HOUSEWIFE
HOUSEWIFE.
SŁOŃCE POWOLI WYCHODZIŁO zza horyzontu, gdy gotowy do pracy finn wolfhard sączył spokojnie swoją czarną kawę, patrząc przez małe okno w kuchni na panoramę miasta. nigdy nie wiedział dlaczego wstaje tak wcześnie i dlaczego zawsze jest tak wcześnie gotowy do pracy, ale jego specyficzny styl bycia kompletnie mu nie przeszkadzał. miał czas by pomyśleć, uspokoić się, spróbować zacząć swój dzień pogodnie. normalnie zająłby się pewnie myśleniem nad tym co powinien zrobić na śniadanie i czy chce mu się je robić — w normalnych okolicznościach by mu się nie chciało, odpuściłby i ruszyłby do pracy, może łapiąc w drodze drugą kawę i crossainta. harmonia funkcjonowania jego małego mieszkania uległa nagłemu zachwianiu, gdy pojawiła się w nim bardzo duża zmiana.
na początku łóżko wolfharda myślało, że ta tajemnicza zmiana zostanie tam tylko na jeden raz, była w potrzebie i chciała trochę spokojnego snu. owa zmiana zaczęła bywać w nim raz po raz, jednak wciąż nie stale i rytmicznie, aż w końcu niespodziewanie była tam często, często — i nagle codziennie!
ściany dookoła oraz stałe przedmioty wystroju obserwowały przybywanie nowych rzeczy do swojego azylu — nowe kubki, talerze, ubrania, przedmioty higieny. winyle miały więcej przyjaciółek, a na ścianach zaczęły wisieć nowe obrazki. oprócz tego bardzo dobrze rozplanowany nieład, lekki brud, zawierający bakterie wdzięczne za życie i małe insekty były nagle usuwane z powierzchni i zastępowane lub po prostu wyrzucane do śmieci. lodówka niezadowolona była z ciągłych kolorowych karteczek na niej zawieszanych, a dywan chichotał cicho za każdym razem, gdy przejeżdżał po nim odkurzacz, niczym lisek głaskany po brzuchu. pani pajączkowa, która planowała malutkie pajączkówki, zginęła śmiercią tragiczną, zmiażdżona zimowym butem finna i konająca szybko, w ostatnich chwilach myśląca o tym, że przecież płaciła czynsz i solidnie zajmowała się rybikami i innymi obrzydliwymi stworzeniami, jedząc je. pająkles był jednak świadkiem, jak brunet prosi zmianę o zaprzestanie morderstwa pająków, tłumacząc jak pożyteczne są i przyjazne i wzruszył się szczerze, przysięgając sobie, że będzie wykonywał swoją pracę jeszcze lepiej.
zmiana powodowała też pozbywanie się starych i wątłych przedmiotów, i wszystko zaczynało wyglądać jakoś tak lepiej. w kuchni stał wazon z kwiatami, stare jedzenie było wyrzucane, a salon z przyjemnością przyjął stertę nowych książek.
wszyscy polubili zmianę, najbardziej finn, ale po prostu musieli się jeszcze przekonać do wszystkiego co ze sobą przynosiła. dwudziestotrzyletni mężczyzna spojrzał powoli na zegar wiszący na ścianie i westchnął po czym odpalił zwykły ekspres do kawy, wydający z siebie przeraźliwy głośny dźwięk, zbyt głośny jak na szóstą rano. wyszedł na korytarz i otworzył drzwi od sypialni, by irytujący dźwięk mógł lepiej tam dotrzeć.
høpe bailey leżała brzuchem na łóżku, a biała pościel przykrywała ją dopiero od bioder, eksponując jej nagie plecy. powoli usiadł obok niej, a widząc poszczególne kosmyki jej brązowych włosów opadające jej na twarz, zapatrzył się na nią jakby była obrazem. po chwili zaczął delikatnie je odgarniać i gładzić jej policzek, widząc, że powoli się przebudza.
