֍34֍
Bo Wera słusznie zauważyła, że rozdział był w czwartek, więc jakiś musi być w piątek. xD
Nie tańczyłam z nikim. Do nikogo się nie odezwałam słowem, ani nikt nie próbował ze mną porozmawiać. Mogę to chyba uznać za sukces, bo oprócz Claude'a nikt z gości nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia. Nawet Lissie, która jest zbyt zajęta trzepotaniem rzęsami oraz obdarowywaniem Claude'a długimi i zalotnymi spojrzeniami ponad ramieniem, gdy rozmawia z innymi.
Powoli światła gasną na sali i ludzie zbierają się wokół centralnego podwyższenie, z którego zdążyła już zniknąć hologramowa orkiestra. Spotykam wzrok Cosi, która kiwa głową, że na razie nie ma żadnych przeszkód wobec naszego planu. Serce tłucze mi się w piersi jak szalone, bo Claude mnie obserwuje, póki nie podchodzi do niego Lissie i spogląda w tym samym kierunku, ale nie może mnie zobaczyć. W życiu nie sądziłam, że mężczyzna, który mnie postrzelił, może mnie uratować. Zza pleców wysokiego Heliosa Lissie nie jest w stanie mnie zobaczyć.
Chłopak przewraca poirytowany oczami i syczy:
– Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, co sama wymyśliłaś?
Kręcę głową, bo język nie chce się ruszyć. Helios strzela dwukolorowymi oczami w bok, ale rozluźnia się, gdy widzi, że to tylko Timo z tym drugim potężnym strażnikiem, koło którego stoi Rya. Dziewczyna wygląda raczej na rozczarowaną.
– Claude chce mi pokazać droidy po tym. – Wskazuję podbródkiem podwyższenie, którego nie widzę przez sylwetkę chłopaka. Helios unosi brew w paskudnym grymasie i śmieje się rubasznie, ale cicho.
– Dobrze wyglądasz, może się uda i nie stracisz języka. Będę miał was na oku i nie pozwolę temu skurwielowi zwiększyć swoich wpływów, zanim ogłosi wszystkim swoja wspaniałą wieść. Niech mi grzeje dupę, ale to będzie fascynujące – sarknął – radzę ci tylko nie robić mu nic, póki ja tam nie wejdę. Jasne?
– Czemu bym miała? – pytam dość niewinnie jak na kogoś, kto ma cztery noże pod sukienką oraz pałkę magnetyczną.
– Lissie, żeby się mu przypodobać, wydała twoją matkę i zabiła mi Heith – prawie na mnie warczy. Nie jestem pewna, co mnie bardziej dziwi. Fakt, co rzeczywiście zrobiła Lissie, czy moc z jaką Helios powiedział „moja" o Heith. Chyba na nowo muszę zdefiniować wszystkie osoby, jakie poznałam, bo wygląda na to, że to co innie mówią, nijak ma się do rzeczywistości. Każdy przeinacza informacje, wedle własnego życzenia. Nie powinnam być zdziwiona, a jednak byłam na tyle naiwna, by we wszystko uwierzyć, ale Vjor może sam nie zna dobrze Heliosa.
Na sali zapada zmrok i po Heliosie nie ma śladu. Wciskam się między jakiegoś tyczkowatego chłopaka i bardziej pulchną dziewczynę. Timo stoi koło ojca i z resztą strażników tworzą kordon, blokując wyjścia. Patrzę nieprzytomnie na scenę, bo nie mogę uwierzyć, że Lissie wydała swoją przyjaciółkę. Siedziała z nią przy stole, śmiała się ze wszystkimi z żartów Heith, pomogła jej wrócić do domu, gdy ta się upiła.
Ta myśl poraża mnie mocniej niż uderzenie pałką, którą mam ukrytą pod fałdami materiału.
Po mojej prawej premier zachodu siada na miękkich krzesłach tylko dla wybranych. Szepcze o czymś z Claudem, który uśmiecha się szeroko i spogląda na wyjście. Jest cholernym megalomanem i aż mnie korci...
– Zastanawiałaś się kiedyś, czemu wtedy do ciebie strzeliłem?
Włoski stają mi dęba na karku, gdy słyszę za sobą głos Heliosa. Nie powinien siedzieć z resztą rodziny i udawać zachwyconego, jak Cosia?
Zaciskam mocno szczęki i nie pozwalam, by obrazy, jak zabierał mamę pochłonęły moją duszę i ożywiły jej demony.
– Oświeć mnie – odpowiadam równie cicho. Ludzie dookoła zaczynają szemrać, a mrok staje się coraz większy ledwo widzę własne stopy. Strażnik koło Timo przechodzi tak blisko nas, że prawie czuję jego zapach, a potem idzie do wejścia, które się otwiera.
