✩ thirty eight ✩
⸺ ☾MATTY☽ ⸺
— Wstawaj, chuju pierdolony.
Dostanie poduszką w mordę z całej siły o ósmej rano zdecydowanie nie było moją wymarzoną pobudką.
Od zawsze miałem problemy ze skojarzeniem zaraz po wstaniu, co się dookoła mnie dzieje. Także gdy zobaczyłem stojąca nade mną Lizzie z chęcią mordu w oczach, miałem jednego z największych mindfucków w moim życiu, przysięgam.
Nie wiedziałem kompletnie o co chodzi.
— Co się...
Ledwo wydukałem, a ta znowu rzuciła we mnie kolejną poduszką. Oczywiście jej nie złapałem, ponieważ byłem w trakcie pocierania swoich zaspanych oczu. O mój Boże, jak mnie łeb napierdala. Chyba na to nie zadziała podwójna porcja paracetamolu.
— Jak mogłeś to zrobić?
— Możesz przestać we mnie rzucać tymi poduszkami?
Wspominałem o swojej opóźnionej reakcji na otoczenie, prawda? W tym przypadku nie było inaczej. Dopiero teraz moje widzenie zaostrzyło się odrobinę — przez wcześniejsze pocieranie — i zauważyłem jej zaciśnięte mocno pięści oraz zaczerwienione oczy, jakby płakała, a wydawało mi się to wręcz niemożliwe do pojęcia, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem jej w aż takim stanie.
Co ja zrobiłem? Automatycznie zadałem sobie to pytanie, ponieważ złość jej była bez dwóch zdań wycelowana w moją stronę. Nie podobało mi się to ani trochę.
A może dalej śpię?
— Jesteś pieprzonym idiotą, a ja ci ufałam. — wciąż nie dochodziło do mnie do końca to, że nie jest to żaden sen. — Zaufałam ci, a ty mnie okłamałeś! — przymknęła na chwilę powieki, biorąc głęboki oddech. — I nawet nie próbujesz się wytłumaczyć.
Spojrzałem kątem oka na leżący na szafce nocnej mój telefon, który był w nie najciekawszym stanie. Najwidoczniej spadł mi co najmniej z parę razy, o czym kompletnie nie pamiętam.
Wolałbym szczerze, żeby tu nie leżał. Jeśli mam wierzyć tiktokowi, to telefony nigdy nie są w snach.
Czyli to się dzieje naprawdę i coś zrobiłem.
— Ale o co chodzi?
— O tramwaj co nie chodzi, kurwa. — odparła lodowatym tonem, po czym, rzucając we mnie ostatni raz poduszką, wyszła z naszego pokoju, trzaskając drzwiami.
Nie byłem aż taki głupi, żeby wiedzieć, że mam za nią pobiec. Miałem już wystarczająco doświadczenia.
Nie chciałem się z nią kłócić, Boże przenajświętszy.
Dopiero zaczynało się nam układać, nie licząc epizodu z chorą na łeb tancereczką.
— Eliza, czekaj! — prawie się potknąłem na ziemi o własne pieprzone kapcie. — Porozmawiajmy!
Pewnie obudziliśmy już wszystkich prawie w tym cholernym domu.
Jeśli nie przez nasz podwyższony głos, to przez to, jak szybko zbiegłem schodami na dół.
Dopadłem ją już była w holu w narzuconej swojej granatowej kurtce.
— Zostaw mnie w spokoju, Cash. — powiedziała, kiedy zakładała ze złością swoje buty. — Po co ja w ogóle cię budziłam? Nie ma to żadnego znaczenia, pewnie już zapomniałeś o wszystkim, ponieważ co cię to wszystko obchodzi? Najprościej przecież mnie okłamać, działać za moimi plecami a na sam koniec udawać, że nie ma się o niczym pojęcia, bo czemu nie?
Działać za moimi plecami.
Patrzyła w nadziei przez chwilę na moja twarz, jakby oczekiwała, że zaprzeczę jej słowom, ale rozumiałem już doskonale, o czym mówiła.
Kurwa mać.
Już byłem na tyle rozbudzony i wolałem się mylić w moim przypuszczeniach, ale wątpliwe było to, żebym się mylił.
— Skąd wiesz?
To pytanie było moim najgłupszym posunięciem, jakie mogłem wykonać, ponieważ jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
Wciąż byłem idiotą. Nic się nie zmieniło.