— dzień dobry... — zaczął z lekkim uśmiechem.
— spać. — wymamrotała zaspana dziewczyna i powoli przetarła oko.
chłopak zaśmiał się cicho i ucałował jej czoło wstając w końcu i ruszył do kuchni, zrobić ich dwójce kawę. podstawił malutką filiżankę z dwoma łyżeczkami cukru pod maszynę i nacisnął przycisk od espresso, nasłuchując czy młodsza wstaje. po chwili słyszał już dźwięk wody w kranie w malutkiej, sypialnianej łazience i uśmiechnął się znowu pod nosem.
mieszkali razem od zaledwie pięciu dni. chcieli się przekonać po dwóch latach związku czy są w stanie dziennie ze sobą funkcjonować, jak i po prostu woleli mieć blisko siebie nawzajem. høpe nie za bardzo paliła się do pracy i bardzo marzyło jej się, żeby zostać panią domu i przy okazji pisać swoje książki, które tak bardzo kochała. odpowiadało jej sprzątanie, pranie i gotowanie, wizja takiego życia była dla niej wręcz niebiańska, ale niestety mało kto chciał teraz taką dziewczynę, gdyż była okrzyknięta „leniwą”. finn wolfhard nie był tego fanem, ale nie był też przeciwnikiem — nie przeszkadzało mu to.
zajmował się swoim niewielkim, aczkolwiek bardzo klimatycznym barem z wieczorną muzyką na żywo i na razie wydawało mu się, że może ma nawet wystarczające dochody by utrzymać ich dwójkę, ale na razie tylko wyatt i venus, jego najlepsi przyjaciele, byli tego świadomi. po prostu nie widział potrzeby informowania jej o tym, mimo, że domyślał się jak bardzo może ona pragnąć już ślubu — finn wychodził jednak z założenia, że jeżeli jej zależy to poczeka na niego dwa lata, aż wszystko będzie w miarę ułożone i dobre.
— cześć, puchatku. — przywitała się cicho, a jej puchate skarpetki powoli sunęły po czarno-białych płytkach w jego stronę.
— zrobiłem ci espresso. — odpowiedział spokojnie i lekko pogładził jej włosy, gdy ta go objęła. — jak się spało, maleńka?
— dobrze. — przytaknęła zaspana. — uwielbiam twoje łóżko.
— teraz to też twoje łóżko. — uśmiechnął się chłopak przeczesując jej włosy.
— ale najbardziej lubię w nim ciebie obok. — bailey uniosła lekko głowę znad jego klatki by spojrzeć mu w oczy.
— to słodkie. — mężczyzna delikatnie uniósł jej podbródek i złożył krótki pocałunek na jej ustach.
brunetka w niedbale nałożonym, satynowym szlafroku usiadła na blacie trzymając swoją kawę i szklankę wody, a później oboje delektowali się swoim porankiem, wymieniając między sobą bardzo mało słów. włączyli w pewnym momencie radio i zaczęła się wtedy jedna z ich wielu rozmów o muzyce.
wolfhard ponownie spojrzał na zegarek.
— chyba muszę się już powoli zbierać. — mruknął odkładając kubek do zlewu.
— będę za tobą tęsknić. — westchnęła smutna høpe.
— spokojnie, dziś będę koło piętnastej. — wyższy stanął przed nią by spojrzeć w jej oczy, również nie spiesząc się do pożegnania.
— i tak będę bardzo tęsknić. — podkreśliła i delikatnie rozłożyła nogi, obejmując go za szyję. — czuję się tak źle, może ja też znajdę pracę... lub zatrudnij mnie u siebie...
— nie, różyczko. — pokręcił głową i stanął między jej nogami, obejmując ją w talii. — na razie zostaniesz tutaj, niczym się nie martw.
— jesteś taki idealny. — przymknęła rozmarzona oczy i delikatnie uniosła głowę, czekając niecierpliwie na pocałunek.
