I


Było to najzwyklejsze jesienne popołudnie. Na ulicach górowali opatuleni w ciepłe szale i płaszcze ludzie. Z daleka było słychać cichy sygnał, jadącej przez ciasną aleje karetki. Kolejno spadające liście ze starego dębu. Wiatr kołyszący nagimi, obmarzniętymi gałęziami. Głośny dzwonek i dźwięk rozsuwanych krzeseł. Korytarz zapełnił się uradowaną młodzieżą, szykującą się do wyjścia z 'piekła'.

Spojrzał znudzonym wzrokiem, na stojącą za oknem ogołacaną wiśnie. Zastukał rytmicznie palcami w ławkę, wędrując oczyma po studentach przechodzących przez bramę wyjściową. Między innymi dostrzegł dziewczynę o ciemnych włosach i delikatnie zarumienionymi polikami, maszerującą pomiędzy swoją kompanią. Westchną i spuścił wzrok. Jeszcze parę dni temu mógł widzieć tą piękną twarzyczkę rano, obok siebie na swoim łożu. Jednakże po krótkiej wymianie zdań, dziewczyna zdecydowała go porzucić, dowiedziawszy się o jej poprzedniczkach. To już któryś raz z kolei kiedy kobieta porzuca go.

Poczuł nieprzyjemne zimno na klatce piersiowej, otrząsając się po niemiłym wspomnieniu. Powolnym ruchem zszedłszy z parapetu, sięgnął po swoją ciemną teczkę. Słysząc skrzypnięcie, obejrzał się za siebie, spoglądając w stronę rozsuwanych drzwi. Jedynie co zdążył zobaczyć były błękitne oczy oraz skrawek marchewkowych włosów. Wszystko działo się zbyt szybko, by ten mógł to zrozumieć. Oderwawszy swoje ciemne ślepia od kawałku drewna, wstał i wyprostował się. Po ciekawskiej osobie nie było śladu.

Przeczesał jednym ruchem dłoni swoje włosy i leniwym krokiem wyszedł z klasy. Był zdecydowanie zbyt zmęczony, by realnie myśleć. Nałożył na siebie bez namysłu płaszcz i cienki szal, którym został obdarowany przez jedną ze swoich dawnych kochanek. Stanął na progu drzwi i delikatnie obrócił się za siebie, chcąc mieć pewność że nie nikt go dalej nie obserwuje. Jeden pewny krok do przodu. Odchylił głowę do tyłu, nabierając do swoich nozdrzy świeżego powietrza. Ciemne chmury zamykające mu dostęp do upragnionego słońca. Wiadome już było, iż niebawem z nieba luną rozżalone krople deszczu. Westchnął głośno i ruszył przed siebie. Wynajmując mieszkanie oddalone od szkoły z dobre dwa kilometry, pewne było że nie wróci do niego suchy.

Odłożył torbę na bambusową podłogę i rzucił się na łóżko. Przetarł ręcznikiem swoje kasztanowe, przemoczone od deszczu włosy, odblokowując telefon. Przymknął oczy, widząc niezliczoną ilość wiadomości od jego obecnej sympatii. Wystukał coś niespiesznie na klawiaturze i wysłał krótką wiadomość.

Jestem już w domu. Nic mi nie jest. Dziewczyna była o dwa roczniki młodsza, ale nie zniechęcało to bruneta. Bywał z o wiele młodszymi. Poznał ją parę dni temu podczas samotnego spożywania lunchu. Podekscytowana uczennica, przysiadła się do niczego nie spodziewającego się chłopaka. Ich rozmowa pochłonęła praktycznie całą przerwę obiadową. Przez ten krótki czas, oboje przybliżyli się do siebie. Tak myślała przynajmniej dziewczyna.

Ustawił budzik na komórce i odstawił ją na komodzie obok łóżka, kładąc się powoli do snu. Zgasił lampkę i wtulił swój policzek w nagrzaną poduszkę. Przed zapadnięciem w głęboki letarg zdążył jeszcze pomyśleć o wcześniej wspomnianej sytuacji z tajemniczą rudowłosą osobą.

Kolejny dzień wyglądał podobnie. Poranek, ogarnięcie się, szybkie śniadanie, które składało się jedynie z podgrzanego w mikrofalówce wczorajszego obiadu i ciepłej kawy. Po drodze skoczył do jednego ze swoich ulubionych sklepów, w którym pracowała starsza kobieta, która rozpieszczała go do granic możliwości. Kupił gotowy lunch i ruszył w dalszą drogę, machając radośnie na pożegnanie kobiecie.

Jego oceny były zaledwie dostateczne. Był tym typem człowieka, dla którego liczyło się jedynie życie towarzyskie. Nie związywał się z osobami na długo. Ważne były tylko wrażenia na nim wywarte. Nie obchodziły go uczucia drugiej osoby. Widział tylko czubek własnego nosa. Mimo wielu skarg na jego sposób zachowania i charakter. Nie potrafił zaprzestać tego, co zawsze uważał za dobre. Tracił jedno, zyskiwał nowe. Jak na pstryknięcie palca, dostawał tego czego tylko zapragnął. Sądził że zostanie tak do zakończenia szkoły, czy nawet do końca swojego marnego życia.

