S01E01
Biegł ze łzami w oczach, przedzierając się przez wąskie uliczki, a padający deszcz odzwierciedlał grobowy nastrój chłopaka. Dał upust emocjom pierwszy raz, odkąd poznał Kaspiana, wystarczyło jedno zdanie, a cały jego dotychczasowy świat się zapadł. W końcu dotarł do celu. Położył się na mokrym betonie, czy innej twardej nawierzchni i przywołał te szczęśliwe wspomnienia.
~
Był to pierwszy dzień szkoły średniej, strach przerastał go, obawiał się, że skończy tak jak w podstawówce. Wyśmiany, pobity, nielubiany. Nie rozumiał nigdy i zapewne nie zrozumie postępowania ludzi, którzy go gnębili, inność nie był zła. Przy bramie zobaczył barczystego nastolatka, z czarnymi jak węgiel oczami, których od dziecka się bał. To właśnie on, on go nękał. Chłopak widząc go uśmiechnął się iście szatańsko i zadowolony ruszył w jego kierunku.
Strach zawładnął jego ciałem, nie mógł oddychać. Zbliżało się TO, musiał uciekać, ale jak, skoro stopy ma przygwożdżone do ziemi? Czuł nadchodzący atak paniki, nie mógł okazać następnej słabości, nie teraz, kiedy może zacząć życie od nowa.
Nastolatek był zaledwie kilka metrów przed nim, kiedy jak z pod ziemi, pojawił się przed nim wysoki, czarnowłosy chłopak, z pięknymi zielonymi oczami. Oczy, właśnie to zaparło w nim dech. Widział mnóstwo oczu tego koloru, ale nie tak intensywnych, jak świeżo skoszona trawa, w których błyskały iskierki szczęścia i ekscytacji.
— Hej, jestem Kaspian, a ty? — Przez jego ton głosu i postawę było widać, że specjalnie podszedł, aby jego koszmar nie dopadł go, za co był mu po stokroć wdzięczny.
— Nazywam się Milan — odrzekł ze szczerym uśmiechem na ustach — Dziękuję za ratunek — dodał nieco nieśmiało, spoglądając w dół.
— Nie ma za co, potrzebowałeś pomocy, to ją otrzymałeś, ale teraz musisz za nią zapłacić. — Brzmiał bardzo poważnie, nie miał wątpliwości, że mówił prawdę.
— Przepraszam, ale nie mam pieniędzy. — Słowa wyrażały zakłopotanie, ale też lekką panikę. Co miał teraz zrobić?
— Serio pomyślałeś, że miałbyś mi płacić? — zapytał czarnowłosy, zmieniając ton. Teraz już było jasne, że on po prostu potrafi bardzo dobrze grać. — Chociaż... dopiszę ci to do rachunku, a póki co, zostań moim przyjacielem!
— Tak, tak zostanę nim, dziękuję, ratujesz mi życie w tej szkole — powiedział, wypuszczając z ust powietrze, które zapomniał, że wstrzymuje. Spojrzał w zielone oczy nowego przyjaciela, a jedna łza spłynęła mu po policzku.
— Nie maż się, tylko uśmiechnij Lany, teraz jesteś MOIM przyjacielem, a oni nigdy nie płaczą. — Słowa uwalniające jego usta brzmiały jak pouczenie od wielkiego mistrza, zasada, do której już na zawsze musiał się stosować. — Zbieraj się, idziemy na rozpoczęcie, a i ściągnij ten kaptur, wyglądasz w nim jak niebezpieczny, mały króliczek... — Przerwał, żeby zobaczyć reakcję Milana — Różowy króliczek — Zaśmiał się melodyjnie, widząc swojego przyjaciela z mordem w oczach. — Wkurwiony, różowy króliczek i do tego jaki niebezpieczny. — Wtedy śmiał się już niemal w konwulsjach, co w tym takiego śmiesznego?
