▏Prolog▕

—— Kap kap kap

      Kropla szkarłatnej cieczy spadła na posadzkę, brudząc ją swym odcieniem. Niczym rana na białej sukniu dziewicy, która śmiertelny cios otrzymała. Splamiła czystość tego miejsca, pokrywając swoją objętością całą powierzchnię.

—— Kap kap kap

         Kolejna kropla spłynęła po szafce upadając na białe kafle, robiac jeszcze więcej brudu, którego nie dało się zmyć nawet wodą. Z każdą próbą  pozbycia się jej, rozmazywała się jeszcze mocniej, tworząc szkarłatny ślad.

—— Kap kap kap

         Jeszcze jedna kropla spadła na podłogę, robiąc przy tym hałas, który wydawał się roznosić po całym miejscu. Dzwonić zaczął jej ten dźwięk w uszach, powodujac ból, ale nie mogła przestać zmywać tego brudu. Białym materiałem próbowała swój grzech zmyć, jednak on nie chciał z nią współpracować. Jej ręce pokryte były szkarłatem cieczy, które wydały się być miejscem powbijanych kolców róż, których tak bardzo nienawidziła.

           Wszystko ją bolało. Plecy, oczy, głowa, uszy. Jednak nie mogła przerwać tej czynności. Nie mogła patrzeć na ten szkarłat rozlany niczym mleko. To było zbyt wiele. Dalej swoimi siłami pocierała białą czystością, splamione miejsce, próbując zatuszować krew jaka spoczywała na podłodze i jej delikatnych niegdyś dłoniach.

Przecież ona tego nie zrobiła. Nie chciała by do tego doszło.

        Oparła się na chwilę plecami o ścianę i zaczęła szlochać. Nie chciało to zejść, pomimo tylu prób. Jedynie bardziej się rozmazywało, ukazując drogę zbrodni. Była zmęczona. Miała już dość, zmywania Jego grzechów, które zawsze musiała tuszować przed innymi. Chciała spokoju, ciszy, której jak zawsze została jej odebrana, wraz z Jego przybyciem. Zmęczonymi oczami spojrzała na strużkę cieczy, która w jej głowie zaczęła przypominać płatki róż, które nigdyś swą czystość posiadały, dziś jednak utraciły ją przyjmując szkarłatny kolor.

—— Kap kap kap

         Ponownie kilka kropel na czystość tego miejsca spadło. Wraz z ostatnim wdechem jednej z nich, usłyszała ona dźwięk kroków, zmierzajacych do niej. Wiedziała, że to On przyszedł zobaczyć, jak męczy się z grzechem, którego zmyć nie potrafiła. Uwielbiał się tym widokiem napawać, gdy ciecz szkarłatna rozmazywała się po posadzce tworząc różne kształty, jakich sam artysta pragnąłby uzyskać za pierwszym razem. Zbliżał się, jednak nic z tym nie zrobiła. Czekała jedynie aż się to zakończy, kiedy w końcu będzie mogła znów odpocząć w ciszy i spokoju, którego tak bardzo pragnęła.

           Krew spływała strużkami, tworzącnowe ścieżki grzechu tego. On już tu przybył, patrząc w ciszy na to wszystko. Było to piękne, lepsze od dzieł samego Da Vinci, którego tak niegdyś podziwiał. Ten szkarłat, ten odcień... To było niczym spełnienie jego skrytych marzeń.

—— Cisza.

         Nastała cisza. Krople przestały spływać po szafce na podłogę. Ich ruch się zdał zatrzymać w miejscu, nie chcąc już bardziej brudzić tego miejsca Jego grzechem. Dalej myła tę posadzkę, czując ból w palcach oraz paznokciach. Miała wrażenie, że jej dłonie przebijane są milionami kawałków lustra, które zbiła przez przypadek, gdyż chciała się przejrzeć. On patrzył się na nią, na jej ruchy, uważnie, naparzając się tym widokiem.

        Po chwili znów zaczął szkarłat spływać, a wraz z nim sygnał policyjny się pojawił.  

Notka od autorki/autora

        Witajcie moi drodzy w naprawionym prologu w książce o jednej z moich najważniejszych postaci w całym universum.
        Powracam do pisania tejże książki, gdyż zdaję sobie sprawę, że jest on podstawą do pozostałych historii.
         Jak pewnie zdążyliście zauważyć po przeczytaniu, że sam prolog jest przepełniony symboliką, na którą radzę zwrócić uwagę. Wiem, że może wydać się Wam ten tekst nie zrozumiały z początku, jednak spokojnie, następne rozdziały już będą troszkę prostszym jęzkiem, niżeli sam prolog.
          Mam nadzieję, że się rozdział spodobał i do zobaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top