— ty też jesteś idealna. — szepnął wolfhard na jej ucho i ucałował lekko jej policzek, patrząc uważnie na jej usta.
uniósł jedną ze swoich dłoni do jej policzka i nachylił się nad nią, ponownie ją całując. poczuł nagły przypływ satysfakcji, gdy usłyszał od niej pomruk zadowolenia i przysunął ją do siebie, pogłębiając akt. dwójka partnerów uwielbiała poranne momenty, gdy spokojnie okazywali sobie uczucia, a ich leniwe, namiętne pocałunki wypełniały kuchnię dźwiękami piękniejszymi niż każda radiowa audycja. nie wiedzieli dlaczego, po prostu brzmienie ich ust za każdym razem, gdy na sekundy się od siebie odrywały było wręcz uzależniające.
dłoń finna powoli zjechała wzdłuż jej talii i rozwiązała pasek od szlafroka, a gdy delikatnie wsunął palce pod materiał, był tak zaskoczony, że odsunął się na moment, wciąż pozostając w bliskiej odległości. zmierzył ją wzrokiem i utwierdził się w przekonaniu, że poza tym szlafrokiem, skarpetkami i dolną częścią bielizny — nie miała na sobie nic. patrzyła na niego dumna z siebie i uśmiechnęła się do niego szeroko.
— masz jeszcze trochę czasu, prawda? — spytała, gdy spokojnie gładziła jego ramię.
wolfhard nie spojrzał nawet na zegarek, a jedynie wrócił do składania pocałunków na jej ustach, stopniowo schodząc na szyję. niespodziewanie stacja zagrała franka sinatrę, na co kobieta lekko się uśmiechnęła. spojrzała powoli na zegarek wciąż nie mogąc powstrzymać swoich zachwyconych pomruków, ale nie mogła niestety pozwolić by jej ukochany się spóźnił i musiała przerwać czynność.
— tak bardzo cię kocham, finnie... — zaczęła gładząc jego włosy. — ale za moment się spóźnisz.
brunet mruknął coś niezadowolony w jej szyję i ucałował ją po raz ostatni, w końcu się odsuwając, i popatrzył kobiecie przed sobą w oczy. kiedy tak nad nią patrzył wyobrażał sobie, jakby faktycznie została jego żoną i ukochaną panią domu i jak cudownie by się ze sobą zestarzeli, a może nawet adoptowali synka, jeżeli høpe byłaby do tego skłonna. wyobrażał sobie ją, gdy kupują swój wymarzony dom i pozwala jej zająć się dekoracją wnętrz. widział ją jak planuje kolory ścian, dobiera je starannie pod każde pomieszczenie i dba o to by wszędzie panowała ich ukochana atmosfera. widział ją w zawsze zrobionych, ślicznych paznokciach, takich jakie jej się marzą, widział jej wizyty w spa i u kosmetyczki, jej urocze komplety z chanel, i włosy na wałkach. jego ukochana høpe trzyma świeże kwiaty w każdym pomieszczeniu, ma swoje ulubione kolekcje perfum i biżuterii, a na górze naprzeciwko ich sypialni ma swoją małą pracownię z maszyną do szycia, książkami i miejscem do pisania, gdzie spędzałaby samotnie czas w razie potrzeby, a on szanował by jej przestrzeń. mogłaby piec swoje polskie wymysły cukiernicze i wspólnie z nim (i może synkiem) zajadać się nimi po obiedzie, który mogła zrobić lub zamówić, w zależności od nastroju. byłaby najlepsza w dbaniu o swoje domowe obowiązki, pisaniu swoich powieści i pracy nad ubraniami. może kiedyś udałoby im się zdobyć sławę, gdzie on zostałby reżyserem, a ona jego pomocnicą i projektantką poza tym. później nagrali by sekstaśmę, zrobiliby aferę na całe hollywood, zostaliby uznani za wariatów, burzliwie by się rozwiedli, ona by skończyła jako alkoholiczka, a on seksoholik i ćpun, który jak każdy kolejny ginie w wannie po zażyciu ogromnej ilości tabletek. cofnij. nie zostaliby sławni, żyliby sobie spokojnie w swoim ślicznym domku i razem dożyli spokojnej starości.
