☎ 2 ☎

- Miło mi cię poznać. Kim Namjoon. - Wyciąga dłoń w moją stronę. - Jedziesz ze mną?

Zamieram, gdy dociera do mnie sens jego pytania.

- Słucham? - wyduszam w końcu z siebie.

To chyba jakiś sen.

I to zdecydowanie lepszy niż płonący budynek mojego codziennego dwunastogodzinnego więzienia.

- Wolisz zostać na tej obskurnej stacji benzynowej stojacej... - rozgląda się dookoła, wyglądając za okna - ...pośrodku niczego?

Nagle zrozumiałem. Moje wybawienie w końcu nadeszło. Moje wybawienie w postaci uroczego blondyna z dołeczkami w policzkach i najpiękniejszym uśmiechem na świecie.

- Żartujesz sobie? - Prycham cicho pod nosem, kręcąc głową. - Siedzę tu codziennie, dwanaście jebanych godzin.

- I już wystarczy. - Uśmiecha się szeroko. - Jestem w drodze od trzech dni. Przyłącz się.

- Dokąd jedziesz? - pytam, tknięty nagłą ciekawością.

Chłopak wzrusza ramionami.

- Przed siebie. Po prostu. To co, zechcesz pojechać ze mną? - Uśmiecha się uroczo.

W kolejnej sekundzie podejmuję decyzję. Nie mam zamiaru się zastanawiać, bo wiem, że okazja w każdej chwili może uciec mi sprzed nosa.

- Jadę! - oznajmiam entuzjastycznie, jednak mój dobry nastrój szybko pryska. - Ale jeszcze nie teraz... Nie mogę tak po prostu sobie stąd pójść. Jestem tutaj sam.

- O której kończysz?

Spoglądam na zegarek.

- Za trzy i pół godziny - odpowiadam, znów wbijajac wzrok w mojego rozmówcę.

- Hm... Pracuje tutaj ktoś jeszcze?

- Tak... Min Yoongi. To jemu przypada nocna zmiana.

- To może zadzwoń do niego, żeby przyszedł wcześniej?

- Dobry pomysł! - Uśmiecham się szeroko, w ogóle nie biorąc pod uwagę tego, że gburowaty buntownik, jakim jest mój kolega z pracy, mógłby się nie zgodzić.

- To ja poczekam w samochodzie! - woła Namjoon, kierując się do wyjścia.

- Tylko mi nie ucieknij! - Śmieję się, ruszając na zaplecze.

- Nie śmiałbym! - Blondyn posyła mi uroczy uśmiech, zanim znika na zewnątrz.

Wbiegam radośnie do małego pomieszczenia i chwytam słuchawkę stacjonarnego telefonu. Bez wahania wybieram numer do Mina. Chłopak zapewne śpi, będzie wściekły, gdy go obudzę...

Cóż, jakoś to przeżyję.

Jeden sygnał...drugi...trzeci...

Wzdycham zniecierpliwiony, bębniąc palcami w blat biurka.

- Zakład pogrzebowy, słucham?

Zamieram, gdy po drugiej stronie linii rozlega się poważny, męski głos. Odsuwam słuchawkę od ucha i spoglądam na nią jak jakiś idiota.

- Halo, słucham? Proszę się odezwać. - Znów ten głos.

- Yoongi?... - pytam niepewnie, dociskając słuchawkę do ucha.

Jeśli to żart, to naprawdę nieśmieszny.

Chociaż, czy ten ponury na co dzień Koreańczy w ogóle potrafi żartować?

- Jest pan zainteresowany naszą ofertą? Mamy szeroki wybór trumien. A może woli pan urny?

Co?

Chyba naprawdę dodzwoniłem się do zakładu pogrzebowego...

- Em... zadzwonię, jeśli będę umierać. Przepraszam! - Szybko odkładam słuchawkę i uderzam się otwartą dłonią w czoło.

Ale się zestresowałem... No pięknie, kto by pomyślał, że Min Yoongi ma prawie taki sam numer telefonu jak owy zakład pogrzebowy, do którego przez pomyłkę zadzwoniłem.

Okej, próba numer dwa.

Ostrożnie wybieram numer, mając nadzieję, że tym razem odbierze Min.

Przysiadam na blacie, licząc sygnały.

Siedem. Cholera! A co, jeśli ma wyciszony telefon?

Powoli zaczynam tracić nadzieję, gdy na lini rozlega się tak dobrze znany mi głos.

- Ta?

- Cześć! Tu-

- Kimkolwiek jesteś, rozłącz się i nie zawracaj mi dupy. Ja tu próbuję spać. - mówi powoli, bez żadnych emocji w głosie. Chyba jeszcze nie do końca się obudził.

- Tu Seokjin. Tylko się nie rozłączaj! Dzwonię, bo mam prośbę.

- Kurwa, Kim, jak ja cię nienawidzę. - Wzdycha. Dociera do mnie szelest pościeli. Chyba wstał z łóżka. - Gadaj szybko o co chodzi.

- Jestem teraz na stacji, ale muszę natychmiast wyjść. Czy mógłbyś-

- Nie - Min przerywa mi, domyślając się zapewne, o co chcę go poprosić.

- Yoongi, proszę. To naprawdę bardzo ważne. Odwdzięczę ci się jakoś, tylko proszę, przyjedź na stację jak najszybciej. - Desperację słychać w moim głosie aż za bardzo, ale za wszelką cenę muszę przekonać miętowowłosego, żeby mi pomógł.

Wzdycha po raz drugi, z jeszcze większą irytacją. Przez chwilę milczy, zapewne zastanawiając się, czy warto dla mnie rezygnować z ciepłego łóżka.

Proszę, proszę, proszę - błagam go w myślach. Powiedz tylko "tak, przyjadę", nic więcej.

- Dobra - mówi w końcu. - Będę za dwadzieścia minut, ale zapamiętaj sobie, Seokjin - już nigdy więcej o nic mnie nie proś.

- Jasne! Obiecuję! -Uśmiecham się szeroko. Jestem tak szczęśliwy, że gdyby Yoongi tutaj był, pewnie rzuciłbym mu się na szyję. - To czekam!

Słyszę tylko ciche "ta" ze strony Mina, zanim odkładam słuchawkę. Cały w skowronkach wybiegam na zewnątrz i pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to lśniący czarny pickup. Tuż obok, oparty o niego, stoi mój wybawca i ssie...lizaka?

Cholera, dlaczego nagle zapragnąłem znaleźć się na jego miejscu? ( Lizaka, nie Namjona ).

Kurwa, stop! Jin, ogarnij się.

- Za dwadzieścia minut ruszamy! - wołam, kierując się w stronę blondyna.

Ten unosi głowę i posyła mi promienny uśmiech, w który jestem tak zapatrzony, że zapominam jak się chodzi i potykam się o swoje własne nogi.

Na szczęście w ostatniej chwili, zamiast spotkać się z brudnym asfaltem, ląduję w ramionach Namjoona.

- Już na mnie lecisz? - pyta cicho, niskim głosem, uśmiechając się znacząco.

O rany...

Opuszczam głowę, będąc pewien, że moja twarz przybrała właśnie kolor dojrzałego pomidorka.

Co za wstyd!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top