8.2. Odważny i spontaniczny [Kaszubska Czarownica]

— Zbiera się na niezłą ulewę — powiedziałam oddając Markowi kluczyki od samochodu. — Obskoczyłam wszystkie cztery sklepy w Wyczeszewie. Całe szczęście, że mają otwarte do dwudziestej drugiej.

Mężczyzna siedział w fotelu w hotelowym lobby z moim pamiętnikiem na kolanach i zaśmiewał się do wypęku. To znaczy do rozpuku.  Zaczytany nie podniósł wzroku znad lektury. Okulary w cienkich zielonych oprawkach dodawały mu uroku. 

Elfy zazwyczaj cieszyły się dobrym wzrokiem, a ten był jedyny w woim rodzaju.

— "Bagno bulgoczące plugawym zepsuciem"... Kasia to jest boskie. Pozwoliłem sobie przeczytać twoją Kronikę. Mam nadzieję, że kiedyś to wydasz.   

— Tak, chyba w "Niezwykłym" — odpowiedziałam złośliwie. — Kto by chciał to czytać?

—  Ja — uśmiechnął się ciepło i dodał — zostaw sprawunki w pokoju, restauracja jest otwarta już tylko dla nas.

Kto nie widział elfa w akcji, a chciałby, musiałby czytać na siedząco, bo to scena warta grzechu, rozchełstanych koszul i polewania się wiadrami wody. Gdybym miała opisać to, co się działo, wyglądałoby to mniej więcej tak:

"Minutę po dwudziestej pierwszej Marek Serafin wkracza do recepcji, z niedbałą elegancją wyjmuje ręce z kieszeni, rozpina marynarkę i jeden guzik w koszuli. Mówi aksamitnym głosem, że właśnie wraca z delegacji i jest tak znużony, że musi się przespać i właściwie, to zadowoli go nawet executive* czy studio, ale od biedy może być nawet superior, byle z King Size Bed, bo przyjechał z sekretarką. Wtedy mruży oczy i lekko zaciska wargi. Recepcjonistkę zatyka z wrażenia, to mały hotelik i mają tylko zwykłe pokoje z łazienkami. Widząc nazwisko Serafin, zasycha jej w gardle. Pozostali członkowie szacownej rodziny są rozpoznawalni w okolicy i dla ich użytku pozostaje całe piętro ze strefą SPA. Elf kładzie na blacie złotą kartę i przełyka ślinę, znajdują się tam całe jego oszczędności, a jest przecież znanym na całym Kociewiu sknerą. Dziewczyna nagle zdaje sobie sprawę z tego, że komfort Serafina podczas pobytu w Wyczeszewie jest jej życiowym celem."

Elf zachwycał hipnotyzującym spojrzeniem i lśnił doskonałością gładkiej cery. Kiedy o coś prosił, nikt nie potrafił odmówić. Być może właśnie w tym należałoby doszukiwać się przyczyn braku skrupułów i wysokiego mniemania o sobie? No, ale przecież nie każdy sadysta i socjopata był elfem. 

Wmawiałam sobie, że na mnie to nie działa, ale od czasu Markowej choroby ciągnęło mnie do niego dwa razy mocniej.

— Kupiłaś wszystko, co chciałaś? — spytał i nie przeszło mu nawet przez myśl, że przeszukiwanie mojej torby lub czytanie kroniki może być nie w porządku. 

Marek był jak rodzic sprawdzający dziecku zawartość plecaka w niedzielę wieczorem, w poszukiwaniu spleśniałych kanapek. Poza tym, musiał zająć się czymś dla zabicia czasu, kiedy jego samochód był w moich rękach.

W Lidlu kupiłam skarpety i welurowy dres, a w Biedrze klapki i majtki. No błagam cię, Marek. Wozisz ze sobą zapasowy garnitur i termo odzież? — Mogłam nie pytać, bo wiedziałam, że tak.

— W szczelnym foliowym pokrowcu — wyjaśnił. — A ty nie masz przy sobie bielizny na zmianę?

— Jak już tak wszystko planujesz i przygotowujesz się na wszelką ewentualność, to mógłbyś przewidzieć, że nic nie wezmę! — odburknęłam. Moja cierpliwość była na wyczerpaniu, więc uruchomiłam ton nabzdyczonej nastolatki. 

Ach i znowu zamówił nam na kolację sałatę. Granatowe niebo rozdarła błyskawica i po chwili usłyszeliśmy grzmot.

