Wangxian
To jest chyba jak na razie rekord mojego kiszenia one shotów - otóż za jakiś miesiąc minąłby rok, ale postanowiłam aż tyle nie czekać bo trochę wstyd XDDD
Redakcja tkaczkowa
szanowny klient Andzix-Chan
Nie mam nic zabawnego do powiedzenia więc dam ciekawego screena twittera
########
Kiedy w Zaciszu Obłoków zaczęła nadchodzić zima, mieszkańcy Gusu oraz młodzi kultywatorzy nareszcie zdołali przyzwyczaić się do obecności Mo XuanYu, jak i wiadomości, że niedawno stał się on mężem słynnego Hanguang-Juna.
Tylko ci, co żyli tam jeszcze wiele lat wcześniej, odczuwali dziwną nostalgię na widok zachowania Mo XuanYu. Uwielbiał on zwiedzać całe Gusu, choć rzadko wtedy widziano go bez towarzystwa partnera, a mimo swojego aż przesadnego posłuszeństwa do obecnego oraz byłego lidera sekty GusuLan, wciąż mieli wrażenie, że skądś go kojarzą. Że była lata temu osoba, na którą drugi Jadeit sekty patrzył niemal identycznie.
Nikt jednak nie pytał, choć wszyscy wiedzieli, że Mo XuanYu nie może być zwykłym wariatem, którego Lan Zhan pewnego dnia wziął ze sobą do Zacisza Obłoków i który dziwnym trafem był perfekcyjny w demonicznej kultywacji.
Tak długo, jak wszystko było dobrze, a Wangji był szczęśliwy, woleli cieszyć się spokojem i nie ryzykować, że ich ciekawość doprowadzi do czegoś złego.
Tego dnia kultywatorzy praktykujący u Lan Quirena nie mieli zajęć. Chodzili więc po Zaciszu Obłoków, rozmawiając - nieliczni z fascynacją mówili o Mo XuanYu oraz jego umiejętnościach, które im zaprezentował. Inni natomiast wyrażali niechęć na myśl o używania energii urazy do kultywacji.
Gdy pewna dwójka kultywatorów postanowiła iść poradzić się czegoś Lan Quirena, zastali go dopiero na zewnątrz, za siedzibą klanu. Od razu rozpoznali stojącego przy nim Lan Xichena oraz Mo XuanYu, który nawet z daleka wydawał się dziwnie blady.
Pozostali mężczyźni coś do niego mówili, ale ten nie bardzo zdawał się słuchać, wpatrzony w jakiś punkt na ziemi. Nagle jego wzrok skierował się prosto na lidera sekty.
W chwili, kiedy dwójka kultywatorów chciała podejść i przywitać się z mężem Lan Zhana, który zawsze ochoczo dawał im rady co do lekcji, mężczyzna się zachwiał. Chwilę później leżał twarzą w cienkiej warstwie śniegu.
Lan Xichen natychmiast złapał go za ramiona, spostrzegając, że ten stracił przytomność. Jego wzrok zaczął skanować otoczenie, aż wreszcie stanął na dwójce kultywatorów. Jeszcze raz spróbował wybudzić Mo XuanYu, lecz już po chwili krzyknął w ich stronę donośnym głosem:
- Wezwijcie medyków!
***
W momenci, w którym Lan Wangji dowiedział się o stanie swojego męża, porzucił wszystko, co w tamtej chwili robił, i bez chwili wahania zostawił zadanie wypędzenia zjawy z miasta innym.
Wyglądał niemal tak jak zawsze, kiedy wkraczał do Zacisza Obłoków. Kamienna twarz nie zdradzała kompletnie nic, ale to jego nienaturalnie szybki krok (przez który obecni kultywatorzy znów zaczęli rozważać, czy bieganie w Zaciszu jest w końcu dozwolone, czy jednak nie) był aż tak bardzo niespotykany, że wszyscy schodzili mu z drogi.
W czasie swojej podróży powrotnej Lan Zhan zdołał dowiedzieć się więcej szczegółów. Czym była choroba Wei Wuxiana i że wcale nie była czymś poważnym. Ale to nie tak, że jakkolwiek ukoiło to jego niepokój.
W końcu dotarł do drzwi siedziby klanu, z hukiem przez nie wkraczając.
- Gdzie on jest? - zabrzmiał, gdy ktoś stanął mu na drodze.