Z myśli wyrwał go głos nauczyciela, wymawiający jego imię. Wszyscy z klasy skierowali swój wzrok w jego stronę, wpatrując się w niego jak w jakąś kreaturę. Rozejrzał się dookoła i wbił swój wzrok w tablicę, na której wypisane było zadanie. Zapytany ponownie przez nauczyciela, wzruszył ramionami i wskazał od niechcenia wynik zagadnienia. Wykładowca spojrzał tylko na niego gniewie i westchnął, kontynuując prowadzenie lekcji.

Godzina minęła szybko. Poświęcił ją całkowicie swoim myślą. W głowie miał tylko rudowłosą postać. Próbował to sobie jakoś wyjaśnić, że tak naprawdę nikt o takim odcieniu włosów nie uczy się w tej szkole i że wszystko co widział, było tylko skutkiem nieodpowiedniej ilości snu oraz zmęczenia.

Zerwał się z drewnianego krzesła i ruszył w kierunku drzwi, prowadzących na szeroki korytarz. Wyszedłszy z klasy, udał się na schody prowadzące na kolejne piętro w górę. Widząc znajomy znak zakazu wstępu, uśmiechnął się pod nosem i przekroczył go. Droga na dach była dziecinnie prosta i nawet nie strzeżona. Żaden ze studentów nie myślałby nawet na niego wejść. Najwyższe piętro nie było zdolne do użytku codziennego, przez co nie było tam ani jednej żywej istoty. Borykający się w zakamarkach jedynie kurz.

Chwycił za metalową klamkę prowadzącą na zewnątrz i pociągnął ją w dół, otwierając tym samym drzwi. Lodowaty podmuch powietrza ucałował jego bladą twarz. Zacisnął powieki i zamknął drzwi. Nabrał jesiennego powietrza do płuc, które zresztą były już i tak uwrażliwione na jakikolwiek kontakt z zimnym.

Otworzył delikatnie oczy i rozejrzał się dookoła siebie. Pusto. Żadnego człowieka w zasięgu jego wzroku. Wyjął z kieszeni swojego mundurku białą paczuszkę i wyjął z niej cienkiego papierosa, którego chwilę później włożył do ust. Przetarł oczy i westchnął głęboko. Było to jedyne miejsce, do którego wstęp miał tylko on i mógł do niego zawitać w każdym możliwym momencie. Denerwowała go jego obecna sytuacja życiowa, którą już od dłuższego czasu próbował rozwiązać w najróżniejszy sposób.

Nie tak to życie sobie wyobrażał. Nie miało to już dla niego najmniejszego znaczenia czy będzie żyć czy też nie. Chciał zakończyć to życie jak najszybciej. Wszyscy i wszystko go męczyło.

Chwycił jedną ręką drabinki, która prowadziła na mały daszek, a także najwyższy punkt w szkole. Zahaczył nogę o szczebel drabinki i zamarł. Poczuł zapach tytoniu, pomimo iż nawet nie zdążył zapalić. Szybko chwycił drugą ręką obręczy i podciągnął się.

Dotknąwszy stopami betonu, zamilkł. W jego głowie pojawiła się ta sama postać, co wczorajszego dnia widział w klasie. Papieros którego trzymał w sinych ustach, momentalnie zapragnął wydostać z jego jamy. Serce zaczęło dudnić jak oszalałe, przyspieszając przebieg gorącej krwi w delikatnie wystających żyłach. Wypuścił powoli powietrze i otworzył szeroko oczy. Nie wiedział czy się bać czy też może krzyczeć z radości. Te same marchewkowe przydługie włosy i urzekające, lazurowe oczęta.

Usłyszał jedynie ciche klaskanie. Na nowo mógł to wszystko przeżyć. Nabrał powietrza i zamrugał. Momentalnie wszystkie słowa pouciekały z jego ust, utrudniając mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

Przy ścianie siedział jak nigdy nic chłopak, przyodziany w białą koszulę pod czerwoną marynarką oraz zielone spodnie w kratkę. Ów chłopach ciągle klaskał, pożerając go wzrokiem. W ustach trzymał palącego się papierosa, którego zapach mógł wyczuć już wcześniej brunet.

- Osamu Dazai. Jak miło...

Ciemnooki przymrużył powieki zastanawiając się, jakim cudem ta mała kreatura zna jego nazwisko i imię. Nagle wszystko zdało się poukładać w całość.

- Ty..?


A więc jest to pierwszy rozdział. 

Czy planowałam go od dłuższego czasu? Nie. Samo z siebie wyszło. Co prawda mam jeszcze parę prac na składzie, lecz ze względu na brak weny i czasu, nie wiem kiedy ujrzą światło dzienne. Obiecałam pewnej osóbce i dotrzymam słowa. 

Na razie musi wam wystarczyć to...TO COŚ.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top