naprawdę miałem to w dupie, a jeszcze nikt mnie nie upomniał, odkąd zacząłem tu pracować.

— Nie wydajesz się zadowolony z awansu. — Kate stanęła tuż obok barierki, opierając na niej jedną rękę. — Czyż nie chciałeś przytrzeć Ivanowi nosa?

— Ja? Niby dlaczego? — Uniosłem wyzywająco brew, zadzierając jednocześnie podbródek. — Nie lubię go, a awans na dyrektora zmusza mnie do spędzania z nim jeszcze więcej czasu w sali konferencyjnej. Poza tym nie spodziewałem się tego.

— Cóż, było to nieco... nieoczekiwane, trochę nierealne.

Zatrzymałem dłoń z papierosem w połowie drogi do ust, aby zmierzyć spojrzeniem towarzyszkę. Domyślała się, że za moim awansem mógł stać ktoś inny? Co tak naprawdę chciała osiągnąć tą rozmową? Może to Tyler wysłał ją na przeszpiegi?

— Co masz na myśli? — zapytałem nieco ostrzej, niż planowałem.

— Hej, nie napinaj się tak! — Uśmiechnęła się szeroko, łapiąc moje ramiona. Zaczęła lekko masować mięśnie, jakby chciała mnie udobruchać albo pokazać, jak świetnie się dogadujemy. Uważnie badałem jej twarz, wciągając różany zapach. — Nie mam nic złego na myśli. Jesteś wykształcony, pracowity i bystry, zasłużyłeś na to stanowisko. Po prostu nikt w firmie się tego nie spodziewał. Tyler wytypował kandydata jakiś czas temu, to było oczywiste, że nikt nie sprzeciwi się jego decyzji. A tymczasem...

— Rozumiem.

— Współpracownicy cię lubią, również dlatego, że potrafisz przeciwstawić się Tylerowi. — Poprawiła mój krawat, a następnie poklepała lekko po barkach. — Obiecaj mi, że nadal będziesz inspiracją dla nich, a także... dla mnie.

— Nie powinienem być inspiracją. — Pokręciłem stanowczo głową. — Chodźmy, właśnie przynieśli nasze zamówienie.

Pociągnąłem ostatni raz swoją używkę, a następnie zgasiłem peta na barierce. Przytrzymałem drzwi, puszczając Kate przodem. Zapach pysznego jedzenia niemal uniósł mnie ponad ziemię i powiódł prosto do stolika.

— Jak się ma mały Samuel? — zagaiłem rozmowę.

— Super, dzięki, że pytasz! — Ożywiła się nagle. — Coraz bardziej podoba mu się w żłobku.

Willis zaczęła opowiadać o swoim synu z wyraźnym zaangażowaniem, wtajemniczając mnie w prywatne życie trzylatka. Nie byłem zbytnio zainteresowany, ponieważ umysł zaprzątały wcześniejsze słowa kobiety. Powinienem bardziej uważać.

Równo ze wskazówką zegara, która wskazywała godzinę siedemnastą, wybiegłem z siedziby firmy. Udałem się jeszcze do ulubionego sklepu na rogu po paczkę papierosów. Po kilku minutach rozmowy z właścicielem zasiadłem za kierownicą czarnego klasyka i odjechałem w stronę mieszkania.

***

Złote pasy dojrzałej pszenicy ciągnęły się aż do horyzontu. Wilgotny wiatr znad morza rozwiewał mi włosy. Nieproszony wtargnął pod źle zapiętą, lnianą koszulę, muskając skórę na brzuchu i klatce. Przymknąłem na moment powieki, pozwalając ciału na pełne rozluźnienie. Wypuściłem wodze z dłoni i rozłożyłem ramiona, udając, że wznoszę się w powietrze niczym ptak. Trwałem tak dobrych kilkanaście sekund ani przez moment nie myśląc o niebezpieczeństwie. Kiedy uniosłem leniwe powieki, między uszami wierzchowca udało mi się dostrzec prawdziwego anioła.

Elena w błękitnej sukience dosiadała siwego andaluza. Pędziła jeszcze szybciej niż ja, a długa suknia tworzyła fale pomiędzy kłosami. Ciągnęła się za nią niczym obłoki z nieba. Blond kosmyki błyszczały, jak płynne złoto, odbijając promienie słońca.