Lan Xichen uśmiechnął się pod nosem i nawet nie drgnął na oskarżycielski wzrok brata.
- W Jingshi, oczywiście. - Położył mu dłoń na ramieniu. - Nie musisz być aż tak spięty, przecież... - Pokręcił głową, gdy brat strzepnął jego dłoń, minął go i od razu skierował się do swojego pokoju.
- Mn.
Lan Haun westchnął, ale jego uśmiech nie znikał.
- Tylko proszę, nie bądź surowy dla medyków. Dopiero praktykują, a sam wiesz, że twój Wei Wuxian jest czasami ciężkim przypadkiem.
Lan Zhan, będący już dużo dalej od brata, ledwo go usłyszał.
Czyli to medycy w czymś nawalili? Czyżby za późno odkryli jakąś chorobę? Jeśli tak, to jak niby miałby nie być dla nich surowy? Był wręcz pewny, że na byciu surowym - jeśli jego spekulacje okażą się prawdziwe - się nie skończy.
Dlaczego w ogóle jego wuj pozwolił praktykantom zajmować się mężem bratanka lidera sekty? Tylko ktoś w pełni kompetentny powinien mieć prawo zajmować się tak cenną osobą jak on. Szczególnie, gdy Wei Wuxian musiał sobie radzić ze swoim nowym, dużo słabszym ciałem
- Bardzo przepraszam, Liderze Sekty Lan, za te niedopatrzenie. Nie mieliśmy pojęcia, że... - W swoim pokoju Wangji zastał kłaniającego się jego wujowi dwóch młodych chłopaków. Wyglądali na wyraźnie przejętych i pewnie każdy inny byłby zachwycony, że zdołali nie zatrząść się pod zimnym wzrokiem byłego lidera sekty. - H-Hanguang-jun!
Lan Zhan minął go, obrzucając jedynie przelotnym spojrzeniem. Ogarnęłam go delikatna ulga na widok leżącego w ich własnym łóżku Wei Wuxiana, wyraźnie oddychającego i nie umierającego.
Czuł na sobie ich uważny wzrok, gdy, siadając tyłem do pozostałej trójki, złapał za dłoń męża. Dostrzegł, jak ten porusza źrenicami spod zamkniętych powiek.
- Wangji.
- Tak, wuju?
Odwrócił głowę w bok, ale nie na tyle, by byli w stanie dostrzec jego zmartwienie.
- Bądź tak miły i przekonaj swojego... - odchrząknął - męża, by wziął leki, które z trudem zdobyli nasi medycy.
No tak. Będąc w ciele Mo XuanYu, Wei Ying zaczął jeszcze bardziej nienawidzić brania jakichkolwiek tabletek, a o śmierdzących wywarach nie było nawet mowy. Nawet Lan Wangji miał trudności z przekonywaniem go do wzięcia czegokolwiek i ostatecznie tylko przelotny całus w usta i łapiące za serce stwierdzenie, że nie chce stracić go na kolejne 13 lat, nie dawały Wuxianowi zrobić nic innego, jak z cierpiętniczy wzrokiem połknąć lekarstwa.
- T-tak właściwie zdobycie ich nie było wcale takie trudne... - odezwał się drugi, równie zestresowany medyk. Przyjaciel z oburzeniem szturchnął go ramieniem.
- Więc? - Lan Qiren zignorował słowa praktykantów. - Nie mam zamiaru być dla niego łagodny, tylko dlatego, że jest twoim mężem, Wangji. A przede wszystkim, gdy on sam nie ma ochoty współpracować.
Lan Zhan doskonale wiedział, że chory Wei Ying był jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle. Oczywiście nie względem niego, ale wiedział doskonale, że inni zanadto martwiący się o niego ludzie, bardzo go irytowali.
- Tak w sumie to powiedział wcześniej, że pozwoli nam się nim zająć - wyszeptał chłopak do przyjaciela. Nieco za głośno. - Pod warunkiem tylko, że dostarczymy mu do umilenia smaku ziół napleśniki oraz lody Cornetto...
- Nie będziemy spełniać jego zachcianek - uciął mu Lan Qiuren, wstając. Prawdopodobnie dwójka praktykantów miała dostać poważną reprymendę tuż po wyjściu z pokoju, choć najwidoczniej nie byli jeszcze tego świadomi. Musieli pojawić się w Zaciszu dopiero niedawno, skoro byli tak nieuważni. - Wangji, przemów mu do rozsądku, by nie marnować już czasu naszych medyków. To, że już nie łamie wszystkich naszych zakazów, nie znaczy, że jest tak idealny, jak ty go widzisz.