Postaw się na moim miejscu, dziecko, i zastanów, czy miałem wybór, jak zostałem stworzony. Moje życie przed wytworzeniem mnie w probówce było już zapisane, więc nie użalaj się tak nad swoim losem.
Potrząsam głową, aż prawie uderzam potylicą w nos Heliosa. Co jest, do jasnej cholery?! Czemu słyszę głos Corvora w swojej głowie?
Tylko nieliczni to mogą, będący powiązani emocjonalnie bądź cieleśnie z katalizatorem, który ma taką samą przeszłość, jak ja. Wiesz, kto...
Jego dźwięk nagle milknie, jakby ktoś go odłączył. Odwracam się dyskretnie do Heliosa, który ma dziwną minę i aż ciśnie mi się na język to pytanie, ale raczej nieodpowiednie na tę okazję.
Oboje wpatrujemy się w drugie, jakby było z nami coś bardzo nie w porządku. Z Heliosem zdecydowanie jest.
– Nie chciałem, by Heith zginęła. Tak naprawdę Claude chciał się jej pozbyć, bo jakaś dobra dusza łaskawie mu doniosła o naszych nocnych spotkaniach i o jej buntowniczej naturze. – Chwyta mnie za tył głowy i ustawia tak, bym miała na wprost Lissie, przełykam gulę w gardle. – Heith zazwyczaj odwiedzała mnie w środku tygodnia, kiedy Cosia oraz Prisca spały. Wiedział o niej tylko Cesar, bo bała się reakcji innych. Lubiłem z nią rozmawiać. Znaczy... na początku, w szkole się nienawidziliśmy, bo nie cierpiałem tych dwóch zagorzałych kretynów, co uważają że mogą zbawić świat. Ale ona miała kompletnie gdzieś, kim jestem i z jakiej rodziny pochodzę. Dlatego Claude szukał najmniejszego, trywialnego powodu, by ją zniszczyć i odebrać mi jedyną osobę, która nie próbowała się do mnie kleić z nadzieję, że pomogę jej uciec. Ona pogodziła się ze swym losem, ale żyła dumnie i nie dała się stłamsić. Za to oni, uważali, że może im zaszkodzić. I słusznie, powiedziała mi o tobie, że boisz się tylko własnej krwi i utraty bliskich. Dlatego strzeliłem, inaczej mogłabyś wszystkich wpędzić do grobu, ale to się nie liczy, bo i tak nie udało się uratować Heith.
Zastanawiam się, czemu żadne z nas nie miało dość siły, ani odwagi, by ją uratować. Helios miał władzę, ale nawet to nic nie dało.
Stoję tak sztywno i nieruchomo, że ktoś z daleka mógłby mnie pomylić z posągiem. Nie mogę uwierzyć w ilu rzeczach się myliłam oraz w osądzie osób, którym wierzyłam w każde ich słowo. Nie spodziewałam się również, że Helios może się normalnie wysławiać, bez agresji.
Claude wstaje z miejsca i rozgląda się po zebranych. W półmroku chyba mnie nie dostrzega, ani swojego brata. Jest zbyt skupiony na gorączkowym wymachiwaniu rękoma w stronę czegoś, co pcha z wysiłkiem kilku strażników. Wchodzą wraz ze skrzynią na kółkach na podwyższenie i dookoła ludzie zaczynają szeptać. Odwracam się częściowo do Heliosa.
– Przez ciebie nie żyje Rudolph i Rin. Myślisz, że jak tak bestialsko potraktowałeś moją mamę, to teraz będzie mi ciebie żal za Heith?!
Przyglądam się Lissie, która z niepokojem obserwuje strażników odblokowujących szerokie pasy przytrzymujące skrzynie. Muszę przyznać, że w tym stroju, z karmelową skórą i delikatnymi rysami przypomina porcelaną lalę, która świetnie pasuje do tego towarzystwa. Heith miała zdecydowanie bardziej wyrafinowane rysy.
– Nie mnie za to obwiniaj. A Rin musiała zginąć, bo zaczynało jej coś poważnie odwalać i zaczęła świrować jak jej matka. Rozumiem, że wykorzystywanie ludzi do własnych celów jest na tym świecie normą, ale mało śmiesznie się zaczęło robić, gdy przez nią cała rodzina tamtego ambasadora zginęła. – Czuję na sobie jego ciężkie spojrzenie, ale się nie odwracam. Wiem, że on doskonale wie, kim jestem. – Jej zachowanie było coraz bardziej nieprzewidywalne i nie mogłem pozwolić, by Heith się coś stało. Eita ani Kuguri nie przyznają się do tego, bo to by zbluźniło dobre imię Rin. A... Rudolpha po prostu nie lubiłem, nie ufałem mu ani trochę. Cosi wystarczyło już cierpienia od życia.