Zatrzymała się gwałtownie na szczycie wzgórza. Odwróciła się w moją stronę, stanęła w strzemionach i pomachała wesoło. Szeroki uśmiech zdobił tę śliczną twarz, tworząc urocze dołeczki w policzkach.

Zsiedliśmy z wierzchowców, złapaliśmy się za dłonie i rzuciliśmy w ciepłą pszenicę, ugniatając sporą ilość ciałami. Siedziała na mnie okrakiem, chichocząc cudownie, gdy lekko ją łaskotałem. Przesunąłem palcami po rozpalonym policzku ukochanej, by ostatecznie złapać kciukiem ten wąski podbródek. Oddychaliśmy płytko, wiedząc, co zaraz nastąpi. Podniosłem się z ziemi, rozchylając usta. Wpiłem się żarliwie w pełne wargi Eleny, zachwycając się ich miękkością. Smakowała truskawkami i winem, które spożywaliśmy przed wyprawą.

Była wszystkim, czego potrzebowałem. Moim zbawieniem.

— Dlaczego już mnie nie kochasz? — szepnęła, odsuwając się na kilka cali.

— O czym ty mówisz, amore? — Zmarszczyłem czoło, kręcąc głową. Złapałem ją za kark i przycisnąłem do siebie, stykając nasze czoła. — Kocham cię. Kocham najmocniej na świecie. Jesteś całym moim życiem!

— Nie kochasz. — Chłód jej ciała sprawił, że dziwny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. — Nie pamiętasz o mnie...

— Eleno. — Gula urosła mi w gardle, ściskając je boleśnie i odbierając oddech.

— Przez ciebie znikam...

Spojrzałem na jej dłoń, która momentalnie zrobiła się szara i wysuszona. Otworzyłem szeroko oczy, gdy pierwszy płat mięśni oderwał się od ścięgna. Fragmenty skóry oddzielały się od reszty i opadały na ziemię, odsłaniając kości.

— Nie... nie, nie, nie!

Kręciłem głową, usiłując zebrać ten marny proch, jakim się stawała. Zapach zepsucia i stęchlizny był przerażająco wyraźny, wręcz duszący. Panika wypełniała moje ciało. Każdy ruch nagle stał się niedbały, zbyt chaotyczny, pozbawiony sensu. Rozkładała mi się na kolanach, a ja usilnie łapałem kawałki ciała, które odpadały coraz szybciej i szybciej, odsłaniając szkielet.

— Obiecałeś, że będzie na zawsze.

Podniosłem głowę, by spojrzeć na jej twarz ostatni raz, lecz ujrzałem jedynie puste oczodoły. Mroczna czerń zaczęła pochłaniać moją duszę. Wydawało mi się, że wyciągnęła dłoń, jakby chciała zaprosić do śmiertelnej uczty.

Biała czaszka przechyliła się na prawy bok, w akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu. Trzymałem w dłoniach wiotki szkielet, który ostatecznie się rozsypał. Głowa przetoczyła się kilka jardów i zatrzymała naprzeciwko, na wysokości moich nóg.

— Na zawsze.

***

Zerwałem się z miejsca, przewracając przypadkiem stolik kawowy. Wazon upadł na podłogę, rozbijając się na kilkanaście kawałków. Sztuczne rośliny rozproszyły się po parkiecie. Odłamki szkła trzasnęły pod moimi butami, a powstały bałagan idealnie odzwierciedlał stan mojej duszy. Trzymałem się za serce, dysząc ciężko. Ślina zaczęła napływać mi do ust, a trzewia boleśnie się ścisnęły, zupełnie, jakbym za moment miał zwymiotować.

Przetarłem pot z czoła. Nie mogłem dłużej siedzieć w tej pustelni.

Zarzuciłem skórzaną kurtkę na ramiona, chwyciłem kluczyki i wybiegłem z mieszkania. Pędziłem ulicami Portland, przecierając łzy, które samoistnie spływały mi po policzkach. Serce waliło w mojej piersi, powodując piekący ból w mostku. Zbyt duże ciśnienie odebrało mi zdolności do normalnego oddechu. Wydawało mi się, że mam jakiś atak paniki, albo cholerny zawał. Gnałem na złamanie karku do ulubionego miejsca, by odszukać tam namiastkę spokoju i ukojenia.

