9.2. Rosnące oczekiwania [Kaszubska Wampirzyca]

Czarownica musi być silna. Związana z ziemią i ludźmi. Osadzona w lokalnej społeczności. Zorientowana w realiach. Wspierająca, mądra, konkretna i pewna siebie. Tak podawały wszystkie magiczne księgi, taka była moja idolka — Esmeralda Wetherwax*. Czarownica z Lancre, najbardziej szanowana ze wszystkich wiedźm Świata Dysku. Tymczasem ja, antyspołeczny odludek, chłonęłam spokój i ciszę, napawałam się zapachem sosen.

— Czego ty tam szukasz! Nie wykopuj mi krokusów, ty łajzo jedna! — ryknęłam, widząc Artura, zaciekle ryjącego w czarnej ziemi pod płotem.

Siedziałam w pozycji kwiatu lotosu, na tarasie, w zielonkawym stroju do jogi. Jak najdalej od ludzi i zgiełku. Zdana na siebie, z wałęsającym się po ogrodzie kotem oraz młodocianym gryfem. Mogłam zostać co najwyżej prostą zielarką, gdybym znała się na magicznych miksturach i nie myliła łopianu z łubinem.

— Ciągle jakieś wymagania... — westchnęłam ponuro, wyrwana z zamyślenia cichutkim chrząknięciem, wypuściłam powietrze i zgarbiłam plecy. Dupa nie joga. Na co mi te kursy i studia. Rozmasowywałam dłonią bolące ramię, nieustannie generujące przykurcz szyi.

Ach, ta niska samoocena.
Ach, to uderzenie pioruna wypalające dziury w mózgu.

Słoneczko ogrzewało moją bladą twarz, więc mogłam popracować nad równowagą potrzeb ciała i ducha.

Podsumowanie: organizm uleczony krwią elfa, fantomowe możliwości lewej ręki i nerwy zszarpane ratowaniem wilkołaka.
Paskudna blizna na ramieniu, troskliwy fizjoterapeuta.

Co dalej?
Elf z alergią.
Wilkołak z niewiadomą.

— Ekhem. Zasnęłaś wczoraj z książką, prawda? — zamruczał Artur. — Mogłabyś wrócić na łono rodziny — zaproponował. Przeciągając tylne łapy, wygiął grzbiet w pałąk. — Niedługo minie dziesięć lat, odkąd wyprowadziłaś się z domu.

O drugie dziesięć za mało.

Nic z tego. Nie ma mowy. Adam pomstował na zeżarte rybki, Maria pracowała dla elfiego syndykatu. Rodzice nadal nie kryli rozczarowania moją osobą. Justyna studiowała medycynę, więc mieli się kim chełpić we wsi. Tadeusz z Eweliną doczekali się wnuków, a ja ... 

Roszczeniowa, bezdzietna lambadziara.

— A co u Marka i Daniela? — spytała zaciekawiona Falka, chociaż chłopcy odjechali zaledwie poprzedniego wieczoru.

Chłopcy, mam na myśli facetów, podjęli decyzję najlepszą z możliwych i zostawili mnie w spokoju. Robili mi tylko wodę z mózgu i to na najwyższych obrotach. 

W samotności mogłam wszystko przemyśleć i poczuć się tak podle, jak to tylko możliwe. 

Jeden twierdził, że wkalkulował ryzyko i jest w stanie tolerować pewne odstępstwa od wierności. Moje, bo on byl nieskazitelnie czysty. Drugi zasępił się, ale w końcu przyznał, że mógłby mi ewentualnie wybaczyć, sam nawet nie spojrzał na inną kobietę od kiedy mnie poznał. Poczuwałam się do zdrady zarówno jednego, jak i drugiego, a z tej konkretnej sytuacji widziałam tylko jedno rozsądne wyjście.

Wiać jak najdalej. 

Uciekanie przed konsekwencjami miałam już opanowane, więc wzruszyłam tylko ramionami.

Miałam tak dosyć męskiego towarzystwa, że wieczorem zignorowałam pukanie do drzwi i zamiast zaprosić Bronisława na herbatę, udawałam ślepą i głuchą, zamknęłam się na godzinę w łazience.

Ech, Kasia. Po co ci to było.

Falka była chociaż w dobrym humorze, bo Artur będąc świadkiem nowych możliwości kurzego ciałka złapał doła psychicznego.

— W bibliotece spotyka się koło gospodyń wiejskich. Szyją patchworkowe kołdry, wymieniają się przepisami, mają nawet zespół pieśni i tańca. Pójdziesz, rozerwiesz się, będzie fajnie. — Widząc moją nabzdyczoną minę, koci pomagier szukał wyjścia z sytuacji.