— Oczekujesz, że ci teraz to powiem? Po tym, jak dowiedziałam się, co zrobiłeś? — nie dała mi nawet szansy na to odpowiedzieć, ponieważ dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu: — Wychodzę.
I ponownie odwróciła się do mnie plecami, żeby zawiązać sznurówki swoich czerwonym trampek.
Szło jej to dość marnie, ponieważ nie szło nie zauważyć, lekkiego trzęsienia jej rąk.
Czułem się tak okropnie. Jednakże nie było teraz czasu na szukanie spraw w głowie, żebym mógł się użalać nad sobą. To ja ją zraniłem i nie zamierzałem tak łatwo odpuścić.
A jeszcze wczoraj bałem się, że to Nicol rozpierdoli moją relację z nią.
Sam sobie byłem winny.
— Lizzie. — powiedziałem głośniej, ponieważ chciałem, żeby nie wychodziła. — Lizzie!
Nie odwracała się, dlatego złapałem ją za rękę, którą ta od razu wyszarpała, obrzucając mnie jeszcze bardziej niemiłym spojrzeniem.
Nie odpuszczę.
— Nie pogrążaj się, piłkarzyku. — wycedziła wściekle.
— Ja się pogrążam? — nie chciałem tracić spokoju, ale nie byłem chodzącym ideałem, dlatego powoli sam traciłem nerwy. — To ty właśnie uciekasz przede mną i nawet nie chcesz mi dać szansy na wytłumaczenie, po tym jak to ja byłem twoim największym wsparciem przez ostatnie tygodnie! Zajmowałem się tobą, miałaś tylko...
— Popełniłam błąd. — jej dłoń spoczęła na klamce drzwi. — Nie powinnam była tutaj przyjeżdżać ani nigdy z tobą nie wychodzić poza...
— O mój Boże, pocałowaliśmy się tak, nazywajmy to po imieniu. — przerwałem jej z irytacją, ponieważ ile można było? — I nie zrzucaj tego na alkohol, bo nikt z nas nie był wtedy pod...
— Mam pełną tego świadomość.
Trzaskając drzwiami, wyszła z domu. Nie zamierzałem tego wciąż tak zostawić, dlatego ubrałem pośpiesznie jakieś kapcie, modląc się w duchu o to, że jakoś mi się uda wyjść z tego bagna.
Zjebałem.
Nie zaszła daleko, więc od razu popędziłem za nią, starając się ignorować wszechobecne zimno. Niestety moja śmierdząca koszula nie miała żadnego puchu od spodu.
Nawet się nie obracała.
— Andrew też bym moim przyjacielem! — niemalże krzyknąłem, gdy ją dogoniłem bez żadnych większych problemów. — Chciałem mu po prostu po ludzku pomóc, a on sam nigdy by sobie...
— Pomóc?— spojrzała na mnie z niedowierzaniem, prychnąwszy. — Jak można nazwać pomocą pójście na policję? Jesteś żałosny.
— Znam go dłużej niż...
— Ja znam nowego Andrew, a ty starego. — wytknęła mi od razu. — Nie musiałeś mnie okłamywać, a to zrobiłeś i nie dowiedziałabym się nigdy tego, gdyby nie ten pojebany szantaż i to jest w tym wszystkim najgorsze.
Najwyraźniej nie planowała tego powiedzieć na głos, ponieważ po tych słowach zamilkła na dłuższą chwilę i wróciła do szybszego kroku, który ja jej dotrzymywałem, ale było ciężko.
Nie wiem kogo były to kapcie, ale nie były tak wygodne jak te z Zakopanego.
— Możesz poczekać chwilę? — złapałem ją ponownie za kurtkę, żeby zwróciła na mnie uwagę. — Wybiegłem w tych pierdolonych niewygodnych kapciach, więc może dałabyś mi się wytłumaczyć?
Zlustrowała mnie wzrokiem, jakby dopiero teraz dostrzegła moje poświęcenie.
Założyła ręce na piersi.
— Masz dwie minuty.
I co niby po tych dwóch minutach zrobi? I tak jest skazana na lot samolotem ze mną. Nie ma zupełnie gdzie iść.
Słowa te wręcz prosiły się o powiedzenie ich na głos, ale musiałem schować dumę do kieszeni — nieważne jak bardzo pchało mi się to zdanie to powiedzenia na głos.
I dosłownie chyba ją schowałem, ponieważ było mi naprawdę zimno, więc schowałem dłonie do kieszeni moich spodni. Teraz to już wyglądałem pewnie naprawdę komicznie.