Machnął głową na dwójkę chłopaków, by poszli za nim do drzwi. Stanął w progu.
- I, Wangji? - Jego twarz stężała, gdy bratanek spojrzał na niego pytająco. - Zadbaj o niego. - Westchnął i wyszedł.
- Dziękujemy za wyrozumiałość, Hanguang-Junie - mrukneli praktykanci, kłaniając się szybko, i także ruszyli do drzwi.
- Poczekajcie. Mam prośbę.
Wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- T...tak?
- Powiadomcie kogoś, by przywieźli do Zacisza Obłoków napleśniki oraz lody Cornetto.
- P-panie Hanguang-Jun, były Lider Sekty chyba nie byłby za bardzo zadowolony z...
Brunet nawet nic nie powiedział. Jedynie obrzucił ich chłodnym spojrzeniem. I tylko ten wzrok wystarczył, by dwójka medyków się zatrzęsła, wnet bladnąc.
- P-Postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy! - krzyknął jeden, znów się kłaniając i prędko wybiegając z pokoju.
Gdy za nim podążył drugi, a huk zamykanych drzwi rozszedł się po Jingshi, Lan Zhan odetchnął. Poczekał parę chwil, aż znów przemówił:
- Wei Ying, nie musisz już udawać.
Odwrócił się w stronę, gdzie powinien leżeć Wei. Jego wzrok jednak na nikogo nie natrafił.
- Wei Ying, nie wygłupiaj się! - powtórzył donośniej. Zaczął przechadzać się po pokoju w poszukiwaniu partnera, aż nagle przez odgłosy z zewnątrz, przebił się cichy chichot. - Wei Ying?
Jednym ruchem otworzył wyjście na zewnątrz, oprószone delikatnie śniegiem. Tam właśnie dostrzegł opierającego się o ścianę Wei Wuxiana, którego twarz zdawała się jednocześnie blada, jak i zaczerwieniona.
W świetle można było też dojrzeć wcześniej niewidoczne worki pod oczami, jednak sam mężczyzna zdawał się nie przejmować swoim stanem. Uśmiechał się psotnie, jakby wyjście na zewnątrz było czymś, czego pragnął już od dawna.
- Wei Ying.
Ich oczy się spotkały, a uśmiech zmienił w wyraz zaskoczenia. Patriarch Yiling szybko okrył się wcześniej zabranym kocem, lecz uwadze jego męża nie umknął fakt, że miał na sobie jedynie piżamę.
Wtem zaczął się tłumaczyć.
- Trzymali mnie tu na siłę od kiedy zemdlałem, a każdy powinien móc po takim czasie zaczerpnąć choć trochę świeżego powietrza, nie sądzisz? - Nerwowo zachichotał. - Przysięgam, że jeszcze kilka sekund wewnątrz, a bym tam usechł!
- Wei Ying! - Lan Zhan szybko do niego podszedł.
- Tak, słoneczko? - Uśmiechnął się przez ramię, niczym niewiniątko. Lan Zhan bez ostrzeżenia złapał za jego zaczerwienione z zimna policzki i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Kilkanaście sekund uważnie przyglądał się jego twarzy. Wówczas z ust Wei Wuxiana zaczęło wychodzić mnóstwo ledwo zrozumiałych słów. - Nie bądź na mnie zły. Przysięgam, że nie złamałem żadnej z zasad Zacisza Obłoków, no chyba, że nie można tu mieć twarzy w śniegu. To Lan Qiren dalej za mną nie przepada, pewnie wezwanie dla mnie medyków wyczerpało całą jego uprzejmość względem mnie na kolejne kilka lat. Jeszcze w dodatku mnie tu uwięził. Ale, jak już mówiłem, przysięgam, że jeśli złamałem jakąś zasadę, to wcale nie...
- Tak bardzo się martwiłem - szepnął Lan Zhan, a Wei rozchylił usta.
- N-Nie możesz tak po prostu zmieniać tonu swojego głosu i udawać jakbyś przed chwilą wcale nie chciał mnie zabić! - Spróbował wyrwać się z jego uścisku, jednak bezskutecznie.