Żadnych nowych znajomości. Dziewczęta z mojego Sabatu przezornie nie odzywały się, czekając, aż opadną emocje. Układanie planów za moimi plecami i próby manipulacji to najgorsze, co mogły zrobić. Od czasu kiedy elf podzielił się ze mną swoimi przypuszczeniami, miałam z nimi na pieńku. Przyznały się do warzenia eliksirów alergennych i umotywowały to niczym innym jak troską. Kto im dał prawo do decydowania o moim życiu?

— Kasiulencja, chodzi nam tylko o to, żebyś przestała się dołować, bo zaraz będzie przez ciebie lało. — Artur zmrużył zielone oczyska.

Faktycznie, obłoczki powoli zakrywały oślepiające marcowe słońce, a na horyzoncie kłębiły się chmury.

— Viemy, że ci smutno — powiedziała Falka. — Ve vsi jest novy piekarz, może chciałabyś go poznać?

— Zdecydowanie nie. Tylko spokój może mnie uratować. — Podparłam się na rękach o tarasowe deski, odchyliłam głowę i zwróciłam twarz do słońca. — Dochodzi ósma rano, najwyższy czas zbierać się do pracy.

***

Biura WAMP–PAX tętniły życiem. Życiem po życiu, ale jednak. Jeśli potraktujemy picie krwi jako specyficzną dietę, a nietolerancję słońca jak chorobę autoimmunologiczną, to nasi kaszubscy "wieszczi" byli nadzwyczaj podobni do normalnych ludzi. Odrobinę zbyt zaróżowione twarze i czerwone plamy łatwo pomylić z atopią, a w razie potrzeby mogli użyć podkładu i pudru.

Aga, moja najlepsza i jedyna koleżanka wycierała blat biurka z rozlanej kawy, a następnie z uporem maniaka czyściła klawiaturę, szorując patyczkiem do uszu przestrzenie pomiędzy przyciskami. Zestresowana, podskoczyła na dźwięk dzwonka.

— Wykończy mnie to trzymiesięczne wypowiedzenie — powiedziała lekko zachrypniętym głosem. — Popatrz tylko, co narobiłam. Ręce mi się trzęsą. Filip dzwoni do mnie co pięć minut.

Nasz dział jako ostatni raportował Prezesowi wyniki sprzedaży, stany magazynów, wskaźniki marketingowe i statystyki. Wszystko w tabelkach, na wykresach, nierealne i nienamacalne, ludzkie żądze zamknięte w liczbach. Od południa Zabłocki, sztywny jak zwykle i nadęty jak co miesiąc, przedstawiał zestawienie Radzie Akcjonariuszy. Czekaliśmy nerwowo na znak akceptacji, popijając kawę.

— Trzeba kupić melisę, taką w doniczce, na parapet — zaproponowałam.

Aga skrzywiła się na samą myśl o ziołowych herbatkach. Trochę miała mi za złe, że nie dałam się złożyć w ofierze, zapewniającej dobrobyt firmie.

— Kasia — westchnęła — obiecaj mi, że nie zerwiemy znowu kontaktu. Będzie mi ciebie tak strasznie brakowało. — Wampirzyca patrzyła na mnie smutnym wzorkiem, a kąciki jej wąskich, sinych ust coraz bardziej opadały. — Ludzie zawsze zapominają, a ja ... — łamał jej się głos — ... ja też potrzebuję przyjaciółki. Muszę czasami pogadać, wyjść na shopping, albo do cukierni. Ciągle tylko dom, gary i dzieciary, nawet nie wiesz jak my, wampirze kobiety, mamy przesrane.

Przeczuwałam podstęp, ale dla własnego bezpieczeństwa, nie komentowałam i nie wykonywałam gwałtownych ruchów. Są przecież inne wampirzyce, nie ma musu, żeby przyjaźnić się z człowiekiem.

— Mój stary chce wykorzystać fakt, że chwilowo będę bez pracy i wymyślił sobie, że postaramy się o trzecie dziecko. A ja tak bardzo tego nie chcę. Z nim i z tymi dwoma czortami mam już tyle roboty, że mi się odechciewa. Nie mam nic do powiedzenia. Jak w jakiejś sekcie.

— A byłoby tak pięknie! Znowu wolni jak nietoperze. Moglibyście żerować, na kim chcecie, bez obowiązków i zbędnych pytań — popuściłam wodze fantazji. — Może z nim porozmawiaj, jednak mąż to mąż. Ja tam nie wiem, ale ludzie tak robią — dodałam i przewróciłam oczami, akcentując powagę sytuacji.