Przeskakiwałem po dwa stopnie, wbiegając na szczyt. Stanąłem na środku i wzniosłem oczy ku zachmurzonemu niebu, wykrzywiając twarz w grymasie. Pozwoliłem, by krople deszczu kapały mi do oczu.

— Przecież cię kocham! — wrzasnąłem na całe gardło. — Kurwa, kocham! — Wplotłem palce we włosy i szarpnąłem za nie gwałtownie. — Dlaczego mi to robisz...? — wyjąkałem, upadając na kolana. — Daj mi spokojnie żyć, błagam. Jeździłem, modliłem się, stawiałem ci kwiaty i znicze. Czytałem pieprzone książki i pisałem listy... Eleno, czego jeszcze ode mnie chcesz?! — bełkotałem, wycierając wodę z policzków. — Wiesz, że nie mogę się zabić... nie potrafię... daj mi żyć, proszę, amore.

Ukryłem twarz w dłoniach, by po chwili zgarbić się i oprzeć czoło na chłodnej, mokrej ziemi. Rozryczałem się niczym dziecko. Emocje, które nagromadziły się wewnątrz mnie przez ostatnie tygodnie, dały o sobie znać. Nie umiałem się powstrzymać. Dławiłem się powietrzem, wylewając całą frustrację w eter.

Kolejny raz, w ciągu pięciu lat, zwierzyłem się milczącym murom wzgórza.

Przemoknięty i zziębnięty siedziałem ze spuszczoną głową na Rocky Butte blisko godzinę. Krople skapywały mi z włosów, a palce pobielały z zimna do tego stopnia, że straciłem w nich czucie. Sine, spękane usta pobierały chłodne powietrze, powodując ból w piersi.

Dźwięk przychodzącego połączenia wyrwał mnie z ramion mizerności. Ociężale sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni po komórkę. Spojrzałem na jasny ekran urządzenia i zmarszczyłem brwi, dostrzegając numer Collinsa.

— Pronto — mruknąłem ledwie słyszalnie.

— Gdzie jesteś?

— Co się stało? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Podniosłem się z ziemi w akompaniamencie strzelających kości i skrzywiłem się nieznacznie.

— Musisz przyjechać do Berwing Pub.

— Nie mam na to nastroju, David.

— Adrian. Musisz. — Wyraźnie podkreślił, co sprawiło, że zawiesiłem się na moment. — Jest tu pewna osoba, która chciałaby z tobą porozmawiać. Powiedział, że nigdzie się nie ruszy, dopóki nie zamieni z tobą kilku zdań.

Cazzo — mruknąłem, pocierając nerwowo oczy. — Będę za kilka minut.

Nie czekając na odpowiedź, nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Wcisnąłem telefon do kieszeni, przeskoczyłem przez mur i zbiegłem z pagórka na parking, gdzie czekał na mnie stary towarzysz. Droga z Rocky Butte na Northeast Sandy Boulevard zajmowała ledwie dwie minuty.

Wokół Berwing Pub przy krawężniku stało kilka samochodów, a przed drzwiami kręcili się mniej, lub bardziej pijani mężczyźni, ćmiąc fajki i skręty. Skręciłem na parking za budynkiem, zaparkowałem przy kontenerach, po czym opuściłem pojazd, kierując się do miejsca, które stworzyłem.

Mogłem śmiało powiedzieć, że zainwestowanie w tę starą melinę naprawdę mi się opłaciło, a przede wszystkim dało jakąś satysfakcję. W końcu miałem kolejne miejsce do przesiadywania i topienia smutków.

Pchnąłem drzwi, przeszedłem kawałek korytarzem, witając się po drodze z ochroną, po czym wtargnąłem do centrum męskiego grajdołka. Kilka par oczu zwróciło się ku mnie, a ja jedynie skinąłem głową, widząc uniesione kufle. Zapach dymu papierosowego wypełniał każdy skrawek pomieszczenia, tworząc mgłę gęstą niczym mleko. Wonie potu, wody po goleniu, papierosów i alkoholu tworzył duszącą mieszankę, do której już dawno zdołałem przywyknąć. W telewizorze leciała powtórka z meczu hokeja.