- Dobrze, że nic ci nie jest - kontynuował Wangji. - Gdyby znów...
- Do cholery! Czemu musisz być taki... - reszta krzyków Wei Wuxiana zginęła w szacie Lan Zhana, gdy ten silnym ruchem przyciągnął jego twarz do swojej klatki piersiowej. Z całą swoją troską przytulił go do siebie, a Wei był w stanie usłyszeć szybkie bicie jego serca. - Lan Zhan...
Poczuł jak ten łapie kosmyk jego włosów i mimowolnie poczuł się spokojniej. Zdołał lekko się odsunąć, wzdychając na oddalające się od niego źródło ciepła.
- Lan Zhan... - zaczął ponownie.
- Wei Ying
- Ty... Ugh - Znów schował twarz w szacie Wangjiego. Zostali tak przez kolejne kilka minut, aż zimno nie zaczęło oddziaływać na ledwo ubranego Wuxiana. Zanim jednak drugi mógł to skomentować, brunet się poruszył. - Jesteś zły?
- Czemu miałbym być?
- Myślę że dość nieźle wkurzyłem Lan Qiurena. Chyba jednak nie jestem aż tak dobry w przestrzeganiu tych wszystkich zasad. Mam nadzieję, że nie narobię ci przez to problemów. Wiesz, z reputacją, że poślubiłeś obłąkańca i w ogóle...
Lan Zhan wypuścił nosem powietrze. Nie dowierzał, że w tej chwili małżonek przejmował się jego problemami, a nie swoimi własnymi.
- Kogo obchodzi, czy sprawiłeś jakieś problemy - wymamrotał. - Gdy się postarasz, jesteś we wszystkim świetny, a ostatnio na pewno nie złamałeś żadnych zasad. Mój wuj powinien przejmować się twoim zdrowiem, a nie reputacją, w dodatku nie swoją.
Wei Wuxian poczuł jak miękną mu kolana. Dosłownie i w przenośni.
- Chociaż powinieneś był wcześniej komuś powiedzieć, że twoje ciało już nie wytrzymuje - dodał po chwili.
- Ty... - Wuxian cicho się zaśmiał. - To w końcu karcisz mnie czy cieszysz się, że nic mi nie jest?
Nie dostał odpowiedzi przez zimy powiew wiatru, niosący za sobą śnieg.
- Wejdźmy do środ...
- NIE! To znaczy... jestem pewny, że zwariuję, musząc siedzieć tam choć chwilę dłużej - wyszeptał, spodziewając się natychmiastowej odmowy.
- W takim razie, zgoda.
- Co?
Lan Zhan nie odpowiedział, dostojnie siadając na małej ławeczce przy wejściu i przyciągając do siebie męża. Zmusił go do oparcia głowy o swoje ramię, a następnie objął go w pasie ręką. Wei Wuxian nie narzekał, jedynie napawając się zapachem ukochanego.
- No to... wiesz, co mi dolega? - zapytał dociekliwie.
- Ty nie?
- Lan Qiuren gadał, że to coś poważnego - mruknął. - Ten typ chyba naprawdę mnie nienawidzi. - Wydął policzki, słysząc coś na wzór parsknięcia. - Co? Powiedziałem coś śmiesznego?
- Nie, to nic.
- Lan Zhan, powiedz mi!
- Mn.
- Nie bądź wredny! I czy nie powinieneś teraz martwić się, że umieram? Może i jestem tym słynnym oraz przystojnym patriarchą Yiling i...
- I dlatego nie umrzesz. - Pogładził palcem zimny kark Wuxiana. - Nie pozwoliłbym na to.
Wei Ying znów chciał się oburzyć, ale w porę zrozumiał, że patriarsze nie wypada tak robić. No i że Lan Zhanowi i tak pewnie sprawił już zbyt wiele satysfakcji swoją niewiedzą.
Nagle Wei Wuxian ziewnął.
- Już nigdy nie zaufam Lan Quirenowi.
- Nie musisz.
- To może powiesz mi w końcu, co mi dolega? - spytał, mocniej wtulając się w jego bok i starając się ukryć drżenie swojego ciała. Poczuł jak nudności męczące go przez poprzednie dni powracają.
- Nic wielkiego.
Na jego usta wypłynął uśmiech.
- Nic wielkiego, mówisz? Dlaczego w takim razie tak bardzo się bałeś, że coś mi się stało?