— Myślisz, że z nim nie gadałam? Brzęczy coś o wymierającej populacji, a ja mam to w nosie — westchnęła smętnie, wypuszczając ze świstem całe powietrze z płuc. Niby wampiry nie muszą oddychać, no nie? — Kocham te moje małe szkraby, ale co ja jestem? Inkubator? Ledwo co wyszłam z pieluch i znowu mam się w to bawić?

To nie do mnie ani w ogóle do nikogo, bo to było pytanie retoryczne. 

Zachciało mi się śmiać razem z nią, ale wolałam trzymać jęzor za zębami. Aga miała męża, a ja nie miałam nawet przyzwoitego dawcy nasienia, to znaczy takiego, który niósł materiał genetyczny, nieskażony żadną mutacją. Wilkołaczą czy elfią.

— Wracam z pracy i wszyscy ciągle czegoś ode mnie chcą. Wszędzie bajzel, nikt nic nie odłoży na miejsce. O dobrym seksie, to już nawet nie wspomnę, bo on nie istnieje. Zresztą, nie istnieje żaden.

Już chciałam zasugerować, żeby poprosiła o pomoc, ale przecież to oczywiste, że wszyscy mają takie samo prawo do sprzątania. Co z równouprawnieniem?

— Ech, o czym ja w ogóle mówię. Kasia, nawet nie wiesz, jak ty masz dobrze. Chociaż sobie posłuchami o twoich podbojach.

Upiła łyk zimnej kawy. A mnie zmroziło.

— Wiesz, to wcale nie wygląd tak różowo. Może i jesteśmy wampirami, ale obowiązki mamy te same. Wożenie do szkoły i na angielski, basen, gimnastykę. Cała piwnica zasypana węglem, bo jednak dzieci są małe, trzeba je myć w ciepłej wodzie. Prać też trzeba, cerować dziury na kolanach. Oni tak szybko rosną. Masakra.

Aga załamała ręce, przy okazji pokazując mi zaniedbane dłonie i krótko obcięte paznokcie. Jej humor mógł się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni, w ciągu kilku sekund.

— To nie do końca tak, że ja chodzę do łóżka z dowolnym facetem i wybieram go na ulicy — starałam się tłumaczyć. — Choć znam zaklęcia, mogłabym ich jakoś zaczarować i zusić. Za każdym razem muszę się od nowa zakochać i robić te wszystkie duperele, których się wymaga na początku związku. Kino, kolacja, wiesz te sprawy.

— Jeszcze raz to powiedz, a naprawdę cię zagryzę. Kobieto, przynajmniej możesz kogoś nowego poznać, ja już nie mam po co. Zamknięte wieko trumny.

— Biedactwo — lekkomyślnie objęłam ją ramionami i uścisnęłam — Aguś, ty po prostu powiedz, ja wam zrobię eliksir miłosny. To nie jest trudne.

— Nie chcę miłosnego, tylko na dobry ... no wiesz co. Na jakikolwiek ... Albo zrób to, co umiesz.

Przyjaciółka odebrała kolejny telefon, odchyliła się na krześle i przycisnęła palce do skroni, po czym nerwowo tłukąc w klawiaturę, wlepiła wzrok w monitor, a ja zaczęłam wertować przepisy w internecie i na moim wiedźmim forum na Discordzie.

— Mariczné Bùksë! [przekleńśtwo kaszubskie] Same przepisy na Termomiksa — zaklęłam pod nosem.

— Proszę. Tylko dużą butelkę! — Aga zasłoniła dłonią słuchawkę.

Zaklęcia miłosne i eliksiry robiłam z zamkniętymi oczami, na legalu. Jeszcze nikt się nie skarżył. Specyfiki były dostępne w ciągłej sprzedaży, w Sabatowym sklepiku. (Link na priv... żarcik). Postanowiłam, że machnę szybciutko jedną fiolkę, to żaden problem, miałam składniki w moim podręcznym czarownym zestawie. Zadbałam nawet o małe buteleczki z pipetą, żeby już nie było dręczenia mnie BHP, PPOŻ i  PIP.

Aga spuściła z rezygnacją głowę, ale nie na długo.

Miałam nawet przy sobie koncentrat, który trzeba było tylko rozrobić z oliwą, octem i gwiezdnym pyłem.

Skład: ekstrakty: lubczyk, ostrygi, korzeń pietruszki, nać selera, chilli, banan, mango, melon, chili, chrzan, cynamon, czosnek, cząber, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon, pieprz kajeński, wanilia, kapary, granat, żeń-szenia, czekolada, truskawki, cebula, johimbina, kantarydyna, mleczko pszczele, papaweryna, popiół z orzechów, DHEA, CBD, hydrolat z ruty.

