15

 Było tak zimno. Właśnie wracał ze szkoły. Ten dzień miał być zwyczajny, niczym nie różniący się od innych. Wydał się jednak najważniejszym dniem w życiu chłopca. Szedł powoli, mijając pobliskie sklepiki i inne lokale. Atmosfera wokół zaczęła robić się coraz bardziej nieprzyjemna. W powietrzu zawisł swąd alkoholu i papierosów. Jego rówieśnicy zazwyczaj nie zapędzali się w te rejony, jednak on nie miał innego wyjścia. Mieszkał bowiem za licznymi przecznicami w okolicy mrocznego baru, których nie sposób było obejść. Rozglądał się wokół, co zawsze zwykł był robić podczas takich dłuższych spacerów. W głębi jednej z zacieniowanych uliczek ujrzał kilku chłopców, pięciu, może sześciu. Na ich twarzach widniały złośliwe spojrzenia i szydercze uśmiechy. Był jednak wśród nich jeden, drobny i chudy jak patyk, którego zachowanie wyraźnie różniło się od reszty Był przerażony. Duże, ciemne oczy patrzyły błagalnie na prześladowców. Wyrywał się, lecz bezskutecznie. Oni byli starsi i silniejsi. Ciągnęli go za ubranie, tornister. W końcu z jego koszuli zostały strzępy. Raz po raz dostawał mocne uderzenie w policzek. Z jego dolnej wargi sączyła się krew, a pod okiem ukazał się ogromny siniak. Chłopiec był bezbronny. A przynajmniej na takiego wyglądał na pierwszy rzut oka. Wreszcie został przygwożdżony do ziemi. Upadł na kolana, a jego ręce zostały wykręcone tak, że nie mógł się ruszać. Jeden z chłopaków stał nad nim. Był najwyższy i prawdopodobnie najstarszy, nie mógł jednak mieć więcej niż szesnaście lat. Patrzył triumfalnie na swoją ofiarę. Nagle jego oczu dosiągł oślepiający błysk. Schylił się do źródła światła, którym okazał się drobny scyzoryk w kieszeni porwanej koszuli chłopca.

-Całkiem fajny ten twój nożyk. Wezmę go sobie.

Na te słowa chłopiec podniósł głowę i spoważniał. Spojrzał na szesnastolatka groźnie, lecz spokojnie i odparł zimno, żeby ten oddał mu jego własność. Odpowiedział mu tylko ironiczny śmiech, spotęgowany przyklaskiwaniem głupawych klakierów szefa bandy. Dopiero teraz przyjrzał im się bliżej. Trójka z nich była wysoka i silna. Tylko jeden był w wieku prześladowanego. Tak samo cherlawy i drobny. Postura jego nie przeszkadzała mu jednak w sporadycznym policzkowaniu swojego rówieśnika. Był tak samo bestiarski, jak jego koledzy. Bestiarski. To nie było zbyt dobre słowo. Prawda, wydawało im się, że są królami świata i najniebezpieczniejszymi ludźmi w mieście. Nie zdawali sobie jednak sprawy, na kogo natrafili. Nie sądzili, że ów młodzieniec jest o wiele silniejszy od nich, jeśli w ogóle można było ich porównywać. Dręczyli go od zawsze. Zazdrościli mu świetnych ocen, logicznego myślenia i przewidywania. Był istnym geniuszem, który swą mądrość wykorzystywał do czynienia dobra. Przynosił dumę swojej matce i ojczymowi. Wychowywany w szanowanej rodzinie, zawsze musiał nieść jej renomę. Nie przeszkadzało mu to jednak. Jego biologiczna matka, która umarła niedługo po porodzie, zostawiła mu w spadku diamentowy scyzoryk. Chciała, by syn był perfekcyjny, jak diament. Nie sądziła jednak, że perfekcją można interpretować w tak wieloraki sposób. On zrobił to źle. A było to w tej właśnie chwili. Widząc swoje ukochane ostrze w obślizgłych rękach szkolnego dręczyciela, coś się w nim urwało. I wtedy właśnie, nie wiadomo kiedy, oswobodził się z piekielnie mocnego uścisku, wyrwał chłopakowi scyzoryk i przeciął mu gardło całą jego szerokość. Wszyscy osłupieli. Zanim pierwsze krople strumienia krwi wytrysnęły, ugodził w brzuch trzech pozostałych. Został mu tylko jeden, najmłodszy, który teraz wyglądał jak nieporadne niemowlę. Uciekł ile sił miał w nogach, lecz nie był tak wytrzymały, jak jego rówieśnik. Nie zdążył się nawet obejrzeć za siebie. Zimne ostrze przebiło jego serce Upadł głucho na ziemię, tuż obok swoich rzekomych przyjaciół. 

