ᴛωᴏ

𝙏𝙞𝙩𝙡𝙚: Lιttᥣᥱ Prιᥒᥴᥱ
𝙋𝙖𝙧𝙞𝙣𝙜: Pᥲrk Sᥱoᥒghᥕᥲ x Kᥲᥒg Yᥱosᥲᥒg
𝘽𝙖𝙣𝙙: Atᥱᥱz
𝙏𝙤𝙥/𝙗𝙤𝙩𝙩𝙤𝙢: toρ!sᥱoᥒghᥕᥲ
𝙒𝙖𝙧𝙣𝙞𝙣𝙜: 🔞

Nᴀᴍᴇ﹕𝘗𝘢𝘳𝘬 𝘚𝘦𝘰𝘯𝘨𝘩𝘸𝘢
Aɢᴇ﹕ 𝟐𝟓

W oριᥒιι Yᥱosᥲᥒgᥲ dᥱmoᥒ o ᥒιᥱskᥲzιtᥱᥣᥒყm obᥣιᥴzᥙ

Nᴀᴍᴇ﹕ 𝘒𝘢𝘯𝘨 𝘠𝘦𝘰𝘴𝘢𝘯𝘨
Aɢᴇ﹕ 𝟐𝟎

Dᥱᥣιkᥲtᥒყ, dzιᥱᥕιᥴzყ ᥙkᥱ, o śᥣιᥴzᥒᥱj bᥙźᥴᥱ

Z ᴅᴇᴅʏᴋᴀᴄᴊą ᴅʟᴀ Kroliczek___Yeosanga
Mᴏᴊᴇᴊ ᴋᴏᴄʜᴀɴᴇᴊ ᴍɪsɪ 💗💗💗

I

1864r.

—  Zostawcie mnie!  —  krzyknął.  —  Puszczaj!

Odepchnęli go. Upadł, poddawszy się tejże czwórce. Napadli go zaraz po wyjściu z obskurnego lokalu. Wszedł tam, szukając noclegu, jaki oferował. Niestety, nie poszczęściło mu się; każdy z pięciu pokoi  —  niezwykle ciasnych niczym więzienne cele  —  był  zajęty. Odszedł więc, napotkawszy na swej drodze czwórkę mocno pijanych zbirów. Którzy teraz, z niezwykłą zaciętością, przeszukiwali skromny, należący do Yeosanga bagaż.

—  Zostawcie, nie mam niczego cennego...  —  wydusił z trudem, czego, albo nie dosłyszeli, albo zignorowali.

Niemniej sami się o tym przekonawszy, stracili zainteresowanie, klnąc na czym świat stoi. Odeszli, zostawiając dwudziestolatka z opróżnioną walizką, z leżącą na ulicy garstką niezbyt eleganckich ubrań.
Kiedy zniknęli w jednej z ciemnych uliczek, odważył się sięgnąć po swoje rzeczy. Tłumiąc w sobie płacz  —  spowodowany stresem, strachem oraz sytuacją, w jakiej zmuszony był się znaleźć  —  pozbierał je, schowawszy z powrotem do podniszczonej, mocno sfatygowanej walizki. Nie dostrzegł zatem stojącego nieopodal mężczyzny.
Przyglądał mu się z niekłamanym zainteresowaniem. Dostrzegł go wcześniej, wewnątrz baru, gdzie zdecydował się wynająć pokój. Patrzył, jak odchodzi, nie próbując go zatrzymać.
Cóż za strata...  —  pomyślał wtedy. Nie mogąc zapomnieć o zatroskanej, ale nad wyraz ślicznej buźce chłopaka, pożegnał się z przypadkowo tam spotkanym towarzystwem. Opuścił lokal; stanąwszy u wejścia, wciągnął w płuca nocne, pachnące deszczem powietrze. Zerknął w lewo, coś  —  a raczej ktoś  —  przyciągnęło jego uwagę. Uśmiechnął się nikle, sam do siebie, odczekawszy jeszcze parę chwil. Następnie ruszył  —  powoli i cicho  —  w stronę gramolącego się z chodnika blondyna.
Podniósł się, prawie zderzając z nadchodzącym mężczyzną. Spojrzeli na siebie; Kang przestraszył się, bardzo nie chciał skończyć jako ofiara kolejnego zbira. Przyjrzawszy się nieznajomemu, oceniwszy jego strój, postawę oraz to, jaki jest przystojny, stwierdził, że to ktoś pochodzący z wyższych sfer. Czy poczuł ulgę? Niekoniecznie. Wiedział, że bogacze  —  nie wszyscy, ale większość  —  pogardzali biedotą, traktując ją naprawdę podle. A Yeosang, bądź co bądź, do najbogatszych nie należał. Zwłaszcza teraz, kiedy wygnano go z domu, pozbawiając wszystkiego, co miał najcenniejsze  —  rodziny, nazwiska, miejsca w świecie...