Wspominałem już o tym, że obudziłem się w tym samych ubraniach, w których rzygałem jeszcze wczoraj do kibla?
— Ale nie będziesz przerywać? — spytałem, ponieważ zapanowała cisza na parę sekund.
— Niczego nie obiecuję.
Pokiwałem głową, po czym wziąłem głęboki oddech, szukając już odpowiednich słów. Była na mnie naprawdę zła, a pogorszenie tego byłoby dla mnie zdecydowanie nie szczytem moich marzeń.
Część mnie chciała ją po prostu przytulić i obiecać, że to się już nie powtórzy. Jednakże wiedziałem, że to nie byłoby za bardzo rozsądne zachowanie z racji na jej zdenerwowanie.
— Andrew stanowi zagrożenie dla siebie i dla innych; jest naprawdę popierdolony. — już otwierała usta, ale ją uprzedziłem. — Pewnie już wiesz, że u niego byłem, ale pewnie nie wiesz, jak się zachowywał. Zdecydowanie nie jak ktoś u zdrowych zmysłach. Dodatkowo skrzywdził ciebie i mojego przyjaciela, jak mogłem to tak zostawić? Lizzie zrozum, że nie było innych możliwości.
Przysłuchiwała się reszcie moich słów z zadziwiającym spokojem.
— Mówisz o tym, który przyjął kasę od ojca Andrew i wycofał dzięki temu swoje zeznania? — powiedziała, na co ja zamarłem. — Jedynie ich wszystkich wkurwiłeś i przez to...
— Przez to co?
— Powiedzieli mi, że chcesz powiedzieć o narkotykach jego ojcu. — ściszyła głos, a jej oczy momentalnie się zaszkliły, cholera. — Zaszantażowali mnie i sami zadzwonią do mojego, i mu powiedzą o...
— O czym?
Pociągnęła nosem, a ja zaczynałem się szczerze zastanawiać nad tym, co powinienem zrobić.
Zabiję Jacoba.
— Będzie kazał mi wrócić do Polski. — moje serce znacznie przyśpieszyło. — On nie wie o tym, że nigdy nie zaczęłam tych pieprzonych studiów.
Byłem zły.
Zły bardziej niż wtedy, gdy nie trafiłem na pustą bramkę w ostatnim meczu z Evertonem.
Jednakże ona mnie potrzebowała. Nie mogłem stracić względnego spokoju, ponieważ obydwoje wtedy byśmy przepadli. Nasza historia nie miała być z tragicznym końcem.
Chyba właśnie zabrzmiałem za bardzo poetycko, ale wiecie co mam na myśli.
Zrobiłem krok w jej stronę i gdy zobaczyłem, że nie zareagowała na to aż tak źle, powoli ją objąłem. Delikatnie pogłaskałem ją po włosach, uważając na każdy swój ruch.
Musiałem być dla niej.
— Spokojnie, Lizzie. — wyszeptałem, gdy wtuliła się w moje ramię, najwyraźniej nie czując mojego smrodu przez swój zatkany nos. — Poradzimy sobie ze wszystkim, obiecuję.
— Już raz złamałeś złożoną mi obietnicę. — odrzekła równie cicho, a ja poczułem się przez to znacznie gorzej niż bym sądził. — Obiecałeś mi, że nic nie zrobisz z Andrew.
Przytuliłem ją mocniej.
To było zbyt trudne.
— Jak mogłem nic nie robić skoro zranił osobę, na której mi zależy?
Odsunęła się ode mnie momentalnie, kręcąc głową na boki.
Łzy ciekły jej po jej policzkach.
— Nie mów mi takich rzeczy, Matty. — spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami. — Nie mów rzeczy, których potem będziesz żałować.
Nie rozumiałem, dlatego długo nie zastanawiałem się nad tym, co powiedzieć.
— Przecież to nie jest żadna tajemnica, że zależy mi na tobie. — złapałem ją za dłonie, mówiąc z lekką pretensją. — Mogę to powtarzać w nieskończoność i nie zawaham się przy żadnym razie, powinnaś o tym wiedzieć.
— Zaraz zwymiotuję z tej słodyczy. — uśmiechnęła się słabo na krótki moment, po czym rzuciła o wiele smutniej: — Nic już nie będzie takie samo dłużej, wiesz?
Zmarszczyłem czoło.