Nałożyłam maseczkę i rękawiczki, wampirzyca ciągle mówiła, a ja przelewałam, mieszałam, wstrząsałam, szeptałam magiczne słowa. Potem przelałam roztwór z menzurki do buteleczki i zapisałam dawkowanie.

Doustnie, jedna kropla rozcieńczona z płynem, dwa razy dziennie. Termin przydatności, interakcje, nie stosować dłużej niż pół roku, trzymać z dala od dzieci w chłodnym miejscu. Unikać ekspozycji na słońce. Data produkcji, podpis Czarownicy.

— To tylko dla niego? Jakoś mu przemycę, oby nie zmieniało smaku krwi — powiedziała Aga, z zaciekawieniem oglądając buteleczkę wyposażoną w pipetę.

— Musicie to przyjmować obydwoje. Do śniadania i kolacji albo kroplę bezpośrednio na język. Można też wcierać w nadgarstki, jak Amol — doradzałam.

— Może być po kolacji. Zanim obejrzę film, muszę uśpić dzieci. Jak śpią, to stary już chrapie. Jeśli go obudzę, jest wściekły. — Pociągnęła nosem i znowu się uśmiechnęła. — Pada, to się nudzą, chciałabym je zawieźć do babci, a jak zawiozę, to jest mi smutno... i tak wkoło.

W firmie obowiązywała idea dresscodu, białych koszul i czarnych garniturów, więc wampirzyca poprawiła kołnierzyk i wróciła do pisania kolejnego e-maila. 

Chyba nie miałam nic do dodania. Wstałam i położyłam delikatnie przyjaciółce dłoń na ramieniu. Było szczupłe i kościste, ale nie różniło się niczym od mojego. Zasadniczo. Na tych ramionach spoczywał ciężar obowiązków matki i żony, wyżej była szyja i głowa tak jak u każdego.

— Wampirzyca musi być bezwzględna i szybka. Zabijać bez skrupułów. Nie odróżniać starych od młodych, nie posiadać sumienia, nie patrzeć nikomu w oczy. Nie bratać się z ludźmi i ufać instynktowi. Kaśka to okropne bzdury, ja tak nie umiem. Nie jestem Selene z Underworld. Ja nawet nie wcisnę się w takie skórzane legginsy, nie mówiąc już o strzelankach, mieczach i pościgach. Tak trudno być wampirzycą, spełniać te wszystkie wymagania.

— To co, teraz kawka? — spytałam, trzymając menzurkę i szklaną bagietkę, z zamiarem wypłukania ich pod bieżącą wodą. 

W domu miałam autoklaw. Wzięłam do kuchni jeszcze kilka szklanek i talerz, łyżeczki do umycia. Kawka była pyszna, raz na jakiś czas piłyśmy cappuccino z brązowym cukrem, tym razem nadarzyła się okazja, żeby uczcić zamknięcie miesiąca z dobrym wynikiem.

— Kaśka, skończyły się szklanki? — Rafał wszedł do kuchni, wyjmując mi z dłoni łyżeczkę. Wyjęłam z ust bagietkę i wypiłam ostatni łyczek, rozkoszując się aksamitnym, słodkim smakiem.

— Bo pijesz ze słoika — odpowiedział spostrzegawczy kolega, a ja zdębiałam. 

Chyba będzie mi dane sprawdzić działanie eliksiru na sobie, skoro wypiłam kawę w niewymytej menzurce.

Doczekałam do piętnastej, ale nic specjalnego się nie działo, dopiero kiedy wyszłam z biura, za drzwiami buchnęło we mnie gorącym powietrzem, a był przecież pierwszy marca. Na dworzec dotarłam w rozpiętym płaszczu i z wyraźnie zaróżowionymi policzkami. Pod kliniką w Sopocie z trudem łapałam oddech, ale nie kręciło mi się w głowie. Nie zauważyłam innych efektów, poza odrobinę podwyższonym tętnem. W drzwiach do gabinetu przywitał mnie fizjoterapeuta, poważny i skupiony.

Obraz mi zafalował przed oczyma, załapałam się niezdarnie framugi, w ostatniej chwili przytrzymując się jego ramienia, by nie upaść. Niespodziewane zetknięcie z odkrytym fragmentem ręki wywołało piorunujące wrażenie. Czułam pod palcami mikroskopijne włoski. Wolałam się nie zdradzać z ogarniającym mnie uczuciem elektryzującego podniecenia kumulującego się w podbrzuszu, więc powiedziałam tylko dzień dobry i zamrugałam. 