— nie mogę się doczekać piętnastej. — mruknął w jej szyję i przejechał po raz ostatni dłońmi po jej biodrach.
— co puchatek chce na obiad? — spytała z uśmiechem.
— zrób sobie dziś wolne, lolitko. — uśmiechnął się leniwie. — zajmij się sobą i nie przejmuj się obowiązkami, przyniosę nam coś z baru na obiad, hm?
— a gdzie haczyk? — z tymi słowami høpe przejechała swojemu chłopakowi po szyi opuszkami palców.
— oj tam zaraz haczyk, małe życzenie co do deseru. — wywrócił żartobliwie oczami.
— słucham więc. — brunetka po raz ostatni pozwoliła ucałować się chłopakowi w usta.
— na deser chcę ciebie. — z tymi słowami uśmiechnął się z tą samą zadziorną nonszalancją jaką miał w liceum i w końcu się odsunął.
finn poszedł na korytarz ubierając buty i skórzaną kurtkę, uśmiechając się do siebie szeroko. niższa podążyła za nim, nie zawiązując szlafroka i oparła się o framugę głową, obserwując każdą jego czynność.
— zjedz śniadanie, różyczko.
— zrobię sobie francuskie tosty, nie martw się.
— mam nadzieję.
wymienili ze sobą spojrzenia pełne szczęśliwych iskierek i z trudem pożegnali się po raz ostatni. na koniec młody wolfhard przyłożył dwa palce do ust i posłał jej buziaka, wywołując u niej chichot. na koniec dodał swoje: zadzwoń, jak będziesz czegoś potrzebować! i wyszedł zostawiając ją samą w swoim królestwie.
śniadanie zrobiła tanecznym krokiem, słuchając swojej muzyki w tle z głośników. deska, której finn używał najmniej poczuła się nagle niewiarygodnie dumna z siebie, że to właśnie na niej robione były ów tosty, a miska irytowała się na przepraszający ją w kółko widelec, który mieszał całą miksturę w jej środku. patelnia była rozgrzana i gotowa do pracy, lubiła wykonywać dla nich drobne prace przy jedzeniu i pozwalała by masło mogło skwierczeć szczęśliwie na jej powierzchni. nóż pomagał pokroić jej truskawki, a mały słoik specjalnie się z nią drażnił i wysypał za dużo cynamonu do panierki na tosty. kafelki czuły rytm, gdy stopy dziewczyny tańczyły swobodnie do muzyki, a inne sprzęty dookoła obserwowały ją taką beztroską i piękną, gdy przygotowywała sobie śniadanie, najzwyklejsza rzecz na świecie stała się czymś wyjątkowym.
radio grało wszystkie piosenki zadowolone, niecierpliwiąc się na reklamach, gdy obserwowało bacznie jak høpe bailey zaprzestaje na nich swoje wesołe taneczne zabawy i tym samym ucina nieco zabawy wszystkim rzeczom dookoła. tłuszcz tryskał na lewo i prawo, brudząc delikatnie meble dookoła, ale nikt nie zwracał na to większej uwagi jako, że zmiana była zbyt interesująca na ten moment. kontynuowała swoje smażenie tostów, wyciągając wiśniowy dżem i nastawiła wodę na herbatę, a przechodząca na nią bryza spokojnego poranku wprawiała ją w dobry nastrój. nuta seksualnego posmaku została na koniuszku jej języka, przypominając o słowach wypowiedzianych przez finna, wywołujących u niej motyle w brzuchu. ona jako deser!