Lan Wangji spojrzał gdzieś w bok, na co drugi zachichotał, czując, jak jego powieki są coraz cięższe, a zmęczenie spowodowane tym wszystkim spada na niego z podwójną siłą. Wzbraniał się przed tym, ponieważ był pewny, że jeśli zaraz zaśnie, nie pozwolą mu wyjść na zewnątrz przez kolejne tygodniei.
- Normalnym jest martwić się o bliskie ci osoby. Ciebie przecież kocham - wytłumaczył Lan Zhan przesadnie poważnie.
Wei bezwiednie opadł głową na kolana swojego męża i żaden chłód czy śnieg nie miały znaczenia. Gdyby nie był kompletnie zmęczony, zacząłby się śmiać na cały głos i turlać po ziemi.
- Idioto, przecież to wiem - mruknął, zamykając oczy.
***
To, że okazało się, że za stan ciała Wei Wuxiana odpowiedzialne było zwyczajne wyczerpanie oraz jego przejmowanie się tylko chorobami, które były dla niego śmiertelne, kompletnie nic nie zmieniało.
Lub inaczej - Lan Zhana kompletnie nie obchodziło, że jego mąż jest w pełni zdrów i nic mu nie grozi, ani to, że w Zaciszu Obłoków dobrze się nim zajmą. Tak długo, jak worki pod oczami Wei Yinga nie znikały, on nie miał zamiaru wracać na swoją misję z resztą kultywatorów.
Mimo swojego początkowego zachowania, już dzień później żałował, że nie zapędził Wei Wuxiana od razu do łóżka, gdy ten obudził go kaszlem i jękami bólu.
- Lan Zhan... Czy mógłbyś zmieszać mi tamte ohydne liście od Lan Quirena z Uśmiechem Cesarza? - zapytał wtedy, wyglądając jak żywy trup z nienaturalnie słodkim uśmieszkiem.
Nie, Lan Zhan nie dolał mu do leków żadnego wina, mimo wielu błagań. Zamiast tego gdy Wei Wuxian nie patrzył, włożył do swoich ust część z tych "ohydnych liści" a w chwili gdy Patriacha Yiling zaczął kolejną salwę lamentów, pocałował go.
Krzyk patriarchy, gdy do jego ust dostały się lekarstwa, miał pozostać w pamięci wszystkich, którzy mijali w tamtym momencie siedzibę sekty.
Skończyło się na tym że drugi Jadeit sekty odrzucał wszystkie zadania związane z kultywację, nie odstępując go na krok i martwiąc się każdym najmniejszym chrząknieciem.
Wei Wuxian uważał jego zachowanie za urocze i rozczulające, ale jednocześnie bał się, że Lan Quiren będzie obwiniał go o niedyspozycję Wangjiego. A jeszcze z innej strony, bardzo irytowało go, że przez ciągłą obstawę, nie miał jak wymknąć się do miasta, by napić się swojego upragnionego wina. Nie, że nie próbował, bo robił to nie raz, jednak Lan Zhan za każdym razem znajdował sposób na złapanie go tuż przed główną bramą.
Ostatecznie lekki, niemal niewidoczny uśmiech oraz delikatny pocałunek w czoło, skutecznie sprawiały, że Wuxain przez kolejne godziny nie poruszał tematu wina ani leków, nie mogąc przestać się uśmiechać. Dokładnie tak samo Lan Zhan rozwiązał sprawę z lodami Cornetto, których w przeciwieństwie do napleśnikow z Clayti, kultywatorzy nie zdołali dostarczyć.
Przepraszający wzrok, czułe słówka oraz pocałunki. Tylko tyle wystarczało mu, by być zadowolonym.
Tylko tyle, a może i aż, bo przecież w ostateczności Lan Zhan istniał tylko jeden. I należał on tylko i wyłącznie do Wei Wuxiana.
Jednego dnia obudził się on wcześniej niż zwykle, co mogło zwiastować o polepszeniu się jego stanu. Lekko się przestraszył, gdy zamiast czuć ciężar kołdry, jego ciało otaczała woda.
Dopiero po chwili zrozumiał, że Lan Zhan wykorzystał jego stan.
- Nie musisz myć mnie za każdym razem, gdy nie wstanę na czas - wymamrotał.
Plusk wody z misy w której znajdował się Wei był jedynym odgłosem, który przerywał ciszę.