Prycham pod nosem i wywracam oczami. To jest tak absurdalne, że kiedyś w życiu bym w to nie uwierzyła, że można kogoś rzucić na pożarcie bestii, bo się go nie lubiło...
– Ale w Timo strzeliłeś z premedytacją. Jaką masz na to wymówkę?
– On chciał, żebym do niego strzelił.
Chłopak odsuwa się i po chwili znika. Znowu zostaję sama, aż natrafiam na spojrzenie zamaskowanego strażnika od Timo. Przełykam ślinę i bardziej chowam się za jednym z prezesów obok. Dla pozostałych pozostaję niewidzialna, a Onyx zmieszany z moim lekiem dodaje mi odwagi. Muszę za wszelką cenę pomóc Cosi. Przeraża mnie tylko myśl, że wszyscy zrozumieli intencje każdego z nas na opak i zinterpretowali to w najgorszej formie. Gdyby może Vjor i Tokiya od początku wiedzieli, że Helios nie miał zamiaru zniszczyć dla zabawy Rin, tylko ratować ich i przy okazji siebie, może to miasto nie istniałoby już od dawna...
Pokrywa skrzyni zsuwa się i na szklaną powłokę bańki momentalnie coś wyskakuje. Porusza się tak szybko, że w półmroku na początku ciężko dostrzec kontury, ale wtedy spomiędzy posadzki rozbłyskują hologramowe światła. Cała sala jest spowita cieniami, a jedyni podwyższenie jaśnieje. Ktoś upuszcza kieliszek z winem i czuję słodką woń owoców, która wcale mnie nie uspokaja. Zamiast niej wydaje mi się, że zaczynam czuć krew i zapach gnijącej ziemi.
Możliwe, że ta bestia je wokół siebie roztacza. Jeśli uważałam, że Corvor jest najbardziej przerażającą istotą na świecie, to tego nie jestem w stanie opisać. Spiralnie poskręcane i ukruszone rogi sterczą z czubka łba i pną się w stronę piska, wielokrotnie rozgałęziając się pod postacią kolców. Trzy pary oczu o pionowych źrenicach mrugają jak w amoku, a z szerokiego pyska ozdobionego kilkoma rzędami zębów toczy się gęsta, ciemna ślina. Maź ta brudzi szyby bańki i ścieka pod cztery przednie łapy bestii zwieńczone haczykowatymi, złotymi szponami. Płyty kostne, które pokrywają ciało bestii niczym łuski zmienia kolor, jakby mogło regulować ich barwę, imitując otoczenie. Rozdwojony ogon, każda część zakończona chrzęstną maczugą okrytą długimi szpikulcami, podryguje nerwowo i ze zgrzytem drapie o ścianki kuli. Skrzela za głową otwierają swoje klapy raz po raz, ukazując przekrwioną tkankę ukrytą pod ciemnym pancerzem. Potwór potrząsa głową okoloną kryzą kostną przyozdobioną drobnymi kolcami i wypustkami z naczyniami krwionośnymi. Stwór rzuca się po bańce i kłapie zębami.
Zamiast od gali, powinniśmy byli zacząć od wysadzenia laboratoriów i zrównania je z ziemią. Problem w tym, że niewiele osób wie, gdzie dokładnie znajdują się główne komory strzeżone przez setki strażników rozmieszczonych na wszystkich, ośmiu kondygnacjach. Jeszcze nie jestem na tyle szalona, by robić za kamikaze.
Większość ludzi odsunęła się od podwyższenia. Rzucam okiem na Cosię, której blada twarz nawet w mroku się odcina mocno. Helios również zdaje się być zaskoczony. Prezes Kanbe klaszcze w dłonie i wstaje wraz ze swym najstarszym synem. Claude uśmiecha się szeroko, a ja muszę wytrzeć spocone dłonie i przestać szczękać zębami. Zauważam, że jako jedyna z niewielu osób pozostałam tak blisko podium. Mityguję się i chowam się wśród gości. Zauważam, że tamten strażnik wciąż mnie obserwuje.