— Przygotujesz niezbędne rzeczy i będziemy wozić również twoje ubrania i buty na wszelki wypadek. Przecież to żaden kłopot — zaproponował, nieświadomy powagi sytuacji, jaką było ponowne planowanie ze mną przyszłości.

— Nie wiedziałam, że wyjadę na dłużej. No i nie mam samochodu.

Nie wiedziałam również, po co Markowi moje rzeczy, jeśli ma zamiar widywać mnie raz na miesiąc, lub rzadziej.

— Rozumiem, że jesteś zdenerwowana. To duże wyzwanie, ale musisz powstrzymać emocje i zacząć się zachowywać jak osoba z wyższych sfer, w końcu odgrywasz rolę mojej asystentki. Nie zatrudniłbym byle kogo.

— Ale konkubina z plebsu jeszcze ujdzie? — wbiłam w niego wkurzone spojrzenie. Zagrzmiało kolejny raz, zerwał się wiatr i zaczęło lać. Tym razem to nie była moja sprawka.

— Nie to miałem na myśli, kochanie.

— Przepraszam — powiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc. — To nie twoja wina. Jestem głodna, myślałam, że zamówisz mi coś innego. Mogłam to przewidzieć. W końcu byłam w sklepie. Widzisz, wszystko robię nie tak, jak trzeba.

Odwróciłam od niego oczy i zamiast popijać wino, polałam sobie zieleninę oliwą. Umrę głodna. Teraz już nie tylko martwiłam się o Daniela, ale również o siostrę. Musiałabym przyznać, że Marysia zawsze radziła sobie lepiej niż ja. Olała chłopaków, skończyła weterynarię i teraz najwyraźniej pracowała dla syndykatu plugawego zła kierowanego przez rodzinę mojego ...

... Marka, elfa. Po prostu. Bez dodatków.

— Nie, to ja przepraszam, Kasiu. Powinienem się w końcu nauczyć reagować na twoje potrzeby. Następnym razem zamówisz, co będziesz chciała, a dzisiaj już kończyli i ubłagałem, żeby przygotowali coś dla nas. Oddam ci swoje grzanki. Proszę.

— Dzãkùja. Nie musisz. Wystarczy mi moja.

Zjadłam bez słowa. Popiłam szklanką wody. Moglibyśmy porozmawiać. 

Marek umiał wyciągnąć rękę po to, czego chciał, ale najwyraźniej nie chciał, bo tego nie zrobił.

— Dobri nocë. [Dobranoc] Jeszcze raz, jestem ci dozgonnie wdzięczna, że robisz dla mnie to wszystko. Dobrowolnie angażujesz swój czas i pieniądze. Zwrócę ci koszty. Dziękuję również za nocleg i kolację, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. — Wstałam, zabrałam kartę do pokoju, skinęłam głową i wyszłam, zostawiając go z nieodgadnioną miną. 

Marek zarezerwował nam dwie jedynki, a nie apartament. Porządny z niego facet.

***

Napisałabym w swojej kronice, że to jedna z tych nocy, kiedy kobieta staje oparta plecami o drzwi, a z drugiej strony mężczyzna, który ją kocha, chce chwycić za klamkę. Mogliby wykorzystać sytuację, bo ona potrzebuje silnych męskich ramion, a on akurat jest na prochach i może z nią przebywać w jednym pomieszczeniu bez uszczerbku na zdrowiu.

Trach i kolejny grzmot. 

Jeszcze jeden. 

Deszcz bębnił o szyby. 

Marzec, taki mamy klimat.

Zdjęłam sukienkę i w bieliźnie weszłam do łazienki. Wyprałam ręcznie, hotelowym mydłem swoje pończochy, majtki i biustonosz, powiesiłam na grzejniku, wykąpałam się, ale już nie będę tłumaczyć ze szczegółami. Tak, wymyłam zęby i zmyłam makijaż. W miękkim białym szlafroku położyłam się do łóżka i starałam zasnąć. Żałowałam tylko, że nie mam szklanej kuli, bo mogłabym podglądać, co robi Marek. Z czystej ciekawości po prostu. Mogłabym też skupić swoje myśli na Danielu i być może udałoby się zobaczyć, choć skrawek jego otoczenia. Przyjrzałam się uważnie przedmiotom w pokoju i wprawdzie miałam nie korzystać z półśrodków, ale na stoliku stała karafka z wodą, więc mogłoby się udać.