- Nie warto marnować czasu, gdy możesz go zaoszczędzić. Oraz przecież już widziałem cię nago, nie masz się czego wstydzić.
To prawda, w końcu już nawet w starym ciele Wei Wuxiana, mieli okazję brać razem kąpiel w źródłach, a po ślubie jeszcze więcej razy.
Ironia w słowach Lan Zhana polegała na tym, że to on zawsze, mimo tych wielu lat, był tym, który się zawstydzał. Zależało to od okazji oraz jego nastroju, ale ostatecznie gdy Wei Wuxian dostatecznie się postarał, nie miał problemu z wywołaniem w nim tego uroczego zakłopotania.
- Mówi to ktoś, kto obraził się na widok zwykłych erotycznych rysunków - parsknął, odwracając się i rozbryzgując wokoło wodę.
Kilka kropel sięgnęło szaty Lan Zhana, gdy patriarcha zalotnie oparł się o krawędź misy.
Hanguang-Jun odwrócił wzrok, udając, że nie usłyszał słów partnera.
- Hm, nic nie powiesz, kochanie?
Obrzucił go spojrzeniem mówiącym "To było ponad 13 lat temu, nie możesz mi tego wypominać".
Wei Wing uśmiechnął się zawadiacko.
- Hej, Lan Zhan, masz mokrą wstążkę. - Pochylił się do przodu, wyciągając rękę. - Pozwól że ci ją... - Szybkim ruchem zerwał kawałek materiału z czoła Lan Wangjiego, natychmiast wycofując się jak najdalej niego. - ...Wysuszę.
Ten natomiast zamarł, by po chwili spojrzeć mu prosto w oczy, gdy jego twarz poczerwieniała.
Odchrząknął, a Patriarcha Yiling przygryzł wargę.
Byli razem, ale Lan Zhan zawsze dość mocno przejmował się tą wstążką. Nigdy jednak już nie próbował, natychmiast mu jej zabrać, ani nie robił tego później. Wei zabierał mu ją zawsze, gdy uznawał, że jego ukochany zachowuje się zbyt poważnie.
Dużo bardziej podobała się jego nowa reakcją na zabranie wstążki, niż ta sprzed kilkunastu lat. Zdecydowanie bardziej.
Wówczas Wei Wuxian kichnął.
Było to jak moment zapalny, kiedy Lan Zhan kompletnie zapomniał o wstążce i w moment znalazł się za mężem, przykładając mu dłoń do czoła.
Patriarcha pociągnął nosem, śmiejąc się cicho. Korzystając z krótkiej nieuwagi drugiego przyłożył dłonie z wstążką sobie do czoła, wiążąc ją na tyle głowy.
- I jak? Dobrze wyglądam?
Gdy Lan Zhan przygryzł wargę, poczuł się, jakby wygrał. Nie wiedział co ani dlaczego, ale ten jeden mały gest wydawał mu się bardziej satysfakcjonujący niż przemycenie do Zacisza Obłoków wina w trakcie obchodów Lan Qirena.
- Zawsze dobrze wyglądasz - nadeszła odpowiedź po dłuższej chwili.
Lan Zhan przejechał palcami po włosach partnera.
- Jakim cudem z takimi iście rozbrajającym komplementami w czasie tych 13 lat nie znalazłeś sobie jakiejś pięknej żony? Założę się, że miałeś większe powodzenie niż na początku naszej znajomości - zaświergotał, trzepocząc rzęsami.
Lan Zhan pokręcił głową na ciekawskie spojrzenie Wei Wuxiana. Zaczął opłukiwać jego włosy tak delikatnie, jakby były najcenniejsza rzeczą we wszechświecie.
- Nie wiem, czy rzeczywiście byłem obiektem czyichś uczuć, ponieważ miałem wtedy ważniejsze rzeczy na głowie.
- Ach tak? Co takiego robiłeś przez tyle lat?
Dotyk Wangjiego przywoływał w Patriarsze spokój. Sama jego obecność już umiała sprawić, że był szczęśliwy, ale każde jedno muśnięcie jego skóry było... czymś innym.
Odchylił głowę bardziej do tyłu, a ich oczy się spotkały.
- Czekałem na kogoś, komu już wcześniej oddałem swoje serce.
Twarz Wei Wuxiana o dziwo nic nie wyrażała, ale jednocześnie emanował on dziwnego rodzaju szczęściem, gdy owinął wokół palca końcówkę wstążki.