Masa mężczyzn zajmowała loże po prawej stronie i obsiadła ciasno stoliki bliżej baru. Jedni grali w karty, inni w szachy, a jeszcze następni po prostu dyskutowali przy piwie, strzepując popiół z petów. Drewniana podłoga z szerokimi szparami skrzypiała z każdym krokiem, nadając klimatu temu miejscu. Światło pochodziło jedynie z kinkietów oraz małych lampek przy półkach z alkoholem, wobec tego wszędzie panował półmrok.

Ciemność od zawsze była związana z tym miejscem, nadawała bowiem klimatu, a także ułatwiała załatwianie szemranych interesów. Taki półmrok pozwalał na odrobinę prywatności podczas spowiedzi z najgorszych grzechów. Może to właśnie dlatego, wyznania w murach Berwing Pub były wypowiadane z zaskakującą swobodą. Wiele razy, gdy przyglądałem się zgromadzonym mężczyznom, dochodziłem do wniosku, że wszystkie dobre cechy pozostawiali za drzwiami. Tutaj u każdego na ramieniu siedziało przynajmniej tuzin diabłów.

Poniekąd właśnie o to chodziło.

— Szkockiej, szefie? — zawołał Turner.

Zwróciłem na niego swoje zmęczone spojrzenie, uniosłem kącik ust i pokiwałem twierdząco głową. Pokonałem trzy stopnie, minąłem kilku towarzyszy, po czym przeszedłem pod ladą za bar.

— Czego chce ta tajemnicza osoba? — zapytałem, chwytając za jedną ścierkę, by przetrzeć mokre włosy. — Nie jestem w nastroju na głupie propozycje.

— Powiedział, że nam nie powie i że tylko ty, jako Włoch, zrozumiesz jego problem. — Keitel oparł się bokiem o blat i zaczął kręcić końcówkę wąsa. — Wyglądał na bogatego człowieka, a jego desperacja i to, jak bardzo nalegał na to spotkanie, nieco mnie niepokoją.

— Myślisz, że to jakiś oszust?

— Myślę, że coś się stało. — Keitel posłał mi jedno z tych spojrzeń, po którym już wiedziałem, że sprawy nie należy bagatelizować. — Mam czystą koszulę na zapleczu...

— Nie potrzebuje jej. — Zatrzymałem go. — Skoro to ważna sprawa, nie będę marnował czasu.

Chwyciłem przygotowanego drinka i podążyłem za barmanem. Przeszliśmy na tył budynku, a stamtąd, mijając magazyn, dotarliśmy do schodów prowadzących do piwnicy. Upiłem łyk alkoholu, który przyjemnie rozpalił moje zziębnięte ciało, żwawo pokonując stopnie.

Przywitałem się z chłopakami, którzy trenowali na ringu przed nadchodzącymi, weekendowymi walkami, i ruszyłem dalej, przechodząc do następnego korytarza.

Keitel zatrzymał się przed starymi, odrapanymi drzwiami i otworzył je przede mną, poprawiając uprzednio kamizelkę. Pan idealny.

W centralnym miejscu gabinetu ustawiono mahoniowe biurko i dwa skórzane fotele. Miało ono symbolizować nasze profesjonalne podejście do klienta, choć dla mnie było jedynie kiczem, z którego Rayan nie chciał zrezygnować. To na tym pamiętnym blacie liczyli pierwszą forsę i ważyli kokainę. Miller miał sentyment do tej starej kupy desek, a ja, gdybym kazał mu to wyrzucić, wyszedłbym na ostatniego hipokrytę, bo sam lubiłem kolekcjonować starocie.

— Buona serata — powiedziałem, przekraczając próg biura. — Scusa il ritardo. [Przepraszam za spóźnienie.]

Stanąłem równo z klientem, wyciągając dłoń na powitanie. Mężczyzna ujął ją ostrożnie. Podniósł powoli głowę i wbił we mnie ciężkie spojrzenie. Wyglądał naprawdę kiepsko, zupełnie, jakby od kilku dni nie przespał ani godziny. Dziwna aura krążyła wokół niego.

— Adriano Riccardo Caruso. — Przedstawiłem się.