Wszystko to widział. Widział szczupłego chłopca z nożykiem w ręku, Stał spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Patrzył na nieruchome ciała. Ciężko uwierzyć, że było to jego pierwsze zabójstwo. Zrobił to tak umiejętnie, tak szybko, tak pięknie. Uwolnił się z rąk prześladowców i rozpoczął nowy rozdział swojego życia. Wtedy nie wiedział, że prawdziwe piekło dopiero nadciąga. Wysoki obserwator całego zdarzenia schował się za murowaną ścianą budynku, by nie zostać zauważonym przez chłopca. Spostrzegł za to otyłego mężczyznę w średnim wieku, który szedł w stronę mordercy ze stoickim spokojem. Tak jakby wiedział, że miał całkowitą przewagę. Nie mylił się. 

-No, no, jestem pod wrażeniem.

-Kim pan jest?

-Moje imię jest zbyt istotne, bym rzucał je niedbale na środku ulicy. Jeśli naprawdę cię to ciekawi, radzę ci mnie dobrze wysłuchać. 

-A co, jeśli nie chcę pana wysłuchać?

-Widziałem całe zajście. Mam je nagrane. - Na te słowa pomachał kamerką, którą przez cały trzymał w ręku. Widząc, że chłopiec skierował znów ostrze w jego stronę, podniósł rękę, by go spacyfikować. - Nie radzę. Moi ludzie są wokół. Twój najmniejszy krok może równać się czemuś bardzo nieprzyjemnemu. 

-Czego ode mnie chcesz? - Chłopiec tracił powoli cierpliwość.

-Współpracy. Jesteś zdolny. Idealnie rozplanowałeś całą strategię. Poskromiłeś całą czwórkę w niecałe piętnaście sekund. 

-To był wypadek.

-Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś do tego stworzony. A ja właśnie takich ludzi potrzebuję. 

-Nie ma mowy. 

-No cóż, mówi się trudno. Policja z pewnością ucieszy się, gdy ujrzy to nagranie.

-Czekaj! Co konkretnie miałbym zrobić?

-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Widzisz ten bar? To Queens'Pub, doskonałe miejsce na takie interesy. Przyjdź tam wieczorem. Teraz muszę cię przeprosić, praca mnie goni. Mam nadzieję, że do zobaczenia. 

Cofnął się w tył. Widok rozmawiających całkowicie go przeraził. Wkrótce mężczyzna odszedł, podczas gdy ten drugi wypalał w jego plecach dziurę wzrokiem. Raptem zaczął się donośnie śmiać. Skrywający się za ścianą zakrył dłonią usta, by w całej ciszy nie było słychać jego nierównego oddechu. Niestety, z następnym krokiem za siebie, wpadł w kałużę, którą przyniosły ostatnie deszcze. Po ciasnej uliczce rozległ się donośny plusk wody, na co tajemniczy chłopiec od razu obrócił głowę. Wtedy był już koniec. Spostrzegł wysokiego chłopaka, z jedną nogą mokrą do kostki. Rzucił się na niego jak drapieżnik. W mgnieniu oka przytwierdził go do ściany, co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę jego gabaryty. Obserwator bowiem był starszy i potężniejszy od niego. Mimo to, bał się teraz bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Jego skóry na szyi dotknęło zimne, wysmarowane krwią ostrze. Chciał zamknąć oczy, lecz coś mu na to nie pozwalało. A był to błysk w oczach tego drugiego, który patrzył na niego z takim samym uczuciem. Za wypisaną wrogością kryło się coś, co sprawiało, że chłopiec wyglądał jak potulny baranek. Był wściekły, lecz nie potrafił przycisnąć noża. Po chwili, stopy chłopaka wylądowały ponownie na ziemi. Złapał się za gardło i kaszlnął. Ulga nie trwała jednak długo. Jego dłonie zostały przywiązane do rury gruby, sznurem, który jeszcze chwilę temu był w jednym ze śmietników. Chłopiec odszedł od niego i kucnął przy najbliższym ciele, które zaczęło już sinieć. Podniósł dłoń trupa i wyrył na niej bliznę. To samo zrobił z pozostałymi. Wkrótce zbliżył się i do swojego więźnia, któremu gula podeszła do samego gardła.

-Znaj moją dobroć. Nie zabiję cię. – Chłopiec mówił ze spokojem, wycierając palcem krew ze scyzoryka. – Jednakże od dziś należysz do mnie.

Ból. Rozrywana skóra. Trwało to dość krótko. Niecałą minutę później, na jego dłoni widniał już znak. Sączyła się z niego krew. Był o wiele głębszy od tych pozostałych. Tak, jakby chłopiec, który go stworzył, chciał zatrzymać swojego więźnia na zawsze przy sobie.

-K-kim ty jesteś? – Chłopak podniósł wzrok ze swojej nowo powstałej blizny i spojrzał z przerażeniem na tego drugiego.

-Twoim przeznaczeniem.