—  Przepraszam  —  mruknął, nie będąc pewien, czego tenże jegomość od niego oczekuje.  —  Kim pan jest?

—  Jak sądzę...  —  Spojrzał w głąb ulicy.  —  Twoim wybawieniem. Szukasz noclegu? — bardziej stwierdził, niż zapytał.

—  Zgadza się. Jednak  —  proszę mi wybaczyć  —  nie rozumiem. Wybawieniem?

Uśmiechnął się, spoglądając na malującą się na twarzy Yeosanga dezorientację.

—  Park Seonghwa  —  przedstawił się, wyciągając dłoń ku chłopakowi.  —  Zechcesz zatrzymać się u mnie?

Uścisnął dłoń starszego, zawahawszy się, czy aby na pewno zaufać mężczyźnie. Zdecydował, poczuwszy przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa pełen przyjemności dreszcz. Zbliżył się, cofnąwszy dłoń.

—  Ka...  —  Zawiesił głos.  —  Yeosang. Nazwisko... Zostałem go pozbawiony. Po prostu Yeosang, w porządku?

—  A zatem, Yeosang...  —  Przejął walizkę z rąk blondyna.  —  Chodźmy.

Przeszli kawałek wąską, brukowaną uliczką, gdzieniegdzie oświetloną, gdzieniegdzie ginącą w mroku. Usiedli w czekającym nieopodal powozie, który ruszył, jakby tylko na to czekał. Ich spojrzenia skrzyżowały się, dwie pary oczu odbijały blask niewielkiej, rzucającej na nich nikłe światło lampy. Wzrosło wyczuwalne w powietrzu napięcie. Niezbyt krępującą ciszę zdecydował się przerwać Yeosang.

—  Mieszka pan... sam?

—  Nie wliczając służby, to tak, mieszkam sam. A ty? Śmiem przypuszczać, że spotkało cię coś przykrego...

—  Wydziedziczono mnie. Zwyzywano, a potem wyrzucono z domu  —  przyznał otwarcie, drżąc na samo wspomnienie. Pochylił się ku starszemu, następnie dodał, nieco ciszej:  —  Lubuję się w mężczyznach. Czy to aż tak wielki grzech?

Wiedział. Wyczuł go. Delikatnego, dziewiczego uke, o pięknej buźce, którą wykrzywia z przyjemności, poddając się tylko i wyłączniej takiej, jaką może ofiarować mu mężczyzna.

—  Grzechem byłoby nie zgrzeszyć w ten sposób  —  odpowiedział, ujawniwszy się przed blondynem. Był seme, dawał rozkosz jedynie mężczyznom, w szczególności zaś pięknym chłopcom o nieskazitelnej urodzie.

—  Mam w panu serdecznego przyjaciela  —  oznajmił Kang, posyłając mężczyźnie pełen delikatności uśmiech.  —  Dziękuję za pomoc, jak i za zrozumienie. Na pewno odwdzięczę się... w należyty sposób.

—  Nie wątpię, Sangie, nie wątpię w to.

II

Po wzięciu kąpieli, otworzył drzwi ogromnej, drewnianej szafy. Spoczywało w niej mnóstwo dobrych, drogich ubrań. Wyciągnął rękę, dotykając materiałów wręcz z przyjemnością. Zawsze marzył o tego typu strojach, wreszcie nadarzyła się okazja, by mógł włożyć na siebie jedną z tych miękkich, pięknie pachnących tkanin.

