𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟷𝟸
Odwzajemnił pocałunek. Dlaczego wtedy spanikował? Po prostu, zaskoczył go. Teraz był przygotowany, wiedział, co nastąpi, tylko skąd? Nieważne — stwierdził. Ważne, że nie zepsuł chwili, chwili pierwszego pocałunku z najprzystojniejszym drapieżnikiem w szkole.
Popłynął, dał się ponieść. Zaufanie, jakim obdarzał wilka, było wystrczające. Wystarczające, by zaniechać czujności, by wyluzować. Był pewien, że ten go nie skrzywdzi. Ktoś, kto całuje tak delikatnie, nie może krzywdzić absolutnie nikogo.
Odchylił głowę. Poczuł na szyi dotyk miękkich ust, zaraz potem sunący po skórze język. Odpływał coraz bardziej, skupiony na ruchach, dotyku...
Dotyku... ostrych zębów?
Otworzył oczy. Nie zdążył krzyknąć, ani wyrwać się z uchwytu wilka, który jeszcze przed momentem reprezentował sobą ludzką postać.
Zatopił zęby w szyi Yeosanga. Z niewinnego, ufnego, wcale nie strachliwego królika zaczęło uchodzić życie. Życie, którego ochronę powierzył prawdziwej bestii...
Obudził się, gwałtownie wyrwany z koszmaru. Nie krzyknął, gardło miał ściśnięte, trudno było mu złapać oddech. Odchylił kotarę, którą szybko na powrót zasunął. Ostre światło dnia, wpadające przez okno, było dla Yeosanga nie do wytrzymania. Spodziewał się zastać środek nocy. Niestety, dochodziła siódma. Nowy dzień, nowe obowiązki, stawienie czoła Yunho, którego zamierzał przeprosić w związku z wczorajszą sprzeczką.
Zwlókł się z łóżka.
Zatrzymał się, mocno zdziwiony. Niezasunięta kotara ukazywała dolne, puste o tak wczesnej porze posłanie. Yunho zniknął, co trochę zaniepokoiło miniaturkę. Zwykle zbierał się do szkoły na ostatnią chwilę...
Biorąc prysznic, przypomniał sobie sen. Sytuacja z wczoraj — niedoszły pocałunek — męczyła go, nie pozwalając zapaść w sen. Dlatego teraz czuł zmęczenie i potworne niewyspanie. Traktował to jako swego rodzaju karę. Karę za to, że spłoszył się, jak pierwszy lepszy królik. Wystraszył się nadchodzącego pocałunku, więc stchórzył, przez co teraz pluł sobie w brodę, co i rusz ganiąc się w myślach.
Moment pożegnania był — dla nich obu — momentem pełnym niezręcznych spojrzeń. Momentem, gdy nie wiedzieli, co powiedzieć, ani co zrobić.
Kwestia ataku, który zobaczył we śnie, wciąż stanowiła zagadkę. Wmawiał sobie, że to tylko sen, zwyczajny koszmar, jeden z tych, jakie nawiedzają go, gdy przez pół nocy męczy się z zaśnięciem.
Seo mnie nie skrzwdzi. On... chyba czuje do mnie coś więcej — stwierdził, mimowolnie się do siebie uśmiechając.
✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩
— Hej, gdzie byłeś z rana? — zapytał, spotkawszy Yunho w kolejce po obiad.
— A co? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się martwiłeś — odpowiedział arlekin, nawet nie spoglądając na pełną poczucia winy miniaturkę.
— Przepraszam. Naskoczyłem wczoraj na ciebie, niesłusznie zresztą...
— Niesłusznie? — Zwrócił się ku chłopakowi. — Nie do końca niesłusznie. — Westchnął cicho, schowawszy dumę do kieszeni. — Nie powinienem był cię śledzić. To było... ogromnie chamskie z mojej strony. Naruszyłem w końcu twoją prywatność... Ale znajomość z Seonghwą... To nie daje mi spokoju.
— Ufasz mi? — Kiwnięcie głową. — Świetnie. Dlatego nie zadręczaj się tym więcej. Seonghwa jest naprawdę w porządku, a to, że od czasu do czasu pobije się z Mingim... Zdarza się. Chociaż ostatnio — zauważyłeś? — nie zdarzają się między nimi żadne bójki.
— To ma mnie uspokoić? — Westchnął. Uśmiech przyjaciela zmiękczył jego serce. — No, dobra. Przekonałeś mnie. Ale będę go obserwował, chcę być w stu procentach pewien, że nic ci nie grozi z jego strony. Bardzo trudno mi w to uwierzyć. Przecież to mięsożerca, taki jak każdy inny...
— Odpuścisz w końcu? — Do rozmowy wtrącił się Jongho. — Yeo ma dość twojego notorycznego wtrącania się w jego życie.
— Nie, nie — zaprotestował Kang. — Doceniam jego troskę, ale martwi się bez powodu. Właśnie to mam na myśli. Yunho? Obiecasz mi coś?
— Co takiego?
— Że odpuścisz z tym zamartwianiem się na każdym kroku.
— Nie, nie mogę. Niedawno zmarła nasza koleżanka, a sprawca wciąż biega na wolności...
— Spokojnie. Seo obiecał zapewnić mi ochronę. Na pewno nie skorzystasz?
— Nie, mówiłem już — burknął, tłumiąc w sobie złość. Złość na wzmiankę o ochronie.