— Widzisz, Marku, gdybyś tu był, nie zajmowałabym się teraz magią, więc jakby co, to twoja wina — powiedziałam półgłosem. — Kòt spiący mëszi nie chwôtô. [śpiacy kot nie łapie myszy]

Samo wykonanie szklanej kuli to pestka. Każdy, kto umie machać rękami i skakać na jednej nodze wystarczająco długo wokół karafki da radę. Do wody trzeba dodać nadmanganian potasu, ocet winny i sól kuchenną, plus, oczywiście trzeba mieć magiczną moc, żeby składniki się połączyły. Odstawiłam te wszystkie ceregiele i kiedy magiczny artefakt był gotowy, zgasiłam światło, bo obraz w karafce był zamglony,mniewyraźny, brakowało tylko informacji "proszę nie regulować odbiornika". Otworzyłam dyskretnie okno i trzymając karafkę za szyjkę, wystawiłam rękę na dwó, bo trochę śmierdziało i kopciło. 

Nadszedł czas na zaklęcie:

"To, co widzi wróbel z gniazda i gdzie spojrzy myszka szara, nocny motyl cienia szuka, 

gdzie nie sięga ludzkie oko, nie postawi wiedźma buta, 

gdy do szklanej kuli zajrzę, wilkołaka znaleźć łoże, każde zwierzę mi pomoże."

No cóż, trochę to drewniane, ale nie codziennie człowiek się wznosi na wyżyny wierszowanych i rymowanych zaklęć. 

Na karafkę kapały krople deszczu, więc przetarłam szkło. Obraz był wielkości ekranu w telefonie i początkowo nic nie było widać. Po kilku minutach moi zwiadowcy znaleźli się w jednym korytarzu i ich pole widzenia nałożyło się w trójwymiarowy, trochę zniekształcony obraz. 

Przypominało mi to "Blair Witch Project"** tylko gdzieś w podziemiach. Rozpoznałam na podłodze lastryko, które od dawna nie było stosowane, więc budynek musiał pamiętać jeszcze ubiegłe stulecie. Wzdłuż ścian stały zaś puste szpitalne łoża na kółkach. Przez chwilę było widać lampy, a na końcu stalowe kraty i ciężkie drzwi, potem sygnał się urwał. Trzymałam karafkę w ręku, kiedy usłyszałam syreny alarmowe. Zdenerwowana wylałam szybko płyn i zamknęłam okno. Na podwórzu pojawiło się dwóch ochroniarzy i pokierowali się w stronę pomieszczeń gospodarczych za stajniami. 

Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.

—  Kasiu, czy wszystko w porządku? — Marek odziany w czarny bawełniany dres, zatkał uszy i zawiesił wzrok na rozchylonym szlafroku. —  Słyszałem grzmoty i chyba przeciąg otworzył ci okno?

— Wszystko w porządku. To tylko alarm, raczej nic poważnego  — ziewnęłam.

— Jeśli chcesz to, mogę z tobą zostać dzisiaj w nocy. To znaczy — poprawił się — ja chcę z tobą zostać, jeśli nie masz nic przeciwko.

Westchnęłam cicho. Jego towarzystwo było dla mnie wybawieniem. Od samotności, koszmarów  i burczenia w brzuchu. Elfy miały jeszcze jedną umiejętność, przydatną szczególnie czarownicom cierpiącym na bezsenność.

— Nie boję się burzy i piorunów, tylko fajerwerków, ale zostań ze mną. Chodź do łóżka. — Pocałowałam go i objęłam, ale kiedy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zmorzył mnie sen. Marek głaskał mnie po ramieniu i lekko kołysał. — Pewnie im wróbel wleciał do strzeżonych pomieszczeń i uruchomił alarm — powiedziałam leniwie, czując już tylko obezwładniającą miękkość i ciepło.

— Chciałem ci jeszcze podziękować, jesteś dla mnie taka wyrozumiała, Kasiu. — Pocałował mnie w czoło. — Po tylu latach powinienem wiedzieć, że nie należy brać twoich rzeczy, ani sprawdzać cię na każdym kroku i że wolisz jajka i kanapki  — dodał z uśmiechem, gładząc mnie kciukiem po policzku.  — Przez ostatnie tygodnie bardzo się o ciebie martwiłem. Bałem się, że cię stracę. Jesteś jedyną osobą na świecie, która okazuje mi zaufanie, chociaż tyle razy się na mnie zawiodłaś. Powinienem już to wszystko wiedzieć.

Wsłuchiwałam się w jego oddech, a on w mój. Kiedyś byliśmy sobie bardzo bliscy, a przez to Marek potrafił się dostroić do moich myśli. Czasami śniliśmy obydwoje to samo. Czy może istnieć coś bardziej magicznego niż wspólne marzenia? W wieku dwudziestu lat pewnie nie.