– Chcemy z dumą zaprezentować wam nasz najnowszy prototyp lądowego, ale znacznie ulepszonego Corvora. Naprawiliśmy usterkę o sztucznej i samorozwijającej się inteligencji i ten model jest tylko i wyłącznie zdany na kody, które mu się zaprogramuje. Prócz oczywiście zwierzęcych odruchów. – Prezes chichocze, jakby opowiedział dowcip roku. – Resztę płodów spimosaurów przenosimy do archiwum, by praca nad nimi nie poszła na marne, ale od dnia dzisiejszego zaczynamy niemal masową produkcję diableurodonów. Są w stanie przebyć niewielkie odległości pod wodą dzięki niewielkiemu pęcherzowi pławnemu, ale jego głównym celem jest tropienie i polowanie na określony cel na lądzie i głównie tym przewyższa Corvora. Oczywiście na początku było łatwiej stworzyć Zycie przystosowanie do wody, ale teraz nie musimy się ograniczać. – Prezes rozkłada szeroko ramiona i klepie syna po barku. – Chciałbym podziękować naszemu głównemu sponsorowi i człowiekowi, którego firma biotechnologiczna z Raahreln wspomogła nas szeregiem wspaniałych naukowców. Lucienie wielkie brawa. – Prezes unosi kieliszek i rozlegają się oklaski, a inny mężczyzna unosi dłoń i kłania się zebranym. Cofam się, jak porażona i wpadam boleśnie na tacę z koktajlami na jednym ze stołów. W tym chwilowym zgiełku nie wszyscy to usłyszeli, ale Timo momentalnie otrzepuje moją sukienkę i próbuje dźwignąć z podłogi.
– Drugiego mojego wspólnika, który dokładnie poinformował mnie o topografii północy, niestety z nami dziś nie ma, ale niemniej chcę, by wszyscy wiedzieli, jak dużo zawdzięczam Arvidowi. Z racji tego, że nasz nowy nabytek, Claude wspólnie nazwał go z Arvidem Atlanta, ma niesamowicie szybką przemianę materii i rośnie o kilkadziesiąt centymetrów dziennie. Nasz cały plan będziemy w stanie wdrożyć już za dwa tygodnie, gdy odbędzie się ostatnie publiczne karmienie Corvora w Nervei, po czym nasz spimosaur wypłynie na swoje łowy, a na lądzie będzie się z nim ścigał diableurodon. Będzie znacznie bardziej posłuszny i skuteczny niż nasze prototypy androidów.
Pośród wiwatów i okrzyków podekscytowania nie słyszę, co mówi do mnie Timo, ale ja wciąż siedzę na podłodze i nie jestem w stanie przetrawić tego, co właśnie padło z ust Kanbe. Nie. Mogę. Za to czuję się mikroskopijna, mniejsza od mrówki, która wpada w wielką, wielką otchłań i tak w nią spada zasysana przez coraz większe i gorsze demony chciwych ludzi.
Patrzę niewidzącym wzrokiem na Oswaldssona, który kuca i potrząsa mną. Próbuje ukryć swoją minę, ale szok i przerażenie są niemal na niej wypisane wielkimi literami. Wpatruję się tylko tępo w szpilki kobiety przed moim nosem i na wypolerowana posadzkę. To nie ryk diableurodona dudni mi w uszach, a słowa, których nie chce zaakceptować mój umysł. Nie, to niemożliwe. Tata by nigdy nam tego nie zrobił!
– Hej, czy ja dobrze usłyszałem, jak się to nazywa? – Timo szepcze wprost do mojego ucha. – To jest jakaś chora gra słowna, czy o co chodzi?
Nie odpowiadam mu, wstaję bez jego pomocy i wpatruję się w Atlantę, która rzuca się na szklane ściany. Strażnicy przykrywają je grubą płachtą i z powrotem składają wokół skrzynię. Ludzie obok rozmawiają podekscytowani, a ja mam wrażenie, że tonę. W zapomnieniu.
Cosia rozgląda się na wszystkie strony i rozmawia o czymś z Heliosem. Teraz Claude stuka w swój kieliszek i odchrząkuje:
– Niezmiernie raduje mnie wasza reakcja na coś, na co i ja nie mogę się od lat doczekać. Oczywiście zachowamy wszelkie środki ostrożności, by strażnicy, którzy zostaną przeniesieni do oddziału północnego nigdy nie byli w stanie opowiedzieć, co widzieli. Moja siostra mnie natchnęła.
Zasłaniam usta dłonią, bo mnie mdli.
Skrzynia z bestią zostaje wyniesiona z sali, drzwi za nią trzaskają i ponownie zostają zapalone światła.
– Po wypuszczeniu wszystkich obiektów i przetransportowaniu jednostek oraz surowców, Nervei zostanie wysadzone dzięki ładunkom wbudowanym pod murami. Okolica będzie po prostu wyglądała, jakby uderzył w nią krater i o taki przekaz w mediach się postaramy. Nikt nam wtedy nie przeszkodzi w ekspansji po lepsze i bogatsze jutro!
Wera zaszalała wecias
(Laura, Magdaxd249 , wciąż o Tobie pamiętam, ale odcinek Corvora u Peppy będzie za tydzień :D <3) tylko Watt powinien znieść limit obrazów do rozdziału xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top