Wtedy wszystko się zamazało. Poczuł kolejne uderzenie o ścianę. Tak, jakby wszystko się powtórzyło. Drobne dłonie na jego kołnierzu i nóż przy gardle, wrzaski. Piękne kandelabry i ozdobna sala. Walc, pocałunki, karmazynowy pokój 134. Ciemna sylwetka spadająca w otchłań. Wielki księżyc. Tak dobrze znany mu szczery uśmiech. Płonący hotel, bieg co tchu. Diament na niebie. Ciągły niepokój. Znajome zdjęcia w białej, lecz już ubrudzonej teczce. Wszystkie te obrazy zaczęły się ze sobą zlewać. Kręciły się w kółko i w kółko, coraz szybciej i szybciej. Oślepiały swoim blaskiem. Słyszał krzyki, tak głośne, że ciężko było je znieść. Przeraźliwy hałas. Dźwięk upadającego ciała. Nagle wszystko ustało. Zamiast chaosu ukazała się biel. Nieskazitelna biel. A wśród tego jasnego bezkresu stał on. Baekhyun. Uśmiechnięty od ucha do ucha, machał do niego radośnie. Krzyczał jego imię. Wyglądał jak beztroskie, niewinne dziecko. Jego czarne loki sterczały we wszystkie strony. Chciał być obok tego szczupłego chłopca. Zaczął biec w jego stronę. I kiedy był tuż przy nim, już wyciągnął rękę, by go dotknąć, coś na kształt szyby nie pozwoliło mu tego uczynić. Niewidzialna bariera całkowicie odgradzała go od chłopca, na którego twarzy zagościł teraz niepokój. Z jego dotychczas świetlistych ciemnych oczu zniknął blask. Na jego nadgarstkach pojawiły się po dwie pary rąk. Tak samo szczupłe, zimne, po łokcie czerwone od krwi. Czarnowłosy się nie ruszał. Stał jak wryty, pozwalając dwóm postaciom nad nim zapanować. Tuż za nim stały dwie sylwetki. Od razu je poznał. Chłopak i dziewczyna. Śmiali się, coraz mocniej zaciskając się na ciele przerażającego Baekhyuna. On nie mógł nic słyszeć, lecz dobrze wiedział, że chłopiec woła go o pomoc. Jednak on nie mógł nic począć. Jednak on nie mógł nic począć. Jedyne, co był w stanie robić, to stać bezczynnie i wpatrywać się w całą tę scenę. Długie palce zacisnęły się na szyi czarnowłosego. Wtedy stało się coś, na co obserwator był już od dawna przygotowany, jednak obawiał się tego najbardziej na świecie. Kobieca sylwetka wyciągnęła scyzoryk. Ten scyzoryk. Podała go temu drugiemu, który bez wahania zatopił ostrze w szyi bezbronnego Baekhyuna. Chłopiec upadł na kolana, żeby po chwili przepaść w białej otchłani. To było straszne. Niemożliwe do opisania. On wszystko widział. Widział błagalny wzrok Baekhyuna, czerwone usta dziewczyny i ironiczny uśmiech chłopaka. Był sparaliżowany. Po jego policzkach poczęły spływać łzy. Nie wiedział, co robić. Jednak wtedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Obrócił się. Przed jego oczyma pojawił się Baek. Z jego gardła sączyła się krew. Tak bardzo się cieszył, że chłopiec żyje. Jednak okazało się być to klątwą. Scyzoryk, który czarnowłosy miał w ręku, w ułamku sekund przebił serce chłopaka. Nie zdążył nawet przeanalizować tego, co się dzieje. Czuł tylko przeraźliwy ból. Nie bolało go jednak ciało. Bolał go umysł. Wyrzuty sumienia. To, że nie podołał. Osunął się w głębie. Obraz zaczął się powoli ściemniać, aż w końcu pozostała tylko czerń. Niszcząca wzrok, przeplatająca serce, raniąca duszę.

Podniósł się do pozycji siedzącej. Jego ciało przykryte było grubą warstwą potu. Patrzył tępo przed siebie. Wszystko spowite było w nocnym mroku. Jego klatka piersiowa dynamicznie pulsowała, nie dając czasu na wytchnienie. To był istny koszmar. Miał ich dość. Każdej nocy nachodziły go straszne myśli. Gdy jego ciało wyglądało na spokojne, w umyśle działy się najokropniejsze sceny. Piątka chłopców, Isabelle, Richard, Saehyun. Oh Leehyuk i topielec z Busanu. To nie mogła być prawda. To było niemożliwe. Jakim cudem on...wrócił. Bzdura. Wszystko teraz miało sens. To imię. Nie znał go, więc nie mógł sobie przypomnieć. Imię to znały tylko dwie osoby. Jedna już nie żyła. A druga nie mogła go powiedzieć. Bo gdyby się zorientowała, wszystkie jego starania poszłyby na marne. Wszystko na nic. Przez jego głowę przeszedł przeszywający ból. Ocknął się nagle. Obok leżał Baekhyun. Taki niewinny i dobry. Musiał go chronić. Gdyby jemu stała się najmniejsza krzywda, wszystko straciłoby jakiekolwiek sens. A niebezpieczeństwo było tak blisko. W każdej chwili mogło się ukazać. No cóż temu chłopcu przyjaciele. Ani Yixing, ani Krystal, ani Chen nie potrafili go obronić. Jedynie on. Tylko i wyłącznie. I to było jego życie. Błędy brunatowłosego nie mogły dotknąć Baekhyuna. Jego dawna miłość nie mogła go dotknąć. Bo wtedy byłaby tylko pustka. I nic więcej.

- - - - -

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top