【1.3】
▇▇▇
▇▇▇
𝐊𝐎𝐑𝐏𝐔𝐒𝐘 były koszmarem każdego adepta Jedi.
Korpusy rolnicze były najgorsze, przynajmniej tak padawani opowiadali młodym adeptom, strasząc ich i jednocześnie zachęcając do cięższej pracy nad umiejętnościami walki mieczem świetlnym, posługiwania się Mocą i wewnętrzną równowagą.
— Nie wiem co mam o nim myśleć, bo jak o nim myślę to aż mnie trzęsie — nałożyła mu na zraniony łuk brwiowy plaster z bactą. Obi-Wan pokiwał niemrawo głową poprawiając bandaż na lewym ramieniu — Nie mogę uwierzyć że posunął się do czegoś takiego!
— Tylko się broniłem — jęknął rozżalony, chcąc schować twarz w dłonie, Mar jednak skutecznie utrudniła mu to, wciąż opatrując jego czoło — No może też atakowałem, ale co miałem zrobić...
— On jest po prostu gnojkiem!
Przyjaciele rzecz jasna rozprawiali się na temat Brucka. Obi-Wan skrzyżował miecz z Chunem, podczas walk treningowych. Udało mu się zachować spokój i pewność siebie, w trakcie starcia porzucił atak na rzecz obrony, co wkrótce doprowadziło do wyczerpania Brucka.
— Nawet mistrz Yoda mnie pochwalił — położył się na niewygodnym łóżku w pokoju, który dzielił z innymi adeptami, przebywali oni w tym czasie na treningach.
— Wiem, podglądałam cię — Obi-Wan pokiwał głową, jakby wcale go to nie zdziwiło.
Mar-Argol gdy tylko dowiedziała się o treningowej walce przyjaciela, niemal od razu postanowiła, że musi ją zobaczyć. Zobaczyła z ukrycia walkę, ale ją zobaczył mistrz Yoda i kazał jej wracać na jej treningi, czego, oczywiście, nie zrobiła. Udała się do pokoju Kenobiego, gdzie czekała na niego, myśląc że rozmawia z Jedi o swoim następnym etapie nauki. W rzeczywistości przeciwnicy – Obi-Wan i Bruck – zaczęli kolejną walkę bez nadzoru mistrza, która nie skończyła się dla nikogo dobrze. Szczególnie nie dla Obi-Wana, który przed chwilą został poinformowany, o tym, że na dniach zostanie przeniesiony do korpusów rolniczych.
— Wiesz co — chłopak spojrzał na przyjaciółkę, która z zaciętą miną, jakby już coś uknuła, stała przed jego łóżkiem, trzymając ręce na biodrach.
— Co?
— Porozmawiam z mistrzem Yodą, przedstawię mu wszystko tak jak rzeczywiście się wszystko zdarzyło — bardzo dumna ze swojego pomysłu uśmiechnęła się do rudowłosego — Co ty na to?
— To brzmi jak wszystkie twoje pomysły — stwierdził, nie odwracając wzroku od sufitu — Czyli fatalnie — sprostował. Mar skrzywiła się, stając na powrót normalnie, ściągając ręce z bioder — Tak możesz to zrobić! Co nam szkodzi, w razie czego oboje zostaniemy wysłani do korpusów rolniczych.
— Dobra! Idę!
— Idź...
Kenobiemu zdawało się, że nie ma już ratunku, ale nie doceniał Howe.
▇▇▇
𝐓𝐖𝐀𝐑𝐙 wysokiej ciemnowłosej dziewczynki była mokra od łez. Mimo że miała na głowę nałożony kaptur i okrywała całą swoją sylwetkę pod ciemnym płaszczem, to jej towarzysz doskonale to widział.
— Jesteś takim idiotą, Obi-Wan — wyszeptała, powstrzymując szloch. Jak bardzo nie chciała, by wszyscy dookoła kosmoportu widzieli jak się rozkleja, a mimo to nie potrafiła opanować przerażenia i smutku, które ogarniały ją, gdy tylko myślała, że za godzinę Kenobiego już nie będzie.
Był od zawsze, odkąd pierwszy raz kroczyła na własnym nogach po korytarzach świątyni. Był z nią na każdym treningu, na każdych zajęciach, na każdym posiłku, wprawdzie otaczali ją jeszcze inni przyjaciele, ale Obi był jej najbliższy.
— Będziemy się przecież komunikować — starał się pocieszyć siebie i ją.
— Nie wiem czy to legalne.
— Od kiedy cię to obchodzi.
— Nie obchodzi.