Sam zatroszczyłbym się o jego bezpieczeństwo — stwierdził. Gdyby tylko mi na to pozwolił...
✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩
Unikasz mnie? Wiem, wszystko zepsułem... Chciałbym naprawić naszą relację, pozwól mi na to...
Yeo
Fakt, unikał go. Unikał, by nie wyrządzić krzywdy. Wewnętrzny wilk, którego bez ustanku w sobie tłumił, aż rwał się w stronę smakowicie pachnącej miniaturki.
Jeszcze trzy dni. Pełnia skończy się, wszystko wróci do normy — powtarzał sobie, udawszy się na ostatnią tego dnia lekcję.
Zachował wiadomość. Na wykładzie, na którym powinien był skupić całą swą uwagę, czytał go, wciąż i wciąż. Zastanawiał się, co czuł Yeosang, pisząc te trzy krótkie zdania. Sam poczuł żal i smutek. Dokładnie to samo, co miniaturka, siedząca w sali naprzeciwko.
✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩
Okej, po prostu zapukaj...
Po wzięciu głębokiego oddechu uniósł rękę. Zapukał do drzwi, zastanawiając się, kto je otworzy. Oby Seonghwa...
Niestety, w drzwiach pojawił się San.
— CześćzastałemSeonghwę? — zapytał, szybko i niezbyt wyraźnie.
— Co? Ach... Seonghwy tu nie ma. Wyszedł chwilę temu.
— Nie wiesz, dokąd?
— Wiem. Jest w sali teatralnej. Mamy zakaz prowadzenia zajęć, ale uparł się, że tam pójdzie.
— Dziękuję. Miłego wieczoru! — Uśmiechnął się, następnie biegiem pokonał schody. Wypadł z budynku, prosto na skąpany w księżycowym świetle dziedziniec. Zatrzymał się dopiero przed bocznym wejściem, prowadzącym bezpośrednio na salę, w której dostrzegł tańczącego wilka.
Muzyka, tłumiąca kroki, nie stłumiła zapachu, jaki Seonghwa od razu poczuł. Zatrzymał się gwałtownie, mając nadzieję, że to zwyczajne omamy, spowodowane tęsknotą za niewidzianą cały dzień miniaturką.
Zamierzał wrócić do przerwanej choreografii. Jednak wtedy, ku zdziwieniu wilka, muzyka urwała się, powodując głuchą ciszę.
— Więc jednak mam rację? Unikasz mnie?
Odwrócił się, spoglądając na stojącego nieopodal Yeosanga. Tkwił w cieniu, poza kręgiem światła, jakie rzucał główny reflektor, jednak Seo widział go doskonale dzięki wyostrzonemu wilczemu wzrokowi.
Uciekaj — pomyślał, próbując ignorować zapach, tym wyraźniejszy, im Yeo znajdował się bliżej.
— Lepiej będzie, jak sobie stąd pójdziesz. Roślinożercom nie wolno wychodzić po zmroku... — powiedział cicho, odwróciwszy spojrzenie od przepełnionego smutkiem wzroku Yeosanga.
— Nie, Seo. — Wypowiedział jego imię, co czynił dosyć rzadko, zwracając się do starszego w bardziej oficjalny sposób. — Dopóki nie dowiem się, o co chodzi. Powiedz mi, czy... To przeze mnie, tak?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— W takim razie... — Zaczął skracać dystans, instynktownie czując, że chce być bliżej, że chce przytulić się, tak jak wczoraj. — Pozwól mi naprawić to, co wczoraj zepsułem...
Seo cofnął się, na bezpieczną odległość, która wcale nie była bezpieczna. Dopóki Yeo przebywał razem z nim w sali, narażał się na atak, do którego Seo z całych sił starał się nie dopuścić.
— Odejdź, proszę cię... — Zacisnął dłonie w pięści, zamknął oczy.
— Rozmyśliłeś się? Już nie chcesz mnie pocałować?
Odpowiedziała mu cisza.
— Dobrze. Wobec tego ja pocałuję ciebie...
Ruszył w stronę starszego, szybko, bez cienia zawahania. Został złapany, dłonie Seonghwy zacisnęły się na jego nadgarstkach. Starszy trzymał mocno, nie pozwalając mu się do siebie zbliżyć, nawet na centymetr.
Obaj zamarli, zaskoczeni reakcją drugiego. Mierzyli się spojrzeniami, czując wzrastajace z każdą chwilą napięcie.
Samokontrola Seonghwy słabła. Dłonie zaczęły mu drżeć, co zauważyła zaniepokojona miniaturka.
— Co ci jest? — wyszeptał Kang, martwiąc się stanem chłopaka. Nie bał się o własne życie, nawet nie pomyślał, że Park mógłby go skrzywdzić.
Wilk nie odpowiedział. Zacisnął usta, powstrzymując się od przemiany, w następstwie od ataku. Od pożarcia Yeosanga, którego znów zaczął postrzegać jako ofiarę. W żyłach której płynęła smakowicie pachnąca krew...
Puścił go, drżąc na całym ciele. Czuł spływające mu po plecach krople zimnego potu. Uciekł jak najprędzej, byle dalej od zapachu, byle dalej od swej niedoszłej ofiary.
Jak nadalej od zgubnego, próbującego nim zawładnąć instynktu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top