𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟾

Kang przeistoczył się. Wstał, wyraźnie niezadowolony z opuszczenia cieplutkiego schronienia, jaki stanowiła kieszeń w bluzie Parka.

—  Jesteś cały...  —  Yunho odetchnął, następnie przytulił do siebie oszołomionego jeszcze przemianą przyjaciela.

—  Oczywiście, że jestem cały  —  odpowiedział, następnie dodał, z wyraźnym trudem:  —  Dusisz...

—  Przepraszam! Po prostu cieszę się...

—  Nie było łatwo was znaleźć.  —  Yeoreum nadeszła, zaskoczywszy całą trójkę.  —  Wszystko okej? Nikt nie ucierpiał?

—  Pomożesz nam się stąd wydostać?  —  zapytał Seonghwa, mając dość labiryntu, jak i towarzystwa arlekina. Poza tym martwiło go zniknięcie Hongjoonga.

—  Po to tu jestem. Chodźmy zatem. Zaraz zrobi się ciemno.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

—  Czego chciał?  —  zapytał szeptem Yunho. Nie mógł zasnąć, Yeo milczał jak zaklęty, nie zdradziwszy dotąd niczego istotnego. A ciekawskiego, martwiącego się arlekina męczyły domysły i teorie.

—  Chce spać...  —  mruknął Kang, co było kłamstwem. Absolutnie rozbudzony, gapił się w ścianę. Nie chciał rozmawiać, wyjaśnił już wszystko. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego Jeong dalej dopytuje.

—  Chciał cię skrzywdzić?

Nie odpowiedział. Zamierzał milczeć, Yunho mógł sobie gadać. Może w końcu się tym znudzi  —  stwierdził, zamykając oczy.

—  Być może chciał, znowu... Ale znowu mu nie wyszło  —  szeptał dalej. Nie chciał obudzić śpiącego Jongho. Miał za złe przyjacielowi, że ten nie włączył się w poszukiwania. Uczył się, ale to, według Yunho, nie było żadnym usprawiedliwieniem.

—  Nie bądź łatwowierny. To drapieżnik, im się nie ufa. Są nieobliczalni. Wykorzystają każdą okazję, by zaatakować, choć uważają się za niegroźnych. Akurat, niegroźnych... To wszystko, to mydlenie oczu, by mogli utrzymać miejsce w społeczeństwie i by traktowano ich na równi z roślinożercami.

Otworzył oczy. Przypomniał sobie słowa zasłyszane tego dnia od Seonghwy: "...roślinożercy  —  według definicji ofiary mięsożerców  —  zaczną rządzić światem. Staną się górą. A potem wyeliminują wszystkich drapieżników. Co do jednego".

Czy Yunho może być aż tak podły?  —  zastanowił się, analizując to, co przed chwilą powiedział.

—  Ja tylko chcę, by każdy roślinożerca był bezpieczny... Zwłaszcza ci z naszego gatunku. Czy to źle, że się troszczę? Ojciec wpoił mi, że to priorytet, że nie powinienem tego lekceważyć i...

—  Możesz się zamknąć?  —  powiedział Jongho, głośnym, nieprzyjemnym głosem, strasząc obie hybrydy.  —  Nie po to zakuwałem pół dnia, by teraz się nie wyspać i pójść na egzamin niczym zombie.

Yunho  —  urażony zachowaniem przyjaciela  —  juz się nie odezwał.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

Wróciwszy do internatu, odnalazł Hongjoonga. Był w pokoju, razem z Sanem i Woo, którzy rozmawiali szeptem, mocno zaniepokojeni. Zamilkli, gdy tylko Park wszedł do pomieszczenia.

Zignorował ich. Odsunął kotarę, za którą znajdował się Kim. Leżał skulony, przodem do ściany, nie reagując w żaden sposób na obecność przyjaciela.

—  Zrobiłem coś nie tak?  —  zapytał Park. Odpowiedziała mu cisza. Hong nawet nie drgnął.  —  Proszę cię, porozmawiaj ze mną... Zawsze mówimy sobie o wszystkim. A ty nagle postanowiłeś się nie odzywać... Mam zgadywać? Właśnie o to ci chodzi?

Cisza.
Wilk nie odpowiedział, postanowił milczeć, by nie wszczynać kłótni z najlepszym przyjacielem.

—  Dobra, nie chcesz, to nie mów  —  odpuścił.  —  Ale martwię się. Mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę...

Zasunął ciemny materiał. Następnie spojrzał na pozostałą dwójkę. Przyglądali się sytuacji, zmartwieni.

—  Wiecie coś?  —  zapytał szeptem Park.

Zgodnie pokręcili głowami.
Hong, po powrocie z labiryntu, nie odezwał się słowem. Był wzburzony, woleli nie zadawać pytań, które mogły go tylko jeszcze bardziej rozjuszyć.
Seo westchnął. Zamknął się w łazience, zaczął przygotowywać do snu. Postanowił dać czas urażonemu przyjacielowi, nie snuć domysłów ani żadnych teori. Wrócił wspomnieniem do śpiącej w jego kieszeni małej, białej kulki, za której ciepłem zaczynał tęsknić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top