~
Jego najlepszy przyjaciel. To właśnie dzięki niemu był szczęśliwy. Kas zawsze taki był, potrafił wszystko obrócić w żart i rzucić jakimś dwuznacznym tekstem, ale w odpowiednich momentach był poważniejszy niż niejeden dorosły. Wszyscy go uwielbiali, a mając na myśli wszystkich, myślał o ich paczce.
To dzisiaj zmieniło się wszystko, jak zwykle siedzieli w starym hangarze na rampach. Było to ich własne miejsce, mieli tam swój miniskatepark, kilka zamontowanych trampolin i mnóstwo materacy. Miejsce to nazywane było „Doliną Sekretów". Odnalazł je dla nich Fares, cichy, wulgarny chłopak z zamiłowaniem do urban exploringu. Dawniej otaczał się toksycznymi ludźmi, palił, pił, a nawet ćpał. Chciał odreagować po tym, jak jego rodzice zginęli w pożarze ich własnego domu. Został z wujkami, którzy mieli go w dupie, co się dziwić, byli bogaci, a utrzymując go wyrabiali sobie opinię. Fares nie miał charakteru duszy towarzystwa, był wyjątkowo poważny jak na jego wiek, ale na tematy polityczne potrafił się wykłócać z Kaspianem i Xenią. Raz założyli się, kto wygra w wyborach prezydenckich, Fares przez pół roku miał zielone włosy, tak kończył przegrany.
Wspomniana została Xenia, ich streetwearka z zamiłowaniem do deskorolki i japońskich znaczków. Nie przegadasz jej w tematach polityki, zawsze znajdzie jakiś argument, chociażby powołując się na Hitlera, żeby zamknąć ci usta. Kolory włosów zmienia jak skarpetki, co miesiąc inny kolor, chociaż jej faworytem zdecydowanie jest krwista czerwień. Z Maze potrafią wywinąć niezłe akcje, dlatego nigdy nie zostawiają tej dwójki samej. Bardzo ciekawą rzeczą o tych dziewczynach są ich lesbijskie zapędy, chociaż każdy wie, że ich pocałunki są na żarty, to i tak wytykają to Raulowi na każdym kroku.
Jak już mowa o nich, właśnie weszli do hangaru. Mazikeen i Raul, ta nierozłączna dwójka ewidentnie ma się ku sobie, ale nigdy tego nie przyznają, traktują się jak rodzeństwo, chociaż nie raz znaleziono ich na tyłach szkoły podczas namiętnych pocałunków, lub romantycznych spacerach w parku. Oboje uwielbiają wszelkie sztuki walki, najciekawsze są ich ustawki pod ukochanym przez wszystkich, budynkiem edukacji. Z nimi nie może być nudno, jeżeli tylko chcesz się kogoś pozbyć, nastraszyć, kierujesz się wprost do nich.
W ich zespole jest jeszcze jedna osoba, jest nią Quentin, to dzięki niemu wszystko uchodzi im na sucho. Kapitan szkolnej drużyny koszykówki, wiceprzewodniczący, obiekt westchnień wszystkich dziewczyn, a jego ojciec pracuje w wydziale kryminalnym. Z nich wszystkich jest najnormalniejszy: brązowe włosy, szare oczy, wysoki, jednak pasuje do paczki. To on goni z Faresem po opuszczonych budynkach, z nadzieją, że natknie się na coś niespotykanego. Poważny koszykarz, ale też interesant zjawisk paranormalnych, istna mieszanka wybuchowa.
Czekali już tylko na Kaspiana. Miał się pojawić w południe, a dochodziła czwarta. Mimo, że słynie ze spóźnialstwa, parę godzin to przesada, nawet jak na niego. Wszyscy byli już poddenerwowani, nikt nie miał z nim kontaktu od przedwczoraj, od tamtego czasu nawet nie odbiera telefonów.
