MY ROSIE

MY ROSIE.







TW: samobójstwo.

*to co napisane pochyłym tekstem to rozmyślania finna, to co normalnym to wspomnienia*














mówią, że miłość jest szalona. twoje serce kieruje wtedy twoimi działaniami robiąc nie zawsze dobre rzeczy. kiedy jednak większość z nas myśli o miłości, myśli o tym co może nam ona dać —  a dokładniej nasz partner. będziemy mogli na niego zawsze liczyć, będzie lojalny, będzie kupować prezenty, będzie zabierać na randki oraz będzie robić tysiące różnych rzeczy. jednym słowem, będzie nam dawać siebie i poświęcać swoją energię dla nas. oczywiście my też będziemy się starać tak samo, ale dobrze wiecie o co mi chodzi. chcemy osoby, której możemy potrzebować.

jednak los nie zawsze potrafi sprostać naszym oczekiwaniom. nie dostajemy wymarzonych ideałów o proporcjach i rysach, o których wymyślaliśmy scenariusze przed snem. charakter nie zawsze jest taki jaki byśmy chcieli, tak samo jak przyzwyczajenia, nawyki i styl bycia. czasami kochamy kogoś kogo nigdy nie spodziewaliśmy się pokochać. nie jest to kwestia kompatybilności znaków zodiaku ani gustów w jedzeniu — po prostu nigdy nie sądziliśmy, że skończymy z ludźmi o cechach, które u innych uważamy za nieznośne. w tym właśnie jest sęk, nie zawsze musimy potrzebować pewnych osób, bo czasem to one potrzebują nas.

tak było kiedy ją poznałem. dołączyła do planu serialu, w którym grałem przed rozpoczęciem nowego sezonu. ledwo mówiła po angielsku, miała zawsze obok tłumacza, a scenariusze, które pisała musiały być przez niego przekładane na angielski.

pierwszy raz zobaczyłem ją na nocy filmowej, którą mieliśmy wspólnie z niektórymi osobami z obsady. winona ją zaprosiła i osobiście przywiozła, bo tym razem nie było przy niej tłumacza.

siedziała na kanapie, zestresowana do bladości. miała na sobie duży, rozciągnięty sweter swojego przybranego ojca, który był w paski i lekko rozdarte na bokach, znoszone pomarańczowe spodenki w hawajski wzór. przednie kosmyki odrastającej jej grzywki, lekko już przetłuszczone, opadały na jej skronie w cienkich kosmykach. jej twarz była delikatnie pokryta, w niektórych miejscach, trądzikiem, a na nosie widniały prawie nie zauważalne zaskórniki. rozglądała się wszędzie ciekawskim wzrokiem jej dużych, ślicznych oczu, które niestety miały popękane żyłki. czasami marszczyła swoje niewyregulowane brwi i opierała podbródek na kolanie. pozycja w jakiej siedziała była jednocześnie komiczna i odrobinę urocza, postaram się wyjaśnić ją jak najlepiej potrafię. jej prawa noga była przełożona przez udo tej drugiej, a jej stopa była położona centralnie obok biodra, druga noga była za to zgięta tak, że sięgała biodra po drugiej stronie. dla mnie samego byłoby to lekkie wyzwanie.
była chuda, ale nie w sportowy i zdrowy sposób, wyglądała raczej jak lekko niedożywiona, mimo, że jak miałem się później dowiedzieć, wystawał jej delikatnie brzuch, czego okropnie się wstydziła. była też drobnej budowy z węższymi niż reszta dziewczyn biodrami i o małym biuście. jej odsłonięte nogi były nieogolne i pokryte w bliznach i małych żyłkach, ale z jakiegoś powodu bardzo mi się to podobało. wszystko mi się wtedy w niej podobało, od worków pod oczami i spierzchniętych ust po kościste palce o poobijanych kostkach i paznokciach różnej długości. millie i priah patrzyły na nią dziwnym wzrokiem, ale jak dla mnie była jedną z najpiękniejszych dziewczyn na ziemi.

— hej! — chłopak usiadł obok niej z lekkim uśmiechem, starając się wywrzeć dobre wrażenie.

dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. starała się zakryć jakoś swoje nogi rękawami swetra i zaczęła nerwowo ruszać palcami.

