O1 ─ mała panna perfekcyjna.

Z GŁOWĄ uniesioną dumnie do góry weszłam do Hexside. Delikatnie zamknęłam za sobą ogromne, drewniane drzwi i omiotłam wzrokiem korytarz w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Zobaczyłam Viney, ale ─ niestety ─ mi nie przystawało z nią rozmawiać. Mieszała dwa rodzaje magii, co teoretycznie było zakazane, poza tym jej oceny to były głównie czwórki. Mama chyba by mnie zabiła, gdyby zaczęła z nią rozmawiać... a szkoda, chciałabym ją bliżej poznać.

Westchnęłam ciężko, ale nie zmieniłam mojej miny. Mama zawsze mi mówiła, że muszę zachowywać pokerową twarz przy innych, a okazywanie negatywnych uczuć takich jak złość czy smutek to ewidentnie oznaka słabości. Nie wiedziałam, czy jej wierzyć, ale wolałam się jej posłuchać. W końcu to dzięki jej radom dotarłam na szczyt i stałam się taka jak ona.

W końcu za czasów młodości moja mama była prymuską szkoły. Wszyscy ją lubili, a w moim wieku została kapitanem szkolnej drużyny Grudgby. Dzisiaj razem z tatą prowadzi abominacyjny biznes, dzięki któremu Blight'owie są naprawdę zamożni. Rodzice chcą, abym uczyła się tak dobrze, jak robili to oni i w przyszłości przejęła Blight Industries, ale nie wiem, czy serio tego chcę. Poza tym mamie było łatwiej utrzymywać swój status najlepszej uczennicy jako wróżbitce. Zawsze zastanawiałam się, czy wróżbici w Hexside wiedzą, jakie pytania zobaczą na sprawdzianach.

Muszę się o to kiedyś zapytać Luz ─ pomyślałam. Koniec końców ona mieszała wszystkie rodzaje magii. Zaraz jednak zorientowałam się, co właśnie stwierdziłam i niezauważalnie wzdrygnęłam się. Nie, nie mogłam rozmawiać z Luz Nocedą. Tym człowiekiem wszyscy gardzili, poza tym złamała na Wrzących Wyspach tyle zasad, że nawet Imperator Belos już zapewne o niej usłyszał. A Cesarski Sabat to była moja przyszłość, którą właśnie Luz już prawie zniszczyła.

Mimo to z drugiej strony odkąd poznałam Luz Cesarski Sabat przestawał mnie obchodzić coraz bardziej. To był bardzo zły znak, ale po prostu nie potrafiłam temu zapobiec. Ta ludzka dziewczyna na swój irytujący sposób była naprawdę czarująca i urocza. Nie mogłam przestać się przy niej rumienić, a taniec z nią na Gromie to było spełnienie moich marzeń!

No właśnie, Grom. Taniec i walka z okropnym potworem, którą odbyłam razem z Luz obudziła we mnie zupełnie nowe uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. We wszystkich książkach, jakie przeczytałam to coś było nazywane miłością, ale przecież w moim przypadku nie było to możliwe. Nie mogłam się zakochać, szczególnie w człowieku. Poza tym w tych wszystkich opasłych tomach starych romansideł żadna para nigdy nie była nierozgarniętą, latynoską nastolatką i idealną, zagubioną czternastoletnią wiedźmą.

Potrząsnęłam głową, przez co parę osób spojrzało się na mnie krzywo, ale musiałam wyrzucić z siebie te myśli. Po chwili już bardziej pewna siebie skierowałam się w stronę planu zajęć wiszącego na korytarzu i skierowałam się ku odpowiedniej sali.

Bez słowa usiadłam na ławce obok Boschy, która uczyła się robienia eliksirów w klasie obok. Otworzyłam moją czarną torbę z kilkoma przypinkami gwiazdek i tęczy, i napiłam się wody.

─ Cześć, Boscha ─ wymamrotałam, odkładając bidon na swoje miejsce w tornistrze. ─ Jak tam?

Wiedźma ziewnęła przeciągle i wbiła swój wzrok w podłogę. Zauważyłam, że nogą bawiła się piłką do Grudgby. Zawsze i wszędzie ją ze sobą nosiła. Czułam, że musi mieć ona dla niej jakieś szczególne znaczenie, ale dziewczyna nigdy nie chciała mi tego wyjawić.

Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, ale jej trzecie oko błądziło po korytarzu, jakby czegoś szukała. Wyglądało to naprawdę przerażająco, ale nie miałam nic innego do roboty, niż tylko poruszeniem brwi spytać się jej, o co biega.

─ No, Amity ─ warknęła oraz stopą podrzuciła piłkę do góry, by zaraz złapać ją w dłonie i zacząć przerzucać między rękoma. Stanęła przede mną i niczym prawdziwy szkolny dręczyciel spojrzała na mnie z góry wszystkimi swoimi trzema oczami. ─ Niesamowite, że po wydarzeniach z Gromu i tych wszystkich chwilach, w których obrażałaś mnie i moje koleżanki masz czelność się do mnie odzywać jak gdyby nigdy nic.

Westchnęłam ciężko i zirytowana ukryłam twarz w dłoniach.

─ Słuchaj, Boscha, nie wiem, o co ci chodzi ─ powiedziałam szczerze, po czym podniosłam głowę i poprawiłam ułożenie moich krótkich, zielonych włosów. ─ Naprawdę musisz robić awanturę już na początek dnia?

─ Oczywiście ─ potaknęła i skrzywiła się z niesmakiem. ─ Zawsze robię awanturę, kiedy jakaś głupia Mała Panna Perfekcyjna, która sądzi, że może wszystko zaczyna odzywać się do mnie w tak niekulturalny sposób. Doprawdy, Amity, gdzie się podziały twoje maniery?

Skara, Cat i Amelia ─ koleżanki moje i Boschy ─ natychmiast podbiegły do nas i z niepokojem zerknęły na nasze zacięte miny. Skara natychmiast uspokajająco złapała Boschę za ramiona i szepnęła:

─ Bądź spokojniejsza. Wszyscy wiemy, że Amity przechodzi właśnie trudniejszy okres.

Przygryzłam wargę. Wiem, że nie miałam tego usłyszeć, ale stało się odwrotnie. Wcale nie miałam żadnego trudniejszego okresu, po prostu dzięki Luz moje życie wywróciło się do góry nogami. Nikt jeszcze nie słyszał o człowieku na Wrzących Wyspach uczącym się w Hexside, po prostu musiałam się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji!

Boscha już odwróciła się do mnie z zamiarem wyrzucenia z siebie kolejnych bezsensownych pretensji, ale szkolny dzwonek ─ czyli innymi słowy mały, krzyczący demon ─ pisnął na znak, że zaczęła się już kolejna lekcja. Przebijając się przez grupkę Boschy, Cat, Skary i Amelii założyłam na ramię torbę i stanęłam przed salą.

Boscha rozpoczęła już swoje zajęcia, nie zauważyłam zaś, gdzie poszły Cat, Skara i Amelia. Skupiłam się jednak na własnej lekcji, poszukałam więc wzrokiem nauczyciela, ale wyglądało na to, że ten się spóźni.

─ Cześć, Amity! ─ usłyszałam koło ucha i podskoczyłam. 

Obok mnie stała rozpromieniona Luz, która machała do mnie, mimo że dzieliły nas dosłownie niecałe dwa metry. Zupełnie zapomniałam, że dzisiaj mam z nią lekcję. Nie wiadomo skąd miała w dłoni klucz do sali, więc otworzyła ją i machnęła na wszystkich ręką, aby weszli. Zdziwieni uczniowe podążyli za jej wskazówką i zrobili to, co im kazała.

─ L-luz, hej... ─  mruknęłam, odwracając wzrok. Czułam, że zaraz się zarumienię, nawet jeśli Luz zwyczajnie się ze mną przywitała. ─ Jak tam?

Uśmiechnęłam się lekko i podrapałam z tyłu głowy jak gdyby nigdy nic.

─ Nieważne, co tam u mnie, ważniejsze, jak u ciebie! ─ odparła radośnie, a moje policzki znów stały się czerwone. Nienawidziłam tego, miałam nadzieję, że nie robię tego tylko przy Luz. Może rumieniłam się przy każdym, ale wyrazistość Luz sprawiała, iż moja podświadomość naprawdę to czuła? 

Ugh, nie umiem nawet racjonalnie myśleć! 

─ Siedzimy razem w ławce? ─ zapytała, zanim zdążyłam jej cokolwiek odpowiedzieć.

Och. Teraz naprawdę spaliłam buraka.

