fινε
Tιтle: 𝖨 𝗐𝗂𝗅𝗅 𝗉𝗋𝗈𝗍𝖾𝖼𝗍 𝗒𝗈𝗎
Pαrιɴɢ: 𝖢𝗁𝗈𝗂 𝖲𝖺𝗇 𝗑 𝖩𝗎𝗇𝗀 𝖶𝗈𝗈𝗒𝗈𝗎𝗇𝗀
Bαɴd: 𝖠𝗍𝖾𝖾𝗓
Top/вoттoм: 𝗍𝗈𝗉!𝗌𝖺𝗇
♡
Nᥲmᥱ: 𝙹𝚞𝚗𝚐 𝚆𝚘𝚘𝚢𝚘𝚞𝚗𝚐
Agᥱ: 22
ᙎɾᥲżꙆɩωᥲ, ρotɾⱬᥱᑲᥙʝąᥴᥲ ᥲtᥱᥒᥴʝɩ ᑲᥙᑲᥲ
Nᥲmᥱ: 𝙲𝚑𝚘𝚒 𝚂𝚊𝚗
Agᥱ: 22
Ʈɾo⳽ƙꙆɩωყ, oρɩᥱƙᥙńᥴⱬყ, ƙoᥴᖾᥲʝąᥴყ ᙎooყoᥙᥒɠᥲ ρɾⱬყʝᥲᥴɩᥱꙆ
♡
I
— ...potrzebuję towarzystwa.
Potrzebuję ciebie... San, przyjedź.
Przyjedziesz, prawda?
— Wiesz, ja... Nie teraz, nie mogę.
Przepraszam.
— Dlaczego?
Przeszkodziłem ci w czymś?
— Nie, jasne, że nie. Ja po prostu...
Jestem na randce, takiej... bardzo
spontanicznej randce...
Chyba powinienem wracać
do czekającej na mnie Joori.
Wybacz, gdybym mógł...
— Jasne. Nie przejmuj się.
— Wooyoung...
— Miłego, San. Bawcie się dobrze.
II
— Mogę zadać ci jedno bardzo ważne pytanie?
— Jasne. — Uśmiechnął się wymuszenie do siedzącej naprzeciw dziewczyny.
— Dlaczego właściwie... umówiłeś się ze mną, a nie z tą, o której tak ciągle rozmyślasz?
— Z jaką "tą"? O czym ty mówisz?
— Kochasz kogoś. Myślisz o tej osobie, nawet teraz, podczas randki.
Przejrzała mnie — stwierdził, odwróciwszy wzrok, zakłopotany. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przeprosić ją, po czym wyjść.
— Głupio wyszło, Joori. Okropnie mi wstyd... Tak, kocham kogoś. Z całego serca kocham tę osobę. Powinienem być przy nim, gdy tymczasem... — Począł gubić się we własnych myślach. — Miałem nadzieję, że zaiskrzy między nami. Jesteś piękną, mądrą dziewczyną, ale...
— Nie rozgaduj się. Idź. Po prostu idź i powiedz mu, co czujesz. Nie zmarnuj szansy na bycie szczęśliwym. Będę trzymać kciuki.
Usmiechnięta od ucha do ucha, zademonstrowała gest, ani trochę nie żałując spotkania — de facto nieudanej randki. Nie zamierzała utrudniać; względem Sana czuła sympatię, przyjacielską, niezmąconą głębszymi uczuciami.
Wstał, uśmiechając się do dziewczyny. Zyskała w jego oczach, ofiarując zrozumienie, jak i wsparcie.
— Dziękuję. Odezwę się jeszcze. Może będą z nas przyjaciele, jak myślisz?
— Na pewno. Powodzenia!
Odwzajemniwszy uścisk, pobiegł przed siebie. Usiadłszy za kierownicą, sięgnął po telefon, ostatecznie odłożywszy go, by odpalić samochód. Nie tracąc czasu na zbędne informowanie o swojej wizycie, udał się prosto do mieszkania przyjaciela.
Gotów powiedzieć mu, co czuje, zastanawiał się, w jaki sposób, w jakich słowach wyznać wszystko, co tak długo w sobie tłamsił.
Czy zwyczajne "kocham cię" wystarczy? Zbyt banalne, zbyt proste...
"Zależy mi na tobie, jak na nikim innym. Jeśli tylko dasz mi szansę, to..." Nie, nie, nie tak...
"Nie uwierzysz! Zakochałem się! Wiesz, kim jest ten szczęściarz? Właśnie z nim rozmawiam". Parsknął cichym śmiechem, darując sobie dalsze zastanawianie się.
Pokonał schody, następnie zapukał, wołając cicho:
— Youngie, to ja, San. Jednak przyszedłem... Jesteś tam, prawda?