— Nicola Morello — odpowiedział chrapliwym tonem. — Cieszę się, że zgodził się pan na spotkanie, ale... — rozejrzał się nieco zagubiony po gabinecie. — Czy mogę liczyć na rozmowę w cztery oczy?

— Nie mam nic do ukrycia przed swoimi przyjaciółmi. — Rozłożyłem ramiona, a David i Rayan pokiwali twierdząco głowami. — Jesteśmy równi.

— Ach sì? Alla tavolo è un solo sedile. [Przy stole jest tylko jedno miejsce.] — Zauważył, unosząc znacząco brew.

Uśmiechnąłem się lekko. W rzeczy samej to ja zasiadałem na skórzanym fotelu, nie chłopaki. Taka była niepisana zasada, którą wypracowaliśmy już jakiś czas temu. Sami wybrali mnie na lidera, a ja nie czułem potrzeby rezygnacji.

Rayan był królem piwnicy, potrafił zarządzać zakładami i wystawiał odpowiednio zawodników. Turner był naszym szpiegiem, jednym z najlepszych, właśnie dlatego głównie stał za barem, po alkoholu każdemu osiłkowi rozplątywał się język. Ja byłem mózgiem operacji, człowiekiem od kontraktów i dyplomacji, natomiast David był klejem, który trzymał nas w kupie. Kiedy zachodziła taka potrzeba, rozpalał w nas ducha walki, albo działał jak kubeł zimnej wody.

Mogłem śmiało stwierdzić, że byliśmy genialnym kwartetem.

No i był jeszcze Daniel... nasz nadworny błazen.

— Signor Morello? — Spojrzałem znacząco na mężczyznę, by wreszcie zaczął mówić.

— Ma fia... — wychrypiał.

Otworzyłem szerzej oczy, domyślając się, dlaczego właśnie w ten sposób zaczął rozmowę.

— Do rzeczy — odchrząknął Rayan, wsuwając papierosa do ust. — I po angielsku.

Miller jak zwykle w gorącej wodzie kąpany...

Mężczyzna pokiwał głową, po czym drżącą dłonią sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Dostrzegłem złoty sygnet na palcu, a także obrączkę. Elegancki, dobrze dobrany garnitur, świadczył o zamożności naszego gościa. Nazwisko i znajomość włoskiego sugerowały, że był to człowiek, który sercem nadal jest w ojczystym kraju. Zastanawiałem się, czy miał coś wspólnego z wielką mafijną rodziną Morello z Nowego Jorku. Dziadek Vincent opowiadał mi w dzieciństwie, że zostali skazani na dożywocie podczas Pizza Concession.

— Moja córka, Giulia — powiedział, kładąc fotografię na blat. — Jedyne dziecko.

Przysunąłem się bliżej i pochyliłem nad zdjęciem, uważnie skanując twarz pięknej, młodej kobiety. Zmarszczyłem nieco brwi, zastanawiając się, w jakim kierunku potoczy się ta rozmowa. Nicola usiadł naprzeciwko. Zacisnął kilka razy usta w prostą kreskę i postukał nerwowo w blat.

— Nie jestem złym człowiekiem, panie Caruso — zaczął, wyginając palce. Keitel szybko wypełnił szkło alkoholem i postawił je przed mężczyzną, jakby chciał mu w ten sposób rozplątać język, albo chociaż dodać otuchy. — Mój dziadek umarł w więzieniu, ojciec przesiedział tam dwadzieścia lat... nie chciałem tego dla siebie, ani moich dzieci. Całe życie próbowałem zmyć z siebie krew, jaką zostałem obryzgany, dlatego przysiągłem sobie, że moje dzieci nie będą miały nic wspólnego z coscą.

Czyli jednak wywodził się z wielkiej rodziny.

— Doskonale rozumiem. — Upiłem łyk whisky.

— Prowadzę swój biznes i nigdy nie zrobiłem niczego nielegalnego — kontynuował. — Aż do dzisiejszego dnia. Ja nie mogę inaczej... w tym kraju nie ma sprawiedliwości. — Przerwał. — Giulia, mój najdroższy kwiat... ona... — Ukrył na moment twarz w dłoniach. Gula zaczęła mi rosnąć w gardle, bo domyślałem się, o co tak naprawdę chodziło. — Giulia została zgwałcona parę tygodni temu... znaleziono ją w rowie, obdartą z ubrań, godności i chęci do życia.

