1:D

Szłam zatłoczonymi uliczkami Curver City, ignorując gwar i tłok wokół mnie. Moje myśli krążyły wokół Juliana – mojego najlepszego przyjaciela, w którym od dawna byłam zakochana. Znamy się od pięciu lat, a przez ten czas przeżyliśmy masę zakręconych przygód. Każda z nich miała w sobie coś, co wywoływało śmiech, nawet jeśli sytuacja wydawała się na początku trudna.

Ostatnio jednak coś się zmieniło. Czułam, że Julian zaczyna mnie unikać, odkąd w naszej szkole pojawiła się nowa uczennica – Eve. Była niską blondynką o pięknych, gęstych włosach i idealnej figurze. Wydawało się, że pod każdym względem jest doskonała. Wiedziałam, że Julian zawsze miał słabość do takich dziewczyn, a ja… cóż, nie wpisywałam się w ten ideał.

Byłam wyższa, miałam ciemnobrązowe włosy i szmaragdowe oczy. Mój styl? Zdecydowanie nietypowy, może nawet zbyt ekscentryczny, by pasować do standardów Eve. Każda kolejna myśl sprawiała, że czułam ukłucie niepewności. Czy naprawdę straciłam szansę, zanim zdążyłam ją wykorzystać?

W końcu dotarłam do parku, gdzie mieliśmy spotkać się z naszą paczką – Markiem, Laylą i Marcusem. Byliśmy jedną z tych zgranych grup, które wszyscy znali i podziwiali. Trzymaliśmy się razem od pierwszej klasy liceum, wspierając się nawzajem w każdej sytuacji.

Park tętnił życiem – dzieci biegały po trawnikach, a starsi spacerowali alejkami. Przez chwilę stałam na skraju, szukając wzrokiem znajomych twarzy. Wspomnienia wspólnych chwil przemknęły mi przez głowę. Nasza paczka zawsze była pełna energii i pomysłów, ale dziś czułam pewien niepokój. Julian ostatnio był inny, a myśl o tym, że Eve mogła zająć moje miejsce w jego sercu, nie dawała mi spokoju.

Z daleka zobaczyłam Marka, który machał do mnie z ławką zajętą przez resztę grupy. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w ich stronę, próbując uspokoić gonitwę myśli.

– Nie – odpowiedziałam bez wahania, krzyżując ramiona na piersi. Byłam znana z tego, że mówiłam to, co myślę, czasem nawet zbyt szczerze, więc moja reakcja nikogo szczególnie nie zaskoczyła.

Eve uniosła brew, udając rozbawienie, choć dostrzegłam, jak zacisnęła dłoń na rąbku swojej sukienki. Julian odwrócił wzrok, wyraźnie zakłopotany.

– Serio, musisz być taka? – rzucił w końcu, patrząc na mnie z czymś, co wyglądało na irytację.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Z trudem utrzymałam kamienną twarz, choć jego słowa zabolały bardziej, niż chciałam to przyznać.

– Tak, muszę – odpowiedziałam ostro. – Nie wiedziałam, że nagle zaprasza się obcych na nasze spotkania.

Layla westchnęła i próbowała rozładować napięcie.

– Daj spokój, to tylko Eve. Chciała nas lepiej poznać.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, a potem znów na Juliana. To on zawsze był tym, który stawiał naszą paczkę na pierwszym miejscu. A teraz? Czułam się, jakby ktoś wyciął mnie z obrazu, który tak długo wspólnie tworzyliśmy.

– Nie – odpowiedziałam bez wahania, krzyżując ramiona na piersi. Byłam znana z tego, że mówiłam to, co myślę, czasem nawet zbyt szczerze, więc moja reakcja nikogo szczególnie nie zaskoczyła.

Eve uniosła brew, udając rozbawienie, choć dostrzegłam, jak zacisnęła dłoń na rąbku swojej sukienki. Julian odwrócił wzrok, wyraźnie zakłopotany.

– Serio, musisz być taka? – rzucił w końcu, patrząc na mnie z czymś, co wyglądało na irytację.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Z trudem utrzymałam kamienną twarz, choć jego słowa zabolały bardziej, niż chciałam to przyznać.

– Ta? Mam to w dupie. To spotkanie naszej paczki, naszej – rzuciłam ostro, nie kryjąc złości. Czułam, jak emocje we mnie buzują, a ich ciężar stawał się nie do zniesienia. W tamtej chwili miałam Juliana dość – jego niezdecydowania, jego spojrzenia, które zdawało się mówić: „Nie rób sceny”.

Eve wyglądała na zadowoloną z zamieszania, które wywołała swoją obecnością. To tylko podsyciło moją frustrację.

– Serio? – Julian wstał i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Dlaczego robisz z tego taką aferę?

– Bo, do cholery, to miało być nasze spotkanie, a nie jej! – wyrzuciłam z siebie, wskazując na Eve. – Jeśli tak bardzo chcesz ją w naszej paczce, to może ja sobie odpuszczę?

– Przestań – wtrącił się Mark, próbując załagodzić sytuację. – Nie ma sensu się kłócić.