"  —  Gdzie moja walizka?

—  Nie będzie ci potrzebna. Załóż na siebie koszulę, są w szafie. Yeosang?  —  Zagryzł w uśmiechu dolną wargę.  —  Tylko koszulę...  —  dodał, następnie opuścił pokój, zostawiając dwudziestolatka z mocno i szybko bijącym sercem, nogami jak z waty i soczystymi rumieńcami na policzkach".

—  Tylko koszulę, panie Park?  —  mruknął, drżąc z podekscytowania.  —  Jak pan sobie życzy...

Uśmiechnął się, przyglądając każdej z koszul. W końcu wybrał, decydując się na jedwabną, w białym kolorze. Cienki, zwiewny materiał okrył drobne ciało  —  od szyi, aż po uda. Zapiął kilka dolnych guzików; tkanina co i rusz zsuwała się z ramion szczupłego dwudziestolatka. Mimo wszystko odrobinę za duża koszula przypadła mu do gustu. Sięgnął głebiej, wyciągając z szafy krótką, koronkową tasiemkę. Zaintrygowany, podszedł do lustra. Owinął delikatny materiał wokół swej długiej, białej szyi. Uznawszy, że idealnie komponuje się z resztą stroju, wdrapał się na łóżko  —  ogromne, z czterema solidnymi kolumnami i rozłożystym baldachimem. Wygodny materac i miękka, satynowa pościel dopełniały całości.
Sam pokój  —  naprawdę duży i przestronny  —  sprawiał wrażenie eleganckiego, a zarazem przytulnego pomieszczenia. W kominku płonął ogień, ogrzewając wnętrze. Umieszczone w ścianach kinkiety tu i ówdzie rozpraszały mrok.
Położył się, wtulając w pościel. Zawroty głowy, spowodowane sporą ilością wina wypitego przy kolacji, nie ustępowały. Zdążył polubić ten stan  —  nieznacznego upojenia. Dzięki niemu czuł beztroskę, zadowolenie, nawet podniecenie, zwłaszcza na myśl o przystojnym właścicielu tejże posiadłości.
Zamknął oczy, pogrążając się w rozmyślaniach o nadchodzącym właśnie mężczyźnie. Usłyszał kroki, następnie skrzyp zawiasów, co zmusiło go do otwarcia oczu. Leżąc na brzuchu, odwrócił głowę, spoglądając na wchodzącego do wnętrza Seonghwę.

—  Nie, nie wstawaj...

Odłożył na blat wypełniony lodem kubełek. Wewnątrz chłodziła się butelka bardzo drogiego szampana, którego skosztowanie Park odłożył na później. Zawisł nad ciałem nieruchomego Yeosanga. Młodszy wstrzymał oddech, w oczekiwaniu na dotyk. Wkrótce go poczuł  —  ciepłą dłoń sunącą po skórze. Podwijała materiał, odsłaniając coraz więcej, coraz więcej ukazując spragnionemu widoków Seonghwie.
Kang zamruczał, wcisnąwszy twarz w poduszkę. Poruszył się, poddając dotykowi, tak zmysłowemu i delikatnemu.

—  Ta koszula...  —  zaczął cicho Park  —  jest moją ulubioną, wiesz?

—  Podobam się w niej panu?

"Panu..."  —  pomyślał, uśmiechnąwszy się. Szacunek szacunkiem; podniecał go, zwracając się w ten sposób, zwłaszcza teraz, w sytuacji łóżkowej.

—  Jeszcze jak. Niestety, pora ją zdjąć...

Jak powiedział, tak zrobił. Odrzucił koszulę, pozostawiając chłopca w samej tylko koronkowej tasiemce. Złożył na karku dwudziestolatka jeden, bardzo delikatny pocałunek. Kolejnymi, równie delikatnymi, zaczął wyznaczać ścieżkę, biegnącą przez plecy, aż do krągłych pośladków. Które ścisnął, uwalniając z gardła Yeosanga cichy pisk, od razu przechodzący w jęk.