— hej. — odpowiedziała cichym głosem z lekkim akcentem.

— jesteś høpe, prawda? — spytał patrząc na nią wciąż z uśmiechem. — høpe bailey?

dziewczyna tylko pokiwała głową.

— ja jestem finn. — brunet wyciągnął lekko dłoń w jej stronę, ale ona jej nie przyjęła.

— wiem. — dziewczyna odwróciła zawstydzona wzrok.

zakłopotany wolfhard zabrał rękę kładąc ją z powrotem na swoim udzie i podrapał się lekko po karku.

— to... jesteś z rosji, prawda? — wciąż brnął chcąc zagaić rozmowę.

— polska. — dziewczyna spojrzała na niego. — moja mama rosja.

finn uśmiechnął się kiwając głową, rozumiejąc o co jej chodziło i czując lekką ekscytację rozmową.

— lubię twoje włosy. — powiedział najprościej jak potrafił, by nie utrudniać jej komunikacji.

— włosy za długie. — dziewczyna lekko zmarszczyła brwi i pokręciła głową jakby zła na własne włosy.

dla finna nie były one za długie, w końcu dotykały jej ramion, ale jej preferencje nie były już jego sprawą.

— za długie? nie lubisz ich?

— nie.

— a ja za to myślę, że ci bardzo pasują.

dziewczyna lekko zakłopotana otworzyła już usta, lecz finn uratował ją przed tłumaczeniem, że nie rozumie.

— oh przepraszam. — wtrącił przyglądając się jej. — wyglądasz w nich dobrze, lubię je.

dziewczyna tylko się zarumieniła i skinęła głową w formie dziękuję, nie mówiąc więcej ani słowa.

przez kolejne kilka miesięcy panował między nami isnty honeymoon*, a ja po raz pierwszy od długiego czasu naprawdę się zakochałem. musiałem jednak trochę zaparcować by okiełznać nieśmiałą naturę słowiańskiego demona, jakim była høpe bailey. w jakiś sposób, sposób niczym z małego księcia, udało mi się ją oswoić. była bardzo przylepna, często ją przytulałem i trzymałem za rękę, nawet w okresie naszej „przyjaźni”, która od początku była zakochaniem z obu stron. często zasypiała leżąc na mojej klatce i z każdym problemem i nieporozumieniem biegła do mnie. miała gry, w które lubiła grać na moim telefonie, a gdy miała koszmary wybiegała ze swojego pokoju hotelowego do mojego, pytając czy może spać obok. spała z czterema kocami obok siebie z czego jeden, mały do siebie przytulała i zawsze uwielbiałem kiedy spała leżąc na mnie. spędzałem trzy godziny na leżeniu i gładzeniu jej włosów, by być obudzonym w razie jej złego snu. dopiero potem pozwalałem sobie zasnąć.

byłem w nią tak zapatrzony, że nie widziałem poza nią świata. wtedy właśnie zauważyłem w sobie ogromną różnicę — pragnąłem jej szczęścia bardziej niż czegokolwiek. zacząłem odczuwać potrzebę, że to ja muszę być dla niej i przysięgłem sobie, że codziennie będę dawał z siebie 100% właśnie dla niej. to sprawiało, że czułem się ze sobą lepiej, motywowało mnie do dalszych działań, a przede wszystkim sprawiało, że ja sam byłem szczęśliwy.

była moją największą muzą. napisałem o niej tysiące piosenek, wierszy, scenariuszy i opowiadań. pisałem do niej listy, których nie wysyłałem, rysowałem ją i robiłem jej tonę zdjęć. czasami lubiłem ją po prostu obserwować, w najprostrzych czynnościach. lubiłem na nią patrzeć, gdy czytała książkę, oglądała film czy gdy pisała cokolwiek na komputerze i na kartce. kiedy się czegoś uczyła, kiedy spała, kiedy gotowała czy nawet, gdy siedziała na telefonie. po prostu kochałem być obok i nie musiała nawet poświęcać mi uwagi, bo zawsze na nowo podziwiałem ją jak obraz.