— Nie wiem jak wy, ale ja już tu nie wysiedzę — powiedział na jednym wdechu Quentin. — Jadę do hrabstwa zobaczyć co z Kasem.
— Zabiorę się z tobą — zawtórował mu Milan. — Od jakiegoś czasu nie był sobą...
— Po czym to stwierdzasz? — Zaśmiała się Maze. — A no tak, już bym zapomniała zakochańcu. W sumie współczuję ci, tylko on tego nie widzi.
— Wal się, to moja sprawa, wiecie ile dla mnie zrobił, a miałbym nawet nie sprawdzić co z nim, jak nie daje znaku życia?
— Rusz się młody, nie będę czekać wieczność. — pospieszył go brunet. — jedzie ktoś jeszcze?
Nastała cisza na sali, nikomu nie chciało się ruszyć dupy, kiedy na zewnątrz nie było nawet piętnastu stopni.
— Wiesz, że od dwóch lat nie jeżdżę do hrabstwa, to nie będzie wyjątek. — Xenia jest bardzo strachliwą osobą, a to miejsce nie należy do spokojnych i wesołych. Właśnie dwa lata temu, podczas nocowania u Kaspiana, twierdzi, że widziała ducha. Nikt na głos nie przyznał jej racji, ale podświadomie czuli, że w hrabstwie straszy.
Tak właśnie chłopacy skończyli sami zamknięci w minivanie, w drodze do Kasa.
Tutaj trafiamy do punktu wyjścia, co takiego mogło się stać w pół godziny, że Milan wpadł w tak zły stan? Wystarczyło jedno zdanie, żeby zburzyć cały jego świat, jeden telefon.
~
Zaparkowali na wzgórzu i podeszli pod drzwi starej willi, dzwoniąc, aby ktoś im otworzył. Już po chwili ujrzeli uśmiechniętą panią Johannes, przybraną matkę Kaspiana.
— Co was tutaj sprowadza chłopcy? — Jak zwykle powitała ich miło i nie miała pretensji, że przychodzą bez zapowiedzi.
— Chcieliśmy sprawdzić co z Kasem, miał być kilka godzin temu w naszym miejscu, a teraz nie odbiera. —Quen przedstawił jej sytuację. Mina kobiety lekko zrzedła, ale zaprosiła ich gestem ręki do środka.
— Wydaje mi się, że nadal śpi, nie słyszałam wieczorem żeby wchodził więc zapewne wrócił późno w nocy — powiedziała spokojnie. — Kaspianie Rudentorf, natychmiast złaź na dół! — krzyknęła będąc przy schodach. — Lećcie zobaczyć co z nim.
Będąc pod drzwiami do pokoju przyjaciela, chłopacy popatrzyli się porozumiewawczo, chcieli przestraszyć śpiocha. Jednym ruchem Quentin otworzył drzwi. Nikt się nie spodziewał, że pomieszczenie będzie puste, łóżko pościelone i zimne, jakby od dawna nikt w nim nie spał. Przez otwarte okno wlatywały zimne podmuchy powietrza, a po całym pokoju walały się rozwiane kartki. Lany wybiegł z sypialni, najprawdopodobniej powiadomić matkę chłopaka. W tym czasie Quen wszedł w głąb, chcąc zamknąć okno. Pordzewiała rama za nic nie chciała się ruszyć, w końcu ustąpiła, a chłopak wylądował na ziemi. W oczy rzuciła mu się gruba książka wystająca spod łóżka. Rzadko kiedy spotyka się teraz obite w skórę tomy, ten wyglądał podejrzanie, a natura Quentina podpowiadała mu, że to będzie coś ciekawego. Zwinął księgę do torby sportowej, która towarzyszyła mu zawsze i wszędzie i zamykając za sobą drzwi, się do salonu, skąd dochodziły głosy gospodyni i przyjaciela.
— Zaczekajcie chwilę chłopcy — powiedziała pani Johannes — muszę wziąć coś na uspokojenie, ten chłopak mnie kiedyś doprowadzi do zawału.