—  Słodko.  —  Uśmiechnął się Hwa, dotykając zgrabnych ud blondyna.  —  Będę pierwszy?  —  zapytał szeptem, nachyliwszy się nad uchem Yeosanga.

—  Tak...  —  odpowiedział drżącym od emocji głosem.

—  Boisz się?

—  Ja...  —  Zaskoczony pytaniem, zastanowił się nad odpowiedzią.  —  Nie wiem, czego mogę się po panu spodziewać, ale... instynktownie czuję, że to będzie... najprzyjemniejsze doświadczenie seksualne w moim życiu.

—  Twój instynkt nie ma prawa mylić się pod tym względem.

Dotknął rozchylonych warg. Kang uniósł głowę, posłusznie liżąc palce, które Seonghwa włożył mu natychmiast do ust.

—  Pośliń bardzo dokładnie  —  mruknął, czując wzrastające podniecenie.  —  Ssij, jakbyś ssał... O, tak...  —  jęknął cicho, czując, jak zasysa jego dwa palce, mocno obejmując wargami.  —  Otwórz buźkę  —  polecił, a uwolniwszy palce, nabrał na nie sporą ilość śliny zebraną w ustach blondyna.

Wsunął palce między rozchylone pośladki. Zaczął drażnić pulsujące wejście, sprawiając je mokrym i lepkim od śliny.
Oddech młodszego znacznie przyspieszył; stał się głośny, ulatywał ponad sufit, wypełniając pokój. Poddany tejże pieszczocie, wypiął się, odrywając brzuch wraz z przyrodzeniem od materaca. Wypiął się, ale niezbyt mocno. Czuł, jak drży na myśl o bólu...
Zakwilił cicho, czując w sobie jeden z palców. Zacisnął usta, powoli przyzwyczajając się do jego obecności.

—  Ból też może być przyjemnością...  —  odezwał się starszy.

Złączył palce, następnie wdarł się nimi w naprawdę ciasne wnętrze. Nie zwlekając, zaczął nimi rytmicznie poruszać, wbijając je głęboko raz za razem.
Dwudziestolatek, z zaciśniętymi mocno zębami, powstrzymywał się od krzyku. Poczuł dreszcz, spłynął wzdłuż kręgosłupa, umiejscawiając się głęboko, dokładnie tam, gdzie uderzały palce. Czuł narastającą przyjemność, począł napierać na dłoń, nie tłumiąc już jęków w materiale poduszki.

—  M-mocniej, proszę pana...

Został odwrócony  —  szybko i gwałtownie. Zachłysnął się przy tym własnym oddechem. Złapawszy haust powietrza, począł znów jęczeć; wciąż pieściły go trzy, mocno wilgotne palce.
Zlustrował wzrokiem pochylającego się nad nim Seonghwę. Widok nagiego, umięśnionego brzucha, wydostającego się spod rozpiętej koszuli, przyprawił blondyna o jeszcze większe podniecenie. Długą, wąską szyję oplatał starszemu skórzany choker, na ustach igrał seksowny uśmieszek, oczy błyszczały czystym pożądaniem... Pieścił go ideał, najprzystojniejszy arystokrata, demon o nieskazitelnym obliczu.
Naraz przestał. Wyjął palce; Yeosang jęknął, pełen niezadowolenia spoglądając na mężczyznę.

—  Zaraz spłoniesz, Sangie...

Sięgnął do kubełka. Wyjął kostkę lodu; zdezorientowany Kang obserwował leniwe ruchy starszego. Wstrzymał oddech, gdy zrozumiał. Zaraz potem wzdrygnął się, przeszywające zimno podrażniło jego gorące wejście. Zakwilił cicho, sekundę później jęknął. Topiąca się kostka zniknęła w nim, strużki spłynęły po skórze, wsiąkając w pościel.

—  Pan jest... idealny...  —  wydusił z trudem, oddychając nierównomiernie.

Odwzajemnił pocałunek  —  mocny, namiętny, taki, jakiego oczekiwał. Okazywał uległość, pozwalał, by Park wdzierał się językiem, dominując ten jego agresywnymi ruchami.