***

Poranek za to był rześki, nie pamiętam czy coś mi się śniło. Marek zrezygnował z biegania i o siódmej przekazywał polecenia swojej prawdziwej Sekretarce. Zaczynał się również powoli dogadywać z elfią wspólniczką.

— Jeśli się tylko przestanie wchrzaniać w moje życie prywatne, to jakoś wytrzymam — skwitował jej obecność w swoim biurze. — Jest wykształcona, sama do wszystkiego doszła, nie jest tylko utrzymanką rodziców, korzystającą z funduszy powierniczych jak więszkość tych suchych szczap. Bardzo mi to imponuje. Gdybym nie rezygnował z wampirzej klienteli, nie musiałbym z nią pracować.

— Myślałam, że to klauzula twojego sumienia, a nie mojego — wysyczałam. — Mi nie przeszkadza praca u wampirów. Dogaduję się z naszym Zabłockim, mam za co spłacać kredyt, wystarcza mi na życie, mam czas na czarowanie i szkolenia. 

Chciałam powiedzieć jeszcze, że dorobiłam się dobrego roweru, ale mi przerwał.

— Kasia, nie musisz mi oddawać pieniędzy, a Daniel jest również moim znajomym. Cieszę się z twoich sukcesów, ale naprawdę, nie musisz pracować ani zarabiać, ty nie musisz mi niczym imponować. To co innego. Wiem, że bardzo chcesz być samodzielna... ale to nie jest konieczne. Spokojnie mogę nas utrzymywać, a ty możesz zająć się domem, dziećmi, czym chcesz. Pod warunkiem, że...

— Kiedyś mi powiedziałeś, że miłość jest jak piękny kwiat, który pielęgnujesz w ogrodzie i chcesz codziennie na niego patrzeć. A potem poprosiłeś, żebym się wyprowadziła. Zerwałeś ze mną kontakt. Marek, byłam nikim i czułam się porzucona. Nie umiałam się sobą zająć. Do tej pory nie umiemy wyleczyć cię z alergii i nie wiem, czy to się kiedykolwiek uda.

Kurcze, miałam nie zaczynać tematu i nie marnować czasu. Dioble jo!

— Uda się, oczywiście, że się uda! — powiedział z wyczuwalną nutką zawodu w głosie. — Znajdziemy rozwiązanie.

Zeszliśmy na śniadanie w podłych humorach, obydwoje czując wyrzuty sumienia, rozległe i głębokie jak Jezioro Wyczeszewskie.  Od samego początku obawialiśmy się, że połączył nas tylko przypadek i tak naprawdę, wcale nie byliśmy sobie przeznaczeni, tym bardziej staraliśmy się udowodnić, coś totalnie przeciwnego. Kawa przywróciła nasze umysły na właściwe tory, a widok zbliżającego się do naszego stolika Wuja Elwarta sprawił, że przypomnieliśmy sobie, po co w ogóle tam byliśmy.

Daniel Karczmarczyk.

— Ty pracujesz u wampirów, a wygląda na to, że moja szacowna elfia familia wykorzystuje krew wilkołaków, aby wygrywać w wyścigach nielegalnym dopingiem... Wilkołaków, a może również innych ponadnaturalnych istot — dodał już szeptem.

c.d.n. jest planowana jeszcze 1 część rozdziału 8. Daniel trzym się chopie... :)

* terminy hotelarskie: executive — pokój biznesowy z wydzieloną częścią do pracy, studio — pomieszczenie ze strefą  dzienną i aneksem kuchennym, superior — pokój o wyższym standardzie, z lepszym wyposażeniem, king size bed — podwójne łóżko 2x2metry lub większe;
**Blair Witch Project — To amerykański horror z 1999 roku, stylizowany na paradokument, zdjęcia są zrealizowane tak aby sprawialy wrażenie amatorskiego nagrania;

Wyjaśnienie: nasz elf Marek nie je mięsa ani ryb, elfia dieta opiera się na warzywach i owocach, pestkach, płatkach, kaszach, produktach lokalnych, dopuszcza oliwy, przetwory z mleka, naturalny miód, orzechy, kawę, herbatę i soki. Jego organizm w trybie bojowym zmienia się w piecyk spalający kalorie, ale na co dzień ma bardzo powolną przemianę materii. Dlatego ćwiczy biega i je jak królik. A że zależy mu na wyglądzie... Ot i cała filozofia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top