Rozsiedli się na miękkich sofach, tak, to właśnie takich brakowało im w dolinie, można się było w nich zapaść i zasnąć. Po szybie zaczęły spływać ścigające się krople, a na zewnątrz rozpadało się, zanosząc na burzę. Wtem w całym pokoju rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu stacjonarnego, znajdującego się na komodzie pod telewizorem.
— Pani Johannes, telefon dzwoni! —krzyknął Lany.
— Możesz odebrać, to pewnie reklamy, nikt już nie dzwoni na ten numer.
Chłopak niepewnie podszedł do regału i podniósł słuchawkę. Znajomy głos miejscowego policjanta — Pana Rogersa, można było usłyszeć w całym pokoju.
— Nie jestem dobry w przekazywaniu takich informacji więc powiem krótko. Oczekuję państwa na posterunku jak najszybciej, mam złe wieści... — przerwał mu zakłopotany chłopak, to nie on był adresatem tych słów.
— Przepraszam, państwa Johannes nie ma przy telefonie. To ja Milan, coś się stało? — zapytał zaaferowany, może coś wie o Kasie.
— Eh, myślę, że mogę ci powiedzieć, tylko proszę bądź spokojny. — usłyszeli, jak mężczyzna po drugiej stronie bierze głęboki wdech. — Dzisiaj koło południa myśliwy znalazł w lesie ślady krwi, wiesz pewnie, że w okolicy zabronione są polowania. Eh, nie przeraź się proszę... Kawałek dalej znalazł Kaspiana. — Rogers przełknął ślinę, a ręce Lanego zaczęły się trząść.
— Nic mu nie jest? Martwiliśmy się o niego — powiedział z nadzieją.
— Przykro mi to mówić, to dla nas naprawdę wielka strata, twój przyjaciel został znaleziony martwy, powieszony na linie, ze spaloną skórą, mnóstwo ran kutych, roztrzaskana głowa, musiał trafić na seryjnego mordercę... — przerwał mu dźwięk urwanego połączenia.
Quen spojrzał na wstrząśniętego całą sytuacją Milana. Chłopak miał grobową minę, powoli poszedł do kuchni, a łzy zaczęły skapywać po policzkach.
— Pani Johannes — powiedział trzęsącym się głosem — znaleźli Kasa.
— Kochanie to chyba dobrze, coś się stało? — spytała zmartwiona podchodząc do trzęsącego się chłopaka.
— O-on... nie żyje — odparł na jednym wdechu. Puścił z wodzy wszystkie emocje i wybiegł z domu.
— Niech pani jedzie na komisariat, ja przypilnuję, żeby nic mu się nie stało —powiadomił Quentin i wybiegł za przyjacielem.
~
Dogonił go dopiero na dachu zamkniętego już sklepu handlowego. Stał tam wpatrując się w dal z zamkniętymi oczami. Podszedł do krawędzi, przekroczył zabezpieczenie jednym zwinnym skokiem i uniósł ręce na boki. Quen czym prędzej podbiegł do niego i wciągnął z powrotem za barierkę.
— Co ty sobie wyobrażałeś!? — wykrzyknął, potrząsając nim tak, żeby jego puste oczy zwróciły na niego uwagę.
Już nie płakał, łzy się skończyły. We wnętrzu miał jedynie pustkę. Oczy ostatni raz zaszły łzami, spojrzał na Quentina z żalem.
— Dlaczego on? Obiecał, że nigdy mnie nie opuści. Dlaczego złamał tą jedną pieprzoną tajemnicę? — Jego słowa wyrażały jedynie ból, aż strach myśleć, jak musiał się czuć.
— Spokojnie, chodźmy powiadomić innych. — Uspokajał go przyjaciel.
— Ja nigdzie nie idę. — Wyrwał mu się i zanim Quen zareagował, zeskoczył...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top