obserwowałem ją, gdy uczyła się stopniowo angielskiego i byłem z niej dumny jak nigdy. byłem przy niej gdy zdała prawo jazdy na manualu i kiedy zaczęła powoli przykładać do siebie wagę. kiedy uczyła się makijażu i kiedy przeklinała w trzech językach na kreski, które jej nie wychodziły. przechodziłem z nią przez erę, gdy szukała własnego stylu i gdy słuchała różnej muzyki, a nawet gdy uczyła się piec i zbierała kolekcję albumów muzycznych na kasetach, cd i winylach.

wszystko jednak co dobre zawsze musi mieć ten moment załamania, kiedy wszystko zaczyna iść mocno pod górkę. takim momentem było moje zderzenie się z rzeczywistością, a dokładnie fakt, jak słaba psychicznie była høpe. od zawsze była z reguły smutna, jednak nigdy w życiu nie życzył bym nikomu tego, co przeżyłem odkrywając ją.

najcięższy był fakt, że w ciele høpe żyły dwa różne charaktery — ale pokochałem obie z nich tak samo. potrafiłem to zaakceptować, jednak to nie były jej jedyne powikłania: odczuwała ciągły niepokój, chorowała od kilku lat na depresję, miała nieleczone w dzieciństwie adhd, nie potrafiła zaufać nawet sobie samej i krzywdziła się cieleśnie jak tylko mogła. miała problemy z agresją, z nadmierną paniką i stresem, była uzależniona od kofeiny, a gdy była młodsza, chorowała na bulimię, której epizdody czasem posiadała, nie wspominając o stwierdzonych u niej skłonnościach psychopatycznych.

brzmi nierealnie, prawda? ja również nie mogłem w to uwierzyć, ale wciąż dawałem z siebie 100%, bo właśnie teraz potrzebowała mnie najbardziej.

czuła się przy mnie coraz lepiej i coraz bardziej uzewnętrzniała przy mnie swoje emocje. jak się okazało høpe była nałogowym kłamcą, robiła to nawet wtedy, kiedy nie miała powodu. na jednym z naszych nocowań wyznała mi wszystkie kłamstwa jakie pamiętała, zalewając się przy tym łzami. coś czego najbardziej nienawidziłem w ludziach to nieszczerości, ale jej wybaczyłem każde jedno kłamstewko, zwłaszcza, że najczęściej były to błachostki i podkoloryzowane historie. nie winiłem jej, robiła to automatycznie i nauczyła się, że po każdym nieświadomym kłamstwie, cofała się i poprawiała, a z czasem potrafiła zatrzymać się w środku wypowiedzi i zamilknąć na moment by nie powiedzieć czegoś czego nie chciała. nawet sobie nie wyobrażacie jak dumny z niej byłem.

— høpe, błagam cię zjedz.

brunet od pół godziny siedział cierpliwie przed stołem wpatrując się w dziewczynę przed sobą. była blada, a jej krótkie włosy zaczesała niedbale za uszy. wpatrywała się w talerz ze łzami w oczach, a jej worki pod oczami wydawały się coraz bardziej sine.

nienawidziła jeść, zwłaszcza rano, ale miała sporo mocnych leków do wzięcia, więc musiała to zrobić. wpatrywała się w sałatkę z zaledwie czterema składnikami, ze względu na jej wybredność, nie potrafiąc sięgnąć po talerz.

— wiesz, że musisz wziąć tabletki, kochanie? — spytał łagodnie łapiąc jej dłoń leżącą na stole.

— wiem. — odpowiedziała cichym, płaczliwym tonem.

— więc proszę... jak zjesz sałatkę dam ci spokój.

høpe nie odpowiedziała, ale zaczęła cicho łkać. spuściła głowę a kilka kosmyków włosów spłynęło na jej bladą twarz.

młody wolfhard poczuł pulsujący ból w skroniach. był już zmęczony, nie miał siły na kolejne siłowanie się z ukochaną. oparł się brodą o rękę leżącą na stole i przymknął na moment oczy.

musiał nabrać kilka głębokich oddechów. jeżeli on jej nie pomoże, nikt tego nie zrobi, a to mogłoby być najgorszym co by mu się przytrafiło. dopiero teraz zrozumiał co znaczył cytat: „jesteś odpowiedzialny za to co oswoiłeś”.

otworzył powoli oczy i spojrzał na dziewczynę wycierającą policzki przedramieniem. przybliżył do siebie trzymaną przez siebie dłoń i ucałował jej wierzch, przykładając ją potem do swoich ust. przymknął oczy trzymając ją blisko siebie i czuł na sobie lodowatą temperaturę jej dłoni. w końcu podniósł się patrząc na zawstydzoną dziewczynę i przeszedł na drugą stronę stołu by usiąść obok niej.

wziął widelec, całując przy tym jej policzek i nabił na widelec trochę sałatki.