Nasłuchiwał; ciche kroki, szczęk przekręcanego w zamku klucza. Wraz z otwarciem drzwi San przestał się uśmiechać. Wszedł do mieszkania, przytulając do siebie przygnębionego rówieśnika.
— Już dobrze, jestem tu — wyszeptał, sunąc dłonią po plecach czarnowłosego. — Już jestem...
— Nie musiałeś... Jak randka? — zapytał, odsuwając się odrobinę, nie spoglądając w twarz przyjacielowi. Potarł zaczerwieniony od płaczu nos, ścierając ukradkiem wilgoć łez z policzków.
— Pieprzyć randkę. To przez niego, Woo? Przez niego znowu płaczesz? — W głosie Sana pobrzmiewała troska, choć czuł wściekłość na tego, który skrzywdził jego wrażliwe Maleństwo.
Przeszli do salonu, by tam usiąść i porozmawiać. Wtulili się w siebie, okrywając kocem, jak to mieli w zwyczaju. Oboje, odrobinę aspołeczni, najlepiej czuli się we własnym towarzystwie, w otoczeniu tego, co znajome.
— Oddalamy się — zaczął Jung, wyszeptawszy te słowa w ramię rówieśnika. — Czy wymagam zbyt wiele? — dodał głośniej. — Odrobina zainteresowania, nic więcej. By nie mówił wyłącznie o sobie, by pytał, jak się czuję, czy jem tyle, ile powinienem, czy jestem szczęśliwy... Nie zmuszam go do miłości, nie musi kochać mnie tak, jak ja jego. Chciałbym być po prostu... dla niego najważniejszy. Jako przyjaciel, jako najbliższa osoba.
Wspomniany "on" — Kang Yeosang. Młodszy o dwa lata przyjaciel, którego Jung poznał przed dziesięcioma miesiącami. Osoba, z którą się jeszcze nie spotkał ( na szczęście — pomyślał Choi. I już nie spotka, nie dopuszczę do tego ).
— Kiedy wyznałem mu, że go kocham, też płakałem, wiesz? — Pociągnął noskiem, przełykając łzy. — Ze strachu, a potem ze szczęścia, bo... — Uśmiechnął się ze smutkiem. — Bo napisał, że być może też mnie kocha. Naprawdę mu uwierzyłem, nadal wierzę... Nie potrafię inaczej, boję się, że go stracę. Bo chociaż mnie rani, zapewne nieświadomie, nie chcę, by zabrakło go w moim beznadziejnym, nudnym życiu.
Porażony tymi wyznaniami, San zaniemówił. Przytulał do siebie płaczącego przyjaciela, dając mu wsparcie, sam cierpiąc z powodu nieodwzajemnionych uczuć. Zignorował ból — własny nie znaczył nic. O wiele bardziej martwił go stan, w jaki popadł depresyjny z natury Wooyoung.
— Ta koszulka... — Szarpnął za jasnozielony materiał. — Dostałem ją jakiś czas temu. Pocztą, rozumiesz? Umówiliśmy się, że odbiorę osobiście, a ten kretyn wysłał mi ją, jakby... jakby w ogóle nie zamierzał się ze mną zobaczyć. Nigdy. Ma drugą, taką samą. Nawet nie wiem, czy ją nosi. Czy myśli o mnie, kiedy ją zakłada...
— Skarbie, zrobisz coś dla mnie? — poprosił bez chwili wahania. — Zdejmij ją. Zdejmij, a następnie rzuć gdzieś w kąt.
— Dlaczego miałbym...
— Proszę.
Zawahawszy się, w końcu zdjął koszulkę. Cisnął ją przed siebie; wylądowała na podłodze, wkomponowawszy się w nieznaczny, panujący dookoła bałagan.
San, zdjąwszy z siebie bluzę, ubrał w nią przyjaciela. Otarł łzy, z trudem tylko nie doprowadziwszy do pocałunku, mogącego zniszczyć wszystko, całą ich bliską, naprawdę bliską relację. Zacisnął usta, obejmując Woo; podarował sobie jakiekolwiek wyznania. Czas nie sprzyjał, sytuacja również. Po prostu zrezygnował, w oczekiwaniu na idealną chwilę.
— Dziękuję, San. Tyle dla mnie robisz...
— Bo... — "cię kocham". — Bo mi na tobie zależy. Chcę, żebyś był... szczęśliwy. Bo dzięki temu i ja będę.
— Zostań ze mną jeszcze trochę...
— Zostanę tak długo, jak zechcesz.
W ciszy, jaka nastała, Wooyoung zapadł w sen. Przytulony do najwygodniejszej, żywej poduszki, spał spokojnie, nie dręczony koszmarnymi snami. Czuł się bezpiecznie, żaden zły sen nie miał prawa pojawić się, kiedy tuż obok czuwał kochający go mocno San.
Bo o najważniejsze dla nas osoby należy troszczyć się zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top