- I naprawdę żadna z tych pięknych panienek nie próbowała cię uwieść?
- Nie musiały próbować, bo od samego początku nie miały żadnych szans.
W tej chwili Wie Ying wybuchnął gromkim śmiechem. Nawet po chwili, gdy próbował się uspokoić, kąciki jego ust niekontrolowanie drżały, aż w końcu znów promiennie się uśmiechnął.
- Czyli nie pozwoliłeś żadnej z nich się do siebie zbliżyć?
- Mn.
- Cieszę się - szepnął Wei z zawadiackim uśmiechem i gwałtownie przyciągnął go do siebie za przód szaty. Ich usta zetknęły się ze sobą na zaledwie kilka sekund, ale i to wystarczyło, by poczuli się jakby razem byli w stanie dokonać wszystkiego. - Bo jesteś mój.
- Oczywiście - odparł Hanguang-Jun, gdy się od siebie oderwali, a w dłoniach drugiego mężczyzny znów pojawiła się biała wstążka
Owinął ją sobie wokół serdecznego palca i zachichotał.
Na mokrej podłodze ukazał się pierwszy promień słońca.
***
Wei Wuxian był szczelnie opatulony w koc, którym wcześniej okrył go partner.
Co jakiś czas w pokoju rozbrzmiewał głos Lan Wangjiego z pytaniem o tym, co sądzi o jakiejś metodzie kultywacji i kto uważa, że powinien iść pozbyć się demonów niedaleko Zacisza.
Po pewnym czasie Lan Zhan w końcu przestał martwić się o Wei Wuxiana na tyle, by znów pomagać swojemu wujowi i bratu. Pozwolił nawet wyjść partnerowi na zewnątrz, bez chodzenia za nim jako obstawa. ("Kim jesteś i dlaczego podajesz się za mojego męża?").
A teraz Lan Zhan siedział przy stoliku na środku Jingshi, raz patrząc na jakieś kartki, a raz czytając książkę. Wei Wuxian po kilkugodzinnym chodzeniu w tę i z powrotem po pokoju wreszcie się zmęczył. Uznał więc, że kolana Lan Wangjiego są najlepszą poduszką, by mógł nieco odpocząć.
Po jakimś czasie Wei jednak znów zaczął się nudzić. Zaczął więc zaczepiać partnera na różne sposoby, jednak ten - po latach doświadczenia - był w stanie już przewidzieć niemal każdy jego pomysł.
Patriarcha zdołał bezszelestnie zakraść się do męża i gdy był gotowy, rzucił się, by zabrać mu książkę. Próba okazała się niepowodzeniem, bo, gdy tylko wyciągnął rękę, Lan Zhan złapał go za nadgarstek. Myśl, że miał on go za wciąż na tyle dziecinnego, by jak kiedyś miał narysować w niej rysunki erotyczne, nieco zabolała jego dumę.
Jednak mimo to, już po chwili rozbawienie przeważyło nad oburzeniem i odwracając wzrok, Wei Wuxian cicho parsknął.
- No już już. Zapomniałem, że jesteś takim świętoszkiem.
Co z tego, że te słowa potwierdzały domysły Lan Zhana, co chciał zrobić z jego książką. Wewnętrznie oboje wiedzieli, że nie był on już zainteresowany tego typu rzeczami, bo miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Cóż, czasem też osoby. Jedną osobę.
Gwałtownie wstał z ziemi, przez co zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się, a już po chwili przy jego boku stał zaniepokojony Wangji.
- Wszystko w porządku?
Wei Wuxian mógł tylko kolejny raz się zaśmiać, uderzając go lekko w klatkę piersiową. Pokręcił z niedowierzaniem głową i minął zdezorientowanego mężczyznę. Zgarnął z szafki jakąś kartkę oraz książkę.
Potrzebował jakkolwiek przeżyć tę nudę.
- Wei Ying?
Spojrzał na niego przez ramię.
- Hm? Nie kontynuujesz pracy? - zapytał, siadając naprzeciwko niego na drugim końcu pokoju.
- Mn... - Zmarszczył brwi, ale mimo to wrócił na swoje miejsce. Kilkanaście sekund obserwował drugiego mężczyznę, aż w końcu głośno westchnął, mając nadzieję, że ten nie zrobi nic głupiego.