— pomogę ci, lolitko. — przytulił ją do siebie, gładząc jej ramię i zaczął ją powoli karmić.

chwalił ją co jakiś czas i przytulał do siebie widząc jak niższa zaczyna się uspokajać. czuł szybsze bicie swojego serca i motyle w brzuchu mając ją blisko siebie i oparł brodę na jej barku wtulając się w nią.

mimo wielu przeszkód i wyzwań jakie przede mną stawiała, nic nie potrafiło sprawić, że kochałem ją mniej lub mniej się przejmowałem. w końcu terapie, lekka pomoc lekarstw i wspracie sprawiły, że coraz częściej widziałem na jej twarzy szeroki uśmiech. cieszyła się z małych rzeczy i miała coraz więcej energii, kiedy zabierałem ją do swoich najbliżych przyjaciół. czułem, że znowu zaczyna się układać i znowu wszystko jest tak jak powinno.

ale nie było.

przeraźliwy krzyk obudził leżącego na fotelu finna wolfharda. przetrał oczy i podniósł się przemęczony od brakujących godzin snu. rozejrzał się nerwowo po pokoju i po chwili usłyszał płacz dochodzący z łazienki.

wstał czując, że jego serce wali jak oszalałe ze strachu, a jego czoło oblał zimny pot. dreszcze na jego plecach synchronizowały się z przerażającym bębnieniem wody o brodzik prysznica. wziął głęboki wdech i otworzył powoli drzwi, czując jak strach stara się przejąć nad nim kontrolę.

to był pierwszy raz kiedy zobaczyłem ją nago. nie ukrywam, wyobrażałem to sobie bardziej romantycznie.

skulona, drobna postać høpe bailey leżała w brodziku prysznica, krawawiąc z pociętych przy biodrach ud. bezbronne łkania wydobywały się z jej ust, a po dawnym makijażu została tylko smuga czarnego tuszu.

przed wejściem do prysznica leżało pomarańczowe opakowanie leków, w którym zostało zaledwie sześć sztuk.

zrozpaczony chłopak zamarł. wpatrywał się w nią moment martwym wzrokiem i czuł jakby wszystko zwolniło. jego ciało zrobiło się ciężkie, a serce jakby przestało bić. kiedy zaczął płakać udało mu się w końcu wybrać jak najszybciej numer alarmowy.

— 911, w czym mogę pomóc? — spokojny głos kobiety odezwał się w telefonie.

— m-moja dziewczyna... moja dziewczyna miała próbę samobójczą! błagam, przyślijcie kogoś szybko! adres to kennedy street 23!

— proszę się uspokoić, nasi ludzie już tam jadą... jak się nazywasz?

— f-finn... finn wolfhard. — chłopak spojrzał na płaczącą dziewczynę. — j-jak mogłaś mi to zrobić? kochałem cię najbardziej na świecie!

głos nieznanej osoby w telefonie zagłuszał płacz obojga.

po tym traumatycznym incydencie ja sam zacząłem potrzebować terapeuty. brałem tylko i wyłącznie kąpiele w wannie, nie chciałem nawet patrzeć na prysznic, a przede wszystkim, zabraniałem się zakluczać høpe w łazience. moją głowę cały czas męczyły myśli o tym, że w końcu mogłem zrobić więcej, że to moja wina i nie potrafię jej zapewnić tego czego potrzebuje.

kiedy różyczka dowiedziała się o tym w jakim sam byłem stanie, była tak przejęta, że nie odstępowała mnie na krok. piekła mi smakołyki, zostawała u mnie na noc i mocno mnie przytulała do snu i cały czas się upewniała czy niczego mi nie brakowało.

smutek dał mi jednak coś jeszcze — wenę. ponownie zacząłem pisać piosenki i było ich mnóstwo. the aubreys dzięki niektórym z nich zrobiło się bardzo popularnym zespołem. pomagało mi to stanąć na nogi i razem z høpe zaczęliśmy znowu dochodzić do siebie.

w tym czasie wydarzyło się wiele ważnych dla nas rzeczy — nasz pierwszy raz, pierwszy wspólny wyjazd tylko we dwoje i moja trasa po usa, na którą mogłem ją zabrać. byliśmy przeszczęśliwi. w końcu na długi czas zapanował u nas spokój.