Temperatura mojego ciała gwałtownie spadła, a głos ugrzązł gdzieś na dnie krtani.

Przepadłeś, Caruso.

Sadystyczna część mnie, żądna krwi i zemsty, nagle zaczęła pukać do drzwi rozumu.

— Chcesz, żebyśmy odnaleźli sprawcę? — zapytał David, tuż znad mojego ramienia.

— Nie. Chcę, żebyście go zamordowali, w najokrutniejszy sposób. Chcę, żeby cierpiał — powiedział głosem wyprutymi z wszelkich emocji. Patrzył się twardo prosto w oczy Davida, jakby próbował w ten sposób pokazać, jak bardzo jest pewny tej decyzji. — Moja córka już nigdy nie będzie tą samą kobietą. Nie może na siebie patrzeć, nie chce wychodzić z domu, nawet próbowała się zabić... — Znowu wstrzymałem oddech. Żółć napłynęła do moich ust. — Nie chciała zeznawać, bardzo się bała. Namówiłem ją, bo pragnąłem sprawiedliwości, chciałem, żeby ten gnojek poszedł siedzieć, żeby przerobili go na miazgę w więzieniu! — Uderzył dłonią w blat. — A tymczasem... doznaliśmy prawdziwego upokorzenia na sali. Ojciec młodego skurwysyna to wpływowy polityk, opłacił świadków i ławę. Wszyscy zeznali, że Giulia była pijana i sama chciała... się z nim pieprzyć.

David spojrzał na mnie ukradkiem. Przełknąłem ślinę, wpatrując się w napiętą twarz Morello. Mężczyzna upił łyk alkoholu i przetarł oczy.

— Pańska rodzina jest bardzo wpływowa, dlatego proszę o pomoc. Proszę o sprawiedliwość. Zapłacę każdą kwotę, panie Caruso. Chcę, by ta szumowina zniknęła ze świata. Żeby zapłacił za to, co jej zrobił.

— Nie zajmujemy się morderstwami — wtrącił Rayan. — Możemy go nieco uszkodzić, ale jeśli to syn grubej ryby, to może być ciężko.

— Właśnie dlatego, prosiłem o rozmowę z Caruso — uciął Nicola. — Nazywa się Bruce Ramsay, to syn Johna Ramsay. — Sięgnął do kieszeni, wyjmując kolejną fotografię. — Z tego, co udało mi się ustalić, moja córka nie jest jedyną, którą wykorzystał.

— Ramsey jest z Partii Republikańskiej — odezwał się Keitel. — To nieosiągalny człowiek.

— Nie ma ludzi nieosiągalnych, Turner — mruknął David.

— Co o tym myślisz, Caruso? — Miller trącił mnie w ramię. — Chcesz się bawić w sędziego?

Cztery pary oczu skupiły się teraz na mnie. Sięgnąłem po alkohol. Przechyliłem szkło, wypijając duszkiem jego zawartość. Whisky rozpaliła mi przełyk i zmusiła mózg do pracy.

— Singor Morello — zacząłem. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by usunąć tę szumowinę ze świata.

— Jesteś niepoważny. — Miller przewrócił oczami.

— Dziękuję panie Caruso. — Nicola szybko obszedł biurko i objął mnie ciasno. — Jest pan moją jedyną nadzieją na sprawiedliwość.

— Proszę wrócić do domu i wesprzeć córkę. Powiadomimy pana, gdy będzie po wszystkim.

— Dziękuję.

Keitel wyszedł z gabinetu razem z Morello. Miał odprowadzić mężczyznę inną drogą, by przypadkiem nie naraził się na niepotrzebnych świadków.

Czułem pulsujący ból w skroniach. Dygotałem z nerwów i zimna, przez przemoczone ubrania, z których kapała woda. Marzyłem o tym, by wrócić do mieszkania, wziąć gorący prysznic, a później przespać cały dzień.

— Znalazł się zbawiciel świata — prychnął Rayan. — Jak chcesz to zrobić?

***

#TrylogiaMarlboro

#LiM_watt

#LatteiMarlboro

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top