Stałam przez chwilę jak wryta w miejscu, po czym raptem zacisnęłam ramiączko torby w bladej dłoni i zaczęłam wchodzić do sali. Przy okazji uderzyłam się o ścianę, ale ─ jęknąwszy ─ zignorowałam to i poszłam dalej.

─ Sorki, ja... ja, chyba nie mogę... wiesz co, może... uch, jutro ─ wydusiłam i nie oglądając się za siebie usiadłam sama w pierwszej ławce. 

Nie wiem, czemu tak jej odpowiedziałam. Tak naprawdę bardzo chciałam z nią usiąść w ławce, ale powstrzymywała mnie przed tym myśl o rodzicach. Gdybym podczas kolacji przypadkowo wypaliła, że spędziłam czterdzieści pięć minut koło Luz Nocedy, mama chybaby mnie zabiła! 

Nie potrafiłam spojrzeć Luz w oczy. Siedziałam tylko cała spięta, jakbym połknęła kija i rzucałam jej tylko krzywe, skrępowane spojrzenia kiedy zajmowała miejsce w drugiej ławce. Na szczęście ta ławka znajdowała się w sąsiednim rzędzie, więc nie musiałam mieć z nią bezpośredniego kontaktu.

Nie miałam jednak pojęcia, czy to dobrze, czy to źle. 

Nagle do klasy wbiegła ogromna abominacja trzymająca w lepkich dłoniach profesora jedną ręką myjącego sobie okulary, a drugą ─ popijającego kawę. Naprawdę był wielozadaniowy, ale czy robiąc wszystko naraz wykonywał to produktywnie i na czas? Skoro spóźnił się siedem minut, to chyba nie ─ wyjaśniłam w duchu sama sobie.

─ Dzień dobry! ─ Jako jedyna z klasy wstałam i lekko ukłoniłam się nauczycielowi, który odłożył napój na biurko i założył na nos okulary.

─ Dzień dobry, Amity, możesz usiąść ─ Posłusznie zrobiłam to, co powiedział.

Reszta uczniów wymamrotała tylko jakieś przywitanie. Luz jednak wstała, skłoniła się widowiskowo i krzyknęła:

─ Witam, profesorku! Jestem pewna, że dzisiejsza lekcja będzie szalenie ciekawa. Prawda, że będzie? A w sumie to nie musi pan odpowiadać, ja swoje wiem ─ Podskakiwała, opierając dłonie na stole.

─ Luz ─ westchnął mężczyzna. ─ Usiądź i zapamiętaj, że do nauczyciela nie mówi się "witaj" tylko "dzień dobry". "Witam" mogę mówić tylko ja, bowiem do takiego zwrotu ma prawo tylko organizator danego spotkania.

Luz usiadła, a z jej buzi nie zszedł szeroki uśmiech.

─ Okej ─ Kiwnęła głową, aż grzywka uroczo spadła jej na czoło. ─ Zrozumiano.

Nauczyciel machnął na abominację ręką, by ta wzięła kredę i zapisała na tablicy temat. Wzięłam kredę i starannie przepisałam do zeszytu sentencję. Dzisiaj mieliśmy się uczyć o kształtowaniu abominacji w różne przedmioty użytku codziennego.

Czyli co, miałam pisać fioletową mazią? Albo prać ciuchy w abominacji? Pff, wykluczone!

Poprawiłam kucyka, w którego zazwyczaj czesałam moją grzywkę, podczas gdy nauczyciel pokazywał, jak stworzyć doniczkę z kwiatkem. Według niego musieliśmy wyobrazić sobie roślinę, zamknąć oczy, po czym przed kotłem z abominacją delikatnie namalować wskazującym palcem kształt, jaki chcemy uzyskać. Zapisałam to wszystko w zeszycie i przemyślałam jeszcze szybko.

─ Kto chciałby nam zaprezentować, jak zrozumiał moje słowa? ─ spytał po chwili profesor, a ja podniosłam rękę.

Mężczyzna wskazał na mnie i poprosił mnie o demonstrację. 

Przyciągnęłam do siebie kocioł z abominacją, który zawsze stał przy mojej ławce. Inni ciągnęli codziennie ze sobą ogromne pojemniki z tą mazią, ale ja mogłam sobie pozwolić na posiadanie dwóch takowych ─ jednego w domu, jednego w Hexside. 