— kurwa mać!

zawsze jednak musi się stać coś co całkowicie zniszczy wszystko. w naszym życiu pojawili się nieproszeni goście. było ich dwóch, poznaliśmy się na imprezie. mimo zawstydzenia høpe bardzo ich polubiła, ja wręcz przeciwnie. banda hipisowskich ćpunów, ot co.

chichot dziewczyny rozniósł się po pokoju o zielonym, słabym świetle, gdy oplotła powoli ręce wokół szyi złego wolfharda.

høpe była łatwym celem, a ja nie potrafiłem jej kontrolować na każdym kroku. mysz dała się złapać w pułapkę.

— ćpałaś?

chłopak rozszerzył jej lewe powieki palcami i przyjżał się jej powiększonym źrenicom. dopiero później dostrzegł biały woreczek z kokainą, schowany nieudolnie pod gazetą.

był wściekły. miał już serdecznie dość wszystkiego, a zwłaszcza roli niańki dla swojej dziewczyny. puścił ją gwałtownie, wpatrując się w nią poważnie i zacisnął szczękę. jej mina przygasła, gdy wpatrywała się w niego sarnim wzrokiem i zaczęła bawić się lekko palcami, ale tym razem nie zamierzał się na to złapać.

spojrzenie surowych oczu nie złagodniało, wywołując u nieświadomej poczucie winy. zaczęły się wrzaski, wypomnienia i płacz, kłótnie, które można było usłyszeć najpewniej w salonie organizatora imprezy. finalnie wolfhard wyszedł z pokoju trzaskając za sobą drzwiami.

oparł się o ścianę plecami i powoli przetarł twarz kilka razy. starał się wyrównać oddech i uspokoić nerwy.

jego ukochana go zawiodła, ponownie. mimo tego jak bardzo nie kochał by høpe bailey, czasami zastanawiał się co by było, gdyby nigdy jej nie wybrał. jaki byłby teraz, gdyby wtedy nie potrzedł do niej w noc filmową winony, a przede wszystkim — czy dziewczyna byłaby jeszcze żywa?

to pytanie zadziałało na niego jak kubeł z zimną wodą, otrzeźwiał. brunetka miliony razy powtarzała, że walczy dla niego, a jej serce to też jego serce.

nie wiedział ile już stał i rozmyślał, ale otrząsnął się i uniósł głowę w stronę drzwi. szybkim krokiem do nich podszedł i otworzył je szeroko.

— kotku, przepraszam cię... uniosłem się-. — chłopak zatrzymał się, gdy tylko spojrzał na łóżko.

drobne ciało høpe bezwładnie leżało na materacu, a jej mokre od płaczu policzki błyszczały jeszcze w słabym świetle. na jej lewym policzku zostały wymioty, którymi obrudziła pościel i podłogę. z jego ust wyrwał się niekontrolowany krzyk, przy którym głos załamał mu się przez płacz. opadł na kolana z płaczem nie mogąc się ruszyć, czując jak coś powoli wciąga go w ziemię.

miałem szczęście, że ktoś mnie wtedy usłyszał i zadzwonił na pogotowie. nie mogłem się pogodzić z faktem, że høpe przedawkowała. nagle wszystko ponownie się zburzyło, a ja zrozumiałem, że nie mogę jej pomóc.

lekarze przysięgli mi, że przeżyje, ale nie potrafię wyobrazić sobie tego co będzie kiedy w końcu się obudzi. boję się, że nie jestem w stanie jej już pomóc. mimo to będę kochać ją najbardziej na świecie i wiem, że nigdy nie przestanę.

wszystko robiłem dla niej.






———————————————
bardzo bałam się opublikować ten rozdział, bo wydaje mi się, że jest trochę mocny. postaram się zająć waszymi zamówieniami!

høpcia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top