Wei Wuxian natomiast wyjął z kieszeni ołówek i już po chwili zdawał się być pochłonięty kartką przed sobą oraz książką, której użył jako podkładki. Lan Zhan czuł, jak co jakiś czas na niego zerka, samemu robiąc to samo.
Dał pochłonąć się pracy, która w towarzystwie drugiego kultywatora zawsze wydawała mu się przyjemniejsza. Żałował jedynie, że już nie ma jego głowy na swoich kolanach.
***
Minęło może kilka minut lub nawet cała wieczność, kiedy za oknem zaczął prószyć śnieg. Ludzie często mówili o Zaciszu Obłoków jako jednym z piękniejszych miejsc, ale to właśnie w zimowe, bezchmurne nocne wyglądało ono jeszcze niezwyklej - drobinki lodu odbijały blask księżyca, sprawiając wrażenie jakby wszystkie budynki i ścieżki lśniły.
Lan Zhan przez chwilę obserwował ten widok, jakby był to pierwszy raz, kiedy nie musi się spieszyć; kiedy w końcu w jego głowie jedna myśl nie wyprzedza co chwilę drugiej.
Ciężar na jego ramieniu powodował w jego sercu ciepło. Śpiący Wei Wuxian oddychał miarowo, starannie przykryty kocem. Lan Zhan nie mógł przecież pozwolić, by jego choroby nawróciły. Nawet jeśli bardzo by chciał, znów mieć go cały czas przy sobie, jak przez ostatnie dni.
Głaszcząc go po głowie, wdychał jego zapach. Ciągle odkładał chwilę, w której będzie musiał wstać i zakończyć ten przyjemny moment.
Po jakimś czasie sięgnął dłonią do kartki, którą Wei Wuxian zaparcie przytulał do piersi. Mężczyzna mamrotał coś przez sen, co w tej chwili wydawało się Lan Zhanowi niewyobrażalnie rozczulające.
Na kartce widniał rysunek. Rysunek Lan Zhana, na którym Patriacha zdołał uchwycić wszystkie najmniejsze szczegóły, począwszy od małej blizny na szyi, skończywszy na każdym jednym paśmie włosów. Siedział przy stoliku, tak jak jeszcze paręnaście minut temu, jednak nie wpatrywał się w papiery. Zamiast tego głowę miał zadartą w górę, a jego oczy spoglądały prosto na osobę obok.
Wei Wuxian był druga postacią na rysunku. Był narysowany nieco mniej precyzyjnie, ale - co od razu Lan Zhan zauważył - miał on swoje stare ciało, nie to Mo XuanYu. Nawet jeśli mężczyźni z wyglądu byli naprawdę podobni, po przyjrzeniu się dostrzec można było wiele drobnych różnic.
Serce Lan Wangjiego mocniej zabiło, gdy pogładził papier kciukiem. Zerknął na męża, rozczulając się nad jego osobą. Nie mógł uwierzyć, że w swoim życiu zrobił tyle, by zasłużyć, by taka osoba jak on znalazła się przy jego boku.
Nie potrzebował niczego więcej, by być szczęśliwym.
Wreszcie nadeszła chwila, w której kultywator poczuł, że jeśli nie wstanie teraz, nie zrobi tego już do rana. Dźwignął się na nogi, a kończyny drugiego kultywatora natychmiast odczuły brak ich przytulanki. Mężczyzna zdołał bez problemu ułożyć mu swoją dłoń pod nogami oraz na karku, unosząc go. Ten instynktownie wtulił się w jego klatkę piersiową.
Przeniósł go do ich sypialni, poprawiając koc, by upewnić się, że w nocy nie będzie mu zimno (albo jak powiedziałby to Wei Wuxian "że zagotuje się do rana na śmierć"). Pocałował go delikatnie w głowę, kciukiem gładząc jego policzek.
Następnie wrócił do miejsca gdzie zostawił rysunek. Przyglądał mu się jeszcze kilka chwil, będąc oświetlanym przez blask księżyca. Położył go na szafkę, gdzie znajdowało się jeszcze kilka kartek.
Na samym dole tego stosu leżał rysunek Lan Zhana z kwiatem we włosach.
Sam mężczyzna szczerze uśmiechnął się, na chwilę przymykając oczy, by już po chwili wrócić do sypialni, położyć się obok partnera i powoli zasypiać pod wpływem jego spokojnego bicia serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top