Usiadł przy biurku i wpisywał dane do systemu, a ja rozbierałam się za kotarą. 

Słyszałam jego oddech, jakby stał tuż za mną. Przebrana, oparłam się plecami o ścianę i przytrzymując się chłodnej, gładkiej powierzchni, dotarłam do kozetki. Usiadłam i nie odrywając wzroku od jego twarzy, obserwowałam lekko uniesione kąciki ust, prosty nos, długie rzęsy, ciemną oprawę oczu. Czekoladowobrązowe włosy układające się w lekkie fale. Chłonęłam ten obraz, jakbym widziała go po raz pierwszy w życiu.

— Pani Kasiu, czy coś się stało? — spytał delikatnie, a jego głos pieścił moje uszy niczym trele słowika o poranku. Ech, prawie jakby Chris Isaak śpiewał „Wicked Game" tylko dla mnie. — Proszę dzisiaj usiąść na fotelu. Rozmasuję kark. Ale pani jest dzisiaj rozluźniona.

— Umawialiśmy się na "Kasiu". Dziękuję, wszystko w porządku. — Próbowałam zachować normalny głos, a nie rozdeptanej żaby.

I spięta. I rozluźniona. I znowu spięta. Uginałam się jak grzbiet kota pod wpływem jego dotyku. Zamrażał mnie a jednocześnie roztapiał jak masełko na grzankach. Gdy zbliżał palce, czułam porażające mnie iskry. Powietrze falowało jak woda w jeziorze. Nawet potrójna dawka eliksiru nie powinna tak silnie działać, jeśli przyjmowała go jedna osoba. To mogło oznaczać tylko jedno. Coś więcej.

Moje ciało przeszywały dreszcze i na ramionach pojawiła się gęsia skórka. W końcu zaczęłam widzieć świat na różowo i może nawet podwójnie. Założę się, że patrzyłam się na niego jak cielę na malowane wrota.

— Kasiu, ja zamknę to okno — powiedział Dariusz. — Przykryję cię na chwilę kocem.

Próbował rozmasować mi kark, głaskał szyję, tył głowy, dotykał czoła. Z trudem wytrzymałam godzinę rehabilitacji bez głębokich westchnień i rozanielonych jęków. 

Kiedy powiedział "do widzenia", rzuciłam mu się na szyję i przylgnęłam policzkiem do granatowej, służbowej bluzy, poczułam coś nie do opisania. Zapach jego ciała, skumulowany  w emocjach, stabilność, bezpieczeństwo i spokój. Przytuliłam się do niego, a on ten uścisk odwzajemnił.

— Co się dzisiaj z tobą dzieje? Kasiu?

— Mam chyba słabszy dzień. To nic takiego.

Podziękowałam za wizytę, pożegnałam się i zwiałam, nie czekając ani na kawę, ani na przechadzkę, ani na nic.

Leżąc wieczorem w łóżku, trzymałam przed nosem telefon i wpatrywałam w okienko nowej wiadomości.

K: Przepraszam za dzisiaj. Nie chciałam się spoufalać. Strasznie mi głupio. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie powinnam była, do jutra mi przejdzie.
D: Polecam się, ale zawsze możesz przełożyć wizytę, jeśli nie czujesz się na siłach. Mów, jeśli przekraczam swoje kompetencje, ale naprawdę chętnie ci pomogę. Dobrej nocy.

My kobiety, usiłowałyśmy sprostać oczekiwaniom, doświadczając przeładowania emocjami, które nie miały ujścia. Starałyśmy się, a czasem odpuszczałyśmy. Zastanawiałam się tylko jakie oczekiwania miało społeczeństwo w stosunku do samotnego ojca i gdzie się podziewały jego emocje?

Około północy dostałam jeszcze jedną wiadomość.
" Było bosko, to jest zaje*iste. Kocham cię Kaśka. Aga"

Oj wiem, wiem...


Wyjaśnienia:

* Babcia Westherwax — postać czarownicy z książek Terrego Pratchetta;

* Niektórzy ludzie bezdzietną lambadziarą pogardliwie nazywają kobietę niemającą dzieci, zazwyczaj atrakcyjną fizycznie. Zdarza się też, że bezdzietną lambadziarą nazywa sama siebie kobieta niemająca dzieci, czasem autoironicznie, wówczas bez pogardy. Słowo potoczne. 

Określenie to pojawia się również w formie ironicznej, w książce, którą bardzo wam polecam Miłość po przejściach by  Natalia_E_Fox


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top