— Dlaczego?
Przybliżyła swoją twarz do mojej.
— Ponieważ ty nie odpuścisz Andrew. — powiedziała to tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Polecisz do jego ojca od razu po naszym powrocie, a ja będę musiała przez to wrócić do Polski. Gdyby ci na mnie zależało, nie zrobiłbyś tego. — jej głos zaczął się łamać, dlatego wzięła głęboki oddech, po czym kontynuowała: — Więc nie wmawiaj mi, że cię cokolwiek związanego ze mną obchodzi, ponieważ bardzo łatwo znaleźć coś ważniejszego od miesięcznej znajomości.
Powtarzałem sobie uparcie w myślach chłopaki nie płaczą, chłopaki nie płaczą.
Pod wpływem chwili objąłem błyskawicznie ją w talii i zbliżyłem swoją twarz do jej. Wytarłem kciukiem jedną z lecących łez, powodując u niej lekkie podniesienie kącików ust.
To musiał być pieprzony koszmar.
— Nie chcę tego tak kończyć.
Jej usta bez tego brzoskwiniowego błyszczyka smakowały równie dobrze. Ona najwyraźniej tak samo nie miała problemu, co do moich brudnych nieumytych zębów i zapachu wylanej wódki na mojej koszuli.
W którymś momencie moja dłoń machinalnie powędrowała do góry, dzięki czemu otarłem ponownie parę jej wciąż spadających łez. Nigdy nie chciałem doprowadzić jej do płaczu. Poczucie odpowiedzialności za to będzie ciążyć nade mną znacznie dłużej niż ją znam.
To nawet nie było pół roku.
Dopiero po paru sekundach wróciliśmy do rozmowy.
— Tak chyba już musiało być. — jej głos wciąż łamał się, a ja czułem się coraz to gorzej. — Nie pasujemy do siebie. Prędzej czy później coś znacznie gorszego by się stało. Przepadlibyśmy na pierwszej przeszkodzie.
To nie była prawda.
— Nie musisz słuchać swojego ojca. — podjąłem próbę, ponieważ nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdybym nie spróbował. — Możesz nawet wprowadzić się do mnie. Pomożemy sobie nawzajem, Lizzie. Posłuchaj mnie.
— Nie będę dla nikogo ciężarem...
— Nigdy przenigdy byś nie była. — przerwałem jej ostro od razu, ponieważ to co mówiła to były jakieś farmazony. — Powiesz swojemu tacie prawdę, a jak nie pozwoli ci zostać to...
— Nigdy nie był za moim wyjazdem. — pokręciła głową na każde moje słowo. — Nie chcę go dłużej zawodzić.
— Tak bardzo cię przepraszam.
Tak ja Matthew Stuart Cash użyłem tego słowa nieironicznie — każdy może sobie zapisać ten dzień w kalendarzu.
I zabrzmi to naprawdę głupio lub nierealnie, ale nie zamieniliśmy już żadnego słowa po moim przepraszam. Kiedy Nicola mnie poinformował parę godzin później, że właśnie pojechała z Luzardi na lotnisko, pokiwałem jedynie głową. Nie rozumiałem tego, co się właśnie stało. Nikomu też o niczym nie opowiedziałem, ponieważ wolałem to zachować dla siebie. Zalewski z początku traktował mnie okropnie, ale z czasem zrozumiał, że ja też nie czuję się najlepiej. Musiałem sam to wszystko przemyśleć bez pomocy nikogo, nieważne do jakich okropnych wniosków bym doszedł.
Czując jej wciąż unoszący się zapach perfum w naszym pokoju, miałem ogromną nadzieję, że kiedykolwiek znajdę jeszcze w życiu kogoś takiego jak ona.
Ale Lizzie była niepodrabialna.
Nikt jej nie zastąpi.
________________________________
Nie bede udawac ze podoba mi sie ten rozdzial, dlatego znowu na niego czekaliscie dluzej wiem przepraszam
jestem tez wiecie w klasie maturalnej obecnie i boze jak zdam z matmy mature to bedzie chyba 8 cud swiata co nie, masakra jest
pomimo tego ze mi sie nie podoba to mam nadzieje ze wam przypadlo do gustu chociaz odrobine i moze nawet i poprawilo humor po tym jak oczywiscie polacy dostali wpierdol od jakiejs moldawii nic nowego
pamietajcie o gwiazdce i komentarzu
do nastepnego, kocham was
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top