jednak te z początku romantyczne i namiętne wizje zaprzestały szybko głupiutkim rozmyślaniom pokroju: jakim deserem bym była? na pewno coś z cynamonem, w końcu była cynamonką swoich najbliższych od czasów liceum, pewnie też czymś z truskawkami, na przykład słodki truskawkowy krem z cynamonem, bitą śmietaną i garścią orzechów... ale gdyby była owocowym deserem to czy finn miałby na nią ochotę? przecież nienawidził owoców. dla niego mogłaby nawet zostać cynamonową bułeczką, chociaż pewnie czułaby się gruba. w sumie to jej twarz była dość okrągła, prawie tak jak cynamonowa bułka, co było obrzydliwe i zdecydowanie powinna bardziej wyglądać jak natalie portman czy bella hadid. bella hadid ma taką piękną talię, dlaczego høpe nie może takiej mieć? pewnie dlatego, że jest leniwa. do niczego się nie nadaje, a jej wystający brzuch przypomina wielką cynamonową bułę, jest obrzydliwy, wszystko jest w niej obrzydliwe i klejące jak lukier na tej małej pieprzonej bułeczce, która klei!
wyłączyła palnik i poszła jak najszybciej do łazienki, zapalając w niej światło. zestresowana wyciągnęła spod zlewu wagę i włączyła ją stając na niej powoli. zobaczyła na niej 48,6 czyli w zaokrągleniu było to 49 kilogramów! zdesperowana zdjęła z siebie wszystko co miała na sobie, a wtedy waga wyrównała się do około 48. przeczesała włosy zła na siebie, przecież ma tylko 171 centymetrów wzrostu, co i tak zawsze było dla niej czymś za wysokim. założyła na siebie ubrania, biegnąc wręcz do kuchni i sięgnęła po telefon, wchodząc w dobrze zapisany w jej telefonie kalkulator bmi. wynik pokazał niedowagę, ale była pewna, że to wada systemu, bo wydawała się sobie za duża. nie obchodziło jej to, że jedna z ulicznych artystek po namalowaniu jej powiedziała, że wyglądała jak symbol plagi głodu, a nawet podziękowała! przypominała sobie dalej bawienie się rękawami swojego czarnego sweterka, gdy była przepytywana przez swoją lekarkę i psychiatrę o zaburzenia odżywiania, którym zawsze zaprzeczała. pamiętała surowy wzrok pani pedagog w szkole, po tym jak odpowiedziała jej: „dziękuję!”, kiedy ta opowiadała jej o tym jaka jest zmartwiona spadkiem jej masy ciała.
— nikt nie chce dla ciebie źle, høpe. — mówiła kobieta z założonymi rękami na biurku. — ale anoreksja to poważna choroba.
— tyle, że ja jem normalnie i nie mam żadnej anoreksji! — odparła zirytowana. — naprawdę, proszę się nie przejmować!
— ale jakbyś miała anoreksję to byś mi powiedziała? — dopytywała nieprzekonana.
„ona chyba nie sądzi, że jestem aż tak głupia?” pomyślała brunetka krzyżując ręce na piersi.
— tak, ale nie mam, zresztą to chyba nie pani sprawa...
przy finnie wolfhardzie høpe nieco przytyła i z początku w ogóle jej to nie przeszkadzało, jednak teraz miała co do tego naprawdę mieszane uczucia, czuła się nieatrakcyjna i za duża. nie wiedziała, że jej kompleksy bardzo mu się podobają.
podeszła do patelni i zdjęła z nich ostrożnie dwie grzanki. te dwie grzanki były owocem ciężkiej pracy jej ukochanego, to właśnie dzięki niemu nie musiała się martwić o niedostatek. widząc te rumiane, śliczne kromki tostowego chleba, widziała w nich też zapracowane dłonie finna i wszystkie przeszkody w prowadzeniu swojego baru. dlatego też, chociaż straciła na nie ochotę, nie miała serca wyrzucić złotych, słodkich tostów francuskich na rzecz sałatki i zjadła je wdzięcznie, popijając je białą herbatą, przypominając sobie w głowie by później jeszcze raz podziękować za to wszystko finnowi. nie potrafiła nawet wyrazić tego jak bardzo mocno go kochała.
_____________________________
nie sprawdzilam go przepraszam bubusie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top