Mar-Argol nie chciała stracić przyjaciela. W jej głowie dudniły myśli, cytaty z Kodeksu Jedi, że nie powinna przywiązywać się do nikogo ani niczego, bo to prowadziło w kierunku zła.
Ona była wtenczas zła. Zła na siebie, że nie potrafiła radzić sobie sama i potrzebowała tego idioty Kenobiego, zła na mistrza Jinna, który nie podjął się wzięcia Obiego na padawana, zła na Yodę, że nie dał mu jeszcze jednej szansy.
Łzy smutku już wypłynęły z jej oczu, zaschły na policzkach a ona miała jedynie ochotę na pojedynek z Bruckiem, chciała pokazać mu że nie można zadzierać z Obi-Wanem i jego przyjaciółmi. Była szalenie zła na Brucka.
Najwyraźniej jej aura Mocy promieniowała tą złością, bo nie zdążyła nawet przejść dziesięciu kroków na terenie świątyni a Jedi już rzucali jej różne, nieprzyjemne albo zaniepokojone spojrzenia.
Ona zaś mając dość wszystkiego, czego jej dwunastoletni umysł nie pojmował, zaczęła biec w kierunku swojego pokoju, aby przebrać się w odpowiednie, nudne brązowe szaty i iść na trening, na który była już spóźniona.
Nie chciała spóźnić się jeszcze bardziej, lecz najwyraźniej w ostatnich dniach wszystko szło nie po jej myśli.
Szczególnie nie szło po jej myśli, gdy mistrz Jedi chwycił ją za ramię i postawił w miejscu przyglądając się jej z niemym zainteresowaniem i ciekawym uśmiechem. Spuściła zawstydzona wzrok na swoje brudne skórzane sandały, wystające spod ciemnego płaszcza.
— Dużo się w tobie dzieje, Mar-Argol — bardzo słusznie stwierdził znajomy głos. Dziewczynka uniosła głowę, by spojrzeć w skośne oczy Sifo-Dyasa — Chcesz mi powiedzieć co się wydarzyło?
Howe nie znalazła, w tak krótkim czasie, jaki poświęca się na przemyślenie odpowiedzi, żadnych powodów dla których nie miałaby podzielić się z starszym Jedi swoimi problemami.
— Obi-Wan został odesłany do kampusów rolniczych — dwa ostatnie słowa wymówiła z wyjątkową żałością — Obi-Wan to mój przyjaciel...
— A ta złość? — dopytał, wciąż lekko się uśmiechając, jakby uznawał to wszystko za suchy żart.
— Bo to nie była jego wina, jest naprawdę wspaniały i nie zawinił, ciężko trenował i jestem smutna, zła i wściekła, bo... — przerwała na chwilę — kiedyś powiedziałeś, mi że oboje zostaniemy Jedi, mistrzu! — podniosła lekko ton.
— Rzeczywiście, mogłem tak powiedzieć.
Mar-Argol z trudem powstrzymała ochotę tupnięcia parę razy o posadzkę. Czuła się podle a Jedi się z niej śmiał.
— Myślę, że powinnaś uspokoić swój umysł, Howe — polecił jej, a ona skruszona, obawiając się że wie on wszystko co dzieje się w jej umyśle, pochyliła głowę — Pójdziemy pomedytować — pchnął ją lekko w plecy, by ruszyła wraz z nim — Musisz zdać sobie sprawę, że emocje, które w tobie są nigdy naprawdę nie odejdą, lecz możesz nie być im tak podległa jak teraz jesteś, czy to jasne? — adeptka pokiwała głową, nie mając pojęcia co mogłaby odpowiedzieć — Czuję w tobie dużo złości, a złość...
— Prowadzi do gniewu, do nienawiści, do cierpienia, a cierpienie do Ciemnej Strony Mocy — przerwała mu. Podobne słowa usłyszała od tego człowieka parę lat temu, gdy także stwierdził, poważnie, że ona zostanie, wraz z Kenobim, rycerzem Jedi. Może chciał ją tylko wtedy pocieszyć, może miał na myśli coś całkiem innego.
— Dokładnie tak.
— Nie umiem medytować — "nie umiem medytować bez Obi-Wana" chciała powiedzieć, lecz teraz było to już bez znaczenia, bo Obi-Wana nie było.
— A więc musisz się nauczyć — nie było w jego głosie pretensji, nie negował jej umiejętności. Uniosła głowę, by spojrzeć na jego twarz i spróbować wyczytać emocje z rysów, jednak nie było w nim żadnych uczuć.