—  Mogę...  —  Odchylił głowę; zamruczał słodko, poczuwszy na szyi dotyk gorących, wilgotnych ust.  —  Mogę rozebrać pana?

—  Musisz, skarbie... Ale podoba mi się, że pytasz. Jesteś... taki posłuszny...

Pozbył się wszystkich zbędnych w tym momencie ubrań. Chłonął wzrokiem każdy fragment seksownego ciała, jakie przypadło w udziale mężczyźnie. Zapragnął, by ten ideał zniewolił go do ostateczności. By posłużył się nim, samego siebie doprowadzając do niesamowitej wręcz przyjemności.

—  Niech pan uczyni ze mną, co tylko zechce  —  wyszeptał, oddychając niespokojnie, prosto w rozchylone usta starszego.  —  Będę posłuszny jak nigdy przedtem, posłużę panu niczym zabawka, wykonam każdy twój rozkaz, Panie...

Niezwykle podniecony słowami blondyna, Seonghwa popchnął go, łapiąc za uda. Młodszy jęknął, zderzywszy się z miękkim materacem. Uniósł nogi, rozłożywszy je na boki. Zaraz potem krzyknął, czując rozsadzający go od środka ból. Po policzkach spłynęły mu łzy, gdy zaciskając powieki, złapał się wezgłowia.
Powoli rozluźnił się, choć nie dane było mu odetchnąć. Trzymający go mocno Park, poruszając energicznie biodrami, uderzał głęboko, coraz bardziej wdzierając się w dziewicze wnętrze dwudziestolatka.
Wpił palce w ramiona Seonghwy, a uchyliwszy powieki, spojrzał mu głęboko w oczy. Ich czoła zetknęły się, usta otarły o siebie, języki splotły namiętnie...

—  Uwielbiam cię, Sangie...  —  wyszeptał Hwa, przyspieszywszy.

Wyprostował się, łapiąc Kanga tuż pod kolanami. Przyspieszył maksymalnie, nie mając zamiaru oszczędzać jęczącego z bólu chłopca. Jęki bólu zmieszały się z jękami przyjemności, kiedy po raz pierwszy uderzył w prostatę młodszego. Uderzając dalej, napawał się słodkimi dźwiękami, podniecającymi go do granic możliwości.

—  Głośniej, Sangie...

Spełnił prośbę, wijąc się w pościeli. Wypychał biodra ku mężczyźnie, chcąc mocniej, szybciej i głębiej. Cały czas patrzył, jak przystojną twarz arystokraty wykrzywia przyjemność. Przymykając powieki, zagryzał dolną wargę. Kiedy dochodził, pochylił się ku Yeosangowi. Wgryzł się w jego kuszącą szyję, zostawiając na skórze parę krwistoczewonych śladów. Otarł się brzuchem o brzuch młodszego, czując jak oblepia go sperma. Zadrżał, opuszczając ciepłe wnętrze dwudziestolatka. Zamruczał cicho, czując przepełniony delikatnością dotyk. Opuszki palców sunęły po jego gorącej, ociekajacej potem skórze  —  od karku, aż po pośladki.
Uniósł głowę z ramienia Yeosanga, spoglądając na zaczerwionioną buźkę, na której nieśmiało zawitał uśmiech. Pocałował Kanga, bardzo czule, powoli i delikatnie. Nie traktował go jak zabawki, ten słodki chłopiec, którego wyrzucono z domu, nie zasługiwał na to. W głębi duszy Seonghwa czuł coś na kształt sympatii w związku z leżącym pod nim młodzieńcem. Zapragnął, by ten został z nim, by tylko do niego tak cudownie się uśmiechał.

—  Jesteś mój, Sangie...  —  szepnął, składając na policzku młodszego kilka zmysłowych buziaków.  —  Nie oddam cię. Nikomu. Pogódź się z tym, skarbie...

—  Chcę należeć tylko do pana...

—  Do ciebie, Seonghwa  —  skorygował go, po raz kolejny całując tak, jakby jutra miało nie być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top