– Właśnie, nie ma – odezwała się Eve, poprawiając idealne blond włosy. – Nie wiedziałam, że muszę mieć pozwolenie na przebywanie w miejscu publicznym.

Te słowa były jak oliwa dolana do ognia. Spojrzałam na nią lodowato, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, Julian złapał mnie za ramię.

– Porozmawiajmy na osobności – powiedział cicho, choć w jego tonie pobrzmiewało napięcie.

Wyrwałam się z jego uścisku.

– Nie mamy o czym rozmawiać – syknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam, zanim zdążyłam powiedzieć coś, czego naprawdę mogłabym później żałować.

Odeszłam, a fala złości, która jeszcze chwilę temu kipiała we mnie, zamieniła się w gorzki żal. Czułam, jak każde kroki oddzielają mnie od nich, a zarazem wciągają głębiej w własne rozczarowanie. Szczęście ma zapach wanilii, pomyślałam, przypominając sobie te wszystkie drobne chwile, kiedy czułam się lekka i pełna nadziei. Ale teraz? W moim życiu nie było już wanilii. Zamiast tego, było coś ciężkiego i gęstego, coś, co mnie przytłaczało.

Czułam, jak pojedyncze łzy spływają mi po policzkach. Nie próbowałam ich zatrzymać – nie miało to sensu. Miałam dość. Dość Juliana, który nie potrafił mnie zrozumieć, dość Eve, która wkradła się do naszego świata, jakby miała do niego prawo. Miałam dość tej całej sytuacji, która nieuchronnie zmieniała nasze relacje, zabijając to, co kiedyś było naturalne i proste.

Nie zatrzymywałam się. Chciałam tylko uciec, zapomnieć o wszystkim. Wciąż słyszałam ich głosy w tle, ale starałam się je zignorować. Jeśli nie potrafili docenić tego, co dla nich zrobiłam, to niech to zostanie ich problemem.

– Hej, stój! – usłyszałam za sobą głos, który, choć nie byłam pewna, należał chyba do Lilly. Odwróciłam głowę, nie zatrzymując się.

– Co chcesz? – burknęłam, patrząc na nią obojętnie. Nie miałam ochoty na żadną rozmowę, zwłaszcza nie o Eve.

– Eve nie jest zła, powinnaś… – zaczęła tłumaczyć czarnowłosa, ale nie dałam jej dokończyć.

– Dość. – Spojrzałam na nią zimno, nie zamierzając słuchać ani jej, ani nikogo innego. – Nie polubię tej zdziry – dodałam, wyraźnie akcentując słowa, by nie było żadnych wątpliwości, co o niej myślę.

Nie czekałam na odpowiedź, po prostu obróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę domu. Czułam, jak serce bije szybciej, a w uszach dzwoni mi echo własnych słów. Zostawiłam Lilly samą, nie zwracając uwagi na jej minę, bo wiedziałam, że potrzebuję przestrzeni. Potrzebowałam oddalić się, wyjść z tego kręgu niepewności i rozczarowań.

Wybiegłam za bramę parku, zatrzymując się na chwilę, jakby potrzebując chwili, by złapać oddech. Oparłam się o filar i powoli osunęłam na ziemię. Wszystko, co działo się w ciągu ostatnich minut, wydawało się odległe i mgliste. Z kieszeni wyjęłam telefon i słuchawki, które zawsze mi towarzyszyły – coś, co pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości.

Puściłam losową playlistę, a pierwsza piosenka, która zaczęła grać, to była Jealousy, Jealousy Olivii Rodrigo. Idealnie pasowała do mojego nastroju – pełna emocji, żalu i poczucia porażki. Zamknęłam oczy, starając się uwolnić od tego wszystkiego, co mnie dręczyło.

Odetchłam głęboko, czując, jak zmęczenie wreszcie zaczyna mnie ogarniać. Nie tylko fizyczne, ale też emocjonalne. Czułam się wypalona, jakby wszystko, co trzymało mnie na nogach, nagle straciło sens. Każdy krok, każda decyzja, każda próba była teraz jednym wielkim ciężarem. Wszystko zaczynało się mieszać w jedno – ból, złość, żal i tęsknota.

Wstałam z ziemi, czując, jak każda cząstka mojego ciała jest zmęczona, ale nie zwracając na to uwagi, ruszyłam przed siebie, nie patrząc, dokąd idę. Moje myśli krążyły wokół tej głupiej blondynki, Eve, która zdawała się być wszędzie. Czułam się, jakby ktoś wcisnął mnie w kąt, jakby wszystko, co dla mnie ważne, zaczynało się rozpadać.

Nie patrzyłam na ulicę, nie zwracałam uwagi na to, co działo się wokół. Zbliżyłam się do przejścia dla pieszych, a kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam nadjeżdżające auto. Czas zwolnił, ale nie zdążyłam zareagować. Kierowca nie miał szans, by się zatrzymać na czas.

Potem było już tylko ciemno. Upadłam na asfalt, tracąc resztki przytomności. Czułam, jak ból przeszywa moje ciało, ale powoli zanikał, ustępując miejsca pustce. Zanim wszystko zniknęło, miałam wrażenie, że ktoś krzyczy moje imię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top