Otworzyłam go, po czym odsunęłam się od niego o kilka kroków. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie śliczną, małą brązową doniczkę z żonkilem w środku. W końcu żonkile to ulubione kwiaty Luz... westchnęłam cichutko i zmieniłam swoją koncepcję. Nie mogłam bez przerwy myśleć o tej dziewczynie. Postawiłam więc na donicę z różą, ulubionym kwiatem Skary. Narysowałam ten kształt w powietrzu i słysząc przelewanie się mojej abominacji otworzyłam oczy.

Przede mną na ławce uformowała się doniczka z żonkilem. Najwyraźniej albo za mocno skupiłam się na tym kwiecie, albo tylko pierwsza koncepcja była brana pod uwagę przez ten czar. Nauczyciel nie znając mojego toku myśli zaklaskał i wskazał obiema dłońmi na moje szlamowate dzieło.

─ O proszę, Amity jak zwykle zrozumiała mnie od razu! ─ krzyknął z podziwem. Jego paciorkowate, ciemne oczy wręcz błyszczały. ─ Bierzcie z niej przykład!

Uśmiechnęłam się, ukłoniłam w kierunku klasy i profesora, po czym usiadłam i zakryłam kocioł z abominacją. Moją roślinkę przyciągnęłam nieco bardziej do siebie.

─ Prodigy, twoja kolej! ─ Mężczyzna wskazał na niską blondynkę siedzącą w ostatniej ławce. ─ Stwórz mi doniczkę z hiacyntem.

Prodigy niepewnie wstała i otworzyła swój kocioł. Widziałam, że nie umie tego zrobić, a do oczu napływają jej łzy. Bardzo chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. Wówczas dałabym jej jeszcze szansę na zastąpienie mnie na miejscu najlepszej uczennicy. Nie mogłam do tego dopuścić. Mimo to coś się we mnie przełamało, zupełnie jakby impreza Gromu złamał jakąś barierę tkwiącą wewnątrz mnie.

Prodigy machnęła trzęsącą się ręką w tą i z powrotem. Wcale nie zamknęła oczu, nawet ich nie przymrużyła. Hiacynt jednak zaczął się formować, ale raptem spłynął.

Blodnynka spuściła głowę w pokorze. Cała klasa (oprócz Luz) zaczęła się z niej śmiać, więc ja też cicho zachichotałam. Mimo to położyłam dłoń pod ławką i ─ skupiając się na abominacji Prodigy ─ zmieniłam kształt jej doniczki w hiacynta. Profesor zdziwił się nieco, ale przynajmniej zapisał sobie coś pozytywnego o Prodigy w dzienniku.

─ No... dobrze, Prodigy, sądzę, że... poszło ci dość dobrze. Nawet jeśli w pierwszej chwili myślałem, że zawalisz sprawę. Um, Marine, proszę cię o...

Marine wykonała szybko jakieś zadanie od nauczyciela i otrzymała czwórkę. Profesor douczył ją czegoś i przepytał jeszcze kilka osób. Ja nudziłam się całą lekcję, ale kiedy profesor mówił coś szczególnie ważnego, zapisywałam to na marginesie. Tak naprawdę przerobiłam tą lekcję dwa dni wcześniej w domu.

Dzwonek-demon niespodziewanie zadzwonił.

─ Dobrze, kochani, w domu poćwiczcie kształtowanie abominacji w przedmioty, dobrze? Jutro poproszę dwie osoby o zaprezentowanie mi abominacji jako... hm, świecy. Przygotujcie się więc dobrze, ale na razie biegnijcie na następną lekcję.

─ Żegnam! ─ zaśpiewała Luz, otwierając drzwi z takim hukiem, jakby chciała je wywarzyć. ─ Do widzenia!

Zachichotałam pod nosem i schowałam wszystkie podręczniki i przybory do pisania do tornistra. Pożegnałam grzecznie profesora i opuściłam klasę.

Usiadłam na ławce i zaczęłam jeść kanapkę. Widziałam, jak Luz zaczyna rozmawiać z Gusem i Willow. Miała takie śliczne, ciemne włosy. Och, jak ja bardzo chciałabym...

Przestań ─ pomyślałam. ─ A może po prostu powinnam przestać prowadzić to życie, którego tak nienawidzę? Może wreszcie powinnam przeciwstawić się mojej mamie? Nie, nie mogę tego zrobić... nie po tym, co osiągnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top