— Czy mistrz mnie nauczy? — zapytała się, dreptając obok niego, rzeczywiście zmierzali do Komnat Medytacyjnych, dopiero w tym momencie Mar-Argol zdała sobie z tego sprawę, ogarnęła również, że Sifo-Dyas naprawdę będzie z nią medytował.
— Myślę, że sama się nauczysz.
Howe nie potrafiła znaleźć przyczyn, dla których Jedi miałby to robić. Faktem było, że wręcz kipiała złością i mogło zostać to uznane za co najmniej nienormalne wśród spokojnych rycerzy i padawanów, ale faktem było również, że żaden inny mistrz nie zatrzymał się przy niej, aby przynajmniej zapytać czy wszystko było w porządku (nie było) lub dać reprymendę za niekontrolowane emocje.
— Uspokój się — polecił jej, gdy usiedli na wygodnych pufach w pustej komnacie.
Mar-Argol wiedziała jak się uspokoić, wraz z Obi-Wanem rozluźniała się po ciężkich treningach szermierki.
Złość prędko ją opuściła, lecz zastąpił ją smutek, gdy ponownie uzmysłowiła sobie, że już nie będzie medytowała razem z Obi-Wanem.
Sifo-Dyas bez większego trudu odczytywał emocje młodej adeptki, nie potrafiła ona jeszcze stawiać barier w swoim umyśle. Wciąż wyczuwał smutek, tęsknotę i ku swojemu niezadowoleniu, choć nie zdziwieniu, także niebezpieczne przywiązanie.
— Już ci go brakuje, tęsknisz za nim, boisz się o niego, a jednocześnie boisz się sama o siebie, obawiasz się, że nie dasz rady — trafnie odgadł, popatrzył na dziewczynkę siedzącą naprzeciw niego, która zdenerwowana wpatrywała się w swoje dłonie — Oczywiście zrobisz co chcesz, ale posłuchaj mnie uważnie — odczekał chwilę, chcąc by spojrzała na niego — To że się o niego martwisz jest absolutnie naturalne, to że tęsknisz i wszystkie twoje uczucia, ale kontrolowanie uczuć jest bardzo ważne, przywiązując się do kogokolwiek jesteśmy bardziej podatni na stracenie kontroli...
— Nie rozumiem, mistrzu — przerwała mu, nie wydawał się tym urażony.
— Wyobraź sobie, że ktoś kogo kochasz, z kim masz więź jakiej nie wyobrażasz sobie posiąść z nikim innym, taki ktoś znalazł się w niebezpieczeństwie, będziesz chciała uratować go za wszelką cenę, nieważne będą dla ciebie inne życia, twoje życie, nieważne będzie dla ciebie do jakich metod się posuniesz — ciemnowłosa pokiwała głową wyobrażając sobie Obi-Wana w tarapatach — Dlatego właśnie przywiązania są zakazane w Zakonie, będzie ci ciężej ukończyć szkolenie i przejść próby, bo zawsze będzie zależeć ci na kimś bardziej niż na tym.
— Dobrze, mistrzu.
— Radzę ci przemyśleć to i podjąć właściwą decyzję — powiedział spokojnie nie zmieniając tonu głosu, lecz Howe miała wrażenie, że mówi z przekonaniem, że ona nic nie zmieni, albo zmieni na gorsze.
Mar-Argol była skłonna zmienić wiele po odejściu Kenobiego.
▇▇▇
𝐊𝐄𝐍𝐎𝐁𝐈 wrócił. A co lepsze wrócił jako padawan.
— Och.
Taka była reakcja Mar-Argol na tą informację.
— Kenobi! Ty głupku!
Taka była reakcja na jego widok w padawańskim warkoczyku i całkiem nowych szatach.
— O Mocy, wspaniale!
Weszła do jego pokoju, do jego własnej, prywatnej kwatery. Było to małe pomieszczenie o żółtych ścianach naprzeciw drzwi stał mały stolik a nad nim okno z widokiem wprost na ogrody z uprawami, na lewo stało równie niewygodne jak w kwaterach młodzików łóżko, na którym położyła się Mar, podczas gdy Kenobi rozpakowywał swoje rzeczy i chował do szafy.
Po kilku dniach już wyjechał na swoją pierwszą misję z mistrzem Qui-Gon Jinnem, a Mar-Argol wbrew sobie, nie była z tego aż tak niezadowolona. Bez ich cowieczornych rutyn miała więcej czasu, który mogła poświęcić na ćwiczenie szermierki, czy samotne medytowanie i wyzbywanie się kotłujących się w niej emocji.
Chciała wypaść jak najlepiej na próbach, które zbliżały się wielkimi krokami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top